The Winds Of Winter
Żółtooki Demon. 837 Michigan Street, Lawrence. Kansas. Rodzina Bellamy. Broń. Mało czasu. Żółtooki Demon. 837 Michigan Street, Lawrence. Kansas. Rodzina Bellamy. Broń. Mało czasu.
Nie mógł zapomnieć o tych słowach. Nie mógł ich wyrzucić z głowy. Nie mógł na to pozwolić. Wysiadł z Impali. Wszystko wydawało się normalne. Zwykłe. Żadnych krzyków. Jedyne co słyszał to szum spowodowany padającym deszczem. Upewnił się, że za paskiem spodni spoczywał pistolet. Niezawodny colt. Krople deszczu spływały po jego twarzy i coraz bardziej go drażniły. Utrudniały widoczność okolicy. Rozejrzał się. Jego wzrok zatrzymał się na numerze 837. Ruszył przed siebie.
Zatrzymał się pod drzwiami. Nacisnął za klamkę. Drzwi od razu ustąpiły i wślizgnął się przez nie do środka. Nadal nie słyszał krzyków. Nikogo nie widział. Czuł jak poziom adrenaliny w nim wzrastał. Słyszał własne kroki, oddech i bicie serca. Rozejrzał się po domu, dokładnie wyglądając poszukiwanego. Wyciągnął ze spodni broń. Przyjął postawę; wyprostowane ręce ułożył przed sobą, palec położył na spuście.
Usłyszał trzask i dźwięk tłuczonego szkła, dobiegający z góry. Odwrócił się i pobiegł za hałasem. Wszedł po schodach. Na korytarzu nikogo nie było. Nagle zza drzwi usłyszał krzyki. "Nie moje dziecko! Błagam! Tylko nie moje dziecko, weź mnie, zostaw moje dziecko! Litości! Błagam! Oszczędź mojego syna! Błagam..." Nie zastanawiał się, od razu wybiegł do przodu. Wyważył drzwi.
Mężczyzna stał do niego tyłem. Pochylał się nad kobietą, trzymającą w ramionach dziecko. Nie widział jej twarzy, ale był pewien, że była przerażona. Głowa mężczyzny odwróciła się i przez ułamek sekundy widział żółtą tęczówkę. Strzelił. Raz, drugi, trzeci... Mężczyzna upadł, a on dalej strzelał. Ani razu nie drgnął. Ani razu się nie zawahał.
Stał nieruchomo przez kilka sekund. Nie mrugał. Nie oddychał. Wszystko wokół przestało się liczyć. Niczego nie słyszał. Na nic nie zwracał uwagi z wyjątkiem strużki krwi płynącej w jego kierunku. Już za chwilę ubrudzi mu buty. Jeszcze tylko kilka milimetrów i zostanie naznaczony. Zostanie naznaczony obcą krwią...
Kobieta krzyknęła. Podniósł wzrok i zobaczył przed sobą Alex Jones, ciemnowłosą Śnieżkę. To nie był krzyk kobiety, tylko dziewczyny. Młodej, zamordowanej dziewczyny. Jej skóra była tak samo blada. Koszulka zaczęła zabarwiać się na czerwono w miejscu klatki piersiowej. Zaczęła się krztusić i pluć krwią. Odłożyła dziecko na podłogę. Dziecko, które nie krzyczało i nie płakało. Dziecko, które miało skręcony kark.
Przeszły go ciarki po plecach. Przenikliwy chłód przeszył całe jego ciało. Wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze. Z jego ust wydostała się para. Odwrócił się i zobaczył Claire Novak. Jej ciało nadal było błękitne, w niektórych miejscach szarawe, ale było również całe. Tam, gdzie powinny być przecięcia, widoczne były blizny. Długie, od czubka głowy po stopy. Była naga. Jej jedynym ubiorem były kwiatki wplątane we włosy. Niebieskie stokrotki. Otworzyła usta. "Zapłacisz za wszystko, co zrobiłeś..."
Nagle poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Ktoś nim szarpnął. Z jego ust wydostał się krzyk, kiedy zderzył się z twardą podłogą. Dzwoniło mu w uszach. Kręciło mu się w głowie. Nie wiedział, co się stało. Ale czuł, jak ktoś nim wstrząsał. Ktoś go podniósł i pchnął na ścianę. Nie czuł powierzchni pod stopami. Otworzył oczy. Wszystko było zamazane. Usłyszał dźwięk łamiącej się kości i poczuł okropne pieczenie na twarzy. Ból rozprzestrzeniał się po całej głowie. Po całym ciele. Krzyknął. Ciepła ciecz spływała z nosa, ogrzewała go i kapała na jego buty.
Obraz w końcu się wyostrzył. Zauważył przed sobą żółte tęczówki. Tak żółte, że wydawały się świecić. Nie widział nic, poza żółcią i czerwienią. Żółte oczy i zakrwawiona twarz... Znowu usłyszał trzask. Krzyknął. Epicentrum bólu znajdowało się w lewej części głowy. Krew zalała mu oczy. "Umrzesz, Deanie Winchesterze... Umrzesz i to niedługo. I tym razem nikt ci nie pomoże... Nikt cię nie oszczędzi... Deanie Winchesterze, jesteś chodzącym trupem. Deanie Winchesterze jesteś chodzącą śmiercią. Oh Dean, Dean, Dean..."
— Dean!
Zniknęła żółć i w zamian pojawił się błękit. Castiel pochylał się nad nim i trzymał go za ramię. Było mu bardzo gorąco i koszulka przykleiła się do mokrego ciała. Kropelki potu spływały po twarzy, a ból, przez który jeszcze przed chwilą krzyczał, nadal mu doskwierał.
— Co się stało? - wycharczał. Potrzebował wody, potrzebował nawilżyć gardło. Domyślił się, że skoro ból jest prawdziwy, to krzyki również.
— Nie wiem, ty mi powiedz. - Castiel usiadł na łóżku i po chwili Dean również się podniósł. - Usłyszałem twój krzyk, przybiegłem i zobaczyłem, jak się rzucasz po całym łóżku. Byłeś mokry, krzyczałeś i kilka razy uderzyłeś głową o zagłówek łóżka. Nie mogłem cię wybudzić.
Dean wziął do ręki kawałek koszulki i wytarł nią czoło. Zamknął oczy i schował twarz w dłoniach. Poczuł gromadzące się w kącikach oczu łzy, ale nie mógł sobie pozwolić na płacz. Nawet nie wiedział, dlaczego miałby płakać. To był tylko sen, inny niż zazwyczaj, ale jednak sen. Wstał i udał się do łazienki. Opłukał twarz zimną wodą i trochę jej wypił. Uniósł głowę i w lustrzanym odbiciu zauważył Casa, stojącego w drzwiach.
— Wszystko w porządku?
— Tak, to był tylko sen - odpowiedział i skupił się na swoim odbiciu. Miał przekrwione i zaszklone oczy, włosy wyglądały jakby dopiero co wyszedł spod prysznica, a zarost powinien zostać podcięty już kilka dni temu. Wyglądał okropnie i tak też się czuł, pod względem fizycznym jak i psychicznym.
— Nie sądzę, żeby każdy tak reagował na zwykły sen. - Castiel przybliżył się do niego i położył mu dłoń na ramieniu, przez to zmusił go, aby się obrócił. Stali twarzą w twarz, tak blisko siebie, że błękit był znowu jedyną rzeczą, którą widział. - Na pewno nie chcesz o tym porozmawiać?
Chciał i to bardzo. Ale nie wiedząc czemu, całe jego ciało sprzeciwiało się tej rozmowie. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał wspominać o koszmarach, które go dręczyły od konfrontacji z Azazelem. Do tej pory obeszło się bez krzyków. Teraz, pod wpływem nowych spraw, nowych morderstw, jego stan psychiczny najwyraźniej się pogarszał. Bał się, że jeżeli ktokolwiek z Biura się o tym dowie, a zwłaszcza Bobby, to zostanie przeniesiony. Chciał to zignorować, tłumaczył sobie, że to tylko reakcja na jego pierwsze odebranie życia. Najwyraźniej chodziło o coś więcej.
— Co jakiś czas mam koszmary - zaczął. - A właściwie koszmar, jeden koszmar. Zawsze wygląda tak samo. Wchodzę do domu, wyważam drzwi i strzelam do Azazela. Oglądam, jak uchodzi z niego życie. Jak jego krew dostaje się pod podeszwę mojego buta.
Castiel spojrzał na niego swoim najbardziej zatroskanym spojrzeniem. Dean wiedział, że brunet się o niego martwił. Każdy, kto by na niego spojrzał w tej chwili, tak by właśnie pomyślał. Musiał się bardzo martwić, ponieważ zmarszczył brwi i przekrzywił na bok głowę.
— Dzisiaj coś się zmieniło?
— Tak. Początek był taki sam. Ale kobieta z półrocznym dzieckiem, którą uratowałem, okazała się być pierwszą ofiarą Fairy Tale Killera. Po chwili pojawiła się jego druga ofiara i zaczęła coś szeptać.
Dean poczuł, jak Cas przesunął swoją dłoń bardziej na plecy i z powrotem na ramię. Zaczął go gładzić i Dean był wdzięczny za ten gest.
— Potem Azazel zmartwychwstał, pomimo, że władowałem w niego cały magazynek. Powiedział, że za niedługo umrę. Że jestem chodzącym trupem i myślę, że nie chodziło mu zombie z "The Walking Dead". Aż tak źle jeszcze nie wyglądam.
Castiel uśmiechnął się na ostatnie słowa, ale po krótkiej chwili doprowadził się do porządku i znowu spoważniał.
— Powinieneś wziąć sobie wolne - odpowiedział Cas. - I nie mam na myśli kilku dni, tylko minimum miesiąc. Albo powinieneś poprosić Bobby'ego, żeby cię gdzieś przeniósł. Do jakiegoś wydziału zawierającego mniej krwi.
— Nie ma takiej opcji. Nie po to poświęciłem tyle lat na treningi i naukę, żeby uganiać się za jakimiś Heisenbergami.
— Dean, to tylko tymczasowe rozwiązanie...
— Poza tym, założę się, że jak zamkniemy tą sprawę, to mi przejdzie.
— A co jak jej nie zamkniecie? Jak ten cały Fairy Tale Killer okaże się lepszy niż wszyscy uważają?
— Cas, nie panikuj. To był tylko sen, który nic nie znaczył.
— Nie panikuję, tylko się martwię. Wiesz przecież, że zawsze się martwię.
Kącik ust Deana lekko drgnął w górę. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę i w niektórych sytuacjach go to przerażało, ponieważ co się stanie, jeżeli Dean nie wróci z jakiejś akcji? Nie chciał o tym teraz myśleć. Przeczesał włosy dłonią i wrócił do swojej sypialni.
— Nadal uważam, że urlop dobrze by ci zrobił. Mówiłeś, że te koszmary są regularne, a teraz się nasilają. Myślę, że Bobby by się ze mną zgodził w tej kwestii - usłyszał za sobą głos Casa.
— Cas, czasami jesteś naprawdę nieznośnym wrzodem na dupie. Nie ma szans żebym odszedł od tej sprawy. Od niej może zależeć moja przyszła kariera.
— Okej, niech ci będzie. Bądź sobie upartym fedziem - sapnął z rezygnacją. - Nie pozostawiasz mi innego wyboru.
Kiedy Dean z powrotem ułożył się do spania, Castiel przyniósł z salonu fotel i położył go obok łóżka, po czym na nim usiadł. Dean zdziwił się.
— Co ty robisz?
— Będę nad tobą czuwał.
— Że co?
— Kiedy tu wpadłem kilka minut temu, rzucało tobą we wszystkie strony. Pewnie nadal boli cię głowa, bo jak rąbnąłeś nią o zagłówek, to myślałem, że będę musiał wezwać karetkę. Aż sam krzyknąłem "ała". Skoro nie chcesz odsunąć się od sprawy, będę musiał pilnować, żebyś był wystarczająco odsunięty w nocy od twardych rzeczy.
— Żartujesz.
— Czy wyglądam jakbym żartował? - odpowiedział Cas swoim najniższym tonem głosu. Usiadł w fotelu i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Zdecydowanie nie wyglądał, jakby sobie żartował.
— Cas, to jest przerażające. Nie będę mógł usnąć, wiedząc, że mi się przyglądasz.
— A ja nie będę mógł usnąć, wiedząc, że masz koszmary.
Dean zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. Myśl, że Castiel mógłby go obserwować, gdy spał, była po prostu dziwna. Owszem, od jakiegoś czasu chciał z nim spędzać noce, w tym właśnie pokoju, ale nie do końca o to mu chodziło.
— Może pójdźmy na kompromis. Co ty na to, że zostanę przy sprawie, ale skonsultuję się z naszym psychologiem w Biurze, a ty wyśpisz się w łóżku, a nie w fotelu. Zobaczymy, czy rozmowa coś da, a jeżeli nie, to zrobimy po twojemu. Pasuje?
Cas zmrużył oczy, ale po dłuższej chwili pokiwał głową. Winchester był wykończony. Gdy niebieskooki wyszedł z jego pokoju, otoczył się poduszkami ze wszystkich stron, żeby przypadkiem znowu w coś nie uderzyć.
Pomimo dużego zmęczenia, sen nie chciał do niego przyjść. Cały czas miał w głowie słowa Azazela. Wiedział, że to był tylko nic nieznaczący sen, ale nie potrafił zignorować uczucia niepokoju. Jeszcze wróżbę śmierci potrafił zrozumieć, wiedział, że w każdej akcji ryzykuje życie. Ale nie rozumiał słów wypowiedzianych przez Claire. Nie rozumiał, dlaczego "nikt mu teraz nie pomoże". Do tej pory znalazł się w jednej sytuacji zagrażającej życiu i wydostał się z niej samemu, bez niczyjej pomocy.
Tej nocy już nie udało mu się usnąć.
~ • ~
Zapachy dochodzące z kuchni były zbyt kuszące, żeby najzwyczajniej w świecie siedzieć w salonie przed telewizorem. Właśnie skończyli oglądać finałowy odcinek trzeciego sezonu "Gry o Tron" i po podzieleniu się reakcjami i spekulacjami na temat Daenerys i tego, kiedy w końcu dotrze do Siedmiu Królestw, Castiel zabrał się za gotowanie obiadu. Dean miał ochotę na kuchnię włoską, więc poprosił bruneta o najzwyklejsze spaghetti. Ale Castiel traktował gotowanie jak sztukę, więc nieco podrasował prośbę Deana. Zamiast długiego makaronu w pomidorowym sosie z odrobiną przypraw, postanowił dodać dwa rodzaje mięsa, mnóstwo warzyw i sos o nazwie, której Winchester nawet nie potrafił wymówić.
— Chyba nigdy nie zrozumiem twojej chęci do gotowania - odezwał się Dean, podchodząc do aneksu kuchennego, przy którym stał Castiel, przygotowując składniki.
— A ja nigdy nie zrozumiem twojej chęci do oglądania martwych ciał - odpowiedział Castiel wrzucając czosnek i coś, co wyglądało jak papryczka chilli na patelnie, na której już dusiły się kawałki mięsa.
— Touché. - Dean przybliżył się do Casa i wychylił zza jego pleców, sięgając palcem do patelni. Nabrał na opuszek trochę sosu i go skosztował. - Jednak cofam to co powiedziałem. Obiecaj, że już zawsze będziesz tak gotował - dodał, na początku nie zdając sobie sprawy ze swoich słów. Dopiero po chwili doszło do niego, że przyznał, że chciałby, aby Castiel został już z nim zawsze. Na bardzo długi czas. W tym momencie na jego policzkach pojawił się róż, ale brunet wydawał się nie zwracać na to uwagi.
— Tak właściwie to przydałaby mi się twoja pomoc. Mógłbyś obrać ze skórki kilka pomidorów.
— Lepiej jeżeli zrobisz to sam. Nie chciałbym czegoś zepsuć.
— O czym ty mówisz? Przecież to tylko pomidory. W najgorszym przypadku zrobiłbyś z nich papkę, którą i tak mógłbym wykorzystać.
— Ja i gotowanie to nie za dobry pomysł. Ciąży nade mną mroczna klątwa, mówię ci.
— Dean, nie wygłupiaj się.
— Poważnie. Kilka razy próbowałem coś przygotować i za każdym razem po posiłku spędzałem godziny w toalecie. - powiedział Dean i po chwili Cas wybuchnął śmiechem. - To nie jest śmieszne. - dodał, ale po chwili również nie potrafił powstrzymać wkradającego się na usta uśmiechu.
— Tym razem masz mnie. Wszystko będę kontrolował. - Cas odwrócił się do niego i podał mu nóż. - Razem nam pójdzie znacznie szybciej. Nie wiem jak ty, ale po obejrzeniu trzech odcinków pod rząd naprawdę zgłodniałem.
Dean odebrał nóż i w drugą dłoń wziął sparzonego już pomidora. Następnie zabrał się do obierania skórki, ale z braku doświadczenia, szło mu to bardzo opornie. Castiel stał nad nim i powstrzymywał się od śmiechu.
— Jeżeli cię to tak śmieszy, to proszę, możesz sam sobie je obierać - rzekł Dean z oburzeniem.
— Nie śmieję się. Po prostu musisz inaczej ułożyć nóż, wtedy powinno ci pójść znacznie łatwiej. O tak. - Cas wziął od niego warzywo oraz nóż i pokazał mu, jak prawidłowo obierać ze skórki pomidora. - Proszę. Twoja kolej.
Dean bardzo dokładnie przyglądał się dłoniom Castiela, więc teraz nie miał problemu z odwzorowaniem ruchów. Brunet miał rację, teraz szło mu o wiele lepiej. Zielonooki uśmiechnął się, czując w sobie rosnące samozadowolenie.
się, czując w sobie rosnące samozadowolenie.
— Jestem z ciebie dumny - odpowiedział Cas, po czym zabrał się za mieszanie sosu. Następnie wsypał makaron do gotującej się wody. Chwilę później Dean skończył obierać wszystkie pomidory i podał je brunetowi, który wrzucił je do prawie gotowego sosu.
— Dlaczego ten makaron nie jest długi? - zapytał Dean, widząc w garnku zwykły makron w kształcie rurek.
— Ponieważ robimy spaghetti z sosem arrabiatta, do którego dodałem kilka składników, których nie było w przepisie. Normalnie, sos ten pochodzi z Alzacji, regionie położonym w północno-wschodniej Francji - powiedział Cas, dodając do dania szczyptę soli i pieprzu. - Wiem, że chciałeś coś włoskiego, ale szczerze powiedziawszy, danie to jest typowo włoskie. A poza tym, jak już pewnie zauważyłeś, to jest bardzo proste w przygotowaniu. Wystarczy podsmażyć na oliwie pokrojony w cienkie plasterki czosnek, dodać pomidory oraz chilli, posolić i popieprzyć sos, a następnie gotować tak długo, by odpowiednio zgęstniał. Pozwoliłem sobie jeszcze dodać kawałki mięsa oraz czerwoną paprykę. I odpowiadając na twoje pytanie, sos arrabiatta tradycyjnie podaje się z makaronem penne.
— Czy ty właśnie zacytowałeś cały przepis z książki kucharskiej?
— No co ty. Po prostu spędzam dużo czasu przed telewizorem. - Niebieskooki uśmiechnął się wyzywająco i puścił mu oczko. - Sprawdź, czy w lodówce jest pecorino.
— Peco... co?
— Ser pecorino. Jeżeli nie, możesz podać mi parmezan.
— Okej? - Dean otworzył lodówkę i zdziwił się. Co tydzień, w każdy poniedziałek jeździł z Casem do supermarketu na zakupy, ale nigdy szczególnie nie zwracał uwagi na to, co brunet wkładał do koszyka. Za każdym razem, kiedy Castiel chodził między alejkami, Dean prowadził luźną pogawędkę z Ashem, kierownikiem marketu, którego kiedyś poznał w barze. Dlatego teraz był w szoku stanem swojej lodówki. Każda półka i szufladka była zapełniona różnorodnym jedzeniem. Szukanie sera zajęło mu dłuższą chwilę, ale udało mu się w końcu znaleźć peco-coś-tam. Gdy odwrócił się z powrotem, zobaczył jak Castiel nakłada sos na makaron na talerzu. Podał mu ser i ten nasypał go na sam koniec i dodał do obu porcji natkę pietruszki.
— To wygląda jak cholernie drogie danie z pięciogwiazdkowej restauracji - podsumował Dean, patrząc na wypełniony talerz, z którego unosiła się para. Oboje usiedli przy stole.
— To miał być komplement?
— O tak. - Winchester wziął do ust makaron z gorącym sosem i jęknął. - O mój Boże.
— Co się stało? Musisz iść do toalety?
— O. Mój. Boże. Cas. - Blondyn napchał do ust więcej makaronu. - Powinieneś wziąć udział w jakimś programie typu Master Chef, ponieważ to co teraz zrobiłeś, to niebo w gębie. Ha, nawet więcej niż niebo. Cholerna ambrozja na talerzu. Sam Gordon Ramsay nie mógłby przestać chwalić twojej kuchni.
— Nie przesadzaj - odpowiedział Cas, spuszczając w dół głowę i próbując ukryć czerwień na policzkach, którą Dean i tak zauważył.
— Nie przesadzam. Naprawdę powinieneś coś z tym zrobić, założyć własną restaurację czy coś.
— Gdyby to było takie proste. - Niebieskooki zawiesił wzrok na Deanie. - Ale dziękuję ci. Za te miłe słowa. Naprawdę wiele dla mnie znaczą. - Kąciki ust Deana uniosły się w górę, tak samo jak te Castiela. Przez chwilę jedli w ciszy.
— Wiesz czego mi brakuje? - odezwał się Winchester. - Dobrego wina. Zaraz wracam. - Wstał od stołu i udał się do swojej szafki z lepszym alkoholem. Znalazł butelkę Chryseia 2011 Prats & Symington, którą dostał od ostatniej ofiary Azazela w podziękowaniu za ratunek. Od razu wziął ze sobą dwa kieliszki.
— Czy to jest to, co widzę? - zdziwił się Cas, po czym przechwycił butelkę trunku. - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co masz w domu?
— O co ci chodzi? To zwykłe wino.
— To nie jest zwykłe wino. To jest portugalskie, czerwone wino z 2011 roku. Pochodzi z regionu Douro, bazuje na dwóch odmianach szczepów touriga i było przechowywane w beczkach wykonanych w całości z francuskiego dębu. Według prestiżowego magazynku "Wine Spectator", w 2014 roku zajęło drugie miejsce w rankingu najlepszych win świata.
— Na winach też się znasz?
— Oczywiście. Wytwarzanie win również jest sztuką.
— Niech ci będzie - odpowiedział Dean i otworzył butelkę. Nalał po równej ilości i delikatnie stuknęli szkłem. Wziął pierwszego łyka i od razu chciał więcej. - Ambrozja w płynie. Cas, oficjalnie oznajmiam, że to mój najlepszy posiłek w życiu.
— Bardzo mnie to cieszy.
Przez pewien czas siedzieli w ciszy i zajadali się obiadem. Winchester tak bardzo przyzwyczaił się do obecności Castiela w swojej kuchni, że teraz nie mógł zrozumieć, jakim cudem mógł się wcześniej odżywiać w tanich, fast-foodowych knajpkach. Przyznał przed samym sobą, że chciałby, aby Cas już zawsze z nim mieszkał.
— Więc - zaczął Dean po zjedzeniu całego makaronu. - Jak ci się podobał finał? - zapytał, sącząc czerwone wino.
— Po pierwsze, Ramsay jest cholernym psychopatą. Ja nie wiem jak ty możesz uganiać się za takimi ludźmi w swojej pracy i w sumie nie dziwię ci się, że masz koszmary. Po drugie, uwielbiam Daenerys jeszcze bardziej i mam nadzieję, że to ona usiądzie na Żelaznym Tronie. I po trzecie, Jon i Ygritte. Jak on mógł ją do cholery zostawić i uciec na mur?! Ja rozumiem, że złożył przysięgę i podziwiam jego lojalność, no ale Ygritte. Lubiłem tą dwójkę - odpowiedział Cas z grymasem.
— Nie jesteś sam - Dean prychnął. - Nawet nie wiesz, jak trudno jest mi powstrzymywać się od spoilerowania.
— Co się stanie? Wrócą do siebie? - Winchester w odpowiedzi delikatnie uśmiechnął się. - Ktoś umrze?
— Nic ci nie powiem.
— Na pewno ktoś umrze, przecież to Gra o Tron - Cas westchnął. - Wieczorem zaczynamy czwarty sezon.
— Hm, widzę, że się wciągnąłeś.
— To wszystko przez ciebie.
— Nie ma za co - odpowiedział Dean, głupkowato uśmiechając się.
— Dean, mogę ci zadać pytanie?
— Właśnie to zrobiłeś.
— Co teraz robi George R. R. Martin? - Cas zapytał, ignorując zaczepkę Deana. Na jego twarzy pojawił się wyraz czystej satysfakcji. Dean, słysząc to pytanie, od razu poczuł wzbierającą się irytację. Nie dość, że ta sprawa sama w sobie go denerwowała, to jeszcze Sam podpuścił Castiela, żeby zadał to pytanie. Musiał przyznać, że poskutkowało.
— Wiem czego nie robi. Na pewno nie pisze - odparł z największym spokojem, na jaki go było w tej chwili stać. Brunet wybuchnął śmiechem. - O co ci chodzi?
— O nic. Po prostu twoja twarz w tej chwili to coś pięknego.
— Sammy kazał ci o to zapytać, prawda? - Cas przytaknął. - Dupek.
— Wyglądasz słodko kiedy się złościsz.
— Umm?
— Zaraz potłuczesz kieliszek - dodał, zwijając się w pół na krześle. Winchester spojrzał na dłoń, w której trzymał kieliszek, i zobaczył, że jest wręcz biała od gromadzącej się złości. Faktycznie, jeszcze kilka sekund i mógłby rozbić naczynie w ręce. Poluzował uchwyt i odstawił go na stół.
— Nie wiem kto jest większym idiotą, ty czy mój brat.
— Aww, nie denerwuj się już. Jestem pewien, że za niedługo wyjdzie kolejna książka. Cierpliwości. - Castiel upił łyk wina. - Dolać ci?
Winchester skinął głową. Chwilę później usłyszał przekręcany zamek w drzwiach i do domu wpadł Sammy, niosąc w ręku torbę na zakupy. Jak zwykle jego włosy były idealnie ułożone i tak błyszczące, że nie jedna kobieta by mu ich pozazdrościła. Miał na sobie garnitur, więc Dean domyślił się, że jego brat właśnie wracał z kancelarii prawnej lub sali sądowej.
— Cześć wam.
— O wilku mowa - wymamrotał Dean.
— Chyba nie przyszedłem w porę - oznajmił Sam gdy wszedł do kuchni. - Może wpadnę później, nie będę wam teraz przeszkadzał.
— O czym ty mówisz? - zdziwił się Dean, ale po chwili doszło do niego o czym Sam mówił. Razem z Casem jedli obiad, i to całkiem dobry obiad, a teraz piją razem wino. Och.
— No co ty Sam, nie wygłupiaj się. Siadaj. - rzekł brunet, po czym wstał od stołu i przyniósł młodszemu Winchesterowi kieliszek. - Jesteś głodny? Zresztą po co ja w ogóle pytam, na pewno coś byś zjadł. - dodał i nałożył na talerz resztki makaronu.
— Tak właściwie to przyniosłem nam burgery i kilka butelek piwa, ale muszę przyznać, że wasze jedzenie wydaje się być... smaczniejsze. Oceniając po zapachu. Dziękuję, Cas.
— Nie ma za co. Cieszę się, że macie ze mnie jakiś pożytek.
— Cas, już o tym rozmawialiśmy, pamiętasz? Nie chce więcej czegoś takiego słyszeć.
— Wiem, ale zrozum, że nie mogę się pozbyć pewnych rzeczy. Cały czas mam wrażenie, że was wykorzystuję. Zwłaszcza ciebie, Dean.
— Castiel. Posłuchaj mnie teraz uważnie. Odkąd ze mną mieszkasz, pomogłeś mi więcej razy niż ja tobie. Uwierz mi. - Starszy Winchester posłał mu uśmiech.
— I mnie też. W pewnym sensie - włączył się do rozmowy Sam. - Chociażby w sprawie MacLeoda.
— A propos MacLeoda, jak to wszystko teraz wygląda? - zapytał Cas.
— Szczerze, nic się nie zmieniło dla mojego klienta. Nadal wszystkie oskarżenia są postawione wobec niego.
— Czyli nie zdziałaliśmy wiele w Kansas City.
— Tu się mylisz - powiedział Sammy, przeżuwając kawałki mięsa z sosu. - Zadzwoniłem do Charlie, przy okazji dzięki Dean za jej numer telefonu. Poprosiłem o spotkanie. Sprawdziła dla mnie numery tego samochodu, o którym wspomniał syn barmana. Należą do niejakiego Ramiela Prince'a. Najprawdopodobniej to on pozbył się jedynego świadka, mogącego potwierdzić alibi MacLeoda i to on go wrabia. Niestety, nie udało mi się jeszcze znaleźć pomiędzy nimi jakiegoś powiązania albo pomiędzy nim a Roweną MacLeod.
— A co na to prokuratura? - spytał Dean.
— Mówiąc krótko, kazali mi te teorie wsadzić sobie w dupę.
— Ale przecież... - oburzył się Cas. - To nie tak, że nie masz żadnych dowodów.
— Nie zapominaj o narzędziu zbrodni, motywie, braku alibi oraz samobójstwie jedynej osoby, która mogłaby potwierdzić obecność MacLeoda w barze. Moje dowody, czyli nagranie, na którym właściwie nie widać nic oraz zaparkowany samochód pod blokiem, wypadają trochę blado na tle wcześniej wspomnianych.
— Więc... co dalej?
— Muszę się bliżej przyjrzeć temu gościowi. Jeżeli znajdę chociaż jedno powiązanie pomiędzy nimi, miałbym realne szanse na wygranie sprawy.
— Rozmawiałeś o tym z MacLeodem? - Dean skrzyżował ręce na piersi.
— Tak. Oczywiście pierwszy raz usłyszał nazwisko na uszy - Sammy westchnął. - Razem z Jo szukamy jakiś powiązań. Stawiam na to, że Prince był jego dawnym klientem, albo w jakiś sposób ucierpiał przez pracę Crowley'a. - Dean wziął głęboki wdech i zaczął zastanawiać się, jak mógłby pomóc w tym śledztwie.
— Dobry pomysł, ale nie skupiaj się tylko na tej jednej rzeczy. To może być najbardziej prawdopodobna opcja ale nie jedyna - stwierdził.
— Dzięki za radę, Panie Oczywisty. A jak tam twoja sprawa? Macie jakiś trop? - Sammy przełknął ostatni kęs. - Cas, to było wyśmienite. Chyba będę częściej was odwiedzał w porze obiadowej.
— Cieszę się, że ci smakowało - odpowiedział i na jego policzkach pojawił się odcień różu.
— Nadal niczego nie znaleźliśmy. - Dean zignorował krótką pogawędkę o jedzeniu i trzymał się głównego tematu. - Facet jest jeszcze lepszy od Azazela. Żadnych śladów, odcisków, brudów.
— Ile razy uderzył?
— Dwa w odstępie czterech dni. Możliwe, że już się nie odezwie, ponieważ minęły dwa tygodnie od drugiej ofiary.
— Dziwne - stwierdził młodszy.
— Oby zamknął się już na dobre.
— To czym się teraz zajmujesz? Skoro Fairy Tale Killer przestał atakować? - zapytał Cas.
— To nie tak, że mieliśmy na głowie tylko jednego mordercę, Cas. W ciągu ostatniego miesiąca, nie licząc ofiar Fairy Tale Killera, zostało znalezionych siedem różnych, nie powiązanych ze sobą ciał. Poza tym nadal zostaje papierkowa robota. Powiedziałem Bobby'emu, że mogę się tym zajmować przez jakiś czas, ze względu na ciebie. Znaczy mnie, ze względu na mnie. - Poprawił się. - Przejęzyczyłem się.
Castiel przez chwilę mrużył oczy, ale wydawał się nie zwracać szczególnej uwagi na pomyłkę Deana, a brwi Sammy'ego uniosły się w górę.
— To... dobrze.
— Co masz na myśli? - zdziwił się Sam.
— To nie ważne. Dolać ci wina? - zmienił temat, biorąc w dłoń butelkę czerwonego trunku. Młodszy brat przytaknął.
— Idę do łazienki, zaraz wracam - oznajmił Castiel i po chwili zniknął za ścianą. Dean nalał wszystkim wina i pustą już butelkę wyrzucił do kosza.
— Dean. Ty nienawidzisz papierkowej roboty. - Sam spojrzał na niego podejrzliwie. - O co ci z tym chodzi?
— Castiel za bardzo się o mnie martwi.
— Casti... Och. Chyba rozumiem.
— Co rozumiesz?
— To napięcie między wami, wymowne spojrzenia, siedzenie we dwóch przy lampce wina. Nie musicie się przy mnie ukrywać.
— Że... co? - zdziwił się Dean. Poczuł jak serce zaczyna mu szybciej bić.
— Nie udawaj zaskoczonego. Może mi w końcu powiesz, co jest między wami.
— Co? - Starszy Winchester zaczął się jąkać. - O czym ty mówisz? Niczego między nami nie ma.
— Dean. Nawet ślepy by zauważył, że są takie momenty, że wokół waszej dwójki dosłownie pojawiają się iskierki. Zauważyłem to już pierwszego dnia, kiedy was razem zobaczyłem.
— Sammy, nadal nie wi...
— Nawet nie próbuj zaprzeczać, że między wami kompletnie nic się nie dzieje. Nie zaprzeczaj, że nic do niego nie czujesz. Znam cię na wylot i ostatnio tak się jąkałeś kiedy zapytałem cię o twoją orientację seksualną.
Dean nie odpowiedział. Nie wiedział co miał odpowiedzieć. Sammy miał rację, w końcu przyznał się do tego po ich kąpieli w jeziorze. Ale rozmyślanie o tym w samotności, a rozmawianie o tym z drugą osobą to dwie, całkowicie różne rzeczy.
— A więc mam rację - dodał Sam. Jego milczenie wziął za odpowiedź. Prawidłową odpowiedź.
Do kuchni wrócił Cas. Dean podparł głowę o rękę i spuścił wzrok. Jeszcze nigdy nie czuł się tak niezręcznie i niekomfortowo. I miał nadzieję, że niebieskooki nie usłyszał ani jednego słowa z tej rozmowy.
— Już wszystko wypiłeś? - Brunet zapytał Sama.
— Umm, tak. Niestety musze już iść, przed chwilą dzwoniła Jo, możliwe, że coś znalazła - powiedział i poklepał Deana po plecach. Winchester zdziwił się, ponieważ jego brat z nikim nie rozmawiał przez telefon. - Trzymaj się, Dean.
— Jesteś pewien, że możesz prowadzić samochód?
— Tak, nie przejmuj się Cas. Do zobaczenia.
Wkrótce potem znowu zostali sami. Winchester w końcu zrozumiał, co zrobił Sammy i obiecał sobie, że następnym razem jak go zobaczy, skopie mu tyłek. Odchrząknął, zebrał brudne naczynia do zlewu i odwrócił się do Castiela.
— Oglądamy kolejny odcinek?
~ • ~
Wieczorem przypomnieli sobie o piwie, które przywiózł ze sobą Sam i otworzyli po butelce. Nadal oglądali serial i nie mieli najmniejszej ochoty na nic innego. Siedzieli obok siebie na kanapie. Na kolanach Deana położył się Zepplin i blondyn co chwilę głaskał go za uchem. Reszta czworonogów leżała w spokoju przy ich nogach. Gdy na ekranie telewizora pojawiły się napisy końcowe, Winchester wstał z miejsca i poszedł do łazienki. Zabrał z szafki małą butelkę balsamu.
— Ściągaj koszulkę - rzucił w stronę bruneta i usiadł obok niego na kanapie. - Muszę zobaczyć jak się mają twoje plecy.
— Mają się bardzo dobrze. Nie musisz mnie smarować tym śmierdzącym świństwem.
— To wcale aż tak bardzo nie śmierdzi. No już, ściągaj i się odwracaj.
Castiel wywrócił oczami i westchnął najgłośniej jak tylko mógł, ale po chwili wykonał prośbę Deana. Dwie podłużne blizny już prawie całkowicie zbladły. Co prawda nadal były pierwszą rzeczą, rzucającą się w oczy, ale nie wyglądały odrażająco czy szpetnie. Wręcz przeciwnie, gdy się na nie spojrzało, od razu chciało się usłyszeć kryjącą się na nimi historię. Zielonooki nałożył na palec odrobinę maści, która pozostawiała po sobie chemiczny odór i zaczął wcierać ją w miejsce śladów. Starał się nie zwracać uwagi na zachwycające umięśnienie pleców bruneta, za to próbował skupić całą uwagę oraz wzrok na szramach.
— Ile razy będziesz to jeszcze robił?
— Myślę, że jeszcze ze dwa razy. Twoje blizny wyglądają całkiem dobrze i chyba nic już się z nimi nie da zrobić.
— Chyba?
— Nie jestem lekarzem. Poza tym, nie skarżysz się na ból. - Dean przejechał dłonią ostatni raz wzdłuż prawej blizny, wsmarowując resztę substancji. - Gotowe. Ale nie zakładaj jeszcze koszulki, niech to się dobrze wchłonie.
— Dziękuje.
Winchester w odpowiedzi posłał Castielowi subtelny uśmiech. Następnie wstał i skierował się do umywalki w kuchni. Odkręcił zimną wodę i opłukał ręce. Nagle po całym domu rozległo się pukanie w drzwi. Dean zdziwił się, ponieważ jedynymi ludźmi, którzy go odwiedzali, to Sammy i od czasu do czasu wpadał Bobby z Ellen i Jo. Na początku pomyślał, że może Sam czegoś zapomniał, albo wolał spędzić wieczór w męskim towarzystwie, ale on nigdy nie pukał, zawsze wchodził jak do siebie. W końcu miał klucze. Winchester wytarł dłonie w ręcznik i udał się do drzwi, ale Castiel go wyprzedził. Niebieskooki otworzył drzwi i stanęła w nich drobna kobieta, której nigdy jeszcze nie widział na oczy.
— W czym mogę pomóc? - zapytał Cas. Kobieta nadal się nie odzywała. Stała na wprost bruneta i Dean miał wrażenie, że w kącikach jej oczu gromadziły się łzy. Przez moment zrobiło się naprawdę niekomfortowo i żaden z mężczyzn nie rozumiał co się właśnie dzieje. Kobieta przybliżyła się o parę kroków i przekroczyła próg domu, po czym zlustrowała bruneta od czubka głowy po stopy. Następnie zawiesiła wzrok na Deanie i ten poczuł bijący od niej chłód.
— Kim pani jest? - zapytał Winchester i stanął tuż za Casem, opierając się jedną ręką o drzwi. W takiej pozycji wyglądał, jakby obejmował niebieskookiego. Kobieta ponownie utkwiła oczy na Castielu.
— Jak mogłeś. - Z jej ust wydobył się ledwo słyszalny szept. Zrobiła kolejny krok do przodu i niespodziewanie zamachnęła się. W następnej sekundzie jej dłoń spotkała się z policzkiem Castiela, wydając głośny plask. - Jak mogłeś to zrobić! Ty bezduszna gnido! Jak mogłeś mi to zrobić... - Kobieta straciła nad sobą panowanie, zaczęła krzyczeć i walić pięściami w nagą klatkę piersiową mężczyzny. Dean natychmiast zareagował i stanął między nimi. - Jak mogłeś wyjechać bez słowa i nie dawać znaku życia... Jak mogłeś nie przyjść na pogrzeb naszej córki!
— Proszę się uspokoić! - wrzasnął Dean i chwycił ją za ramiona, aby przestała się rzucać. - Proszę stąd wyjść.
— Nawet teraz się do mnie nie odezwiesz, ty tchórzliwa świnio? - Kobieta nie zwracała uwagi na Winchestera, tylko cały czas patrzyła się na Castiela. Jej głos znowu był cichy, a po policzkach spłynęło kilka łez. - Nie masz na tyle odwagi, żeby ze mną porozmawiać? Po tym wszystkim co zrobiłeś? Żyjesz tutaj z tym fagasem, jakby nic się nie stało? Że niby jesteś teraz gejem, co?
— Kim pani jest? - zapytał Dean, delikatnie wypychając ją za drzwi. Nie wiedział co się działo w tej chwili i kim była ta kobieta, ale czuł za sobą obecność bruneta i domyślał się, że jest równie zdezorientowany jak on.
— Nie powiedziałeś mu o mnie? O naszej dziewczynce? - Kobieta parsknęła śmiechem, wciąż zalewając się łzami. - Nazywam się Amelia Novak. Jestem jego żoną.
~ • ~
Minęło wiele czasu, zanim Deanowi udało się uspokoić kobietę bez interwencji służb policyjnych. Winchester poprosił Castiela, aby na jakiś czas wyszedł na spacer z psiakami, aby jego obecność nie prowokowała Amelii Novak do dalszych wrzasków. Castiel niechętnie się zgodził, ponieważ w końcu ktoś coś o nim najwyraźniej wiedział, a jego nie mogło być przy rozmowie, dotyczącej jego przeszłości. Ale widząc stan, w którym ten ktoś się znajdował, rozsądniejszą opcją było posłuchanie Deana.
Winchester zostawił kobietę samą w salonie i udał się do kuchni, aby zaparzyć gorącą herbatę. Za dnia promienie słoneczne ogrzewały powietrze, ale w nocy przenikliwy chłód wydostawał się na powierzchnię. W takie wieczory gorąca herbata wydawała się lepszym rozwiązaniem od kawy. W pewnym momencie do głowy Deana wpadła myśl, czy aby nie zaparzyć jej herbaty na uspokojenie, ale po szybszej analizie uznał, że to byłoby trochę nie na miejscu.
Gdy czekał, aż woda w czajniku się zagotuje, nie potrafił przestać myśleć o pewnej rzeczy, którą przed chwilą usłyszał. Novak... Novak... nazwisko to odbijało się echem w jego głowie. "Pogrzeb naszej córki..." Wszystkie słowa brzmiały bardzo znajomo i umysł Deana za wszelką cenę chciał dopasować je do prowadzonego śledztwa. Nie wiedział co z tym zrobić, ponieważ gdyby miał rację, to wszystko by się skomplikowało. Jeszcze bardziej niż teraz.
Kiedy herbata była gotowa, Dean wrócił do salonu. Amelia Novak siedziała w tym samym miejscu ze spuszczoną głową i wzrokiem utkwionym w fotografię, którą trzymała w dłoniach.
— Zrobiliśmy to zdjęcie w tamtym roku, kiedy Claire dostała się do liceum. Byłam z niej taka dumna... Moja mała dziewczynka zaczynała szkołę średnią. - Kiedy Dean usiadł obok niej na kanapie, zerknął na zdjęcie, które po chwili kobieta i tak mu przekazała. Na zdjęciu znajdowały się trzy osoby. Amelia Novak, Claire Novak, ofiara numer dwa poszukiwanego o pseudonimie Fairy Tale Killer oraz mężczyzna, na którego widok Deanowi zabrakło powietrza w płucach. Castiel jedną ręką obejmował uśmiechającą się Claire, a drugą swoją żonę, Amelię.
Dean nie wiedział co powiedzieć. Z jednej strony cieszył się, że jego współlokator miał szczęśliwą rodzinę, sądząc po zdjęciu. Z drugiej strony był przygnębiony, ponieważ dzisiejsza wizyta kobiety wszystko zmieni i istniało duże prawdopodobieństwo, że Castiel od niego odejdzie i wróci do swojej żony. A z trzeciej strony obawiał się o Casa, ponieważ sprawa z psychopatą bezpośrednio go teraz dotyczyła.
— Proszę mnie uważnie posłuchać. - Dean oddał je zdjęcie. Nie chciał dłużej na nie patrzeć. - Ta cała sytuacja jest... bardzo delikatna. Dwa miesiące temu, kiedy wracałem z pracy, znalazłem Castiela...
— Jimmy. Jimmy Novak - Amelia go poprawiła. Dean spojrzał się na nią, chwilowo zły za to, że mu przerwała, ale po chwili skinął głową. On już dla niego zawsze będzie Castielem, ale w obecności kobiety dobrym było używanie jego prawdziwego imienia. Nie chciał bardziej pogarszać sytuacji.
— Dwa miesiące temu, kiedy wracałem z pracy, znalazłem Jimmy'ego na opustoszałej drodze, niedaleko tego domu. Nie wiedział kim jest, jak się tam znalazł i jak miał na imię. Zabrałem go do szpitala i tam potwierdzili, że stracił pamięć. A z tego powodu, że nie miał gdzie się podziać, zaproponowałem mu pomoc. Cas... znaczy Jimmy, bardzo potrzebował tej pomocy. - Dean wziął łyk herbaty. Spojrzał na Amelię, która w tej chwili słuchała go w ciszy. Z jej twarzy wywnioskował, że mu wierzyła. - Nie wiem, czy pani zdaje sobie z tego sprawę, ale... Nazywam się Dean Winchester i jestem federalnym agentem. Dzięki temu miałem dostęp do bazy osób zaginionych, więc nie zgłaszałem tego na policję. Na własną rękę sprawdzałem, czy Jimmy się w niej nie znajduję, ale...
— W takim razie jest pan beznadziejny w swojej pracy. Zaginięcie męża zgłosiłam tydzień po jego zniknięciu, pomimo, że z domu zabrał torbę z ubraniami. Razem z Claire poszłyśmy na posterunek policji, ponieważ wolałam, aby myślała, że jej ojciec zaginął niż ją zostawił...
— Mogę o coś zapytać? - Dean zignorował jej zarzuty o braku kompetencji. Nie czekał na odpowiedź kobiety. - Jak pani go znalazła?
— Po śmierci Claire... Nie mogłam wytrzymać w pustym domu. Najpierw straciłam męża, niedługo później potwór odebrał mi córkę... Byłam wściekła. Kiedy Jimmy nie pojawił się na pogrzebie, chciałam mu to wszystko wygarnąć w twarz... Jak mógł nas opuścić. Ale teraz, kiedy wiem, że jemu też zdarzyło się coś złego... Przejrzałam wszystkie autobusy, które odjeżdżały tamtej nocy z naszego miasta. Poza tym sąsiad widział, jak mężczyzna w beżowym trenczu wsiadł do autobusu jadącego do Lebanon w Kansas. Jimmy codziennie chodził w takim płaszczu. Lebanon to małe miasto, więc poszło szybko. W jedynym supermarkecie w mieście, jakiś facet z dziwną fryzurą naprowadził mnie tutaj. Najwidoczniej się nie mylił.
Przez dłuższą chwilę oboje siedzieli w ciszy, nie wiedząc co powiedzieć i o co zapytać. Dean cały czas zastanawiał się, czy Amelia Novak jest świadoma, że to on prowadzi sprawę jej córki. Jego ciekawość była bardzo duża, ale wolał nie zaczynać tego tematu. Jeszcze nie teraz. Chociaż nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie na to odpowiednia pora.
— Czy Jimmy... Jak on się czuje? Mam na myśli fakt, że stracił pamięć...
— Z tego co mi wiadomo, Ca... Jimmy wydaje się powoli wracać do życia. Odkrywa w sobie dawne pasje i talenty i wygląda na... szczęśliwego. Zwłaszcza, kiedy jest w kuchni.
— W kuchni? Jimmy nienawidzi gotować. Nic mu nigdy nie wychodziło.
— Och... - Ta wiadomość wyraźnie go zaskoczyła. Faktycznie, dziwnym było, że skoro nigdy nie gotował, teraz jego poziom w kuchni był niemal taki sam jak Ramsey'a Gordona. - Zapewne amnezja przyczyniła się do pojawienia się nowych zdolności.
Dopiero po chwili zorientował się, jaką głupotę powiedział. Jeżeli nie nastąpił żaden uraz głowy, to byłoby to bardzo trudne, a wręcz niemożliwe, ale Dean nie dał tego poznać. Amelia patrzyła na niego zdezorientowana, ale nie skomentowała uwagi blondyna.
W tym samym momencie wejściowe drzwi otworzyły się i cała piątka psów wpadła do salonu. Bucky i Ozzy wskoczyli na kolana Deana a Stark zaczął szczekać na kobietę. Po chwili w salonie pojawił się Castiel. Jimmy Novak. Swój wzrok zawiesił na Deanie, szybko zerknął na Amelię i z powrotem na blondyna, dając mu znak, że chce z nim porozmawiać. Winchester odłożył kubek z ciepłą herbatą i udał się za nim do kuchni.
— O czym rozmawialiście?
— O... Jimmy'm Novaku. - Na twarzy bruneta pojawił się grymas, ale po chwili zrozumiał, kogo Dean miał na myśli. - Myślę, że możesz już z nią porozmawiać. Udało mi się ją uspokoić i dowiedziałem się co nieco, ale myślę, że tak naprawdę chciałaby o tym wszystkim porozmawiać z tobą. Zostawię was samych.
— Dean... O czym mam z nią rozmawiać? Proszę, nie zostawiaj mnie z nią. Ja nie znam tej kobiety.
— Cas... ona jest twoją żoną. Może kiedy porozmawiacie, opowie ci kilka rzeczy z twojego życia, może sobie coś przypomnisz... Nie nastawiaj się z góry na to negatywnie. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
— Ale...
— Nie chcę słyszeć żadnego ale. Przecież wszystko jest w porządku. Usiądziecie, porozmawiacie, wypijecie herbatę... Ona wie, w jakim jesteś w stanie. Jestem pewien, że nie zrobi niczego impulsywnego.
— Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
— Hej, spójrz na mnie. - Dean spojrzał prosto w jego błękitne oczy, w których w tej chwili obecny był tylko strach. - Masz możliwość spytania jej o cokolwiek. Możesz w końcu dowiedzieć się kim jesteś, a jestem przekonany, że nie raz się nad tym zastanawiałeś. Nie musisz z nią nigdzie iść, nie musisz robić czegoś, czego nie chcesz, ale nie pozwól, żeby strach z tobą wygrał. Poza tym, będę po drugiej stronie ściany. W każdej chwili możesz do mnie przyjść, porozmawiać i zadecydować, co dalej.
~ • ~
Dean nie wiedział, co ze sobą zrobić, więc po prostu położył się do łóżka. Nie chciał myśleć nad sprawą Fairy Tale Killera, zwłaszcza, że rodzice jednej z ofiar właśnie siedzieli w jego salonie, próbując odzyskać pamięć jednego z nich. Gdyby trzy miesiące temu ktoś powiedział, że tak będzie wyglądał jego jeden wieczór, wyśmiałby go.
Kilka godzin później, kiedy jednym okiem już zasypiał, zza drzwi do sypialni wychyliła się głowa Castiela, oznajmiając, że zaproponował Amelii, aby przespała się na kanapie w salonie. Było już bardzo późno, a w mieście nie było żadnego motelu. Niestety było ciemno i Dean nie zauważył jego twarzy, a z tonu głosu nie udało mu się niczego wyczytać. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić.
Nie wiedział nawet jak się w tej chwili czuł. Najbardziej odpowiednim słowem, wydawało mu się być "dziwnie". Świadomość, że żona Castiela, mężczyzny, który stracił pamięć, a przede wszystkim osoby, która coraz więcej dla niego znaczyła, spała teraz w salonie, była dziwna. Nawet nie próbował wyobrażać sobie, co w tej chwili musiał czuć Castiel... czy też Jimmy. Przez chwilę rozważał opcję, żeby do niego pójść i porozmawiać o tym wszystkim, ale nie wiedział co powiedzieć. Poza tym, Cas pewnie był wykończony i zapewne już zasnął. Nie chciałby go obudzić. Postanowił, że poczeka z tym do rana.
Zaraz po przebudzeniu zadzwonił do Bobby'ego z informacją, że dzisiaj nie będzie mógł pojawić się w pracy. Oczywiście na dzień dobry dostał opieprz, ale gdy w skrócie wyjaśnił dlaczego, Singer przymrużył oko i dał mu dzień wolnego. Pierwszy raz od dwóch miesięcy, jego kuchnia z rana była pusta. Nie wychodziły z niej żadne przyjemne zapachy, nie zauważył sylwetki Castiela, zaglądającego do półek lub stojącego przy kuchence, pierwszy raz nie czekało na niego śniadanie. Do głowy Winchestera przebijała się smutna myśl, żeby powoli się do tego przyzwyczajać. Żeby powoli przypominać sobie codzienność, która rządziła nim przed pojawieniem się mężczyzny.
Dean skarcił się za takie samolubne myśli. Nie powinien teraz myśleć o jedzeniu, gdy obca kobieta spała w jego salonie, a życie Castiela miało powrócić na dawny tor. Minął Amelię, która nadal była pogrążona we śnie i po cichu udał się do pokoju bruneta. Nie pukał, tylko od razu uchylił drzwi i zauważył go siedzącego na fotelu, ze wzrokiem utkwionym w ścianę. Jego włosy wyglądały dokładnie tak samo jak wczoraj, idealnie ułożone, a raczej oklapnięte, te same ubrania, jedyną różnicą były jego oczy. Dookoła błękitnych tęczówek pojawiła się czerwień. Winchester domyślał się, że jego współlokator nie zmrużył oka.
— Cas? - powiedział cicho, zwracając uwagę bruneta. - Jak się czujesz?
— Nie wiem. Mam duży mętlik w głowie.
— Nie dziwię się. - odpowiedział Dean i usiadł na łóżku, naprzeciwko niego. - Co się wczoraj stało? Zauważyłem, że dosyć długo rozmawialiście.
— Amelia... bardzo dużo opowiedziała. Może nawet za dużo. Teraz nie wiem na której części powinienem się skupić.
— Chcesz o tym porozmawiać?
Castiel przez chwilę się nie odzywał. Wlepił wzrok w Winchestera i oboje siedzieli w ciszy. Dean w tej chwili był bardzo ciekawy życia Jimmy'ego Novaka i chciał o nim usłyszeć jak najwięcej, ale zdecydował się nie naciskać. Wszystko przyjdzie w swoim czasie, a wyglądało na to, że Cas naprawdę potrzebował w tej chwili czasu.
— Bobby dał mi dzień wolnego, więc dzisiaj będę w domu. Chyba go wykorzystam i umyję Impalę, przyda jej się odrobina świeżości. - Dean podniósł się z łóżka i udał do wyjścia. - Gdybyś chciał pogadać... Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
~ • ~
Castiel nie przespał nawet minuty. Kiedy Amelia zakończyła swoją opowieść, którą i tak przedstawiła w ogromnym skrócie, minęła już połowa nocy. Piekły go oczy i coraz bardziej czuł ciążące na nim zmęczenie. W tym momencie najbardziej pragnął położyć się spać i zatopić w krainie Morfeusza, ale tłoczące się w jego głowie myśli mu na to nie pozwalały. Wszystko co od niej usłyszał stopiło się w jedno wielkie, chaotyczne kłębowisko. Miał wrażenie, że w jego umyśle powstał tropikalny cyklon, który zniszczy wszystko i wszystkich na swojej drodze, a w jego oku ukryły się wszystkie ważne informacje. Informacje, do których dostęp został odgrodzony przez silne, katastrofalne wiatry. Co jakiś czas z oka wydostawała się zupełnie randomowa rzecz, którą po chwili pozostałe wiatry zanosiły na tyły głowy.
Jimmy Novak był żonaty od 18 lat. Na trzydzieste pierwsze urodziny dostał od małej Claire granatowy sweter, z wyszytym wizerunkiem kota, który od tamtej pory zakładał każdego roku. Uwielbiał burgery z czerwonym mięsem. Pracował w urzędzie. Co tydzień w każdą niedzielę chodził do kościoła. Nienawidził oglądać telewizji. W nocy, kiedy podobno wyszedł z domu i już nie wrócił, nic szczególnego się nie wydarzyło, z nikim się nie pokłócił. Jego pierwsza randka z Amelią miała miejsce jeszcze w liceum.
Im więcej Castiel słyszał, tym miał coraz większe wrażenie, że zaszła pomyłka. Im więcej się dowiadywał, tym bardziej nie potrafił tego dopasować do siebie. Niektóre rzeczy powiedziane przez Amelię o Jimmy'm Novaku wykluczały rzeczy odkryte przez Castiela. Miał wrażenie, że to niemożliwe, aby był Jimmy'm Novakiem. Przypomniał sobie słowa Deana, który wspomniał, że istnieje duża szansa, że sobie coś przypomni. Że odkryje w sobie swoje dawne ja. Ale będąc szczerym, Cas nie czuł nic wobec tej kobiety. Nie czuł nic, kiedy patrzył na ich wspólne zdjęcie. Nie czuł smutku, kiedy Amelia opowiadała o Claire. O jego tragicznie zmarłej córce. Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
— Proszę! - zawołał.
— Jimmy, domyślam się, że potrzebujesz nieco czasu. Widzę, że ma kto o ciebie zadbać... Jadę do motelu w Smith Center. Kiedy już zdecydujesz się co robić... Zostanę tam na dwa dni. Mam nadzieję, że wybierzesz mądrze i wrócisz do domu, do swojej rodziny.
~ • ~
Dean nie widział Castiela przez całe popołudnie, przez co coraz bardziej zaczynał się o niego martwić. Próbował chociaż na chwilę przestać się tym przejmować, ale nawet jego ukochana Impala nie potrafiła go od tego odciągnąć. Jedyną pozytywną rzeczą, która w miarę go uspokajała, był fakt, że Amelia z samego rana wsiadła w samochód i odjechała. Przynajmniej Castiel nie odszedł z nią od razu. Przez cały czas zastanawiał się, co się dalej stanie z niebieskookim. Jaką podejmie decyzję. Czy wróci z Amelią, czy też zostanie z Deanem. W pewnym momencie ogarnął go strach, ponieważ jeszcze mu tego nie zaproponował. Nie rozmawiał z nim o tym, że może tu zostać, ile tylko będzie chciał. To jest również jego dom i miał nadzieję, że Cas zdawał sobie z tego sprawę.
Chciał jak najszybciej się z nim zobaczyć, ale Castiel wyraźnie dał mu wcześniej do zrozumienia, że porozmawia z nim, kiedy będzie gotowy. Nie pozostało mu nic innego jak czekanie.
Kiedy zostały mu ostatnie przetarcia wykończeniowe na tylnej szybie Impali, usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się w kierunku odgłosu i jego oczom ukazała się postać niebieskookiego. Ten bez słowa podszedł do niego, wziął czystą szmatkę, leżącą na przednim siedzeniu i pomógł Deanowi czyścić szybę.
— Chce żebym z nią pojechał. Do Illinois - odezwał się cichym, lekko zachrypniętym głosem.
— Pojedziesz?
— Nie wiem. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. - Cas ostatni raz przejechał szmatką po oknie, po czym oparł się tyłem o drzwi boczne Chevroleta. - W nocy całkiem sporo mi opowiedziała. Z tego co usłyszałem, byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną. A Amelia... Pomimo wczorajszej napaści na mnie, wydaje się być dobrą kobietą. Wyrozumiałą. Rano powiedziała, że zatrzyma się w motelu w Smith Center i zostanie tam jeszcze dwa dni.
— A co z twoją pamięcią? Nadal bez zmian? - Castiel pokiwał głową.
— Szczerze mówiąc... Kiedy opowiadała mi o nas... O naszej córce... Nie czułem niczego specjalnego. Może odrobinę smutku przez los jaki spotkał Claire. Ale w prawdzie, to samo czułem kiedy po raz pierwszy zobaczyłem twoją tablicę ze zdjęciami obydwu dziewczyn.
— Może potrzebujesz więcej czasu, żeby się do tego wszystkiego przekonać. Może kiedy z nią pojedziesz, kiedy wrócisz do domu... Wszystko do ciebie wróci.
— Chcesz żebym z nią pojechał? - zdziwił się Cas.
— To nie tak, że cię wyganiam, żebyś mnie źle nie zrozumiał. Doskonale wiesz, że to miejsce stało się twoim domem i możesz tu zostać na ile tylko chcesz. Chodzi o to, że chcę dla ciebie jak najlepiej. Kto wie, może ten Jimmy był całkiem spoko kolesiem.
— A jeżeli nie?
— To wtedy Castiel ustawi go do pionu - odpowiedział Dean i oboje zaśmiali się.
— Naprawdę myślisz, że wyjechanie z nią będzie odpowiednim wyjściem?
— Tego nie wiem. Chce tylko powiedzieć, że obie opcje nie są złe. Wiem, że musisz teraz podjąć decyzję i chce ci pokazać, że nie możesz wybrać źle. A nawet gdy postanowisz z nią jechać, przecież zawsze możesz wpaść na piwo. Nadal zostały nam trzy sezony do obejrzenia. I nadal nie umiesz pływać.
Dean był zaskoczony słowami, które wypływały z jego ust. O wiele bardziej wolałby, żeby Castiel z nim został. Ale nie miał serca mu tego mówić. To miała być jego decyzja, a on nie chciał na nią w żaden sposób wpływać. Nie chciał być powodem, przez który Castiel nie będzie mógł poznać swojego prawdziwego ja.
— Poza tym, myślę, że Amelia bardzo potrzebuje swojego męża, zwłaszcza w tej chwili. Ogromnie jej współczuje tego, co się stało z Claire... Ja tam byłem Cas. Widziałem ją i nie życzyłbym takiego losu nawet największemu wrogowi. W każdym razie... Jeżeli zdecydujesz się pojechać do Illinois i nadal nic się nie zmieni, jeżeli nie będziesz się tam czuł komfortowo, zawsze możesz wrócić do Lebanon. Drzwi do tego domu już zawsze będą dla ciebie otwarte.
----------------------------------------------------------------------------------
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro