Rozdzial 24
Adam's Pov
-Dobra robota Jack- uśmiechnęła się krzywo do mojego brata kobieta- No, no kogo my tu mamy. Słynną Alex Malfoy Nieprawdaż?
Spojrzałem na dziewczynę siedzącą obok mnie. Była wykończona. Sam kiedyś ledwo wytrzymałem dwa zaklęcia Cruciatus, a ona już dostała kilkonastoma.
-O i Adam White! Miło cię znów widzieć- zwróciła się do mnie- Dziwie się, że po ostatnim nie odjęło ci rozumu. No, więc teraz przejdźmy do rzeczy zanim ktoś nam przeszkodzi. Jack, możesz już iść. Nie potrzebuje cię.
-Ale pani, przecież obiecałaś...
-Obiecanki cacanki. A teraz idź zanim stracę cierpliwość.
-Ale...
-Masz jeszcze jedno ale?! Czy ty właśnie mi się sprzeciwiłeś?! Avada Kedavra! -wrzasnęła i na moich oczach zabiła mojego jedynego brata. Szczerze? Nie było mi go aż tak żal, bo nigdy nie utrzymywaliśmy ze sobą dobrych kontaktów. On był tym szkolnym fejmem, a ja prymusem. Tak, byłem prymusem. Może to wydawać się dziwne, no ale życie.- No, więc teraz wiecie jaka jest kara, za sprzeciwianie mi się. A i chyba warto by było przedstawić się Alexandrze, bo ty Adamie mnie znasz. Amanda Lestrange. Siostra Bena Lestrange i córka Bellatrix Lestrange. Ojciec nieznany, ale moim zdaniem był nim Czarny Pan.
Nastała głucha cisza. Dziewczyna nie miała siły się odezwać. Jej ciało dygotało z zimna, bo miała na sobie tylko ten przepiękny strój kąpielowy.
-Pani?- zapytałem najgrzeczniej jak potrafiłem.
-Czego chcesz White?
-Czy mógłbym oddać swoją koszulkę Alex, bo jest jej zimno, a nie chce żeby się przeziębiła.
-Cóż za troska White. Wydaje mi się, że jest to zbędne, bo i tak za chwilę zginiecie. Jednak jeżeli tak zależy ci na jej zdrowiu, to proszę.
-Bardzo dziękuję. Tylko... Mam jeszcze jedną prośbę.
-Słucham?- zaczynała się już co raz bardziej wkurzać.
-Czy mogłaby nas pani odwiązać, bo tak jakby nie dam rady inaczej jej założyć.
-Aaa więc o to ci chodzi?! Chcesz wykorzystać, to że jestem dobra i uciec Tak? Nie ze mną takie numery Jack.
-Skądże znowu? Nie zostawiłbym Alex samej. Byłoby to bardzo egoistyczne i nie w moim stylu. Najpierw życie kobiety, a potem swoje.
-Jakiś ty męski White. Szkoda, że twój brat taki nie był. Był zakochany we mnie po uszy i robił wszystko co mu kazałam. Szczerze mówiąc mało jest takich facetów jak ty. Może się do mnie przyłączysz?
-Niestety musze odmówić ponieważ moje serce jest po dobrej stronie. Jednak dziękuję za propozycje. Czy mógłbym w końcu dać jej ten podkoszulek.
-Uhh tak. Ale za pewną cenę.
-Jestem gotowy na wszystko. To co ma być tą ceną?
-Potem ci powiem.
Jednym zaklęciem rozwiązała mnie i Alex. Dziewczyna osunęłam się bezwładnie na trawę. Szybko ściągnąłem koszulkę i założyłem ją na nią. Była zimna jak lód. Przytuliłem ją do siebie, aby choć troszkę zrobiło jej się ciepło.
-No, a teraz cena, za którą oddałeś jej swoją koszulkę- zaśmiała się i ponownie mnie związała, przez co Alex zsunęła się obok moich nóg. -Cruciatus!
Dziewczyną zaczęło wstrząsać, a ja darłem się żeby ją zostawiła. Na próżno. Kobieta śmiała się psychicznie i czerpała nieograniczoną radość na torturowaniu biednej dziewczyny.
-Zostaw moją córkę szmato!- nagle zza pagórka wyłoniła się jakaś kobieta i zaczęła ciskać zaklęciami w Lestrange, wcześniej mnie uwalniając.
Bez zastanowienia chwyciłem w ramiona Alex i zacząłem biec w kierunku domku letniskowowego. Po drodze napotkałem profesora Weasleya i jakiegoś mężczyznę.
-Alex?? Co jej zrobiłeś ty...
-To nie ja tylko mój brat! A teraz niech pan szybko biegnie do swojej żony, bo walczy z kobietą, która to zrobiła.
-Panie Weasley niech pan biegnie z tym smarkaczem i teleportuje się do szpitala świętego Munga. Ja muszę pomóc żonie. Spotkamy się na miejscu.
-Dobrze. Chodź Adam.
Bieglismy aż do samego domku, gdzie spotkaliśmy resztę.
-Co się jej stało?! -wydarł się na mnie Blaise.- Co jej zrobiłeś ty...
-Blaise odsuń się od niego!- krzyknął profesor gdy chłopak chciał przywalić mi w twarz.- To nie on, a im szybciej zabierzemy Alex do szpitala tym lepiej.
Zrobili mi przejście i szybko doszliśmy pod kominek. Pan Weasley wsypał proszku fiu do niego i juz po chwili byliśmy w budynku szpitala.
Udaliśmy się na czwarte piętro. Jakiś lekarz zabrał z moich ramion Alex i poszedł do jakiejś sali.
Usiadłem na krześle na korytarzu. Oparłem głowę, która wydawała się w tej chwili strasznie ciężka na mokrych od potu rękach. Powoli zaczęło do mnie docierać co się właściwie stało. Mój brat rzucał zaklęcia niewybaczalne na Alex. Zginął, przez kobietę, która kiedyś przedszymywała mnie w piwnicy i torturowała.
Darzę Malfoy chyba większym uczuciem niż się tego spodziewałem.
Gdy Lestrange rzucała zaklęciami w dziewczynę, coś kuło mnie strasznie w serce. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Gdy widziałem jej blade, bezwładne ciało miałem ochotę rozbeczeć się jak mała dziewczynka gdzieś w kącie.
A teraz? Ona może się nie obudzić. Może umrzeć. Poddać się. I co? I już nigdy nie usłyszę jej pięknego głosu? Nigdy nie ujrze tych jej zielonych oczu i rudych włosów? Nigdy nie poczuje jej kwiecistego zapachu? Nie podrażnie się z nią, choć tak naprawdę mam ochotę pocałować ją?
Oczy zaszkliły mi się od łez. Nie chciałem beczeć. Jednak czy można powstrzymać te głupie emocje?
Poczułem jak ktoś kładzie rękę na moich plecach. Spojrzałem w tamtą stronę. Pan Weasley wpatrywał się we mnie.
-Kochasz ją -odparł niskim tonem.
-Skąd pan to może wiedzieć? -burknąłem.
-Widzę jak na nią patrzysz- uśmiechnął się lekko.- Jesteś dla niej nie miły tylko dlatego, że wybrała Jacka, a nie ciebie...
-Jack już nie żyje- przerwałem mu kazanie, które zapewne gadałby przez kilkadziesiąt minut -dostał Avadą.
-Jak to nie żyje? Opowiedz mi co się tam wydarzyło.
Opowiedziałem mu całą historię od początku do końca. Był zdziwiony i jednocześnie wściekły.
-Jak ja mogłem pozwolić, żeby ona z nim poszła -jęknął, gdy skończyłem mówić -To wszystko moja wina. Gdybym mu wtedy nie pozwolił z nią iść nic by się nie stało...
-Nie wiedział pan. Nikt nie mógł tego przewidzieć.
-Mogłem. Mogłem nie łamać zasad i nie puścić ich. Miałem mieć na nią oko, a tu co? Pierwszego dnia już ją zaatakowali. Dlaczego ja to zrobiłem? Życiu Alex może zagrażać niebezpieczeństwo, a mnie wywalą z pracy!
-Nie wywalą pana. Jest profesor bardzo dobrym nauczycielem i myślę, że dyrektor od tak pana nie zwolni.
-Dziękuję ci Adamie, ale...
-Co się z nią dzieje?- zapytała pani Malfoy stając obok nas. Łzy strumieniami leciały jej po twarzy.
-Lekarz wziął ją na badania proszę pani- odparłem.
-Ile razy dostała Cruciatusem?
-Proszę pani...
-Ile?!
-Około cztery -szepnąłem, na co kobieta zaczęła upadać na ziemię, jednak w ostatniej chwili ją złapałem i postawiłem na krzesło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro