Rozdział 7/cz2
Dotarliśmy do jakiegoś osiedla za miastem. Wszystkie domki były takie same. Jednorodzinne, beżowe z kasztanowym dachem. Obramówki okien były jasnobrązowe. Mały ogródek dodawał uroku temu miejscu.
-To tu- powiedział Adam przy domku z numerem 45.- Może wejdziesz?- zapytał Maxa.
-Z chęcią, jednak muszę już wracać. Dacie sobie później radę?
-Tak. Jeszcze raz dzięki. Odwiedzcie nas kiedyś z Mar. A i dalbyś mi rachunek?
-Spoko. Juz daje -zaczął grzebać gdzieś koło kierownicy. -Proszę i minus dwadzieścia procent rabatu dla przyjaciół.
-Oj nie wyglupiaj się, masz- powiedział przyjaźnie Adam.- Reszta to napiwek.
-Ale przecież...
-Żadnych ale. Do zobaczenia -pomachaliśmy mu i chłopak odjechał. -Zapraszam w moje skromne progi- uśmiechnął się mój chłopak wskazując ręką drzwi.
Zadzwonił dzwonkiem. Nagle przed nami otworzyły się drzwi. Stała w nich matka Adama. Musze powiedzieć, że wyglądała o niebo lepiej od ostatniego razu gdy ją widziałam. Ciemne włosy spływały po ramionach, a brązowe oczy tryskały energią. Na sobie miała błękitną sukienkę do kolan, a na to zielony fartuszek.
-Adam synku!- krzyknęła i zamknęła chłopaka w niedźwiedzim uścisku.
-Mamo... Yyy... Bo... Mnie... Udusisz...- wyjąkał, a ona szybko oderwała się od niego i położyła mu dłonie na ramionach przyglądając się.
-Urosłeś- stwierdziła po dłuższej chwili.- Jejku tak się na ciebie rzuciłam, że całkiem zapomniałam o naszych gościach! Witajcie! Mam nadzieje, że zostaniecie na noc.
-Umm.. Dziękujemy za zaproszenie, ale jeszcze się zastanowimy -uśmiechnęłam się delikatnie.
-Dobrze, ale mam nadzieję, że nie będę słyszała odmowy- odparła i usciskala nas wszystkich.- Wejdźcie i czujcie się jak u siebie w domu.
Weszliśmy do środka. Sciagnelismy buty i udaliśmy się do salonu.
-Mamo kiedy zdążyłaś zrobić remont?- zapytał ze zdziwieniem Adam.
Ściany były przytulnie beżowe. Na środku stały dwie białe sofy i fotel, a w środku stolik kawowy, również tego samego koloru. Na przeciw nas położony został telewizor. Gdzieniegdzie na ścianach powieszone były ramki ze zdjęciami. Salon bezpośrednio był otwarty na zieloną kuchnie.
-Napijecie się czegoś?- zapytała kobieta.- Herbata, woda, sok, kawa?
-Może być sok- powiedziałam. - To ja pani może pomogę.
-Jeśli chcesz- odparła będąc już w pomieszczeniu.
-To my sobie obejrzymy mecz jak prawdziwi mężczyźni, a kobiety pójdą do kuchni- zaśmiał się Adam.
-Hahaha bardzo śmieszne -powiedziałam i Udałam się za kobietą. Gdy przekroczyłam próg poczułam przepiękny zapach.- Mmm... Co pani gotuje?
-Mów mi Emily. Zrobiłam zapiekanke makaronową na kolacje, bo wiedziałam, że przyjedziecie. Chcecie zjeść teraz, czy później?
-Umm może trochę później, bo niedawno jedliśmy na mieście. A tak w ogóle to co u ciebie słychać?
-Eee nic ciekawego. Trochę tu pusto bez chłopców, no ale jakoś daje sobie radę- uśmiechnęła się lekko.- Alex mam prośbę -nagle spoważniała. Hm.. Kobiety umieją w sekundę zmieniać humorki.- Nie skrzywdź Adama. To dobry chłopiec, który naprawdę dużo przeżył. Widzę jak na ciebie patrzy i widzę, że coś między wami jest, więc nie będę się wtrącać, jednak jeżeli masz mu coś zrobić, to lepiej zakończ to teraz, bo jeżeli spróbujesz coś zrobić to pożałujesz. Rozumiesz?! Ty i twoja rodzina. Juz jednego syna mi skrzywdziłaś, a teraz został mi tylko Adaś!
Stałam w szoku przed kobietą, która myśli, że zraniłabym Adama. Chłopaka, który uratował mi życie i którego pokochalam. A do tego sądzi, że śmierć Jacka to moja wina
Przełknęłam głośno ślinę. Nie wiedziałam co powiedzieć.
-Ymm proszę? -właśnie w tym momencie przybiłam sobie face palma w myślach. Uhh po co się w ogóle odzywałaś Alex?
-To co usłyszałaś. Jeżeli nie masz złych zamiarów wobec mojego syna to w porządku. Ale jeżeli go skrzywdzisz, to nie ręcze za siebie.
Okay? Czy ta kobieta mi w tym momencie grozi? Zachowuje się w tym momencie, jakbym była jakąś dziewczyną z mafii, która chce zabić jej małego synka. Czy serio wyglądam na tak groźną?
-Mmusze iść do toalety -wyjąkałam i uciekłam z kuchni do salonu. Okay może to wyglądało podejrzanie, ale boję się tej kobiety. Zobaczyłam chłopaków, którzy zacięcie kibicowali jakiejś drużynie.- Umm Adam? Gdzie jest toaleta?
Odwrócił niechętnie głowę w moją stronę, jednak gdy mnie zobaczył, jego oczy się rozszerzyły, jakby zobaczył co najmniej ducha i szybko wstał.
-Już idę -chwycił mnie jedną ręką w talii i poprowadził schodami do góry. Wskazał drzwi po lewej i wszedł razem ze mną.
-Yyy możesz już wyjść -powiedziałam.
-Al, co się dzieje? -zapytał podchodząc bliżej i ujmując swoją dłonią mój policzek.
-Nic, a co ma się dziać? -odpowiedziałam chyba zbyt szybko.
-Jesteś cała blada- zauważył i założył mi kosmyk włosów za ucho.
-Źle się po prostu poczułam -zmusiłam się na lekki uśmiech. -Wszystko dobrze, naprawdę.
-Skoro tak uważasz. Może przynieść ci jakąś tabletkę?
-Nie, dzięki. Opłukam twarz zimną wodą i skorzystam z toalety. To jak? Wyjdziesz?
-Tak, ale gdyby coś to mów- pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Adam Pov
Odkąd wyszła z moją mamą do kuchni zachowuje się dziwnie. Gdy poprosiła mnie o wskazanie toalety była cała blada, jakby zobaczyła jakiegoś ducha. Gdy po dziesięciu minutach wyszła z łazienki było już trochę lepiej. Chwyciłem ją za rękę i zeszliśmy z powrotem na dół. Edward, Blaise i mama siedzieli już przy stole i jedli zapiekanke wesoło rozmawiając.
-Gdzie byliście tak długo? -zapytała, gdy już siedzieliśmy i nakładałem dziewczynie porcję.
-Alex źle się poczuła i prosiła żebym ją zaprowadził do łazienki -odparłem.
-Ale już wszystko dobrze?- spytała, na co pokiwała lekko głową. -Uuu ale zaczęło lać- skrzywiła się. -Może zostaniecie na noc, bo chyba nie opłaca wam się wracać. Raz że długa droga, a dwa, że niebezpieczna. Ktoś może spać w pokoju gościnnym i Adama. To jak?
Jednak nie my zadecydowaliśmy, bo nagle za oknem usłyszeliśmy głośny huk burzy.
-Ymm... Jeśli to nie będzie problem, to zostaniemy -odezwał się Edward.
-Dobra, to wy dokończcie jeść, a ja pójdę pościelić, bo jest już późno.
Alex Pov
Zostaliśmy sami. Chłopaki jedli zachłannie kolacje, a ja nie tknęłam ani jednego kęsa, tylko grzebałam w talerzu.
-Ej kochanie, czemu nie jesz?- zapytał Adam.- Nie smakuje ci?
-Nie, jest dobre, tylko po prostu nie mam apetytu -spuściłam wzrok.
-Może zrobić ci coś innego? -uśmiechnął się i złapał mnie delikatnie za dłoń na stole.- Oczywiście do jedzenia -spojrzał na bliźniaków, którzy już poruszali dziwnie brwiami.
-Ehh a już myślałem...
-Ty to już lepiej nie myśl -przerwałam mu.
-Hej Alex... Zjedz chociaż trochę, bo będziesz słaba i nie będziesz miała na nic siły.
-Umm... Nie dzięki. Przeżyje jakoś.
-Bo zaraz sam cię nakarmie.
-Ale ja naprawdę nie jestem głodna -jęknęłam i chwyciłam za widelec. Wzięłam pierwszy kawałek i powoli przełknęłam. W sumie nie było to aż takie złe, aczkolwiek już ostygło i było zimne. Na szczęście uratowała mnie matka Adama, która przyszła do kuchni i oświadczyła żebyśmy sobie wybrali pokoje. Całą czwórką udaliśmy się na górę.
Cześć i czołem!
Mam kilka spraw do Was :)
1. Wszystkiego najlepszego wszystkim dziewczynom z okazji dnia kobiet!
2. Dziękuję Wam, że dobiliście 5,9 tys wyświetleń <3 i 668 gwiazdek! Jesteście naprawdę kochani!!!
3. LBA będę zamieszczać na nowej historii, którą niedługo dodam, bo mam za dużo nominacji, a na opowiadaniu to tak trochę zaśmieca :)
I chyba tyle. Do następnego rozdziału :)
Ściecha
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro