Rozdział 14
Obudziła mnie czyjaś rozmowa. Nie chcąc przerywać i z ciekawości nie otwierałam oczu. Jak się okazało był to Jack i o dziwo Jeff.
-...I nigdy, ale to prze nigdy masz się do niej nie zbliżać! -zagroził Jack.
-Bo co? Zabronisz mi? Znam ją o wiele dłużej niż ty. Nie pozwolę ci jej skrzywdzić. Tobie i twojemu zasranemu braciszkowi.
-Nawet się nie waż, go obrażać. Alex jest moja i tylko moja i nie pozwolę ci się zbliżyć do niej choćby o kilka metrów.
-Czyżby? Nie zabronisz mi się z nią spotykać. Jest moją przyjaciółką i kocham ją jak własną siostrę, więc i tak nic nie zrobisz.
-Heh. Wmawiaj sobie. Ona i tak mnie posłucha.
-Jesteś podły Jack.
-Nie, nie jestem. Po prostu eliminuje tych, którzy wchodzą mi w drogę. Ciebie się to tyczy Jeff.
Nie dałam już rady słuchać ich kłótni. Byłam w stu procentach pewna że coś kombinowali. Tylko co?
-O cześć kwiatuszku. Już się obudziłaś? -zapytał mój chłopak przemiłym głosem głaszcząc mnie po głowie. Przyznam, że było to bardzo urocze, ale ze względu na okoliczności nie chciałam pokazywać, że mi się to podoba.
-Hej Jeff- zwróciłam się do chłopaka, nie zwracając uwagi na słodkie słówka Jacka. -Co tam u ciebie?
-Yyy dobrze. Alex ja chciałbym cię przeprosić za wczoraj i głupio mi że to tak wyszło.
-Było minęło. A teraz choć daj przytulaska na zgodę.
Chłopak nachylił się ku mnie i mimo wcześniejszego sprzeciwu Jacka mocno mnie przytulił, a potem pocałował w czoło.
-To ja was może zostawię i wtedy będziecie się migdalić - burknął Jack.
-Nie, ja zaraz i tak idę na zajęcia. I tobie też tak w sumie to radzę.
-Powiedz Weasleyowi i innym profesorom, że dziś mnie nie będzie. Muszę się zająć moją księżniczką.
Awww to było urocze. Zaczerwieniłam się chyba trochę. Jeff słysząc słowa chłopaka przygryzł wargę.
-Nie no Jack, idź na zajęcia. Nic mi się tu nie stanie. Ewentualnie będzie mi trochę się nudzić, ale to też można załatwić.
-Nie ma takiej opcji. Nie zostawię cię samej. Jeden czy trzy dni bez zajęć jakoś przeżyje.
-No dobra.
-Okay. To ja już idę. Jack opiekuj się nią. Ja i bliźniacy przyjdziemy w przerwie obiadowej. Do zobaczenia.
I wyszedł zostawiając nas samych. Przypomnę że dalej leżałam na ciepłym torsie mojego chłopaka.
-Mmm sami we dwoje w jednym łóżku przez cały dzień -powiedział mi do ucha, na co przeszły mnie przyjemne ciarki. Chłopak zaczął bawić się moimi włosami.
-No może nie sami, ale nie przeszkadzajcie sobie- usłyszeliśmy kobiecy głos pani Agathy szkolnej pielęgniarki.- A ty Jack nie powinieneś być na lekcjach?
-Nie ponieważ ktoś musi zająć się tu Alex.
-Jeśli chcesz wiedzieć księciu z bajki to ja mam obowiązek ją pilnować. No ale niech ci będzie. Ja i tak za chwilę idę do Hogsmead po zioła lecznicze bo mi się skończyły. Mam Tylko nadzieję że nie rozniesiecie tego pomieszczenia w powietrze.
-My też mamy taką nadzieje -uśmiechnął się do niej.
-Nie zamykam was na klucz. Gdyby ktoś czegoś potrzebował powiedzcie że jestem w Hogsmead.
-Dobrze. Do widzenia.
-Do zobaczenia.
I wyszła zostawiając nas samych.
-Masz na coś ochotę do jedzenia księżniczko?- zapytał.
-Mmm... Truskawki i pudding czekoladowy- odparłam.
-Wedle życzenia- uśmiechnął się i wstał.
-Ej ale gdzie ty idziesz? -spytałam ze smutkiem.
-Po twoje zamówienie. Spokojnie. Za pięć minut wrócę.
-Ugh to o pięć minut za dużo.
-Jesteś bardzo niecierpliwa słońce. Nie dam rady tak szybko się przemieścić do kuchni.
-Uhh no dobra. Biegnij, a ja liczę czas. Jeżeli się spóźnisz to...
-To co? -zaśmiał się.
-To jeszcze się zobaczy- odparłam z uśmiechem na twarzy.
Wyszedł zostawiając mnie samą. Zaczęłam zastanawiać się nad wcześniejszą rozmową, a w zasadzie kłótnią Jacka i Jeffa. Oni muszą się kiedyś pogodzić. Jeden jest moim najlepszym przyjacielem, a drugi chłopakiem. Nie pozwolę żeby skakali sobie do gardeł tylko i wyłącznie przeze mnie.
Z zamyśleń wyrwał mnie odgłos skrzypiących drzwi. Nie mógł to być Jack, bo minęło za mało czasu. Spojrzałam w tamtą stronę. W drzwiach stał Adam.
-Co ty tu robisz? Nie słyszałeś że Jack powiedział ci żebyś tu nie przychodził?
-Oj jakie miłe powitanie. No wiesz, ciebie również jest miło widzieć księżniczko.
-Czego chcesz?!
-Hm... Czego chcę? No cóż... Chcę dużo rzeczy- chłopak z każdym kolejnym słowem podchodził bliżej mojego łóżka.- Niektóre są nawet związane z tobą.
-Idź stąd, bo zawołam Jacka- zagroziłam mu.
-I co? I zbyjesz mnie tak jak wczoraj gdy udawałaś że mdlejesz. Mnie nie oszukasz Malfoy. Fakt, jesteś naprawdę piękna, ale we wnętrzu jesteś nikim. Taki typowy plastik.
-Odwołaj to! -krzyknęłam.
-Bo co? Bo księżniczka tak sobie życzy?
-Bo ja ci każe -z tyłu odezwał się głos mojego chłopaka. Był ewidentnie bardzo wkurzony. W rękach trzymał tacę z talerzem truskawek i dwoma pucharkami puddingu, które drżały.
-Ooo witaj bracie. Miło cię widzieć. Właśnie rozmawiałem z Alex...
-Nie rozmawiałeś tylko ją obrażałeś a teraz przeproś ją!
-Ale...
-Przeproś!!
-Sorry.
-Ładniej! I dodaj kogo przepraszasz i za co.
-Przepraszam cię Alex Malfoy za to że cię uraziłem...
-...i za to, że jesteś idiotą -dopowiedział Jack.
-Tego na pewno nie powiem -burknął.
-Wmawiaj sobie że nie powiesz, ale kiedyś to przyznasz. A na razie wyjdź stąd. W podskokach.
Chłopak obrażony wyszedł zatrzaskując głośno drzwi. Podciągłam wyżej poduszkę, aby usiąść pionowo. Jack podszedł i usiadł po turecku na łóżku na przeciwko mnie, Tacę położył między naszymi nogami.
-Dziękuję -powiedziałam uśmiechając się.
-Nie ma za co. Chciałem jeszcze wziąć świeczkę żeby było bardziej romantycznie, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć.
-I tak jest bardzo romantycznie. To co jemy?
-Mhm- przytaknął i wziął pierwszą truskawkę zamaczając ją w czekoladowym puddingu. Jednak zamiast skierować ją w stronę swoich ust przybliżył ją do moich.
-Leeeci błyskawica do buzi -zaśmiał się wkładając mi owoc do ust.
I tak powoli znikały kolejne truskawki. Gdy zostala ostatnia wziął ją i zaczął się ze mną drażnić. Powoli przybliżał ją i co raz bardziej oddalał, a ja co raz bardziej przybliżałam się do chłopaka. Gdy truskawka była już prawie w mojej buzi Jack zamienił ją na swoje usta i złączył je w namiętnym pocałunku. Gdy brakło nam powietrza oderwaliśmy się od siebie, a chłopak włożył mi do ust zapragniony owoc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro