Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12/cz2

Przyszedłem do niej jak co dzień od pięciu dni. Lekarze mówili, że powinna się obudzić najpóźniej we wtorek. A jest już piątek! Boje się o nią. Nie chce stracić kolejną osobę, którą kocham. Jednak wszyscy mówią, że będzie dobrze. Pff a co mają powiedzieć? Będzie źle, a tak poza tym to twoja wina? Na pewno nie. Wszedłem do białego pokoju. Przywitałem się z Alice i Maxem- dzieciakami, które leżały na sali. Pocałowałem Alex w czoło i usiadłem na niewygodnym taborecie łapiąc jej dłoń.

-Kiedy do mnie wrócisz?- zapytałem cały czas wpatrując się w dziewczynę. Wyglądała już trochę lepiej. Nie była już aż taka blada, jednak cały czas była. Na szyi powoli znikały kolejne siniaki. Oczy miała nadal zamknięte. Tęskniłem za jej zielonymi tęczówkami. Tęskniłem za nią całą.

W pokoju rozbrzmiewalo rytmiczne pikanie. Nie mam pojęcia jak można spać, lub cokolwiek robić i słuchać tego wkurzającego pik pik pik...
A czy czasem Alex nie powinna być na OIOMie czy coś takiego, albo mieć własny pokój? Nie, że się znam, ale jak ostatnio tu była, to miała własny pokój. Tyle, że wtedy dostała kilka razy Cruciatus, a teraz to tylko przyduszenie. Właśnie, dla niektórych tylko, a dla mnie aż.

A tak w ogóle to dlaczego Alex się nie budzi? Miała być juz ze mną od trzech dni, a tu kicha.

Nagle pikanie zaczęło coraz bardziej przyspieszać i przygłaśniać się. Do sali wbiegły dwie pielęgniarki i lekarz. Siedziałem osłupiony nie wiedząc co się dzieje. Dopiero obudziłem się, gdy wywieźli dziewczynę z sali. Szybko Wybiegłem za nimi i dogonilem mężczyznę w białym fartuchu.

-Panie doktorze co z nią? -zapytałem w pośpiechu.

-A ty jesteś...?

-Chłopakiem -odpowiedziałem szybko. Kurde, dopiero po chwili zorientowałem się, że mogłem powiedzieć bratem.

-Niestety nie możemy panu udzielić informacji o stanie pacjentki, bo nie jest pan z rodziny. Proszę skontaktować się z jej bliskimi jeśli możesz.

Nie zdążyłem o nic więcej zapytać, bo wbiegli do innej sali i zamknęli za sobą drzwi. Szybko wyjąłem telefon. No, ale co zrobię? Nikt z Malfoyów nie ma telefonu. Jedyny kontakt mam z panem Weasleyem...

-Adam? Coś się stało?- odezwał się głos w małym pudełeczku po kilku sygnałach, a mi głos uwiązł w gardle.- Adam? Jesteś tam?

-Ttak... Alex... Oni ją chyba operują. Nie wiem co się dzieje. Ja nie chce jej stracić -zacząłem mówić co raz bardziej placzliwym głosem.

-Uspokój się. Usiądź spokojnie. Zaraz tam będę.

-Niech pan najpierw powiadomi Malfoyów!- prawie krzyknąłem.

-Dobra. Będę za około pięć minut. Trzymaj się chłopcze i nie rób niczego głupiego.

Usiadłem na jednym z krzeseł naprzeciwko drzwi, do których niedawno wbiegli sanitariusze razem z Alex i czekałem. Sekundy ciągły się w minuty, a minuty w godziny. Położyłem twarz na dłoniach i przełknąłem głośno ślinę. Kolejny raz sprawiam jej ból. Dlaczego? Dlaczego to akurat przy mojej wizycie coś jej się stało? Może to wszystko to moja wina? Może gdybym odszedł byłoby lepiej? Sam juz nie wiem. Tak w sumie powtarza się sytuacja, która miała miejsce kilka dni temu. Wtedy też nie wiedziałem co z nią jest.

Nagle obok mnie przebiegli czterej mężczyźni w białych strojach, którzy wbiegli do sali. W tym samym momencie na piętrze pojawili się bliźniaki, a za nimi pani Malfoy i profesor. Stanęli wszyscy wokół mnie i czekali aż coś powiem.

-No więc? -ponaglił mnie Blaise.- Co z nią?!

-Nie wiem! Nie chcieli mi powiedzieć, bo nie jestem rodziną!

-Adaś spokojnie. Opowiedz nam wszystko od początku co się tu wydarzyło.- odparła spokojnym, jednak lekko drżącym głosem pani Lily.

-Siedziałem w tej głupiej sali i nagle coś się stało. Wbiegli lekarze i zamknęli się w tej sali. Gdy wy tu przyszliście weszło tam jeszcze kilku. Kazali tylko zadzwonić po rodzinę.

-Pff jak zawsze w szpitalach!- warknął chłopak.

-Blaise uspokój się. Poczekamy chwilkę i się dowiemy co i jak.- próbował załagodzić sytuację profesor. Usiedliśmy wszyscy obok siebie i czekaliśmy. Pół godziny. Godzinę. Dwie. Trzy. Potem straciłem już rachubę. W międzyczasie przyszedł zdenerwowany pan Malfoy, który nie mógł wyjść wcześniej z pracy i Harry Potter. Wszyscy siedzieli w milczeniu. Nagle z drzwi wyszła pielęgniarka. Wszyscy poderwali się z miejsc.

-Co z nią? -zapytał ojciec bliźniaków.

-Państwo z rodziny mam rozumieć?- zapytała, a wszyscy potwierdzili jej szybko głowami.- Dziewczyna od kilku godzin walczy o życie. Lekarze robią co mogą, żeby ją uratować, ale to naprawdę trudny przypadek. Kawałek paznokcia, którego wcześniej nie zauważyliśmy, a został wbity do szyi nie wiadomo w jaki sposób wdarł się do wnętrza i wbił się w tchawice. To pierwszy taki przypadek, jednak proszę mieć nadzieję. Przepraszam, musze wracać do pracy.

-Dz...dz...dziękuję- wyjąkał mężczyzna.- Lily? Lily?!

Spojrzałem w tamtą stronę. Matka rodzeństwa siedziała na ziemi z podkurczonymi nogami i głową schowaną pomiędzy. Płakała. Płakała, bo miała dość psychicznie. Jej córka po raz kolejny jest w niebezpieczeństwie. I to przez kogo?! Przeze mnie! Znowu przeze mnie! Dlaczego to jest takie trudne?! Miało być tak pięknie, a jak zwykle jest do dupy. Nie dam rady już! Odwróciłem się i zacząłem kierować się w stronę wyjścia. Nie chce tam być. Nie chcę już cierpieć. Nie chcę żeby inni cierpieli przeze mnie.

-Adam? Gdzie idziesz?- zapytał pan Weasley z oddali.

-Przejść się -rzuciłem przez ramię i po kilku minutach byłem na dworze. Lał deszcz. Wprost idealna pogoda dla mojego nastroju. Udałem się w stronę wielkiej drewnianej altanki. Nie wiem dlaczego. Po prostu nogi same mnie niosły przed siebie. Usiadłem na zimnej ławce. Naprzeciw mnie siedziała siwa staruszka, która coś pisała. Podniosła na mnie swój wzrok. Miała szare, stalowe oczy, w których mimo to widziałem ciepło. Ubrana była w białą piżamę szpitalną.

-Dzień dobry- uśmiechnęła się do mnie.

-Pff dla kogo dobry, to dobry- burknąłem. Po chwili zdałem sobie sprawę co powiedziałem.- Przepraszam.

-Nie szkodzi. Każdy ma swoje słabsze dni. Może chciałbyś opowiedzieć mi co się stało?

-Nie mam ochoty na rozmowę.- nastała głucha, niezręczna cisza. Jeszcze bardziej mi ona doskwierała. Uhh nienawidzę tego. -Co pani pisze, jeśli mogę spytać?

-Testament i ostatnie słowa, które chciałabym przekazać moim dzieciom, gdy umrę.

-Och... Przepraszam.

-Nic nie szkodzi- uśmiechnęła się.- Pamiętaj. Życie jest jak płomień palącej się świecy. Zostanie zdmuchnięty, lub dotrwa do końca, lecz zgaśnie na pewno. W moim przypadku jest do drugie. Dotrwałam do końca. I tobie też tego życzę.

Zastanowiłem się przez chwilę, aż przyszedł mi pewien pomysł.

-Czy mogłaby mi pani dać kawałek kartki?

Hejka
Długo mnie nie było, bo nie miałam pomysłu na ten rozdział, a tu nagle dzisiaj takie bum i napisałam. Ciekawe co Adaś tam planuje...

Następny rozdział będzie za
13 gwiazdek
I tylko gwiazdek ;)

Do następnego Ściecha

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro