Rozdział 16/cz 2
Zbiegliśmy wszyscy do wielkiej sali. Nie było w niej nikogo, jednak po chwili zaczęli zbierać się w niej uczniowie, którzy zdezorientowani siadali na swoich miejscach. Gdy już wszyscy się usadowili dyrektor podszedł do mównicy.
-Proszę o spokój! -powiedział głośno przekszykujac tłum. Nastała cisza.- Wiem, że wszyscy jesteście zaskoczeni dlaczego tu jesteście, ale to bardzo ważna sprawa. Zadam pytanie i ten kto zna odpowiedź niech wstanie. Czy widział ktoś przed kolacją, albo w jej trakcie Alexandre Malfoy lub Edwarda Malfoya?
Znów zaczęły rozlegać się szepty. Tworzyły nieprzyjemny dla ucha szmer. Nagle ze swojego miejsca wstał Dominic, który dzieli pokój razem z Edem i Jeffem.
- Edward nie poszedł na kolacje razem ze mną i z Jeffem ponieważ przygotowywał się do jakiegoś spotkania i chciał zapytać o radę Alex, która była w swoim pokoju.
-Czy wiesz z kim miał się spotkać tego wieczoru?- zapytał starzec.
-Ze mną -odezwał się Lukas i tak samo wstał.- Mieliśmy się przejść na spacer po kolacji wokół jeziora.
-Dobrze. Czy ktoś coś jeszcze wie w tej sprawie?- odpowiedziała mu głucha cisza.- Dobrze. A czy widział ktoś kogoś podejrzanego, który kręcił się w okolicach domu Gryfonów?
-Widziałam tam starszą panią- odezwała się mała blondynka z pierwszego roku.
-Mmm dobrze. Zostaniesz chwilkę i mi o niej opowiesz. Czy ktoś jeszcze wie coś w tej sprawie?- znów milczenie.- Nie. Tak więc myślę, że...
Nagle w wielkiej sali wszystkie światła zgasły, a w drzwiach pojawiła się profesor Trelawney- nauczycielka wróżbiarstwa. Wszystko byłoby okay, gdyby nie latała. Jej oczy świeciły zielonym neonem, a włosy latały wokół jej głowy. Stare szaty, w które była ubrana były w niewiadomo jaki sposób podświetlane.
-Profesor Trelawney?- spytał dyrektor- Co...
-Ty...- wskazała palcem na Blaisa, a nad chłopakiem powstało białe światło.- Ty...- tym razem pokazała na Jeffa.- Ty...- na Philipa.- Ty...- jakąś puchonke, której imienia nie znałem. Potem jeszcze na Lukasa, Anastazje, jakiegoś ślizgona i na końcu na mnie.- Idź na zachód! Przez trzy jeziora, dwa lasy i jedną rzekę przejdź. Nie zatrzymuj się, bo potem może być za późno. Jednego z was czeka śmierć, innych wolność.
Nagle upadła, a w sali znów zaświeciły się lampy. Całe grono nauczycielskie i "wybrani" podbiegli do profesorki, która leżała na ziemi.
-Penelopo, Penelopo Słyszysz mnie? -mówił dyrektor delikatnie klepiąc ją w policzek.
-Albusie? Co się dzieje?-zapytała powoli otwierając oczy.- Czemu ja tu jestem?
-Pani Agatho, proszę zaprowadzić ją do skrzydła szpitalnego. Prefekci i opiekunowie domów zaprowadzić uczniów do dormitoriów! A wy- tu wskazał na całą ósemke.- Za mną!
Przemierzaliśmy szybkim krokiem korytarze Hogwartu za profesorem Potterem. Doszliśmy w końcu do jego gabinetu. Otworzył go i kazał nam wszystkim usiąść.
-Tak więc... - zaczął.- Nie mam pojęcia co się przed chwilą stało, ani dlaczego to akurat was wybrała profesor, ale wiem jedno. To ma jakiś związek z porwaniem rodzeństwa Malfoyów.
-Malfoyów porwali?- zapytał Philip marszcząc brwi. O bosz co za debil.- Przecież Blaise jest tu, a...
-Powiedz mi Corner, o czym ja do was mówiłem na sali?- zapytał już trochę poddenerwowany dyrektor.
-No ten o...
-Nie wiesz- zagrzmiał i uderzył w stół.- Ja nie mówię, że jestem tu najważniejszy i macie mnie zawsze słuchać, bo fakt czasem bywam nudny, ale jeśli zwołuje całą szkołę w środku nocy, to znaczy, że musi się coś dziać. Nie sądzisz? -Tyle jadu w głosie dyrektora to chyba nikt nigdy nie słyszał, a przynajmniej ja nie słyszałem.- No dobrze. Przejdźmy do konkretów...
-Ale ja nie chce pomagać Malfoyom!- odezwał się znowu Philip, głosem jak dziecko, które nie chce zjeść warzywa.
-To wyjdź! Tak trudno wstać i opuścić pomieszczenie, tylko musisz zawracać mi głowę?!
-Philip zostajesz tutaj i się zamykasz!- krzyknęła Anastazja, a wszystkich wmurowało, bo zawsze była spokojną, niewyróżniającą się uczennicą.- Oni ci pomogli, to ty tez im pomożesz, a jak nie, to napiszę do mamy i wszystko jej powiem, co robisz gdy...
-Dobra, dobra skończ! Zostaje- burknął i usiadł na krześle. Nastała cisza.
-To kiedy wyruszamy?- zapytałem, a wszyscy jakoś dziwnie się na mnie popatrzyli.
-Co robimy?- odezwał się ślizgon. Miał czarne jak smoła włosy i prawie szare oczy. Ponadto jego figura świadczyła o tym, że dużo czasu spędza na siłowni.- Że niby tak w środku roku? A co z nauką, z egzaminami i naszymi rodzicami, którzy znając życie się nie zgodzą?
-Jeśli chcecie zostańcie. Ja ruszam jutro rano. Z wami, czy sam i tak idę.
-Idę z tobą- odezwał się Blaise i lekko się do mnie uśmiechnął.- W końcu trzeba uratować tych dwóch pechowców.
-Ja też- powiedział Jeff.
-I my- rzekła Anastazja, już trochę weselsza niż wcześniej.
-I ja- dodał Lukas.
-Hmm... Tak szczerze mówiąc to ja was w ogóle nie znam, ale chciałabym pomóc- powiedziała wesoło puchonka. Miała długie blond włosy zaplecione w warkocze i błękitne jak niebo oczy. Na policzkach można było zauważyć dużo piegów.
-Hola, hola nie rozpędzajcie się tak. Nigdzie nie idziecie. Zajmą się tym wykwalifikowani aurorzy, a nie kilka dzieciaków. To bardzo poważna sprawa.
-Przecież profesor przed chwilą powiedział...
-Wiem co powiedziałem Adam, ale było to pod wpływem emocji. Teraz wracajcie do łóżek i zapomnijcie o tym.
-Mam zapomnieć o Al i Edzie?! No chyba sobie w tej chwili żartujesz!!- wrzasnął Blaise.- Co byś Cholera zrobił, gdyby porwali moją matkę, albo wujka Jamesa?! Zapomniałbyś?!
-Nie o to mi chodziło Blaise i dobrze o tym wiesz. Poza tym nie mów...
-Nie nie wiem! Bo przed chwilą wyraził się profesor jasno: Teraz wracajcie do łóżek i zapomnijcie. Myśli pan, że jeśli powie "nie" to nie będziemy jej szukać?! Myli się pan. Ani ja, ani Adam, Jeff i Lukas nie spoczniemy, aż ich nie znajdziemy!
Nastała cisza. Profesor oparł twarz na dłoniach i głośno westchnął. Po chwili jednak się wyprostował i zaczął przyglądać się nam po kolei z przymrużonymi powiekami.
-Dobrze- powiedział w końcu.- Możecie wyruszyć w podróż, ale dam wam kilka przedmiotów, które będą wam potrzebne. Chodźcie- wstał i ruszył w stronę wielkiej, drewnianej skrzyni.- Po pierwsze szkiełko, przez które będziemy się ze sobą kontaktować. Kilka fiolek z różnymi miksturami, gdybyście zachorowali czy byli ranni. Namiot składany w małą torebeczke wielkości jajka. Osiem śpiworów, latarki, przenośna lodówka, która nigdy się nie kończy, dzwoneczek, abyście w razie kłopotów przywołali mojego patronusa i mapa, która wskazuje wam, gdzie iść. To chyba tyle. Teraz lećcie do pokoju spakować ubrania i do spania. Jutro z samego rana wyruszacie!
Bam! Bam! Bam!
Hejka wszystkim!
Nowy rozdział pojawił się wcześniej niż zamierzałam, ale tak was lovciam (albo lowciam?), że dodałam wcześniej :) Doszłam do wniosku, że od teraz będzie co najmniej 14 gwiazdek pod każdym rozdziałem, a nie tak jak wcześniej, że zwiększa się o jeden.
Liczę na wasze komentarze, które w tamtym rozdziale były naprawdę aww <3
Następny rozdział pojawi się...
Niedługo :)
Ściecha
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro