Rozdział 25
Adam's Pov
-Lily. Lily obudź się -mówił profesor do pani Malfoy delikatnie ją szturchając- Adam przynieś jej wodę.
Pobiegłem szybko na piąte piętro do kawiarni i kupiłem wodę. Gdy wróciłem na korytarzu pojawili się Blaise, Ed i ich ojciec.
-Co jej zrobiłeś?! - wrzasnął zapłakany Blaise i przewrócił mnie i siadając na moim ciele okrakiem. Zaczął walić we mnie pięściami, a ja próbowałem się bronić, jednak mi to nie wychodziło.
-Zostaw go!- krzyknęła pani Malfoy. - To nie on ją skrzywdził! Ba! On ją próbował bronić przed tą wiedźmą.
Chłopak zszedł ze mnie i niechętnie podał mi rękę abym wstał. Jednak nie chwyciłem jej tylko sam się podniosłem.
-Adam!!- nagle na korytarz wpadła moja matka i z płaczem podbiegła do mnie i przytuliła - Adam synku. Nic ci nie jest?
No tak. Musieli po nią zadzwonić. Świetnie.
-Nie, nic mamo.
-Gdzie Jack?
Jeszcze lepiej. Nie powiedzieli jej o jego śmierci.
-Mamo usiądź spokojnie -odparłem łagodnie, lecz kobieta ani drgnęła.
-Przejdź do konkretów.-niecierpliwiła się.
-Najpierw usiądź -poprosiłem. Tym razem wykonała polecenie. Kucnąłem przed nią i złapałem delikatnie jej dłonie. Przełknąłem głośno ślinę. Raz kozie śmierć.- Mamo... Bo widzisz... Jack od nas odszedł...
Kobieta spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem, a jej oczy się zaszkliły.
-Proszę? Gdzie odszedł? -wyjąkała.
-On został zamordowany.
-Nnie, nie, nie, nie Jack nie mógł zginąć! Prze- prze-przecież on był t-t-taki młody! M-m-miał całą przyszłość przed sobą -zaczęła się jąkać, a z jej oczu wypłynęły łzy.
-Mamo nie płacz. Spokojnie- próbowałem ją uspokajać.
-To wasza wina!! -krzyknęła z płaczem do Malfoyów. Cała rodzina obserwowała nas cały czas.- Gdyby nie wy, Jack byłby tu z nami cały, zdrowy i szczęśliwy! Dlaczego?! Dlaczego to wszystko nas spotyka?! Przecież Jack był takim dobrym chłopcem!
-Mamo, on nie był dobry...
-Jak możesz mówić tak o swoim bracie?!
-On był śmierciożercą! To on skrzywdził Alex! Biedną, niewinną dziewczynę, która teraz nie wiadomo czy się obudzi! Nawet nie wiem, czy on czasem nie miał czegoś wspólnego z moim porwaniem!
Nastała głucha cisza. Wszyscy patrzyli na mnie zdezorientowani.
-Adamie, to bardzo poważne oskarżenia. Musimy zważyć na to, że Adam nie miał tatuaża z czaszką na ręce.- wtrącił profesor Weasley.
-Może był początkującym, albo jeszcze nie do końca mu ufali?! Kto go tam wie. A jeśli chodzi o te poważne oskarżenia, to jak wytłumaczyć to, że złapał Alex i ją torturował, a potem oddał prawie nieprzytomną Lestrange?
Znowu cisza. Nagle z sali wyszedł lekarz, który zajmuje się dziewczyną.
-Państwo z rodziny- zapytał wszystkich zgromadzonych, na co państwo Malfoy pokiwali głowami. -Dziewczyna jest w śpiączce -z ust pani Malfoy wyszedł szloch, a moje serce coś mocno ścisnęło.- Ponadto po wybudzeniu może mieć wstrząs mózgu i amnezje, jednak nie jest to w 100% pewne. Przykro mi.
I odszedł zostawiając wszystkich w szoku. Siedzieliśmy w milczeniu, jednak dało się usłyszeć szloch niektórych członków rodziny Alex.
-Adam, my juz będziemy się zbierać -odparła moja matka, wstając z krzesła.
-Chcę zostać.
-Adam, posłuchaj matki- wtrącił pan Weasley.- Musisz się z tym wszystkim przespać. Za dużo się dzisiaj wydarzyło.
-Uhh. No dobrze- jęknąłem.
Wstałem i juz mieliśmy wychodzić gdy nagle usłyszałem złamany głos matki rodzeństwa.
-Adamie- odwróciłem się w jej stronę, a ona podeszła do mnie i zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku. -Dziękuję, za to, że broniłeś Alex.
-Naprawdę nie ma pani za co dziękować. To ja raczej przepraszam...
-Za co ty dziecko przepraszasz?
-Za brata. Gdyby nie on...
-To nie twoja wina. A teraz idź do domu i wspieraj mamę, bo widać, że jest załamana. Bądź silny. Ona cie potrzebuje. A jeżeli stan Alex się zmieni, to ci o wszystkim powiem jako pierwszemu. Zgoda?
-Tak. Dziękuję.
-To do zobaczenia.
-Do widzenia.
Wyszliśmy ze szpitala razem z panem Weasleyem.
-Pani White, załatwię z dyrektorem, aby Adam przez kilka dni pozostał w domu i ochłonął po ostatnich wydarzeniach- zaproponował profesor.
-Dziękuję panu bardzo- wychlipiała kobieta.
-A jeśli chodzi o pogrzeb Jacka...
-Poradzę sobie. Dziękuję, za dobre chęci, ale jestem dorosła i sama chce wszystko zorganizować.
-Dobrze - odparł.- Adam, czy mógłbym cie prosić na słówko?- pokiwalem głową i odeszlem trochę dalej razem z mężczyzną - Mam do ciebie prośbę. Opiekuj się matką i wspieraj ją. To bardzo trudne stracić dziecko, nawet jeżeli było ono złe. Gdyby coś się działo skontaktuj się ze mną przez sowę, a ja się zjawie. Obiecujesz?- znów pokiwalem głową.- Świetnie. To możesz już wracać. Do zobaczenia.
-Do widzenia i dziękuję.
Podeszłem do matki i mocno ją Przytuliłem. Na początku była zaskoczona, lecz potem oddala uścisk.
Dopiero teraz, po słowach pana Weasleya uświadomiłem sobie, że Jack to był mój brat. Pomimo tego, że był zły, że mną gardził, że prawie zabił Alex i zrobił wiele innych złych rzeczy, to go gdzieś tam w głębi serca kocham.
Łzy zaczęły mi się zbierać w oczach. Dlaczego to tak cholernie boli? Dlaczego Lestrange nie mogła zabić mnie zamiast jego?
-Przepraszam- szepnąłem do matki, a z moich oczu wypłynęła pierwsza łza. Rozprostowała ręce i oparła je na moich ramionach, tak aby widzieć moją twarz.
-Synku, ale za co ty przepraszasz?
-Za to, że nie przypilnowałem Jacka. Jako starszy brat powinienem go bardziej pilnować. To moja wina, że zginął. Gdybym go bardziej obserwował mógłbym temu zapobiec- spuściłem głowę.
-Synku, spójrz na mnie- z trudem wykonałem polecenie rodzicielki-To w żadnym wypadku nie jest twoja wina. Jedynym tutaj winowajcą jestem ja i...- urwała wpatrując się we mnie bezpłciowo.
-I...?
-I jego ojciec- odparła.
-Zaraz, zaraz. Chyba chciałaś powiedzieć nasz, a nie jego? Mój ojciec i ojciec Jacka...
-To dwie różne osoby- przerwała mi.
-Ale... Ale jak?!
-Opowiem ci gdy dotrzemy do domu- ucięła temat.- Chwyć mnie mocno za rękę. Teleportujemy się.
Wykonałem polecenie i po chwili poczułem jak ręką kobiety wymyka mi się, dlatego wzmocnilem uścisk. Potem ogarnęła mnie ciemność. Ze wszystkich stron coś zaczęło na mnie napierać, zabrakło mi oddechu, a żelazna obręcz ścisnęła klatkę piersiową.
Nagle poczułem, że zamiast na chłodnej ulicy, znajduje się w jakimś ciepłym miejscu. Otworzyłem oczy i ujrzałem duży salon. Ściany pomalowane zostały na czerwono, a wszystkie meble były czarne. Nic nie zmieniło się tu od ostatniego razu, gdy tu byłem. Puściłem rękę kobiety i Usiadłem wygodnie w fotelu.
-Zrobić ci herbaty?-zapytała z nadzieją w głosie, że uniknie tematu urwanej wcześniej rozmowy.
-Mamo... Chcę znać prawdę. Im szybciej tym lepiej. Wiesz, że się z tego nie wymagasz.
Westchnęła, usiadła naprzeciwko mnie i zamknęła oczy.
-Co chcesz wiedzieć?
-Kim jest lub był mój ojciec oraz ojciec Jacka.
-Twój ojciec był dobrym czarodziejem. Nazywał się Percy Krum. Był synem sławnego gracza quidditcha Wiktora Kruma.
-Był, czyli mam rozumieć, że umarł.
-Został zabity tuż przed twoim narodzeniem- szepnęła a z jej oczu wypłynęły łzy. -Zabity przez ojca Jacka, Sebastiana Lestrange, słynnego śmierciożercy i syna Rabastana Lestrange.
-Czy on...
-Tak, jest spokrewnieny z rodzeństwem Lestrange. Są kuzynostwem.
-Ale jak to stało, że ty... i on razem?
Z jej oczu zaczęły się wylewać większe łzy. Oparła twarz na dłoniach.
-Po śmierci twojego ojca, on... Nachodził mnie i straszył, że zabije cie jeżeli z nim nie będę. Na początku nie godziłam się, lecz gdy nas porwał i ciebie gdzieś zawiózł zaczęłam się bać. A potem... A potem on... Mnie wykorzystał. Tylko raz. Ale to wystarczyło, żeby Jack się urodził.
Podbiegłem do rodzicielki i mocno ją przytuliłem. Nie miałem pojęcia, że ma aż tak straszną przeszłość. Zawsze myślałem, że naszym ojcem jest jakiś głupi mugol, który opuścił nas gdy byliśmy mali.
-Zrobić ci herbaty?- zapytałem gdy kobieta już trochę się uspokoiła.
-Nie, dziękuję. Czy chcesz jeszcze coś wiedzieć?
-Chciałbym się zapytać, czy mój dziadek jeszcze żyje?
-Tak. Razem z twoją babcią mieszkają w Szkocji.
-A czy mógłbym napisać do nich kiedyś list?
-Tak synku. To przecież Twoi dziadkowie.
-Dziękuję. A teraz może połóż się, bo widzę, że jesteś zmęczona.
Kobieta wykonała moje polecenie, a ja okryłem ją kocem, sam kładąc się na drugiej kanapie i zasypiając.
Hej czarodzieje.
Nie wiem czy już słyszeliście, ale Alan Rickman zmarł. Grał naprawdę piękną postać i na zawsze pozostanie w naszych sercach :'(
Różdżki w górę czarodzieje ;_;
Ściecha :(
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro