Rozdział 13
Obudziłam się w jakimś dużym pomieszczeniu. Bolała mnie strasznie głowa. Obok mojego łóżka siedział zatroskany Ed. Z korytarza dobiegały jakieś wrzaski. Chłopak spojrzał na mnie.
-Alex...
-Gdzie ja jestem, co ja tu robię i skąd dochodzą te krzyki? -zapytałam na jednym tchu.
-Jesteś w skrzydle szpitalnym. Upadłaś i roztrzaskałaś sobie głowę. Te hałasy to Blaise, który powstrzymuje Jeffa i Jacka, którzy chcą tu wejść. Jest na nich wście...
Nagle dwaj chłopacy podbiegli tuż obok mojego łóżka, a za nimi przybiegł mój brat. Jack przybliżył się do mnie i swoją ciepłą dłonią ujął moją twarz.
-Alex ja przepraszam. Ja kocham cię...
-Puszczaj ją!!- krzyknął Blaise popychając chłopaka, jednak ja przytrzymałam go przy sobie Jak najbliżej. Tęskniłam za jego czułym dotykiem.
-Nie... -szepnęłam.
-Co? Jak możesz jeszcze go bronić, po tym co ci zrobili!- krzyknął zdenerwowany Blaise- Mogłaś się wykrwawić na śmierć gdyby nie ten Puchon, który przechodził tamtędy i cię tu przyniósł w czasie gdy ci debile się bili.
-Jaki puchon?
-Nie wiem jak się nazywa. Wysoki, jasne włosy. Chyba z twojego roku- odparł.
-Lukas -szepnęłam.
-Kto? -spytał z ciekawości mój brat.
-Nie ważne.- odparłam. -Moglibyście mnie zostawić, bo chciałabym zasnąć.
-Okay. Już idziemy- powiedział Ed. -No chłopaczki zbieramy się. W S Z Y S C Y Jack.
-Zostanę jeszcze chwilkę z nią.- rzekł ze smutkiem w głosie, ale z pewnym zdecydowaniem i upartością mój chłopak.
-Ona coś mówi więc uszanuj jej wolę - syknął Jeff.
-Niech zostanie, ale wy idźcie- poprosiłam.
Na reszcie wysłuchali mnie i wyszli. Jack przybliżył stołek i usiadł obok mnie. Chwycił moją rękę i zaczął delikatnie rysować na niej kółka. Patrzył na mnie ze smutkiem i jednocześnie troską. Nie ukrywam podobało mi się to choć nie wiem czy powinno.
-Al... Ja cię naprawdę przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Ja... Ja nie chciałem żeby to tak wyszło. Chciałem bronić brata, a tak naprawdę nie pomyślałem o tobie. Zachowałem się jak gnojek. Ja naprawdę cię przepraszam. Kocham cię Alex i wiedz, że nic ani nikt tego nie zmieni. Jeżeli mógłbym coś dla ciebie zrobić...
-Pocałuj mnie -poprosiłam.
Chłopak spojrzał na mnie analizując w głowie moje słowa. Po chwili jednak oparł ręce po obu stronach głowy i powoli złączył nasze usta w czułym pocałunku. Był przy tym taki delikatny. Jakby bał się że może mnie rozbić Jak szkło czy porcelanę.
Ktoś nam jednak bezczelnie przerwał swoim chrząknięciem.
Odwróciliśmy głowy w tamtą stronę.
Na środku sali stał nie kto inny jak Adam z założonymi na piersi rękami.
-No, no, no widzę że ktoś tu się pogodził. Kochani, nie przeszkadzajcie sobie. Poczekam aż skończycie.
-Już skończyliśmy -bąknęłam.- Czego chcesz?
-Chciałem tylko wiedzieć Jak się czujesz.
Spojrzałam na niego. Chłopak ewidentnie jest naćpany albo robi sobie ze mnie jaja.
-Ty... Chciałeś się zapytać Jak się czuje?
-Tak. To dziwne?
-Troche?
-Oj już nie przesadzaj. Przecież mogę ci wybaczyć to, że byłaś dla mnie niemiła -puścił mi oczko. Tak on zapewne drażni się ze mną. Ale nie wygra tak łatwo.
-Jack, słabo mi- jęknęłam mrużąc oczy. Chłopak od razu zwrócił na mnie uwagę i zaczął głaskać moje czoło mówiąc mi miłe słówka.
-Napij się wody- poradził podając mi szklankę. -A ty Adam lepiej idź stąd.
-Wyganiasz mnie? -zapytał zaskoczony.
-Tak. Alex musi odpocząć, więc jakbyś mógł opuścić to pomieszczenie teraz. -powiedział to tak pewnym głosem, że aż Adamowi szczena opadła. Widać że mój chłopak nigdy nie sprzeciwiał się bratu. W głębi ducha cieszyłam się z mojej wygranej z tym cwelem. Jeszcze nie raz mam nadzieję, że poczuję tą satysfakcję.
-Jak sobie chcesz. Tylko żeby ta laska nie zakręciła ci w głowie i nie popsuła naszych relacji. Do zobaczenia.
-Cześć.
I wyszedł zostawiając nas znowu samych.
-Lepiej się połóż i idź już spać, bo jesteś naprawdę zmęczona -powiedział. Ugh on tak słodko wygląda jak się martwi.
-Jack?
-Tak?
-Zostaniesz ze mną?
-Zawsze.
Zamknęłam oczy. Czułam się przy nim tak bezpiecznie, jak przy nikim innym. Był taki opiekuńczy i troskliwy. Cieszę się że go poznałam.
Chłopak zaczął głaskać moją głowę. Mmm... był przy tym taki delikatny. Wydałam z siebie ciche mruknięcie. Po chwili jednak morfeusz zabrał mnie do swojej krainy snów.
Obudziłam się i rozejrzałam wokół. W pokoju panował półmrok, a na krześle siedział Jack powoli przysypiając.
-Jack- szepnęłam, na co chłopak szybko się ocknął. -Chodź i połóż się obok mnie bo tam ci jest niewygodnie.
-Al, ale przecież się nie zmieścimy- zauważył.
-Och myślisz, że jestem taka gruba? -zapytałam udając obrażoną.
-Nie, jesteś idealna tylko...
-Nie gadaj tyle Tylko zrób co ci mówię -przerwałam mu.
-Ugh... No dobra.
Chłopak położył się obok mnie. Wtuliłam się w jego ciepły tors, a on objął mnie ręką i przez chwilę bawił się moimi włosami, lecz mu w tym przeszkodziłam. Wtuliłam się w niego bardziej, bo poczułam zimny powiew wiatru. Nastała głucha cisza.
-Al śpisz?- zapytał po długiej chwili milczenia.
-Nie, a co?
-Nic tak Tylko chciałem zapytać.
-No dawaj. Co cię dręczy lub o czym chciałbyś pogadać.
-Ehh przed tobą jednak nic się nie ukryje. No bo zauważyłem, że ty i Adam no... nie dogadujecie się i chciałbym to jakoś zmienić, bo jesteście najważniejszymi osobami w moim życiu i nie chce żebyście sobie nawzajem dożerali.
-Okay. Czyli mam rozumieć, że mam pogodzić się z Adamem?
-Tak. Porozmawiam z nim jeszcze o tym. Czyli mogłabyś to dla mnie zrobić?
-Uhhh no dobra. Ale jeżeli on pierwszy wyciągnie rękę na zgodę.
-To może być trochę trudne, no ale jakoś może go namówię. A narazie chodźmy może spać, bo już mi się oczy zamykają ze zmęczenia.
-Oki. To dobranoc Jack.
-Kolorowych snów księżniczko.
~♥~~♥~~♥~~♥~
Dziękuję Wam za te wszystkie gwiazdki ⭐⭐, które dodają mi motywacji do dalszego pisania i za to że ktokolwiek to opowiadanie czyta.
Ściecha♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro