Rozdział 6/ cz2
-Uhh ja już nie mam siły -jęczał Blaise. Od kilku godzin chodzimy po różnych atrakcjach Londynu i szczerze mówiąc mamy już dość, jednak Max dalej gdzieś idzie. - Głodny jestem!
-Zamknij się. Zaraz będziemy na miejscu -warknął mężczyzna, bo już od dobrych pół godziny mój brat jekoli jak małe dziecko.
Szliśmy małymi krętymi uliczkami między ogromnymi budynkami. Było dosyć mroczne i szczerze mówiąc trochę się bałam. Nagle za zakrętem trafiliśmy na ślepy zaułek.
-Tylko mi nie mów, że mamy zawracać! -wrzasnął Blaise.
Max, jakby nie słysząc mojego brata zaczął szukać czegoś wokół siebie. Zza kosza wyjął duży metalowy patyk przekrzywiony na końcu. Uniósł go do góry i dopiero teraz zauważyłam schody pożarowe nad nami. Jednym ruchem otworzył drabinę.
-Zapraszam -uśmiechnął się i wskazał ręką strome schodki.
Posłusznie zaczęliśmy wchodzić na górę. Budynek był ogromny, więc trochę nam zajęło dojście na samą górę, ale jednak się udało.
Na szczycie ujrzeliśmy przepiękny widok na większą część Londynu. Budynek na którym Staliśmy był chyba jednym z najwyższych. Dopiero potem zauważyłam coś piękniejszego. Pod stopami, zamiast szarego kamienia zobaczyłam zieloną trawę. Co prawda nie prawdziwą tylko sztuczną, ale kto zwraca na takie szczegóły uwagę. Na środku stała duża, drewniana altanka, w której mieściła się kuchnia, bar i miejsce na ognisko, a wokół po kątach rozłożone były kolorowe koce. Gdzieniegdzie postawione były tęczowe parasole.
-Wow- sapnął z podziwem Adam.
-Lepiej bym tego nie ujął stary -uśmiechnął się szeroko Edward.
-Gdzie my jesteśmy? -zapytałam marszczac brwi.
-W Siódmym Niebie- odparł z szelmowskim uśmiechem Max.
-A teraz tak na serio.
-Mówię ci, że W Siódmym Niebie.
-Nie śmieszne Green.
Nagle podeszła do nas młoda, uśmiechnięta dziewczyna. Miała brązowe długie włosy, które spływały błękitnej, zwiewnej sukience, która podkreślała jej oczy.
-Cześć Max. Widzę, że przyprowadziłeś gości -zwróciła się miłym głosem do naszego towarzysza. -Hej, Jestem Marica.-Po kolei przedstawiliśmy się i podaliśmy jej rękę.-No, to co? Chcecie kocyk bardziej w środku czy przy samym murku?
-Niech będzie ten przy murku Mar- odezwał się znów chłopak.
Dziewczyna poprosiła, abyśmy za nią poszli. Po chwili znaleźliśmy się na samym rogu budynku. Między nami a przepaścią był postawiony tylko wąski murek z kamienia.
-Zaraz przyniosę wam deser dnia- uśmiechnęła się i odeszła w stronę altanki. Usiedliśmy wygodnie na dużym żółtym kocu.
-Skąd znasz to miejsce?- zapytał Blaise marszczac brwi.
-To restauracja mojej siostry- uśmiechnął się. -Moja ciotka założyła ją kilkanaście lat temu i gdy spisywała testament oddala ją Mar.
-Ale czemu akurat tutaj?
-Ten budynek należy do mojej rodziny. Na samym dole mój ojciec ma bank. Potem babcia daje korepetycje z hiszpańskiego, polskiego, japońskiego i łaciny. Następnie na piątym piętrze dziadek ma biuro adwokackie. Na kolejnym są nasze mieszkania i wynajmowane przez studentów, a na dachu jest restauracja mojej siostry.
-Czyli to jest twoja siostra?- spytał Blaise. Brunet kiwną głową.- A twoja mama gdzie pracuje?
-Moja matka nas zostawiła gdy miałem dwa latka, a Marica pięć. Dokładnie czternaście lat temu Ja nic nie pamiętam, ale ona strasznie to przeżyła. Jednak szybko pozbierała się do kupy i jest w porządku.
-Przepraszam, nie wiedziałem.- skarcił się szatyn.
-Nic nie szkodzi - uśmiechnął się delikatnie. - Było minęło. A wy to pewnie do Hogwartu chodzicie, co nie?
Gdy to usłyszałam Zachłysnęłam się powietrzem. Spojrzelismy na niego w osłupieniu. Okay to było dziwne. Nie, przepraszam. To było co najmniej bardzo dziwne. Otworzyłam szeroko oczy i nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa, tak jak w sumie reszta moich towarzyszy.
-Okay, czy ja się przesłyszałem, czy ktoś tu powiedział Hogwart - pierwszy przełamał się Blaise.
-Nie, nie przesłyszałeś się- odrzekł Max.
-A więc... Skąd wiesz? -zapytałam. Przecież ten chłopak wyglądał na typowego mugola. On nie mógł być czarodziejem.
-Moja siostra uczyła się kiedyś w hogwarcie. Nasza matka najprawdopodobniej była czarodziejką i stąd Mar dostała osiem lat temu list i wyjechała. Ja chodziłem do normalnej londyńskiej placówki. No, a skąd to wywnioskowałem? Po pierwsze nie macie matematyki, a po drugie Adam trzymał przez cały czas mapę do góry nogami.
Mój chłopak lekko się zaczerwienił, a my zasmialismy się z jego głupoty. Po chwili przyszła Mar z dwoma tacami pełnymi lodów z bitą śmietaną owocami i polewą. Mmm wyglądało to naprawdę cudownie dla mojego głodnego brzucha.
-Smacznego -uśmiechnęła się promiennie.
-Marica masz jeszcze dużo pracy? -spytał siostrę Max, gdy ta odchodziła juz w stronę kuchni.
-Nie, a co?
-Może byś z nami została i poznała uczniów hogwartu- uśmiechnął się zadziornie.
-Chodzicie do Hogwartu? -spytała zszokowana. Przytaknęliśmy jej głowami. -Czekajcie, czekajcie. Jeszcze raz. Jak wy się nazywacie?
-Adam White, Alex, Blaise i Ed Malfoy- odparłam pokazując na poszczególne osoby.
-Ci Malfoye?! Oh my gosh! Miło mi was poznać. Co ja mówię. Jestem przeszczęśliwa, że was widzę!
-Czyli oni są... No... Jacyś popularni? -Odezwał się zdezorientowany Green.
-To są wnukowie tego Pottera o którym ci opowiadałam głąbie -pisnęła i po kolei przyglądała nam się. Hehehe tak z bliska, tak z daleka. Nie, jednak to nie jest zabawne. Czuje się w tym momencie jak figurka którą się ogląda w muzeum.
-Wow. Jak to jest być wnukiem najsławniejszego czarodzieja na całym świecie?- spytała, a we mnie coś drgnęło.
Nienawidziłam jak ktoś postrzegał mnie tylko i wyłącznie jako wnuczkę TEGO Pottera. To było wkurzające. Kiedyś miałam przyjaciółkę. Byłyśmy nierozłaczne. Zdradzalam jej wszystkie tajemnice. Ufalam jej. Aż do pewnego dnia, gdy Szłam do toalety i usłyszałam jej rozmowę razem z jakimiś dwoma dziewczynami. Do dziś pamiętam jej słowa. Mówię wam dziewczyny! Odkąd przyjaźnie się z Malfoy wszyscy chłopcy na mnie inaczej patrzą. A jak byłam u niej w lecie na basenie, to był tam Blaise, Ed i Jeff! Uhh oni w strojach kąpielowych! Najlepszy i najgorętszy widok tego lata. A Alex cały czas siedziała na brzegu jak jakiś naburmuszony dzieciak. Mówię wam dziewczyny. Bardziej tępej osoby jak ona nie widziałam. Ona nigdy nie zasługiwała na nazwisko Malfoy, ani żeby być spokrewniona z TYM Harrym Potterem.
Niby nie aż takie straszne słowa, a jednak. Usłyszeć je od najbliższej ci osoby jest trudne i bolesne. Po kilku sekundach od momentu zakończenia swojego fascynującego monologu dziewczyna nie miała dwóch zębów, ale za to podbite oko i rozciętą wargę. Mogło się to skończyć gorzej gdyby nie profesor Weasley, który mnie w miarę możliwości ogarnął.
-Normalnie. A teraz bardzo was proszę ogarnijcie się. Jesteśmy normalnymi ludźmi tak jak wy, a to że nasz dziadek to harry Potter to nie oznacza, że my jesteśmy niewiadomo jak sławni. Jesteśmy tacy sami jak wy.- burknął Edward. On też tego nie lubił.
-Ja... Ymmm... Przepraszam - podrapala się nerwowo po karku. -Nie wiedziałam, że was uraże.
-Nic się nie stało. A teraz chyba będziemy się już zbierać bo dochodzi czwarta, a musimy jeszcze zdążyć do mamusi Adasia.
-Ej! Jak nie chcesz to nie musisz iść! Sam sobie zjem to pyszne spaghetti.
-Dobra, odwołuje. Komu w drogę temu czas. Bardzo było was miło poznać. Wpadnijcie kiedyś. Tu macie nasz adres, a my się już zbieramy -mówił chłopak na jednym wdechu, podał, a raczej rzucił karteczkę dziewczynie i już był przy drabinie.
-Blaise, spokojnie. Nie pali się -skarcił go brat.
-Dziękujemy za wszystko -uśmiechnęłam się.- A, no tak! Ile jesteśmy winni za deser?
-Na koszt firmy -odparła z bananem na ustach.
-Oj nie żartuj.
-Nie żartuje. Dla przyjaciół na koszt firmy. Kiedyś się jeszcze spotkamy, to wy będziecie gospodarzami.
-To w takim razie dziękujemy i do zobaczenia -usciskalismy po kolei dziewczynę i skierowaliśmy się w stronę drabiny, którą przyszliśmy.
-Ygh- usłyszeliśmy jak ktoś głośno odchrząknął za naszymi plecami. Odwróciłam się i spojrzałam wyczekująco na Marice -Ymm... Nie lepiej zjechać windą?
Nareszcie jestem. Juz myślałam, że nigdy nie dodam tego rozdziału, ale udało się. Dziękuję za wyświetlania, gwiazdki, komentarze i cierpliwość. Do następnego.
Ściecha
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro