Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Weszli do mojego pokoju. Dobrze, że mam dwuosobowe łóżko, bo takto byśmy się wszyscy nie zmieścili. Oparłam głowę o ramię Jeffa. Głupie łzy. Nie mogą przestać mi lecieć z oczu.

-Spokojnie już nie płacz -powiedział Ed głaszcząc mnie po ręce.

-Ale dlaczego?! -wybuchłam niepochamowaną złością.- Dlaczego on to zrobił? Bo co bo wygrywałam i dlatego chciał mnie zabić?

-On nigdy taki nie był -odparł stojący w kącie Jack. -Kiedyś był inny. Gdy chodziliśmy do szkoły on był najsłabszy, najgorszy. Brzydził się zaklęciami niewybaczalbymi. Nie wiem co mu się stało. Zachowuje się jak nie on.

-A może to tak naprawdę nie on- odezwał się mój brat.

-Blaise to najgłubsze co...

-On może mieć rację -przerwałam Edowi. Spojrzeli na mnie jak na wariatkę. -I wiem co nawet musimy zrobić.

Wstałam i podeszłam do kufra. Zaczęłam wywalać wszystko, co nie było tą rzeczą, którą szukałam.

-Mam. -powiedziałam wyciągając stary pergamin i siadając z powrotem na łóżko.

-Że to ma nam niby pomóc? -zapytał z drwiną Jeff.

-Zamknijcie się -odparłam wyciągając różdżkę. -Uroczyście przysięgam, że knuje coś niedobrego.

Nagle na pergaminie zaczęła pojawiać się mapa szkoły. Chłopakom gęby otwarły się że zdziwienia.

-Co to jest i skąd to masz? -spytał z wyrzutem Ed ponieważ on uwielbiał takie rzeczy.

-Przed wami mapa huncwotów. Nic ani nikt się przed nią nie ukryje na terenie zamku. Niestety nie mogę wam powiedzieć skąd to mam. Ale nie ważne to jest. Chodźcie do dyrektora. Tam powinien być chyba Adam, albo i jego podróba. Koniec psot.

Podążaliśmy Po korytarzach. Nikogo wokół nie było, bo wszyscy siedzieli w swoich dormitoriach. Podeszliśmy pod gabinet dyrektora.

-Podaj hasło -powiedział kamienny gargulec.

-No tak świetnie. Nie znamy hasła. -marudził Jeff

-Czyżby?- zapytałam z uśmiechem. -Czerwony parasol.

Nagle gargulec się odchylił i weszliśmy do środka.

-Wejdźcie kochani. -powiedział spokojnie Albus Severus Potter.

-Panie dyrektorze gdzie jest Adam?

-A po co ci on Alex?

-Potem panu powiem. Narazie chcęgo widzieć.

-Jest tutaj. -wskazał na kąt po prawej.

Siedział tam przywiązany do krzesła. Dupek. Jak on mógł mi to zrobić. A teraz się do mnie szyderczo uśmiecha. Ale nie czas na użalanie się nad sobą. Wyjęłam mapę i otworzyłam ją tak jak poprzednio.

-Panie profesorze -powiedziałam stojąc bez ruchu.

-Co się stało? -podszedł do mnie i zobaczył co mnie tak zamurowało.

Na mapie napisane było Ben Lestrange. Dziadek opowiadał mi kiedyś o jakiejś pani, która miała tak samo na nazwisko. Nie były to miłe rzeczy.
Nagle przed nami pojawił się chłopak. Miał około 15 lat. Czarne długie włosy były lekko zakręcone na końcówkach. Był cały blady, jednak jego usta biły krwistą czerwienią.

-Kim...

Zaczął się przeraźliwie śmiać. Nagle podbiegł do niego Jack i zaczął go dusić krzycząc gdzie jest Adam?!! Na szczęście chłopaki przytrzymali go, bo nie wiem jakby to się skończyło.

-Kim jesteś? -zapytał Ed, który był też na maksa wkurzony.

-A po co wam to wiedzieć?

-Ben Lestrange. -odparłam.

-No, no, no kogo moje oczy widzą? Alex Malfoy. Szkoda że cię wcześniej nie zabiłem. Byłby przynajmniej spokój.

Podeszłam do niego i dałam mu z liścia.

-Mrrr kicia ma pazurki.

-Powiesz grzecznie gdzie jest Adam, czy mam zastosować inne metody?

-A jakie są te inne metody? Bo jeżeli takie o których myślę to wybieram te metody.

Podnosił i opadał brwi, więc znów uderzyłam go w policzek.

-Jeszcze coś masz do powiedzenia nie na temat?

-Taa i to bardzo dużo. Na przykład, że lepiej wyglądasz w krótkich spodenkach niż w mundurku. Wiesz ogólnie to nie jesteś taka zła. Gdybym nie musiał cię zabić, to bym cię brał.

Wyciągłam scyzoryk z kieszeni. Zawsze go noszę, bo jest bardzo przydatny. Usiadłam mu na kolanach okrakiem i otworzyłam narzędzie. Przyłożyłam mu ostry nóż to szyi.

-Mmm tak się bawimy? Ale może nie przy ludziach.

-Gadaj gdzie on jest?

-I tak mi nic tym nie zrobisz.

-Założymy się?

-No pewnie. Jeżeli wygram prześpisz się ze mną, a jeżeli przegram powiem ci gdzie ten twój Adam. Rana ma być duża

-Umowa stoi.

-Alex nie rób tego -odezwał się mój wuj.

-A kto mi zabroni.

Wzięłam jego rękę i wbiłam w nią delikatnie nóż powoli go zagłębiając. Chłopak nawet nie drgnął tylko patrzył na mnie tymi swoimi czarnymi ślepiami

-Wiesz księżniczko. Chyba będziesz się musiała szykować do naprawdę przyjemnej nocy.

-Po moim trupie.

Wyjęłam z jego krwawiącej ręki nóż. Hm... Gdzie by tu jeszcze zadać cios. Ooo wiem.

-Chciałabym ci trochę upiększyć krzywy ryj.

Wzięłam za jego włosy i pociagłam jego głowę do tyłu.
Zaczęłam powiększać mu uśmiech. Będzie wyglądał Jak Jeff the killer. Mrrr. Prawie skończyłam rysować pierwszą kreskę, która była głęboka na pół centymetra.

-Dobra dość! Wygralas!

-No to gadaj.-cały czas siedziałam na jego kolanach.

-Ale co?

-Nie udawaj głupiego bo ci zaraz dorysuje końcówkę uśmiechu.

-No dobra, dobra. Ale po co chcecie go szukać skoro i tak nie wiadomo czy on żyje.

-Gadaj albo skończysz nie najlepiej.

-Jest w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło.

-O czym ty gadasz? Mów jaśniej.

-Dom twojego pradziadka. Tam teraz znajduje się martwy, albo żywy Adam.

Wstałam z jego kolan i odwróciłam się na pięcie do przyjaciół. Jack był blady Jak ściana. Przytuliłam go mocno.

-Znajdziemy go żywego. -zapewniałam.

Zwróciłam głowę w stronę wujka.

-Prosze o pozwolenie na wyruszenie na misję.

-To niebezpieczne. Zajmą się tym profesjonalni aurorzy.

-Ale to jest dom mojego dziadka i ja chce uczestniczyć w tej misji.

-A mojego ojca, więc obiecuję wam że sam zajmę się tą sprawą. A jeżeli chodzi o niego, to dobra robota. Ale wiesz jednak może trochę uważaj z tym zakładaniem się o pójście do łóżka.

Strzeliłam buraka.

-To my już może pójdziemy -wyrwał z niezrecznego milczenia nas Ed.-Do widzenia.

-Dobranoc.

Wyszliśmy z gabinetu i szliśmy powoli korytarzem.

-Jest już późno, więc chyba ja i Ed pójdziemy do siebie. Poradzicie sobie?

-Tak. Idźcie. Do jutra.

-Pa.

Szliśmy w niezręcznej ciszy. Doszliśmy w końcu do portretu grubej damy i po kłótni z tą wścibską kobietą, która skarżyła się, że nie dajemy jej spać weszliśmy do środka. W pokoju wspólnym nie było już żadnej żywej duszy. Ognisko w kominku dalej ogrzewało i oświetlało przytulne pomieszczenie. Skierowaliśmy się na prawo do mojego pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro