Rozdział 8
Przysiadł obok mnie i zaczął wpatrywać się w jezioro. Widziałam Po jego oczach, że coś się stało, bo miał strasznie zmordowaną minę.
-Co cię gryzie? -zapytałam nie wytrzymując ciszy. Spojrzał na mnie.
-Matka mi umarła -odparł, a z jego oczu wypłynęły łzy.
-Przykro mi- zrobiło mi się żal tego chłopaka.
I ja się przedtem zamartwiałam, że rodzice mnie kontrolują i mam ochotę zniknąć, a tak naprawdę, to teraz stwierdzam, że było to naprawdę głupie. Jest tyle tragedii na świecie, a ja się przejmuje taką cholerną pierdołą.
-A ciebie? Bo widzę, że cały czas nad czymś myślisz.
-To nie jest teraz najważniejsze. Moje "problemy" same się rozwiążą, Ale twoje raczej nie i chyba potrzebujesz pomocy.
-Tak myślisz?
-Tak myślę.
Spojrzał na mnie swoimi oczkami. Łzy już nie leciały.
-Alex jestem.
-Lukas.
-Jak to się stało, no wiesz, jak umarła twoja mama?
-Ona od kilku lat była nieuleczalnie chora. Ja też chyba mogę być chory i umrzeć.
-Ale nie ma na to jakiś zaklęć, albo eliksirów?
-To jedyna choroba, której nie da się wyleczyć. Jest wyznaczony czas gdy trzeba po prostu umrzeć. Niektórzy uczeni czarodzieje próbują znaleźć na to lek, ale jak dotąd im się to nie udało.
-Czyli, że ty też możesz być na to chory?
-Taaa.
-Czyli nie na pewno?
-Jest 60% szans że będę chory.
-Ale 40, że będziesz zdrowy i nic się nie stanie, a to i tak dużo.
-Dla ciebie. Dla mnie niestety nie. Ale i tak nie mam po co żyć.
-Nie mów tak. Każdy ma po co żyć.
-Każdy, ale nie ja.
Spuścił wzrok i patrzył się na swoje buty, jakby były bardziej interesujące niż ja. A może faktycznie tak było?
-Ale przecież masz jeszcze kogoś?
-Taa. Ojciec, który cały czas jest pijany i wyżywał się na matce. Bił ją, obrażał, aż umarła. Gdy wracałem z wakacji do domu, on zmieniał sobie ofiarę na mojej osobie. A teraz będzie jeszcze gorzej, bo zostałem mu tylko ja.
Tego się nie spodziewałam. Ten chłopak przeszedł chyba wszystkie nieszczęścia świata. Dlaczego to jego wszystko spotkało. To wszystko było okropne. Bez zastanowienia przytuliłam się do niego. On na początku nie oddawał uścisku, jednak po chwili zdecydował się i oddał przytulasa. Trwaliśmy tak w milczeniu.
-I co teraz zrobisz? -szepnęłam.
-Nie wiem. Chyba będzie tak jak dawniej i po prostu to przetrwam.
-Nie ma takiej opcji. Nie możesz tego zrobić, bo on cię skatuje na śmierć.
-To co twoim zdaniem mam niby zrobić?
-Może pójdziemy do pana longbottoma opiekuna twojego domu lub do dyrektora?
-I co? I nakonfie na ojca? To, że go nienawidzę, to nie znaczy, że go nie kocham.
-Lukas, ale on cię rani, on cię krzywdzi. I psychicznie i fizycznie. Nie możesz mu ulegać.
-A właśnie, że mogę. Nie wiesz jak to jest.
-Nie, nie wiem, ale chce ci pomóc, bo nie chce żeby ktoś na kim ci zależy cię ranił.
-Po co chcesz mi w ogóle pomóc. Przecież się w ogóle nie znamy. Tak samo mogłabyś mnie olać albo wyśmiać.
-Mogłabym, ale tego nie zrobiłam. Lukas, proszę. Daj sobie pomóc. Czasem Po prostu trzeba się otworzyć i dać komuś wejść do swojego życia, aby mógł ci w czymś pomóc.
Zamyślił się nad moimi słowami. Nagle wziął kamyk i puścił kaczkę do wody.
-Moze masz rację...
-Nie może Tylko na pewno. A teraz chodźmy do profesora longbottoma.
Ruszyliśmy w stronę cieplarni, bo tam najczęściej przesiadywał profesor. I się nie myliliśmy. Gdy weszliśmy właśnie przekopywał jakąś roślinę.
-Dzień dobry. -powiedziałam, na co profesor odwrócił się do nas i uśmiechnął.
-Oh witaj Alex -odparł. -I Lukas. Co was tu sprowadza?
-Lukas chciałby z panem o czymś bardzo ważnym pomówić.
-Dobrze, Dobrze. Tylko może nie tutaj. Chodźcie do mojego gabinetu.
Ruszyliśmy za nim. Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Ściany były barwy brudnej zieleni. Na środku stało ogromne kasztanowe biurko, a wokół rozmieszczone były półki i kufry, tego samego koloru, w których zapewne były jakieś papiery lub odżywki dla roślin. Przy biurku stały trzy czarne krzesła. Usiedliśmy na nich.
-A więc słucham. Co chciałeś mi powiedzieć?
Lukas opowiedział profesorowi całą historię. Nauczyciel słuchał go bardzo uważnie i widać było, że jest bardzo zaskoczony sytuacją chłopaka. Gdy skończył opowiadać, mężczyzn zamyślił się na chwilę.
-Lukasie, masz jakas rodzinę oprócz ojca?
-Cała rodzina mieszka w Bułgarii. Jednak nie wiem czy przyjmą mnie tam z otwartymi ramionami. Rodzice pokłócili się z nimi kilka lat temu i od tego czasu się do nas nie odzywają.
-Oczywiście rozważę to co mi powiedziałeś i wyślę sowę do twoich krewnych i poproszę o kontakt. Na ten czas proszę cię, abyś się nie przejmował tą sytuacją. Wszystkim zajmę się osobiście.Czy to wszystko o czym chcielibyście porozmawiać?
-Tak Panie profesorze. Dziękujemy -odparłam. -My już pójdziemy. Do widzenia.
-Do zobaczenia.
Wyszliśmy z gabinetu i podążaliśmy korytarzem. Lukas miał spuszczoną głowę.
-Dzięki -wydukał.
-Nie ma za co. Może przejdziemy się do biblioteki i tam na chwilę pogadamy?
-Oki.
Dotarliśmy do celu. Wzięłam jakieś książki, żeby było, że coś czytamy. Usiedliśmy przy jednym ze stolików.
-O co się twoi rodzice pokłócili z krewnymi? -wypaliłam.
Spojrzał na mnie zdezorientowany. Chyba się tego nie spodziewał No ale trudno. Zastanowił się przez chwilę.
-Pokłócili się o to, że ojciec pił. Chcieli żeby mama wyjechała ze mną do rodzinnego miasta i zostawiła ojca. Jednak się nie zgodziła, bo kochała go. Nawet gdy ją bił, prześladował, ona i tak go kochała...
Nagle podbiegł do nas Kevin lupin, obrońca drużyny Gryffonów, syn Teda Lupina i Veroniki Lupin Weasley.
-Alex, wszyscy cię szukają. Przecież mamy przesłuchania do drużyny quidditha Gryffindoru.
-Matko zapomniałam! Przepraszam cię Lukas, może później pogadamy. Muszę lecieć. Cześć!
Wybiegłam z biblioteki i biegłam w stronę boiska. Dotarłam cała zdyszana.
-Widze, że szanowna pani Alex nareszcie uraczyła nas swoją obecnością - zwrócił się do mnie Harry Lennox kapitan drużyny Gryffonów.
-No bo ten yyy...
-Pomagała mi. -przerwał mi Lukas.
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni.
-No Dobra. Ale żeby mi to było ostatni raz. Zaczynamy wybory. Potrzebny nam jest dwóch ścigających i jeden pałkarz. Resztę drużyny mamy. Więc do dzieła. Kto chce być jako pierwszy?
-Ja- z tłumu odezwała się plastikowa blondi. Któż by inny mógł to być jak nie Cornelia, moja była współlokatorka.
-Aha. A na jaką pozycję?
-Pałkarza.
Zachłysnęłam się powietrzem i zaczęłam się śmiać.
-Coś się stało? -zapytał zdenerwowany moim zachowaniem Harry.
-W zasadzie to bardzo dużo. Plastik chce zostać pałkarzem, to trochę dziwne nie?
Wszyscy zaczęli się w około śmiać.
-Mogłabyś się czasem zamknąć i się po prostu nie odzywać, tylko patrzeć i słuchać?!
-Mogłabym, ale czasem Po prostu trzeba dać jakiś komentarz do zaistniałej sytuacji, takiej Jak ta.
-Dobra widzę, że się z tobą nie dogadam. Mam prośbę. Weź miotłę i obserwuj wszystko z góry, a potem dasz mi swoją ocenę zawodników.
-Oki niech ci będzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro