Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

A Dream Of Spring

Koszmary, które przez kilka nocy nie dawały o sobie znać, powróciły wyraźniejsze i intensywniejsze w momencie, w którym śledztwo przybrało nieoczekiwany tor. Sądził, że jedna wizyta w gabinecie doktora Benjamina Lafitte'a była wystarczająca, zwłaszcza, że od tamtej chwili jego sen był znacznie spokojniejszy. Lecz dzisiejsza noc, pełna krzyków, potu, strachu i niepokoju sprawiła, że z samego rana Dean postanowił zadzwonić do Benny'ego i jak najszybciej umówić się na sesję, jednocześnie wywiązując się z obietnicy danej Castielowi.

O czternastej czterdzieści pięć miał się zjawić w Biurze. Gabinet Lafitte'a mieścił się na tym samym piętrze, na którym znajdowało się prosektorium i pokój do przesłuchań, więc doskonale znał drogę, zwłaszcza, że niedawno tam był. Znał Benny'ego z widzenia, dlatego ich pierwsza sesja w odczuciu Deana była niemniej dziwna. Na początku w ogóle nie wiedział co miał powiedzieć. Czy zacząć od telefonu i powstrzymania Azazela, czy od prowadzenia obecnego śledztwa? Czy darować sobie wszystkie wstępne gadki i od razu przejść do rzeczy? Czy może zacząć od samego początku i na powitanie opowiedzieć o swoich daddy issues? Tego Dean obawiał się najbardziej i to była jedyna rzecz, przez którą na początku nie chciał z nikim rozmawiać. Ale na szczęście Benny Lafitte okazał się być spoko kolesiem.

Spodziewał się typowo-psychologiczno-podręcznikowej gadki, ale się jej nie doczekał. Nie padły pytania odnośnie jego rodziny, Sammy'ego i Bobby'ego. Za to rozmawiali o robocie i o tym, jak bardzo pojebani są ludzie, których muszą schwytać i z którymi muszą pracować. W pewnym momencie ich sesji Dean odniósł wrażenie, że to właśnie Benny ma więcej powodów, aby korzystać z usług psychologa. Podejrzewał, że to dlatego tak dobrze im się rozmawiało. Nie było czuć bariery doktor-pacjent. Nie wiedział, czy to było spowodowane tym, że pracują mniej więcej w tej samej branży czy też ma takie podejście do każdego swojego pacjenta. Ale szczerze go to nie obchodziło, o ile ich wspólne rozmowy działały.

Wszedł przez główne drzwi Biura i został przywitany przez tłum ludzi; agentów pracujących nad swoimi sprawami oraz dziennikarzy śledczych, poszukujących kontrowersyjnych spraw. Przez chwilę szukał wśród tych dziesiątek twarzy tej jednej, należącej do - łagodnie mówiąc - wrednej zołzy, Beli Talbot, ale na szczęście nigdzie jej nie zauważył. Nie chciał się z nią spotkać, zwłaszcza po ich głośnej sprzeczce przed restauracją Arendelle. Od tamtej pory jego słuch i wzrok jeszcze bardziej się na nią wyostrzył i wypatrywał jej na każdym kroku, chcąc - gdy byłaby taka możliwość - najzwyczajniej w świecie uniknąć z nią spotkania twarzą w twarz i nie dopuścić do kolejnych skandali ze sobą w roli głównej.

Gdy dostał się na odpowiednie piętro, na końcu korytarza zauważył dosyć sporą grupkę ludzi, która kłębiła się wokół... kogoś. Dean nie potrafił stwierdzić kto to był, ponieważ przechodzący z miejsca na miejsce ludzie wszystko mu zasłaniali. Zmarszczył brwi, ponieważ z każdą chwilą tłum wydawał się być coraz bardziej agresywny. Coś musiało być nie tak, ponieważ byli to zwykli ludzie w prochowcach, niektórzy trzymali mikrofon, niektórzy kamery... Co oni tu robili? Na to piętro mają prawo wejść tylko osoby posiadające przepustkę. Gdy łysy, tęgi mężczyzna przesunął się na lewą stronę, włączył się radar Deana, ostrzegający go przed nikim innym, jak Belą Talbot. Brązowowłosa wywłoka stała w samym centrum poruszenia i definitywnie była zajęta zadawaniem pytań Bobby'emu i... Nie. Musiało mu się coś przewidzieć...

Mniej szokującym widokiem byłaby lecąca nad Biurem Daenerys na jednym ze swoich smoków niż widok skutego w kajdanki Castiela, prowadzonego przez Bobby'ego oraz dwóch innych agentów.

— Cas?! — krzyknął z drugiego końca korytarza. — Castiel!

Dean momentalnie ruszył do biegu. Swoimi krzykami zwrócił uwagę wszystkich obecnych wokół osób. Włączone kamery skierowały się na niego, ale nie zwracał na nie uwagi. Liczył się tylko on. Niestety tłum ludzi z powrotem zasłonił mu widok, ale kilka sekund później znalazł się tuż przy nim.

— Bobby! Co to do kurwy jest! — wrzasnął, torując sobie łokciami drogę do mężczyzny. — Proszę zrobić przejście!

Po kilku sekundach przepychanki udało mu się przebić. Castiel stał tuż przed nim i wbijał w niego swoje przepełnione smutkiem błękitne oczy. Dean nie mógł uwierzyć w to co się działo. Cas nigdy nie powinien znaleźć się w tym miejscu, wśród przetrzymywanych psychopatów i tych dziennikarskich sępów. Widok bruneta w takim stanie jeszcze bardziej działał mu na nerwy. Nic z tego nie rozumiał.

— Dean, uspokój się.

— Uspokój się?! Ja mam się uspokoić?! Najpierw wyjaśnij co tu robi Cas! — głos mu się załamał przy wypowiadaniu tego imienia. Odwrócił wzrok na Singera, ale tylko na chwilę. Gdy tylko ich spojrzenia znowu się skrzyżowały, Dean poczuł jak cała złość powoli ustępowała. Oczywiście nadal był wściekły, ale z każdą sekundą odzyskiwał nad sobą kontrolę. — Cas, wszystko w porządku? Nic ci nie jest?

— Wszystko ze mną dobrze, Dean. Nie martw się — odpowiedział brunet. Winchester nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek usłyszy ten głos.

— Winchester, złaź z drogi — syknął jeden z agentów. — Nie rób scen.

— Bobby, do cholery, wyjaśnij co on tu robi, bo jak nie to...

— To co, agencie Winchester? Czy grozi pan szefowi agencji? — usłyszał za swoimi plecami Belę. Nie chciał się odwracać, naprawdę starał się utrzymać kontrolę i nie wchodzić z nią w dyskusję, ale jednak okazało się być to zbyt trudne. — Zna pan Jimmy'ego Novaka? — Gdy Dean nie odpowiedział, na twarzy Beli pojawił się arogancki uśmieszek. — Czy może powinnam użyć określenia Fairy Tale Killer?

W jednym momencie wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce. Już rozumiał. Wiedział, dlaczego Castiel tu jest. Ale w to nie wierzył.

— Dean, proszę cię, zejdź na bok... — powiedział Singer. Nie chciał się odsuwać, ale gdy odwrócił wzrok i zobaczył wszystkich ludzi, dziennikarzy, kamery i dyktafony, zrozumiał jaki zrobił cyrk. Jest pewien, że to co się tu obecnie dzieje, jutro znajdzie się na pierwszej stronie wszystkich gazet. Widząc wręcz błagalny wzrok Castiela, Dean powoli zaczął się cofać, przy okazji ciągnąć za sobą zebrany tłum.

— Cas, nie rozmawiaj z nimi, słyszysz? — powiedział, gdy przechodził zakuty w towarzystwie trzech agentów. - Nic im nie mów, Cas. Nie odzywaj się, dopóki nie porozmawiasz z Samem, rozumiesz? — Castiel przytaknął. — Już do niego dzwonię, za chwilę tu będzie. Nie rozmawiaj z nimi, nie daj im się złamać.

Po wypowiedzeniu tych słów, widział, jak sylwetka mężczyzny znikła za drzwiami pokoju do przesłuchań. Przez chwilę stał w bezruchu, obciążony coraz to silniejszym uczuciem bezradności. Gdyby tylko nie został odsunięty od sprawy... Nawet nie chciał o tym teraz myśleć. Przez ten krótki czas całkowicie ignorował pytania dziennikarzy i rzucane przez nich komentarze.

— Agencie Winchester!

— Czy potwierdza pan swoją relację z oskarżonym?

— Czy to prawda, że Novak zamordował swoją córkę, Claire?

— W jaski sposób wyglądała pańska relacja z Fairy Tale Killerem?

— Uważa pan, że Jimmy Novak stoi za wszystkimi morderstwami?

— Co łączyło pana z Fairy Tale Killerem?

— A może to jest pan wspólnikiem Novaka?

— Pański komentarz w tej sprawie?

Dean odwrócił się w stronę tłumu. Teraz to on był w centrum całego zajścia. Wszystkie kamery, mikrofony, dyktafony i twarze były zwrócone ku niemu.

— Pieprzcie się — rzucił i bez dalszych komentarzy udał się w stronę wyjścia. Po chwili na korytarz wpadła długo oczekiwana ochrona i bez zbędnych przepychanek pozbyli się dziennikarzy.

Gdy tylko Dean został sam, nie zwlekając ani chwili dłużej, wybrał numer do Sama. Na szczęście, jego brat odebrał telefon niemal od razu.

— Sam? Zostaw wszystko, musisz jak najszybciej przyjechać do Biura.

— Co? Co się stało?

— Rzuć wszystko i wsiadaj do samochodu - Winchester czuł, jak dolna warga zaczyna mu drżeć. - Aresztowali Castiela, Sammy. Właśnie go przesłuchują.

~ • ~

Przez pół godziny przechodził z miejsca na miejsce, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jedna myśl nieustannie powracała mu do głowy, niczym rzucony bumerang, ale była ona zbyt impulsywna i głupia, żeby wcielić ją w życie. Nie mógł tam tak po prostu wpaść i zacząć krzyczeć. Jeżeli oczywiście nie chciał stracić odznaki. Już i tak po dzisiejszej akcji na korytarzu miał wrażenie, że Bobby nie da mu o tym szybko zapomnieć i w najlepszym przypadku najbliższe kilka miesięcy spędzi zawalony papierami. Gdy już się trochę udało mu się uspokoić, usiadł na zakurzonej podłodze i oparł się plecami o ścianę. Było mu niewygodnie przez dobrze dopasowany garnitur, dlatego ściągnął marynarkę, podwinął rękawy koszuli i rozwiązał krawat. Prawą dłoń położył na zgiętym kolanie i w rytmie jednego z utworów Metallici zaczął stukać dwoma palcami o nogę.

Gdyby Benny tu był, powiedziałby, że to w wyniku stresu i nerwów, w których obecnie się znajdował. Nawet mógłby mieć szansę na wypowiedzenie tych słów, ponieważ kilka minut temu wyszedł po Deana, zmartwiony jego nieobecnością na umówionej sesji. Na szybko wymyślił beznadziejną wymówkę o niedającej spokoju migrenie, która po części była prawdą, ale po wyrazie twarzy Lafitte'a Dean domyślił się, że nie przeszła. Zresztą, nie przejmował się tym, ponieważ w najbliższym czasie da sobie spokój z psychologami. Miał teraz większe zmartwienia, nad którymi mógł się głowić. Na przykład fakt, że z pokoju przesłuchań nikt nie wychodził, ani nikt nie wchodził, co było bardzo zastanawiające. Castiel obiecał mu, że nic nie będzie mówić, dopóki Sam się nie pojawi. A zwykle, kiedy przesłuchiwani nie mówią bądź czekają na adwokata, prowadzący śledztwo zostawiają ich ze swoimi myślami, a sami wychodzą do sąsiedniego pokoju po kubek gorącej kawy. Ale tak było w przypadku zwykłych kryminalistów. A Castiel został aresztowany za seryjne morderstwa...

Sammy powinien już tu być. Dean spojrzał na zegarek. Minęło czterdzieści minut. Zastanawiał się, czy do niego nie zadzwonić, ale odpuścił. Nie chciał wyjść histerycznego przygłupa. Już i tak dał popis swojej głupoty czterdzieści minut temu. A poza tym, jeżeli Castiel powiedział Bobby'emu, że Sam będzie go reprezentował, oni na pewno do niego zadzwonili. Sammy na pewno jest już w drodze.

Minęło kolejne piętnaście minut. Dean podniósł się na nogi i już miał wyciągnąć telefon z kieszeni, kiedy w tym samym momencie usłyszał odbijające się echem kroki. Gwałtownie odwrócił się w tą stronę i ujrzał idącą na przód sylwetkę brata.

— Dlaczego zajęło ci to tak długo?!

— Przed chwilą rozmawiałem z Bobbym — oznajmił Sam, kiedy znaleźli się twarzą w twarz. — Dlaczego nie wspomniałeś, że Castiel jest do cholery oskarżony o morderstwa tego bajkowego psychopaty?!

— A czy to ma jakieś znaczenie? Musisz go z tego wyciągnąć!

— Dean, posłuchaj — syknął. Starszy Winchester lekko się zdziwił, widząc jaki rozzłoszczony był jego brat. - Doskonale rozumiem, że się w nim zauroczyłeś. Ja też go polubiłem. Ale czy chociaż przez moment nie przyszło ci do głowy, że być może jest to prawda?

— Co ty pierdolisz?

— Nie miałem czasu i możliwości, żeby wgłębić się w sprawę, ale z tego co opowiadałeś, to pierwsza ofiara pojawiła się niedługo po tym, jak znalazłeś Casa. Druga ofiara okazała się być jego córką. W przypadku trzeciej, okazało się, że morderca ewidentnie ma z tobą jakiś związek. Nie możesz być aż tak zaślepiony.

To prawda, Dean nie był zaślepiony. Widział to wszystko. Część jego umysłu dodała do siebie elementy układanki. Ale zdrowy rozsądek i doświadczenie zawodowe nie miały znaczenia, jeżeli dotyczyły Castiela. Nie potrafił z nich korzystać, tak jak to robił do tej pory. I nie miał pojęcia, dlaczego tak się działo. Jakby jakaś niewidzialna moc sprawiała, że nawet nie potrafił wyobrazić sobie mężczyzny w złym świetle. A on w każdej chwili jej się poddawał.

— Przypomnij sobie noc, podczas której znalazłeś Castiela. Opowiadałeś jak on wyglądał. Jego rany na plecach i gardle. Dowiedziałeś się, jakim cudem nudny urzędnik ze zwykłej, nudnej dzielnicy w Illinois, skończył z ciętymi ranami na ciele i poderżniętym gardłem? Który w dodatku twierdzi, że ma amnezję? Dean, doskonale wiesz, że to wszystko nie jest przypadkiem!

— Sam...

— Przypadki nie dzieją się przypadkowo — dodał i spojrzał na starszego brata swoim najbardziej przeszywającym spojrzeniem.

Dean nie chciał tego w tej chwili słuchać. Oczywiście od zawsze wiedział, że to nie było przypadkiem. Ale czy każde takie sytuacje musiały być złe? Nie wiedział co odpowiedzieć. Naprawdę chciałby, aby to wszystko się już skończyło. Był cholernie zmęczony i obciążony coraz to nowo pojawiającymi się problemami. Czy nie mógł chociaż przez chwilę odpocząć w spokoju? Jego zawodowa strona chciała zgodzić się z Samem. Ta wersja wydarzeń może nie była idealna, ale gdyby podejrzanym był ktoś zupełnie dla niego obcy, w tej chwili sam siedziałby w pokoju przesłuchań i bawiłby się w złego glinę.

— Sammy, proszę — I po raz kolejny, tajemnicza wyższa siła zwyciężyła. — Musisz mi zaufać. Wiem, oboje wiemy, że z Castielem może być coś nie tak. Ale musisz mi uwierzyć, że to nie on popełnił te okropne morderstwa. Nie pasuje nawet do profilu sprawcy. Przez ten czas, kiedy był ze mną, nie miał możliwości na poruszanie się pomiędzy stanami. Nie miał dostępu do trujących roślin i jestem pewien, że nie ma umiejętności chirurga — wytłumaczył. Sam spojrzał na niego pełen frustracji i delikatnie zaczął kręcić głową na boki. — Wejdź do pokoju, porozmawiaj z Bobbym, dokładnie zapoznaj się ze sprawą a zobaczysz to co ja. I wyciągnij Casa z tego gówna.

— Jezus, Dean...

— Wiem, że go wyciągniesz Sammy. Inni może mieliby z tym problem, ponieważ jest to duża sprawa, ale dla ciebie to nic wielkiego. Dzięki twojej gadce Cas może wyjść jeszcze dzisiaj. A jeżeli nadal masz wobec niego podejrzenia, zrób to dla mnie.

— W porządku - prychnął po chwili ciszy. - W ogóle mi się to nie podoba, ale zrobię to. Dla ciebie.

— Mam u ciebie dług.

— Nawet sobie nie wyobrażasz, jak duży — odpowiedział i wyminął Deana. — Jeszcze jedno. Nie rób nic głupiego — dodał i zniknął za drzwiami.  

~ • ~

Nie chciał opuszczać tego miejsca, zwłaszcza, że nie wiedział dokładnie, kiedy wypuszczą Casa. Z drugiej strony nie potrafił siedzieć bezczynnie i marnować czasu, który mógłby poświęcić na dalsze poszukiwania prawdziwego mordercy. Nie wiedział, co byłoby lepszym rozwiązaniem. Chociaż im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej skłonny był do działania. A w razie czego wysłałby Samowi wiadomość, żeby po wszystkim odwiózł Castiela do domu.

Tak czy inaczej, Fairy Tale Killer wygrywał. Znowu dostał to, czego chciał, a to czy w pokoju siedział Castiel czy Dean nie miało znaczenia, gdyż w obu przypadkach Winchester cierpiał. Był wściekły, że pozwolił na taką grę. Nie potrafił sobie wybaczyć, że dopuścił do takiej sytuacji. Psychopata od dawna powinien siedzieć za kratkami. Przegrywał i nie wiedział w jaki sposób obrócić szalę. Tyle czasu spędził nad sprawą, tyle energii poświęcił na jej rozwiązanie i do niczego go to nie doprowadziło. Nagromadzona w nim frustracja, złość, stres i napięcie sprawiały, że miał ochotę wyrwać wszystkie włosy z głowy. Dłonie mu drżały, a nogi co jakiś czas odmawiały posłuszeństwa. Był w rozsypce i nie wiedział co zrobić. Co powinien zrobić. Z każdą sekundą i wraz z każdą myślą jego złość się potęgowała i coraz szybciej rozpraszała po całym organizmie.

Nie myślał trzeźwo, po prostu udał się do wyjścia. Mijał zaciekawione twarze agentów, śledczych i różnych specjalistów, które były na niego zwrócone. W jego głowie pozostała tylko jedna myśl, więc nie zwracał na nich wszystkich uwagi. Gdy wyszedł z budynku, poczuł na skórze chłodne kropelki deszczu, zacinane przez zimny wiatr. Zanim doszedł do Impali, szybko nałożył na siebie marynarkę, którą do tej pory trzymał w ręku. Następnie wsiadł do samochodu, zapiął pasy i pewną nogą wcisnął pedał gazu równocześnie spuszczając sprzęgło.

Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jechał dziecinką bez towarzystwa wypływających z głośników rockowych brzmień. W zamian wsłuchiwał się w charakterystyczny warkot silnika, który w przeciwieństwie do innych samochodów brzmiał bardzo przyjemnie dla ucha. Starał się nie jechać szybko. Wiedział, że jest w dużych emocjach i dlatego powinien bardziej uważać. Być może nawet nie powinien teraz prowadzić.

Gdy Dean dotarł do domu deszcz przestał padać, a ciemne chmury ustąpiły przenikającym promieniom słonecznym. Nie wchodził do środka, tylko od razu udał się nad jezioro. Wiedział, że cały teren dokoła wody został dokładnie przeszukany, ale było to jedyne miejsce, w którym znaleźli coś więcej. Agent przypomniał sobie o znalezionej przy wschodnim brzegu kępce włosów ofiary. Więc morderca albo stracił czujność, będąc pewnym swojego sukcesu, albo brązowe włosy nie znalazły się tam przypadkowo. Biorąc pod uwagę perfekcyjność poprzednich zbrodni, oczywiście obstawiał opcję numer dwa. A skoro były one podrzucone to miały za zadanie odwrócić uwagę. Przypomniał sobie, że rzeczywiście, kiedy tylko Rufus i Victor znaleźli pukiel, większość techników przeniosła się na wschodnią stronę. Ale niczego nie znaleźli. Na spokojnie przebiegł wzrokiem po przeciwnym brzegu. Znajdowała się tam niewielka łąka, która teraz była obsypana stokrotkami. Na twarzy Deana pojawił się cień uśmiechu. Pamiętał jakby to było kilka dni temu, kiedy po raz pierwszy przyprowadził tu Castiela i opowiadał, jak pięknie wygląda ten kawałek lasu późną wiosną, kiedy wszystkie kwiaty już zakwitną. A kiedy wreszcie zakwitły, jego już nie było.

Szedł przez pole białych stokrotek, próbując odwzorować ruchy mordercy. Wziął parę głębokich wdechów. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie pragnął zakończyć śledztwa. Dlatego musiał dać z siebie wszystko, ponieważ stawką była wolność jednej z dwóch osób, bez których nie wyobrażał sobie dalszego życia. Zamknął oczy. Odzyskał spokój. Skupił się na dochodzących do jego uszu dźwiękach lasu. Udało mu się tak bardzo rozluźnić, że aż poczuł przenikające zimno w stopach. Spojrzał w dół i zauważył, że przemokły mu buty. Krople wody błyszczały na zielono-białym poszyciu. Promienie słoneczne ogrzewały jego ciało. Umysł Winchestera w końcu zaczął pracować tak jak kiedyś. Gładko i logicznie. Trafnie i sensownie.

Kwiaty. To był główny element każdej zbrodni. Piękne kwiaty najpierw robiły za słodkie tło przerażającej zbrodni. Później zostały bezpośrednio związane z ofiarą - wplątane w zamarznięte włosy niebieskie stokrotki wyglądały niczym wyrwane z bajkowej krainy. Na końcu stały się przerażającą częścią niewinnej dziewczyny. Cudowne rośliny zastąpiły organy wewnętrzne umożliwiające życie. Niektóre były zwykłe, niektóre piękne, niektóre trujące.

On kocha kwiaty.

Martwe ciała młodych kobiet były zaledwie dopełnieniem wystawy pięknych roślin. Mniejszą połową, która miała na celu zatuszowanie prawdy. Wszyscy byli przerażeni faktem, że organy wewnętrzne dziewczyny zostały usunięte. Ale nikt nie zwracał uwagi na to, czym były zastąpione. Nikt się nie przejmował trującymi chwastami. Stopniowo, krok po kroku, z każdym kolejnym morderstwem Fairy Tale Killer coraz więcej o sobie mówił. Przekazywał informacje na swój temat. Ale wszyscy byli zbyt ślepi, żeby je dostrzec.

Wiedział. Domyślił się, w którym miejscu Krissy Chambers została przetrzymywana. I właśnie tam szedł. Powoli, krok za krokiem sunął pomiędzy drzewami. Po przejściu dwóch kilometrów na zachód od jeziora znalazł się w gęstszej stronie lasu. Potężne drzewa rosły tak blisko siebie, że ich korony niemal całkowicie zakrywały niebo. Podszycie było o wiele bardziej mokre i Dean był pewny, że jego buty trafią na śmietnik. A spodnie od garnituru najprawdopodobniej będą im towarzyszyć. Po przejściu jeszcze pięciuset metrów Dean trafił ma malutką polanę, która była wystawiona na promienie słoneczne i dzięki temu, rosły na niej nie tylko kwiaty, ale także dzikie owoce. Parę lat temu, kiedy Dean włóczył się po lesie z psami, znalazł to miejsce i za każdym razem, kiedy tędy przechodził, zbierał maliny i jeżyny. Czasami udało mu się tu trafić, kiedy owoce dopiero zaczynały kwitnąć, przez do krzewy były obsypane malutkimi kwiatkami. Na tle ciemnego lasu, polana wydawała się być nie z tego świata. Połączenie piękna kwiatów i światła dziennego na tle ciemnego lasu i starych, mrocznych drzew wydawało się wręcz mistyczne.

Parę kroków przed sobą zauważył odbite w trawie ślady, wyglądające na odbicia opon samochodowych. Dean nie ukrywał uśmiechu, wkradającego się na usta. Nareszcie. Nie zastanawiał się nad tym, jakim cudem ktoś tutaj wjechał autem, które po śladach wyglądało na dosyć duże, ale w końcu dla chcącego nic trudnego. Podszedł bliżej i zauważył, że w jednym miejscu nie było trawy. Opona idealnie odbiła się w mokrej ziemi. Rozejrzał się dokładniej i wzrok zatrzymał na jednym z krzaków. Gałęzie wręcz uginały się pod ciężarem dojrzałych owoców. Ale jedna rzecz nie umknęła jego uwadze. Na jednym z listków znajdowała się czerwona plamka, która z łatwością wtapiała się w obraz owoców.

Wyciągnął telefon z kieszeni i gdy nie zauważył nieodebranych połączeń ani żadnych wiadomości od Sama, wybrał numer do jedynej osoby, która w tej chwili mogła mu pomóc.

— Cześć, Charlie — przywitał się, kiedy dziewczyna odebrała połączenie. — Mogłabyś sprawdzić dla mnie jedną rzecz?

— A czy Singer wie, że mnie o coś prosisz?

— Nie do końca.

— O co chodzi, Dean? Mam sprawdzić połączenie albo hmm... przez cały dzień obserwować jakiegoś typa? Przy okazji, nie podaje się czyjegoś numeru telefonu bez zgody tego kogoś!

— Sam aż tak cię wymęczył?

— Powiem tylko, że dostałam niezły opierdziel od Franka.

— Wybacz. Jak najszybciej chciałbym ci to wynagrodzić, ale najpierw muszę coś załatwić. Wiem, że już dużo dla mnie zrobiłaś, ale to jest... coś naprawdę dużego — oznajmił. — Jestem na tropie Fairy Tale Killera i...

— Hej, poczekaj no chwilkę, Panie Pędziwiatrze. Przed chwilą się dowiedziałam, że złapali tego psychola. Co ty kombinujesz?

— Przetrzymują nie tego co trzeba. Charlie, nie mam czasu na takie wyjaśnienia. Wiesz, że nie dzwoniłbym po tym wszystkim z kolejną prośbą, gdyby to nie było ważne.

— Winchesterowie. Przez was mnie wyleją.

— Za chwilę dostaniesz zdjęcia śladów opon. Postaraj się je dopasować do auta — powiedział i po chwili je wysłał. — Długo ci to zajmie?

— A czy Voldemort wygrał bitwę o Hogwart? — prychnęła. Dean uśmiechnął się słysząc nawiązanie do Harry'ego Pottera. Widać nie tylko on lubił czasami pobawić się w nerda. — Mam. Wygląda na to, że trafiłeś na ślady pozostawione przez Range Rovera. Gdzie teraz jesteś?

— W lesie, niedaleko Lebanon w Kansas. Możesz sprawdzić najbliższe monitoringi przy ulicach? Chodzi mi o ostatnie pięć, może sześć dni.

— Już się robi. — W tle Dean słyszał charakterystyczne stukanie w klawiaturę. — Znalazłam, sześć dni temu na drodze numer dwa osiem jeden, przy stacji benzynowej. Ale nagranie jest strasznie słabej jakości i nie widać numerów rejestra... O kurwa.

— Charlie? Znalazłaś coś?

— O kurwa, Dean. Jesteś pewny, że to samochód Fairy Tale Killera?

— Tak, na sto procent.

— Dean posłuchaj. Po lewej stronie na przednich drzwiach, zaraz pod szybą jest biała rysa. Całkiem długa, ale cienka. A nie sądzę, żeby to były zakłócenia na nagraniu. Nadążasz?

— Potrafię słuchać.

— Okej, okej. Jakiś czas temu, Sam poprosił mnie żebym sprawdziła numery rejestracyjne jednego samochodu. Też Range Rovera, należącego do... chwilka, zaraz sobie przypomnę...

— Ramiela Prince'a? - zapytał.

— Tak! Obserwowałam go przez jakiś czas na różnych kamerach przemysłowych i monitoringach i jego samochód miał właśnie taką rysę!

Dean nie mógł uwierzyć w to co się działo. Poszukiwanym okazał się być koleś cały czas podejrzany o zabójstwo... Którego niby cały czas ktoś miał na oku. Nie wiedział co o tym myśleć. Znowu wyglądało na to, że rozwiązanie miał tuż pod nosem...

— Dean? Jesteś tam?

— Tak, ja... O mój Boże, Charlie. Sprawdź go. Muszę mieć całkowitą pewność, zanim...

— Właśnie go wyszukałam. Ramiel Prince, 57 lat, mieszka w Caldwell w stanie Kansas. Obecnie pracuje w ogrodzie botanicznym...

— Ogrodzie?

— No tak.

Wszystko idealnie pasowało. Wszystko się układało. Przypomniał sobie informacje, które usłyszał od Sama. "Przemiły staruszek, przewodnik pracujący w ogrodzie botanicznym, o którego biją się wycieczki szkolne..." Oraz ostatnie słowa Gartha dotyczące Chambers. "Podobno na wycieczce szkolnej kilka dni przed zaginięciem zapunktowała sobie wśród rówieśników". No i oczywiście kwiaty... Dean nie może powstrzymać szerokiego uśmiechu. Cas zostanie oczyszczony z zarzutów. Cas będzie wolny.

— Charlie? Sprawdź czy szkoły, do których chodziły Alex Jones, Claire Novak i Krissy Chambers ostatnio były na wycieczce szkolnej w Caldwell.

W międzyczasie Dean nie marnował ani chwili. Ruszył biegiem w stronę domu. Dzięki regularnym ćwiczeniom, nie powinien się zbytnio zmęczyć. Żeby nie trzymać telefonu cały czas przy uchu, włączył tryb głośnomówiący.

— Wszystko się zgadza Dean... Boże, naprawdę rozwiążesz tą sprawę! — pisnęła Bradbury.

— My rozwiążemy. Bez ciebie miałbym tylko zdjęcia opon.

— Już nie bądź taki skromny.

— Ostatnia prośba na dzisiaj — zlekceważył to, co przed chwilą usłyszał. — Wyślij mi jego adres zamieszkania.

— Okej, ale... Bobby jest teraz zajęty. Z tego co słyszałam...

— Charlie, proszę. — Dean usłyszał piknięcie. Sprawdził telefon i zauważył nową wiadomość tekstową od Bradbury. — Dziękuję ci. Za wszystko. Nawet nie wiesz, jaki mam u ciebie dług.

— Czy ty właśnie biegniesz?

— Nie mogę już rozmawiać.

— Dean, co ty kombinujesz? Tylko nie jedź po niego sam, słyszysz? Nie rób niczego głupiego!

— Do zobaczenia w Biurze, Charlie. 

~ • ~

Przez czterogodzinową podróż Impalą udało mu się utrzymać wewnętrzny spokój. Był cholernie wściekły za wszystkie rzeczy, które dotknęły i jego i Castiela w ciągu ostatnich dni, ale nie mógł pozwolić, aby czysta złość i żądza zemsty go zaślepiła. Stłumił ogromną potrzebę indywidualnej zemsty i z zaciśniętymi zębami zadzwonił do Singera. Poinformował Biuro o swoim odkryciu i na szczęście, dzięki pomocy Charlie, a właściwie jej zdolności do przekonywania, miał ze sobą potrzebne wsparcie. Garth oraz Bobby byli zaledwie godzinę drogi w tyle. Tyle dokładnie potrzebował, aby zlokalizować mordercę.

Ogród botaniczny w Caldwell był największym ogrodem w całym stanie. Tysiące gatunków roślin tworzyły przepiękny, zielony labirynt, z przecinającymi go wąskimi ścieżkami. Z każdej strony znajdowały się różnego rodzaju drzewa jak i również kwiaty – te trujące oraz piękne. Nic więc dziwnego, że wszystkie wycieczki szkolne odbywały się pod opieką przewodnika. Młodzież, a szczególnie dzieci miały dużą potrzebę dotykania wszystkiego co popadnie, dlatego stale ktoś musiał mieć ich na oku. Praca idealna dla pedofila i miłośnika roślin w jednym.

Dean podszedł do kas biletowych, przy których ludzie ustawili się w dwie, tak samo długie kolejki. Ominął wszystkich, pokazując dookoła swoją odznakę. Wszyscy zawiesili na nim wzrok, niektórzy z wymalowanym zaciekawieniem na twarzy, a niektórzy z krzywym grymasem. Za szybą znajdowała się starsza drobna kobieta o smukłej, pomarszczonej twarzy i z siwymi włosami opadającymi na ramiona. Gdy zobaczyła odznakę wyraźnie zesztywniała, nie ukrywając swojego zdziwienia.

— Agent specjalny Dean Winchester, FBI. Mogę zadać pani kilka pytań?

— Oczywiście — odpowiedziała drżącym i nieco piskliwym głosem.

Dean przez chwilkę zastanawiał się czy bezpośrednio zapytać o poszukiwanego. W ostatniej chwili powstrzymał nasuwające się na język pytanie dotyczące osoby Ramiela. Nie chciał ryzykować zdemaskowania. Zawsze istniała możliwość, że któraś z pracujących osób usłyszy zbyt dużo i na czas ostrzeże mordercę. Nadal nie wiedział, czy Ramiel działał sam, czy też miał wspólnika.

— Czy posiadacie tutaj taką roślinę jak gloriosa superba? — wymyślił na ostatnią chwilę pytanie, przypominając sobie o okolicznościach pierwszej zbrodni.

Na czole kobiety pojawiła się podłużna zmarszczka, tuż nad ściągniętymi brwiami. Otworzyła buzię, ale nie wydostał się z niej żaden dźwięk z wyjątkiem długiego "ummm". Zająkała się parę razy zanim odpowiedziała.

— Nie jestem pewna, panie władzo. Ale mogę zawołać kogoś z personelu...

— Nie trzeba — przerwał jej. Zauważył leżącą w pojemniku ulotkę promującą ogród. Wziął jedną do ręki i postanowił sprawdzić jeszcze jedną rzecz zanim zdecyduje się na akcje z całym oddziałem FBI. — Proszę jeden bilet wejściowy — dodał i posłał jej wyćwiczony, sztuczny uśmiech.

Staruszka po raz kolejny dziwnie się na niego spojrzała, ale bez słów podała agentowi bilet. Dean wyciągnął z kieszeni marynarki pognieciony banknot i zapłacił nim przez okienko. Podręcznikowo podziękował za odbytą rozmowę i parę minut później szedł jedną z głównych alejek, prowadzących w samo serce ogrodu. Po drodze mijał pojedyncze osoby jak i większe grupki, które były prowadzone przez wyznaczoną do tego osobę, która - jak Deanowi udało się usłyszeć - nie tylko pokazywała kwiaty, ale również opowiadała o nich, nie pomijając żadnych szczegółów. Przechodził obok szklarni i najzwyczajniej posadzonych w ziemi rozmaitych drzew i roślin, gdzie przy każdej znajdowała się mała tabliczka z wypisaną łacińską i angielską nazwą oraz krótką charakterystyką. Spojrzał na zabraną ulotkę i zerknąwszy na małą mapkę, udał się w kierunku sektora, w którym znajdowały się toksyczne rośliny pochodzące z Afryki.

Szczęście mu jak najbardziej sprzyjało. Znalazł to czego szukał i nie chodziło tylko o chwasty posiadające w sobie kolchicynę, ale również udało mu się wypatrzyć jakubek czy oleandry zawierające trujące glikozydy nasercowe. Wszystkie kwiaty znalezione w miejscach zbrodni znajdowały się w ogrodzie, co tylko jeszcze bardziej potwierdziło teorię jego i Charlie. Gdy pochylał się nad tabliczką z informacjami o oleandrach, jego wargi wykrzywiły się w zwycięskim uśmiechu. Nie marnował czasu na dalsze zbieranie dowodów, gdyż po pierwsze - miał już ich wystarczająco dużo, a po drugie - za niecałe czterdzieści minut Bobby oraz Garth pojawią się pod domem Fairy Tale Killera.

Wychodząc, zauważył jak staruszka z kasy biletowej ostentacyjnie odprowadzała go wzrokiem. Przeszła mu po głowie myśl, czy aby na pewno dobrze zrobił pokazując swoją odznakę. Ale gdy spojrzał na coraz to dłuższą kolejkę do kas, natychmiast stwierdził, że nie miał się czegoś obawiać, a teoria dotycząca wspólnika raczej się nie sprawdzi. Fairy Tale Killer był seryjnym mordercą, który każdą swoją zbrodnię traktował jak arcydzieło. Takie osoby chcą zbierać zasługi i komentarze - nie ważne czy były one pozytywne czy negatywne - tylko i wyłącznie dla siebie. Chcą, aby cała uwaga skupiła się na nich i nie mają najmniejszego zamiaru się tym z nikim dzielić.  

~ • ~

Okolica, w której rzekomo mieszkał poszukiwany na pierwszy rzut oka wydawała się być zwyczajna. Rzędy szarych domów z idealnie przystrzyżonym i soczyście zielonym trawnikiem oddzielone były od siebie niskimi, drewnianymi płotkami. Na prawie każdej posesji znajdowały się plastikowe figurki leśnych zwierząt bądź porcelanowe rzeźby grubiutkich krasnali przyozdobionych spiczastymi i typowymi dla nich czerwonymi kapeluszami. Na niektórych podwórkach dzieci grały w piłkę, a jeszcze na innych jeździły na rowerach. Dzielnica wyjęta z typowych amerykańskich filmów, gdzie każdy mieszkaniec był dla siebie miły i nikt nikogo o nic złego nie podejrzewał. Wręcz idealna kryjówka dla psychopaty.

Dean spojrzał na wysłany przez Charlie adres i zatrzymał Impalę w niewielkiej odległości od odpowiedniego domu oznaczonego numerem 134, tak, że nie wyglądał podejrzanie wśród innych zaparkowanych aut, równocześnie mając idealne spojrzenie na frontową część posesji. Widział stojącego przed drzwiami Range Rovera, który wyraźnie odróżniał się od pozostałych kolorowych minivanów i przestarzałych cadillaców. Niestety widok na tylną część podwórka był nieco zasłonięty przez wznoszący się na jeden metr drewniany płot. Przez obecne ogrodzenie miał ograniczony widok na znajdującą się za domem niewielką szopę, która zdecydowanie była zbudowana własnoręcznie. Dean zmarszczył brwi, ponieważ obskurna konstrukcja bardzo wyróżniała się na tle idealnie wykończonego podwórka. Przebiegł wzrokiem po pozostałych domach na ile tylko pozwalała mu jego obecna pozycja, ale nigdzie nie zauważył dodatkowo wybudowanych garaży, nie wspominając o starych szopach na graty. Kolejna rzeczą, która wzbudziła jego ciekawość był fakt, iż na posesji nie znajdował się ani jeden krzak, kwiat czy małe drzewko. Dziwne, jak na kogoś, kto tak je miłował.

Przez kolejne minuty całą uwagę skupił na dosyć podejrzanej szopie. Jeżeli Dean miałby obstawiać, w którym miejscu Fairy Tale Killer zbezczeszcza ciała swoich ofiar, to właśnie ta przybudówka zajmowałaby pierwsze miejsce. Uchylił okno Impali i wpatrywał się w małe zabrudzone okienko, znajdujące się tuż pod zerwaną z jednej strony rynną i zakryte od wewnątrz zżółkłą już zasłonką. Próbował zauważyć chociaż mały ruch lub cień przemieszczającej się sylwetki mężczyzny, świadczący o jego obecności, ale niestety niczego nie zaobserwował. Przypomniał sobie, aby nie patrzeć przez cały czas w jedno miejsce, nawet jeżeli wyglądałoby ono nadzwyczaj podejrzanie. Czarne auto stało na podjeździe, więc była bardzo mała szansa, że poszukiwanego nie ma obecnie w domu.

Winchester wyjął telefon z kieszeni i głośno wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby, kiedy nie zauważył żadnych nowych wiadomości od brata. Okropnie go kusiło, aby zadzwonić do Sama, ale zdawał sobie sprawę, że młodszy z Winchesterów może być teraz w trakcie ważnej rozmowy, a nie miał najmniejszego zamiaru mu przeszkadzać. Rzucił telefonem na siedzenie obok i oparł dłonie o kierownicę.

Tym razem swój wzrok zawiesił na budynku. We wszystkich oknach, tak samo jak w przypadku okienka w szopie, zawieszone były lekko przezroczyste firanki, które zasłaniały wnętrza pomieszczeń. Gdy już był przekonany, że jednak w środku nie ma żywej duszy, kątem oka zauważył przesuwający się po zasłonce skrawek cienia, w najmniejszym i najwyżej usytuowanym lufciku. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, więc przez chwilę sądził, iż mu się to tylko przewidziało. Ale jego zawodowe doświadczenie nie pozwoliło mu tego zignorować. Nieświadomie zacisnął palce dłoni na kierownicy, tak, że z każdą sekundą stawały się coraz bielsze przez niedopływającą krew. Przez następne minuty uporczywie wchłaniał widok okienka, czując nieprzyjemną gulę tworzącą się w gardle. Fakt, iż za parę chwil skonfrontuje się z mordercą, który w znacznym stopniu uprzykrzył jego życie, przyprawiał go o mdłości.

W oknie ukazała się ciemna sylwetka mężczyzny. Dean myślał że poszukiwany trzymał rękę w górze, jednak gdy cień dłoni pojawił się w takiej pozycji, iż byłoby to niemożliwym, aby tak wygiąć swoją kończynę, twarz agenta wykrzywiła się w obrzydzeniu.

— Błagam, niech to będzie manekin, niech to będzie manekin... — mruczał pod nosem. — Albo sex lalka. Tak, niech to będzie obrzydliwa sex lalka. Cokolwiek byle nie...

W tym samym momencie ciemny i gęsty płyn rozprysnął się na zasłonce. Dean nie miał już wątpliwości. To niestety nie była sex lalka.

— Cholera.

Nie tracąc ani sekundy, wyciągnął ze schowka dziecinki ukochanego colta. Po sprawdzeniu magazynku wyszedł z samochodu i wsunął pistolet za pasek spodni. Czuł, jak poziom adrenaliny w jego organizmie znacznie wzrastał, a krew zaczynała szybciej przepływać, pobudzając całe ciało. Wiedział, że powinien czekać na wsparcie, ale świadomość, że właśnie w tej chwili Fairy Tale Killer może na kimś przeprowadzać swoje chore zabiegi, nie pozwalała mu na zwyczajne zlekceważenie sytuacji.

Przebiegł dzielącą go odległość od wejścia. Całym swoim ciałem naparł na zamknięte drzwi, obracając w tym samym czasie gałkę klamki. Tak jak można się było spodziewać - drzwi nie ustąpiły. Nie zamierzał pukać i czekać aż morderca łaskawie otworzy mu drzwi, mimo iż tak powinien zrobić. Nie miał ze sobą nakazu sądowego i właściwie żadnych dowodów na to, że ktoś jest teraz w niebezpieczeństwie. Wyciągnął z kieszeni podłużną wsuwkę do włosów, którą zawsze nosił przy sobie na wszelki wypadek. Nie mógł sobie pozwolić na prawdziwy wytrych, ale na szczęście spinką również potrafił się obsługiwać. Udało mu się otworzyć zamek i najciszej jak tylko mógł, wszedł do środka.

Gdy tylko przekroczył próg domu, w jego głowie pojawiły się obrazy z powtarzającego się co noc snu. Poczuł dreszcz przeszywający całe jego ciało, gdyż miał wrażenie, że za chwilę zza rogu wyskoczy martwy Azazel i cały koszmar odegra się na jawie. Szybko otrząsnął się z nieprzyjemnych wspomnień, przypominając sobie, że teraz nie może sobie pozwolić na chwilę słabości. Wyjął zza pleców pistolet i ułożył go przed sobą, trzymając jeden z palców na spuście. Całkowicie skupił się na zmysłach wzroku i słuchu, starając się usłyszeć lub zobaczyć sylwetkę mężczyzny. Wszystkie jego mięśnie się naprężyły, w każdej chwili gotowe do gwałtownego ruchu, a oczyszczony z wszelkich emocji umysł był gotowy do podejmowania szybkich decyzji.

Upewniwszy się, że na parterze nikt się nie znajdował, wszedł na schody. Powoli, stopień po stopniu wspinał się na górę przylegając plecami do ściany. Położony na schodach beżowy dywan świetnie tłumił dźwięk stawianych kroków. Cały czas spoglądał w górę z wymierzonym do przodu coltem, wsłuchując się w dobiegające ze wszystkich stron dźwięki. Żadnych krzyków, wrzasków, skamlenia ani błagania, a jedynym odgłosem dochodzącym do jego uszu było tykanie naściennego zegara, wybijającego piątą godzinę.

Na piętrze znajdowały się cztery pary drzwi i tylko jedne z nich nie były uchylone. To właśnie one szczególnie zwróciły jego uwagę. Powtórzył czynność z wsuwką do włosów i to co zobaczył po przekroczeniu progu, sprawiło, że momentalnie stanął jak wryty, wstrzymał oddech i przez kilka sekund nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Spodziewał się zobaczyć poćwiartowane zwłoki, ewentualnie kolejne kwieciste, mrożące krew w żyłach dzieło. Zamiast tego znalazł się w pokoju, w którym najprawdopodobniej powstały wszystkie chore wizje psychopaty.

Na ścianach pomieszczenia porozwieszane były wycinki z gazet oraz wydruki z blogów dotyczące sprawy Azazela i ostatecznej konfrontacji, Fairy Tale Killera i jego wszystkich ofiar. A w samym centrum znajdowały się informacje o wschodzącej gwieździe FBI – Deanie Winchesterze. Stanął na środku pokoju i obracał głowę, czytając pogrubione nagłówki z wycinków.

"Żółtooki Demon z Lawrence znowu atakuje".

"W związku z atakami Żółtookiego Demona zostaje wprowadzona godzina policyjna".

"Kolejne ofiary seryjnego mordercy".

"Młody agent FBI powstrzymuje Żółtookiego Demona z Lawrence!"

"Wielka przegrana najokrutniejszego mordercy ostatnich lat".

"Prawda ukryta pod postacią Azazela".

"Dean Winchester – bohater czy kłamca?"

"Co tak naprawdę wydarzyło się w domu rodziny Bellamy - reportaż Beli Talbot".

"Przejawy nepotyzmu w Federalnym Biurze Śledczym".

"Kim tak naprawdę jest bohater z Lawrence?"

"FBI na tropie kolejnego psychopaty".

"Fairy Tale Killer - następca Azazela?"

"Kolejne ofiary bajkowego psychopaty".

"Skandal z udziałem Deana Winchestera – atak na dziennikarkę".

"Dean Winchester odsunięty od śledztwa - koniec jego pięciu minut?"

"Cała prawda na temat śmierci Azazela".

Nie mógł tego więcej czytać. Im dłużej patrzył na nagłówki wycinków, tym bardziej ogarniała go wściekłość. Wiedział, że dziennikarze uwielbiali o nim pisać, ale nie sądził, że było tego tak wiele. Chociaż w tym momencie nie wiedział, czy był bardziej wściekły na istniejące reportaże, czy na to, iż morderca miał najwyraźniej obsesję na jego punkcie, czy też na siebie, gdyż poprzez swoje działania dał podstawy do takich artykułów. Zakręciło mu się w głowie. Opuścił pistolet i oparł się o blat znajdującego się pod jedną ze ścian biurka. Jego uwagę przykuł zamknięty laptop. Zakrył dłoń materiałem koszuli i ostrożnie, tak żeby nie zostawić odcisków palców, włączył urządzenie. Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz Castiela.

Dean pobladł. Ten skurwysyn miał dostęp do policyjnej bazy osób zaginionych. I nie tylko. Po chwili na pulpicie wyskoczyły kolejne okna. Widok z ukrytych kamer na jego własny dom w Lebanon, na zewnątrz i w środku. Informacje o nim i o Jimmym Novaku. Przeklął, widząc swoje wyniki z egzaminów wstępnych i testów psychologicznych. W obecnej chwili, w jego głowie nie znajdowało się nic, z wyjątkiem chaosu i coraz większej ilości pytań. Przerażał go fakt, że nie potrafił odpowiedzieć na najważniejsze.

Kim, do cholery, był ten facet? Co takiego musiał zrobić, że znalazł się na celowniku psychopaty? Co ich łączyło?

Nie miał zielonego pojęcia i to sprawiało, że nie potrafił podejść do sprawy tak jak powinien. Neutralnie i z opanowaniem. Z każdą sekundą w tym pokoju, czuł rosnącą gulę w gardle i ucisk w klatce piersiowej, blokujący przepływ tlenu. Miał wrażenie, że krew nie dosyć, że krążyła zdecydowanie zbyt szybko, to jeszcze wyraźnie zaczęła ciążyć, ciągnąc jego ciało do dołu i utrudniając nawet najmniejsze ruchy.

Głośny trzask dochodzący z góry sprawił, że momentalnie odwrócił za nim głowę z uniesionym i wycelowanym przed sobą pistoletem. Dopiero teraz zauważył, że w suficie umieszczona jest klapa, prowadząca na najwyższe piętro. Wsunął broń na pasek spodni i stanął tuż pod nią. Skoczył, sięgając po uchwyt zsuwający drabinę. Szczebel za szczeblem, powoli wspinał się na poddasze, gdzie był pewien zobaczyć Ramiela Prince'a.

Gdy tylko wychylił głowę, zobaczył przed sobą męską postać, spowitą w ciemności. Niewielka ilość światła, która zdołała przedrzeć się pomiędzy włóknami zasłony, rzucała na przeciwległej ścianie ledwo widoczny cień. Sylwetka była odwrócona do niego tyłem i zajęta... Dean wstrzymał powietrze w płucach. Jego pozycja nie była dobra do obserwacji, ale wiedział, że morderca nie pochylał się nad sex lalką. No chyba, że była ona wypełniona ciemnoczerwonym i gęstym płynem. Dean najciszej jak tylko potrafił, wszedł na piętro. Stanął wyprostowany i zadowolony, że udało mu się nie wydać żadnego dźwięku. Sięgnął po colta i wymierzył prosto w mężczyznę. Już otwierał buzię, żeby wyrecytować formułkę dotyczącą aresztowania, gdy...

— Dean Winchester — odezwał się Ramiel cichym i niskim głosem, wciąż będąc odwróconym tyłem. — Niestety muszę przyznać, że mocno mnie rozczarowałeś.

Dean przystanął w półkroku, nie wiedząc, jak powinien zareagować. Ciekawość zżerała go od środka, ale nie chciał wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Nie chciał dowiedzieć się zbyt dużej ilości informacji. Z drugiej strony mógł zagadać czas, w oczekiwaniu na wsparcie. Garth i Bobby powinni pojawić się lada moment.

— Ramiel Prince, zostajesz aresztowany za...

— Och, Dean. Może dajmy sobie spokój z tymi podręcznikowymi formułkami. Oboje znamy je na pamięć.

Po skończeniu zdania powoli odwrócił się, stając twarzą w twarz z agentem FBI. Widoczne zmarszczki wokół oczu, przekrwione gałki oczne, zsiwiały w niektórych miejscach zarost oraz upiornie wychudzona twarz ujawniały jego wiek. Padający na niego cień dodawał mu przerażającego wyglądu. Przez obecną scenerię, Dean odniósł wrażenie, że wokół sylwetki psychopaty rozprzestrzeniała się chłodna, stalowa aura, która była obecna w każdym jego morderstwie.

Zanim Winchester zdążył odpowiednio zareagować, Prince chwycił wiszącą na oparciu krzesła szmatkę i wytarł nią ubrudzoną kropelkami krwi twarz. Następnie dwoma zwinnymi ruchami ściągnął ociekające czerwonym płynem chirurgiczne rękawiczki i wrzucił je do znajdującego się w rogu pomieszczenia kosza na śmieci.

— Moje gratulacje. Rozwiązałeś kolejną, z pozoru trudną sprawę - wysyczał przez rozciągnięte w uśmiechu usta. — Ale nie mogę ukryć swojego niezadowolenia. Jestem zawiedziony, że zajęło ci to tak dużo czasu.

Dean przybliżył się o krok, trzymając wymierzonego w mężczyznę colta. Nawet na chwilę nie spuścił z niego wzroku.

— Zostajesz aresztowany za popełnione morderst...

— Dean! — wrzasnął, rzuciwszy brudną szmatkę na podłogę. — Mówiłem już, że znam ten tekst. Zostajesz aresztowany za popełnione morderstwa bla, bla, bla. Masz prawo zachować milczenie bla, bla bla – jego krzyk w jednej sekundzie zmienił się w spokojny, gardłowy szept, który był równocześnie tak ostry, że ciągłe jego słuchanie mogłoby wywiercić dziurę w czaszce. - No dalej, Deano. Pozwól mi na koniec stać się prawdziwym antagonistą i porozmawiajmy o moich grzechach. Wiem, że masz masę pytań.

— Będziesz miał mnóstwo czasu na opowiadanie, kiedy już wsadzę cię za kratki, ty chory pojebie.

— Daj spokój. Mamy jeszcze sporo czasu, zanim pojawią się twoi przyjaciele. Jak im było? Singer i ten chuderlak... Fitzgerald? Patrząc na niego, zaczynam się zastanawiać czy Biuro przypadkiem nie zaniżyło swoich wymagań co do kandydatów.

— Skończyłeś już? — prychnął Dean.

— Zadaj chociaż jedno pytanie, a obiecuję — oboje będziemy zadowoleni.

Dean wykonał kolejny krok do przodu. Trzymany na spuście palec co chwilę drgał, chcąc wystrzelić pocisk. Z całych sił powstrzymywał się przed oddaniem strzału, co było cholernie trudne, ponieważ przed oczami miał obraz zakutego w kajdanki Castiela oraz upadającego na podłogę Azazela, z którego po chwili wypływała strużka krwi. Widok ten tylko potęgował okrutną potrzebę naciśnięcia na spust. Do tej pory dokładanie pamiętał, jakie wtedy towarzyszyły mu uczucia. Poczucie winy i niepewność pojawiły się dopiero, gdy sytuacja została opanowana, zajmując tym miejsce niepohamowanej satysfakcji oraz euforii. Myśl, że znowu mógłby to poczuć, jednocześnie go przerażała jak i intrygowała. Przełknął ślinę.

— Kto jest za twoimi plecami? Na stole - wycharczał.

Ramiel spojrzał za siebie, po czym odsunął się na kilka kroków, dając Deanowi pełny widok na znajdujące się zwłoki kobiety. Jej klatka piersiowa była otwarta, ale wszystkie narządy wewnętrzne nadal znajdowały się na swoim miejscu. Wszędzie było mnóstwo świeżej krwi, która nadal sączyła się z rozciętego ciała, zabrudzając wszystko dookoła. Powoli, kropla po kropli skapywała z krawędzi metalowego stołu na podłogę, tworząc małą kałużę. Na twarzy również znajdowały się plamy czerwonej cieczy, pochodzącej z poderżniętego gardła. Całość wyglądała okropnie, w przeciwieństwie do pozostałych morderstw, które wzbudzały fascynację.

— Becky Rosen. Uwielbiała siedzieć na ławce w jednym z różanych labiryntów i narzekać na swoje życie. Uwierz mi, gdybyś ją poznał, sam poderżnąłbyś jej gardło. I jak już pewnie zauważyłeś, nie jest w moim typie. Ale nie mogłem się powstrzymać. Im bardziej splamisz się cudzą krwią, tym więcej jej chcesz. Potrzebujesz. Widzisz, zabójstwo jest jak narkotyk. Pierwszy raz jest mocny, brutalny i szokujący, wybudza w tobie od dawna skrywane uczucia i pragnienia. I to jest coś pięknego. Jesteś na haju i już nie chcesz wybudzać się z błogiego ukojenia. Ale z każdym kolejnym razem odczuwasz to coraz słabiej i słabiej, dlatego chcesz więcej i więcej. Wiem, że znasz to uczucie, Dean. Widzę twój palec na spuście.

Winchester czuł spływający po całym jego ciele pot. Przez dłuższy moment mierzyli się wzrokiem, nie chcąc pokazać żadnych oznak słabości. Po usłyszeniu słów Ramiela, Dean automatycznie zabrał palec ze spustu.

— Widzę to w twoich oczach. To, jak bardzo chcesz strzelić. Już raz to zrobiłeś, prawda? Przyznaj, że uczucie, które towarzyszy ci przy obserwowaniu jak z człowieka uchodzi życie, jest czymś niesamowitym. Powiedz mi tylko, czy chodzi o to, że twój chłopak został aresztowany czy o to, że szperałem w twoim życiu prywatnym?

Z ust mordercy wydostał się zgrzytliwy śmiech, głośniejszy z każdym "ha". W odpowiedzi Dean opuścił broń. Nie chciał mu dawać tej satysfakcji.

— Nie masz więcej pytań? Nie sądzę, że pokonałeś całą drogę tutaj tylko po to, żeby zapytać o jakąś martwą nieznajomą. No dalej, Dean. Mamy czas. Zabawmy się. Nie sprawiaj mi jeszcze większego zawodu.

— Okej, świrze — Dean przybliżył się do psychopaty tak, że dzieliły ich zaledwie dwa kroki. — Dlaczego ja?

— I to jest doskonałe pytanie! — Prince zaczął klaskać. — Pięknie, tak, o tak... Pamiętasz Azazela? Żółtookiego Demona z Lawrence? Jeju, ten to dopiero miał ksywkę.

Dlaczego wszystko musiało się kręcić wokół martwego seryjnego zabójcy?

— Jakby to określić... On był moim bohaterem. Autorytetem w każdym aspekcie mojego życia - oznajmił tonem ociekającym dumą. — Byłem zafascynowany jego dziełami. Dokładnie śledziłem jego poczynania i oh, jakie one były piękne, pełne pasji i oddania.

— Jeśli dobrze rozumiem — parsknął Dean — Azazel był twoim idolem? Nie było miejsca dla ciebie i twojego przerośniętego ego w fanclubie Biebera?

— A ty go zamordowałeś. Odebrałeś mi go. Kiedy dowiedziałem się, że sławny Żółtooki Demon został powstrzymany, przez nikomu znanego fedzia, coś we mnie pękło. Widzisz Dean, w momencie kiedy pociągnąłeś za spust, może zatrzymałeś jednego zabójcę, ale równocześnie wybudziłeś mnie. Oh Dean, Dean... Jestem ci winien podziękowania. Wszystkie moje grzechy są konsekwencjami twoich czynów...

Winchester zacisnął dłoń w pięść. Nie chciał dać się sprowokować, ale jeżeli on mówił prawdę... A na pewno mówił prawdę, ponieważ wszystkie elementy i szczegóły zaczynały wskakiwać na odpowiednie miejsca... nie chciał nawet o tym myśleć.

— Skoro tu jesteś, wiesz, że moje pierwsze morderstwo nie było niczym wyjątkowym - kontynuował. — Ale w moim odczuciu... Nie ma nic lepszego od długo wyczekiwanej, krwawej zemsty. Zwłaszcza na tej mendzie, Crowley'u. Kolejne ciała pięknych jak marzenie dziewczyn i niewinnych dzieci miały tylko zwrócić twoją uwagę. Jeżeli już przy tym jesteśmy... strasznie się zawiodłem. Myślałem, że sławny Dean Winchester, bohater z Lawrence, wykaże się sprytem i inteligencją, o których tak było głośno. Ale niestety... najwyraźniej jesteś tak samo ślepy, jak reszta służb federalnych. Nie potrafiłeś połączyć tak oczywistych faktów! Już przy kochanej Alex Jones zostawiłem ci tyle wskazówek... Myślisz, że siedem niemowląt robiły tylko za głupie tło?!

Dean miał coraz większą ochotę zastrzelić stojącego przed nim mężczyznę, zwłaszcza, że mówił prawdę. Teraz to widział, wszystkie wskazówki i elementy. Siedem niemowląt ze skręconym karkiem były czystym odniesieniem do sprawy Azazela, który podczas ataków na rodziny, każdemu dziecku skręcał kark.

— Naprawdę myślałem, że to rozgryziesz. W przypadku Claire Novak, tutaj już zabierałem się za zemstę. Obserwowałem cię. Ciebie i twojego przydupasa. — Dean skrzywił się na wspomnienie o Castielu. Miał ochotę go zwyzywać, ale powstrzymał się. To nie byłaby dobra decyzja. — Słodka Claire była jego córką. Idealne powiązanie. Potem było tylko łatwiej. Zrozumiałem, że nie muszę się zbytnio wysilać. Nie ważne, czy podejrzenia padły na ciebie, czy na Novaka. W obu przypadkach - cierpisz.

Dean nie wytrzymał. Wiedział, że rozmowa z psychopatą nie będzie niczym dobrym, ale chciał odpowiedzieć na nurtujące go pytania. I tak jak przewidywał, dowiedział się za dużo. W jednej chwili ciążąca krew opóźniająca jego ruchy rozrzedziła się, umożliwiając szybkie poruszanie się. Poziom adrenaliny znacznie podskoczył, wprawiając jego kończyny w stan lekkiego drgania. A obecne w jego głowie sumienie oraz poczucie winy za to, co spotkało Castiela oraz niewinne osoby, przeważyły nad wszystkim. Wpadł w furię i rzucił się z pięściami na mordercę. Oboje upadli na podłogę. Dean pochylił się nad nim, uderzył raz, drugi, trzeci w odrażającą twarz zabójcy, pozostawiając po swoich pięściach krwawe ślady. Znajdował się w zwierzęcym amoku, kompletnie pozbawiony kontroli.

W następnym momencie poczuł okropny ból w okolicach brzucha. Gwałtownie odsunął się od Prince'a, pozostawiając go leżącego na podłodze. Zauważył, że w jednej ręce trzymał niewielki nóż. Spojrzał w dół i widział, jak jego biała koszula coraz szybciej zabarwiała się na karmazynowo, tworząc ogromną plamę. Pulsujący w każdą stronę ból zastąpił miejsce ogarniającej furii. Cofnął się i nagle upadł z głośnym hukiem na plecy. Poślizgnął się na małej kałuży, powstałej z krwi Becky Rosen. Przewrócił się na bok, wydając z siebie stłumiony krzyk. Zacisnął zęby i trzymając się za ranę w brzuchu, doczołgał się pod ścianę, o którą się oparł. Spojrzał na wstającego z podłogi Ramiela. Jego twarz wyglądała okropnie. Cała czerwona, rozcięta i zapuchnięta. Jedno oko było całkowicie zasłonięte przez zdeformowaną twarz.

Winchester coraz bardziej ogarnięty niemiłosiernym bólem, ostatnimi siłami sięgnął za plecy, aby wyciągnąć colta. Gdy nie wyczuł zimnego metalu w miejscu, gdzie powinien się znajdować, wiedział, że już po nim.

— Och, Dean, Dean, Dean...

Odsunął na chwilę dłoń od rany, ale widząc ilość krwi przycisnął ją z powrotem. Zacisnął zęby, nie chcąc, aby z jego ust wydarł się długi wrzask. Gdy spojrzał przed siebie, cały pokój zaczął dziwnie wirować. Stojąca przed nim sylwetka Ramiela stała się bardzo niewyraźna. Nie wiedział, czy trzymał wymierzony w niego pistolet czy była to tylko ręka. Ale obstawiał na to pierwsze.

Przypomniał sobie moment, w którym on, Cas i Sammy siedzieli w salonie i wspólnie pili piwo, oglądając odcinek serialu. Usłyszał ich śmiechy, kiedy udało mu się opowiedzieć dobry dowcip. Jeden z kącików ust niezauważalnie drgnął w górę. Ile by oddał, żeby wrócić do tamtej chwili. Chwili, podczas której poczuł, że naprawdę ma rodzinę.

Wszystko stawało się coraz ciemniejsze. Zamykał powieki, pogrążony w pulsującym bólu. Głowa opadła mu na ramię. Gdy całość spowiła głęboka czerń, usłyszał wystrzał z pistoletu.   

----------------------------------------------------------------------------------

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro