Rozdział 8/cz 2
Weszliśmy do pokoju Adama. Ściany były granatowe, a meble grafitowe. Po lewej ustawione było dwuosobowe łóżko, a koło drzwi wychodzących na balkon mieściło się biurko nad którym wisiało pięć regałów z książkami. Tuż obok drzwi stały dwie szafy. Usiedliśmy wszyscy wygodnie na szarym, puchatym dywanie.
-To jak śpimy? -zapytałam.
-Ja mogę z Adamem -oświadczył uśmiechnięty od ucha do ucha Edward.
-Nie!-krzyknęliśmy razem z Blaisem.
-No okay, okay.-westchnął zawiedziony.- To co? Ja i Blaise razem, a gołąbeczki razem, czy ja i Alex?
-W sumie i tak u was zazwyczaj śpimy razem z Alex, więc to chyba nie będzie problem, żebyśmy i tym razem tak spali.
-No to postanowione. Adam, gdzie jest pokój gościnny?
-Pierwsze drzwi po prawej, a łazienka te drugie. Dać wam jakieś ubrania?
-Raczej nie...
-No, jakbyś mógł pożyczyć mi jakąś koszulkę, bo ta mi się trochę przepociła i to trochę będzie nie higieniczne.- przerwał Blaisowi Ed. Popatrzyliśmy na niego wszyscy w szoku. Okay dopiero kilka dni temu oświadczył nam, że jest gejem, a już zmienił swój charakter o 360 stopni. -No co? Myślicie, że przez te wszystkie lata łatwo było chodzić w tych brudach i się ukrywać?
-Juz ci daje- powiedział Adam podchodząc do szafy i wyjmując z niej dwie koszulki i parę dresów. Jeden zestaw dał Edwardowi- Chcesz?- zwrócił się do drugiego bliźniaka, jednak ten pokręcił przecząco głową. Chłopaki wyszli życząc nam dobrej nocy i zostaliśmy sami.- Jak chcesz to możesz umyć się w mojej łazience. Tu masz bluzkę i jeśli będzie ci zimno to dres.- Wskazał mi drzwi kolo szafy, których wcześniej nie widziałam i podał mi granatowy dres i za dużą niebieską podkoszulke.
-Dzięki -uśmiechnęłam się i weszłam do wskazanego pomieszczenia. Łazienka była mała, cala czarna z prysznicem, toaletą i umywalką. Na półkach ustawione były różne płyny i perfumy męskie.
Umyłam się jednym z płynów, który według mnie najlepiej pachniał. Ubrałam podkoszulek, który sięgał mi do połowy ud i bieliznę. Nałożyłam sobie trochę pasty na palec i jako tako umyłam zęby. Popatrzyłam przez chwilę na swoje odbicie. Rude włosy spływały mi po za dużej koszulce. Moja twarz była bledsza niż zazwyczaj, a w zielonych oczach zniknęła charakterystyczna iskierka. Co się ze mną dzieje? Czyżbym aż tak bała się matki mojego chłopaka? Okay, ta kobieta trochę mnie przestraszyła, ale tak w sumie może miała swoje powody? Nie wiem już sama. Niby nigdy nie obwiniała mnie o śmierć Jacka a tu nagle takie coś. Wszyscy mówili mi zawsze, że to nie moja wina i żebym się nie obwiniała. No ale jednak może mogłam go jakoś powstrzymać i dalej by żył? Dobra stop przecież już to przerabiałaś tysiąc razy każdego wieczora. Teraz trzeba się skupić nad nowym problemem czyli matce Adama. Przecież ona ci nic jeszcze nie zrobiła. No tak. Głosik w mózgu jak zawsze ma rację. Jeszcze. Ale co oznacza słowo jeszcze? Może przyjdzie dziś w nocy i mnie zadźga nożem? Okay stop. Za dużo horrorów i kontaktu z braćmi. Trzeba to ograniczyć do minimum.
Wyszłam z łazienki. Adam leżał już na łóżku w samych dresach.
-Możesz iść teraz ty- powiedziałam i usiadłam na krawędzi.
-Już się umyłem w drugiej, gdy ty byłaś w łazience -uśmiechnął się i poklepał miejsce obok siebie, abym położyła się obok niego. Bez większego zastanowienia wtuliłam się w jego tors, a chłopak okrył nas kołdrą.- Alex co się dzieje?- zapytał po dłuższej chwili bawiąc się moimi włosami.
-Nic. Przecież już ci mówiłam, że źle się czuje.
-Mi nie wmówisz takiego kitu. Ani mi, ani twoim braciom, którzy się o ciebie cholernie martwią. Więc? Coś nie tak z moją mamą?
-Nie... Jest wszystko okay.
-Tylko?
-Nic.
-Coś ci powiedziała? Wiedziałem! Wiedziałem, żeby nie zostawiać cię samej z nią! Jak mogłem być taki głupi?! Co ci powiedziała? Alex proszę powiedz mi co ci powiedziała.
-Tak w sumie to nic konkretnego...
-Alexandro Malfoy!- podniósł głos, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jak juz wcześniej mówiłam nienawidzę jak ktoś tak do mnie mówi.
-Nie mów tak do mnie- szepnęłam. Odsunęłam się od niego i podkurczyłam nogi.
-Ej Al przepraszam. Nie płacz.- nawet nie zorientowałam się że pierwsze łzy leciały po moich policzkach. Uhh kiedy ja zrobiłam się taka miękka?! Podniósł się, usiadł naprzeciwko mnie i chwycił mnie za ręce. Popatrzył mi prosto w oczy.- Alex ja po prostu martwię się o ciebie, bo wiem na co stać moją mamę. Przepraszam, że krzyknąłem, ale Uhh no dobra nie mam na to wytłumaczenia, ale proszę powiedz mi nawet najgorszą prawdę.
Chwilę milczeliśmy patrząc sobie w oczy.
-Powiedziała, że jeżeli mam cię skrzywdzić, to żebym zerwała z tobą teraz, bo inaczej ja i moja rodzina pożałujemy tego. Mówiła tez coś, że to moja wina, że Jack zginął i...
-Ale ty się o to nie obwiniasz? -przerwał mi.
-No to znaczy...
-Alex to nie jest twoja wina. Pamiętaj. Jeżeli już kogoś mamy obwiniać to mnie.- chciałam mu zaprzeczyć, jednak chłopak położył palec na swoich ustach. -Nie przerywaj mi. Obiecałem mamie, że będę go pilnować, a nie zauważyłem nawet, że jest śmierciożercą, a co dopiero, że coś planuje. Bylem cholernym egoistą, który dbał tylko o własną dupę, a do tego...
-Przestań! Przestań się obwiniać! To nie twoja wina! Cholera. To nie jest nikogo wina, a napewno nie twoja! -przerwałam mu, bo nie mogłam juz słuchać tych głupot. Jak on może wogóle tak myśleć? No okay, ja też na początku tak myślałam, ale teraz już mi trochę przeszło.
-A ty jakoś możesz się obwiniać- burknął.
-Tak, bo gdyby nie ja i moja głupia rodzina Jack by może żył!
-To nie jest ani twoja wina, ani twojej rodziny!
-Dobra dość! Idę ochłonąć, bo takim sposobem się nie dogadamy- powiedziałam i ruszyłam w stronę balkonu. Na szczęście miał on daszek, więc mogłam spokojnie sobie postać i nie zmoknąć. Pomimo zimnej temperatury nie odczuwałam jakoś specjalnie chłodu. Byłam wściekła. Nie wiem czemu, ale wściekła. Kłócimy się o rzeczy, o których już dawno powinniśmy zapomnieć. Ale te głupie wyrzuty sumienia nie dają spokoju ani mi ani Adamowi. Dlaczego nie możemy wykasować tych złych myśli jakimś zaklęciem. Właśnie! Jest Myślodsiewnia. Ale są wakacje, a nikogo pewnie nie ma w hogwarcie. Może jak zacznie się rok szkolny poproszę dyrektora o pozwolenie na skorzystanie z niej...
Adam Pov
Wyszła z pokoju na dwór. I po co się unosiłem?! Po co mówiłem jej o swoich uczuciach?! Czy choć raz nie mógłbym się zamknąć i po prostu ją przytulić?! Głupi egoistyczny gnojek, dupek i jeszcze nie wiadomo co. Powinienem teraz ją przeprosić i przytulić... No właśnie! Ona marznie teraz na dworze przez twoją głupotę turku. Szybko i cicho wszedłem na balkon. Stała tam do mnie tyłem w moim podkoszulku. Coś ścisnęło mi się w środku, gdy ją zobaczyłem. Była taka niewinna, a jednak taka silna, na wszystkie wydarzenia, które ją w życiu spotkały. Podszedłem do niej, przytuliłem ją od tyłu i oparłem głowę na jej ramieniu. Na początku lekko się wzdrygnęłam z zaskoczenia, jednak potem wtuliła się głębiej we mnie.
-Przepraszam- szepnąłem jej do ucha.
-Nie masz za co. Obaj czujemy się winni jego śmierci, a tak naprawdę nikt nie jest winny. Stało się i trudno. Trzeba to jakoś przeboleć.
-Masz rację -powiedziałem i pocałowałem ją delikatnie w policzek.- Może chodźmy już do środka, bo jeszcze zamarzniesz i się przeziębisz.
-Mhm.
Weszliśmy do środka i położyliśmy się tak jak wcześniej na łóżku. Dziewczyna wtuliła się we mnie, a ja objąłem ją w talii. Chwilę potem zasnęliśmy.
Hejka!
Kolejny rozdział, a was jest co raz więcej, z czego się bardzo, bardzo cieszę. Mam taki mały pomysł, że będę dodawać kolejne rozdziały jeśli uzyskacie daną przeze mnie liczbę gwiazdek i komentarzy. Liczba ich będzie wzrastać o 1 w kolejnych rozdziałach. Nie wiem czy to wypali, ale warto spróbować.
Może na początku dam:
-10 gwiazdek
-5 komentarzy
Może wam się uda :)
Wierzę w was ;)
Ściecha
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro