Rozdział 5
Obudziłam się rano. Ugh. Po śniadaniu zaczynają się lekcje. Hm... Pierwszą mam historię magii z profesorem Binnsem, który jako jedyny z całego grona nauczycielskiego nigdy nie odejdzie, bo jest duchem. Więc będzie można spać.
Potem ooo jak się cieszę. Obrona przed czarną magią. Mrrr mój ulubiony przedmiot. Następnie eliksiry i transmutacja. Nie jest aż tak źle. A potem pojedynek.
Moje wątpliwości przewiał definitywnie Jack, który pocieszył mnie wczoraj w nocy. Muszę to jeszcze kiedyś z nim powtórzyć. Skończyła się właśnie obrona przed czarną magią, na której była powtórka z czterech poprzednich lat. Rozbroiłam wszystkich dookoła, za co mój dom dostał 10 punktów.
Zeszłam do Wielkiej sali, gdzie odbywała się przerwa na lunch.
Spotkałam Blaisa i Jacka, którego pocałowałam w policzek.
-Hej? Czy ja o czymś nie wiem -spytał mój brat szczerząc się.
-Nie? A co?
-Bo wy się całujecie.
-To był tylko przyjacielski pocałunek -odparłam.
-A ja takiego nie dostanę? -zapytał Adam, który ni stąd ni zowąd się zjawił. Miał nie za miłą minę.
-Przeciwnikom nie daje. -uśmiechnęłam się do niego.
-No ale wiesz prywatnie możemy coś porobić razem.
-Wal się.
-Jakos do mojego braciszka lubisz się przystawiać. Co? Ile ci płaci?
Nagle Jack wstał i rzucił się na swojego brata. Zaczęliby się bić, gdyby Jeff ich nie rozdzielił.
-Ej, ej, ej spokój. O Alex się bijecie? Przecież ona jest już od pięciu lat zaklepana przeze mnie.
-Że co??
-To co powiedziałem.
-My nie będziemy razem. Jesteśmy przecież przyjaciółmi.
-A może ja bym chciał coś więcej?
Trzej chłopacy stali naprzeciwko mnie, a cała sala cicho patrzyła na to widowisko. Nawet nauczyciele nic nie robili.
-Yyy że wy wszyscy w Alex? -zapytał Blaise wstając.
-W naszej młodszej siostrzyczce.-zawtórował mu Ed.-Oj nie. Po naszym trupie.
Spojrzałam na nich.
-No chyba sobie jaja robicie!
-Nie, nie robimy. Nie będziesz się z nikim spotykać.
-Nie mówcie mi jak mam żyć! -krzyknęłam do nich i wybiegłam z sali.
Biegłam w stronę portretu grubej damy. Wypowiedziałam hasło i wbiegłam do swojego pokoju. Łzy spływały mi po policzkach. Oni wszyscy. Nie, to nie możliwe. To nieprawda. To tylko zły sen z którego zaraz się obudzę. I do tego dziś jeszcze ten pojedynek. Ugh. Zostały jeszcze dwie lekcje. Trudno, nie pójdę. Ale jednak to pierwszy dzień. Zamyśliłam się na chwilkę. Jeżeli nie pójdę, to któryś z tych debili tu przyjdzie.
No dobra jednak Idę. Otarłam łzy i zeszłam do lochów, gdzie odbywały się eliksiry. Prowadził je profesor Adam Slughorn, bratanek pana Horacego Slughorna. Ogólnie lekcja minęła bardzo szybko. Teraz transmutacja z profesorem Fredem Weasleyem opiekunem Gryffonów.
Iiiii Po lekcjach. Uff nareszcie.
Wszyscy się na mnie gapili cały czas jakbym była jakimś duchem. Jednak miałam to gdzieś.
Po kolacji poszłam sama do opuszczonej klasy. Weszłam starymi drzwiami do największej w szkole klasy. Ciekawe czemu nie odbywają się tu zajęcia.
W środku roiło się od gapiów, którzy chcieli to wszystko obejrzeć. Na środku stali już chłopcy. Podeszłam do nich. Mieli grobowe miny.
-Hej -przywitałam się.
-Cześć Alex. Moglibyśmy pogadać- zapytał Jack.
-Tak -odparłam ze smutkiem, bo nawet moi bracia się do mnie nie odzywali. Na szczęście był Jack.
Podeszliśmy do jakiegoś ustronnego kąta.
-Więc chciałem ci życzyć powodzenia i przeprosić za to co się wydarzyło podczas lunchu. Za mnie i za brata, bo zachowuje się jak dupek. Zupełnie go nie poznaje.
-Nie masz za co przepraszać. To po części też jest moja wina. Ale chodź już, bo zaraz się zacznie.
Wszyscy rozstawili się po ścianach bocznych sali. Nawet przyszło kilku nauczycieli, którzy o dziwo nie sprzeciwiali się. Wyszłam na środek. Przede mną stał już Adam.
-Na mój znak rozpoczniecie pojedynek. Od razu mówię zasady. Nie ma zaklęć niewybaczalnych nie ma rzucania zaklęć w myślach i nie ma rzucania uroków na widownię. -ogłosił Jeff.
-Ukłon!
Ledwo kiwnęliśmy głową nie spuszczając się z oczu.
-Różdżki w gotowości! Kiedy policzę do trzech, rzucajcie zaklęcia, tak żeby nie było żadnych poważnych wypadków. Raz... Dwa... Trzy...
Jednak ten debil Adam rzucił zaklęcie na dwa, lecz ja zdążyłam go odbić. Zaczął rzucać po kolei jakieś marne zaklęcia, lecz ja cały czas je odbijałam. Znudziło mi się to i zaczęłam atakować przeciwnika różnymi zaklęciami, które były o wiele lepsze niż jego. Widział, że przegrywa, dlatego odskoczył w lewo. Ledwo się do niego odwróciłam on wrzasnął:
-Avada Kedavra!
Na szczęście potknęłam się o swoją szatę i to uchroniło mnie od śmierci.
Upadłam na kolana. On chciał mnie zabić. Łzy zaczęły spływać Po mojej twarzy. Jeszcze nigdy się tak nie bałam. Nauczyciele próbowali zapobiedz mu w dalszym działaniu, ale dupek rzucił zaklęcie, żeby nikt nie wchodził do koła.
-No, no, no mała księżniczka się zmęczyła. Chyba czas to zakończyć nie uwa...
Podniosłam się z kolan i zaczęłam rzucać na chłopaka wszystkie zaklęcia, które przyszły mi do głowy.
-Levicorpus! Drętwota! Expelrialmus!
Chłopak uniósł się w powietrze, znieruchomiał, jego różdżka wypadła mu z ręki i upadła na ziemię, a następnie wyrzyciło go do tyłu.
Upadłam na kolana. On, on prawie mnie zabił.
-Accio różdżka -wyszeptałam i jego różdżka znalazła się w mojej drżącej ręce.
Nagle ktoś do mnie podbiegł i mocno mnie przytulił. Wtuliłam się w jego tors, choć nie wiedziałam kto to.
-Już dobrze nie płacz już go nie ma- usłyszałam spokojny głos Jacka, który mówił mi coś do ucha.
-Dorwiemy tego sukinsyna. Zapłaci za to-odparł z groźbą Blaise. -Odsuń się od niej Jack, bo pewnie jesteś taki sam jak twój braciszek.
-Zostawcie go! -sprzeciwiłam się chłopakom.
Podniosłam wzrok i spojrzałam w oczy brązowowłosego. Na jego twarzy wymalowane było zmartwienie, ale też i złość.
Nagle podszedł do nas profesor Weasley.
-Malfoy nic ci nie jest?
-Nie proszę pana.
-Jak się otrząśniesz dyrektor będzie czekał na ciebie w gabinecie. Czy mogę cię zostawić z chłopcami? Muszę dopilnować żeby sprawa z tym nicponiem się wyjaśniła. Ale powiem ci że wspaniale radzisz sobie z zaklęciami. Chłopcy opiekujcie się nią.
-Dobrze panie psorze.- odparł Ed. -Czy mógłbym dać w twarz temu debilowi?
-Jako nauczyciel powiedziałbym ci jak to się wyrażasz? Ale prywatnie sam bym mu dał w tą krzywą mordę.
Popatrzyliśmy na niego, a on Jak gdyby nigdy nic odszedł. Nauczyciele próbowali odgonić ciekawskich uczniów do swoich domów.
-Chcę do pokoju- szepnęłam tak żeby klęczący obok mnie bracia, Jack i Jeff usłyszęli.
Jack wziął mnie na ręce Jak księżniczkę i mimo sprzeciwu pozostałych zaniósł mnie do pokoju.
Niektórzy gryffoni ci co nie byli na pojedynku, gdy ujrzeli Eda i Jeffa chcięli ich wywalić, lecz ci co tam byli wytłumaczyli im wszystko i już siedzieli cicho. Dziewczyny w podobnym wieku co ja patrzyły na mnie z zazdrością w oczach.
Weszliśmy do mojego pokoju. Położył mnie na łóżku.
-Mam do was prośbę.
-Jaką?
-Moglibyście wyjść, bo chciałabym się przebrać?
-A okay.
Wyszli zostawiając mnie samą. Nie wiem jak nazwać to uczucie, które czułam. Prawie zginęłam. Z moich oczu ciągle wypływały łzy. Gdyby nie ta szata nie byłoby mnie tutaj. A jednak jestem. I do tego żyję.
Wyjęłam z szafy czarne dresowe spodenki i szarą koszulke. Włożyłam je na siebie.
-Wchodźcie! -zawołałam.
Hejka
Przepraszam za długą nieobecność, no ale dużo było nauki w tym tygodniu i nie miałam czasu pisać -.- Mam jednak nadzieję, że takich tygodni nie będzie dużo i będę mogła więcej dodawać rozdziałów.
Liczę na Wasze gwiazdki⭐⭐ i opinie
Ściechu ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro