Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III. Zabawa była po prostu alternatywną formą spędzania wolnego czasu.

   Epicka Aleksandro.
   Um.. hej. Tak naprawdę nie wiem jak zacząć. Nie wiem jak pisze się wstępy do listów. Znam tylko tę podstawową regułkę, którą wbił nam w pamięć polonista z Zielonego Gimnazjum, ale szczerze mówiąc, nawet nie do końca się do niej stosuje. Wstęp, rozwiniecie, zakończenie? Och, to zależy od natchneinia. Ale trzymając się tej budowy idziemy w stronę epiki. A to zupełnie inna historia...
Od zawsze kojarzyłaś mi się z tym słowem. „Epika" jest prawie jak „epicki". Niewatpliwie byłaś epicka. Naprawdę, cholera, sprawiałaś, że czułem niebezpieczeństwo i zarazem coś, co mnie od niego uwolni.

   Stereotypy są jak bagno, z którego nie można się wydostać. Dlatego ich nienawidziłaś. Gardziłaś nimi. A może dlatego, że właśnie pokazywałaś wyjątek od reguły. Bezsprzecznie obrazowałaś zachowanie dziewczyny, które było dla innych niewyobrażalne, niemoralne.
   Strach? A co to? On w zasadzie dla Ciebie nie istniał. Byłaś nieustraszona. Nie bałaś się. Nie potrzebowałaś kogoś, kto by Cię obronił przed smokami. Byłem koło Ciebie jako wspólnik, kompan w walce, a nie rycerz na białym koniu. Tym różniłaś się od innych. Dziewczynki w twoim wieku marzyły o kimś, kto uratuje je przed złym smokiem. Ty myślałaś o tym, jak to będzie walcząc z nim twarzą w twarz.
Gdy ledwo uchodziliśmy z życiem, wyrzucałaś ręce w powietrze, szepcząc śpiewnym, zmęczonym głosem „ale odjazd!". Szczerze? To było naprawdę czarujące, chociaż w tamtym momencie tego nie rozumiałem.
   Uczucia są tak błahe i proste, gdy jest się dzieckiem. Dopiero później zaczynają rozrastać się i gmatwać, plotąc zgubną nić. Po prostu Cię lubiłem. Chciałbym teraz powiedzieć, że Cię po prostu lubię.
Byłaś tak wyniszczona, a jednak tak silna. Jestem w szoku, ze dawałaś sobie z tym wszystkim radę. Że się nie poddałaś. A tyle osób na twoim miejscu po prostu powiedziałoby „Stop! To zbyt ciężkie. Nie poradzę sobie".
   Dlatego, że nie odczuwałaś bojaźni, świat stał przed nami otworem. Pomysły piętrzące się w naszych główkach były tak banalne i proste, a jednak bajeczne w swojej magii. Było ich tak dużo, że musieliśmy przecież zapisywać je kredą na drzewach koło mojego domu, aby nie wyleciały nam z pamięci. Pamiętasz deszcz, który z nami igrał? Zmywał tylko te idee, które były niewystarczające, które zmarnowałyby nasz potencjał. Twój potencjał. Bo zabawa była po prostu alternatywną formą spędzania wolnego czasu.
   Bo byłaś inna, a chwile z Tobą były nie do zastąpienia. Emanowałaś czymś piękniejszym od pozostałych. Pachniałaś jak świeże stokrotki z przyleśnej łąki, które stoją dumnie w wazoniku. Ja chyba byłem wodą z tego naczynia. Patrzyłem na Ciebie z dołu, chcąc dosięgnąć Twojego poziomu. Obserwując Twe piękno, zatraciłem się w czasie. Bo czas spędzony z Tobą płynął zupełnie inaczej.
   I chociaż było jak było, to jestem Ci wdzięczny za nasze wspólne eskapady. Dawałaś mi takie miłe uczucie „chcenia", gdy nie jesteś odrzucony przez innych. Czułem się chociaż trochę potrzebny. Należący gdzieś, mimo, że był to jedynie nasz wyimaginowany świat.
   Ale hej, przecież był piękny i jedyny w swoim rodzaju. Popędzał nas do działania. Nasza wyobraźnia była największą motywatorką. Czymś, a nawet kimś, kto dopingował nas najmocniej. Panna Wyobraźnia. Może miała na imię Konstancja, a ukazywała się z koszem pełnym słodkości, które ukradkiem nam dawała? Czekoladki rozpływały się w ustach pod wpływem upalnego lata, lecz gorąc skutecznie niwelowała, słodka jak dziecięca laurka, lemoniada. A może była właśnie Weroniką, górską wędrowniczką z bagażem najwspanialszych marzeń? Chodziła między drzewami podskakując radośnie i śpiewając harcerskie piosenki. Na noce zatrzymywała się w małym namiocie, opowiadając drzewom najlepsze pomysły jej rezolutnych dzieciaków. No chyba, że przychodziła jako pani Ania, trzymając w rękach bukiety pełne uśmiechów radości i innych pogodnych min. Bo Wyobraźnia wprawiała nas w stan szczęścia. Tak pięknego, dziecięcego, ale prawdziwego szczęścia, że nawet dorośli posyłali uśmiechy, widząc ten radosny cyrk na kółkach.

   Wiesz co, tęsknie za czasami, w których to były nasze największe problemy. Imię dla Wyobraźni. Absurd. A jednak tak ważna rzecz dla dziecka. I tak krucha, można było zdmuchnąć magię chwili jednym słowem, leciutkim dotknięciem w bark. Trzeba było wtedy wrócić do teraźniejszości, a to było najgorszym, co nas spotykało. Och, gdybyśmy wtedy wiedzieli, jak wyglada dorastanie. Że ta błogość jest niczym w porównaniu do pełnej przeszkód przyszłości, która nieustannie kładzie pod nogi kłody i leciutkie szpileczki wbija w nasze serce. Właśnie ten czas, te okresy naszego życia kształtują nasz charakter, osobowość, nasze bycie. Dlaczego więc są tak trudne? Czy nie bylibyśmy lepszymi ludźmi bez tych wszystkich cierpień?

Och, epicka Aleksandro, tak bardzo chciałbym cofnąć się kilka lat wstecz. Poczuć zapach skoszonej trawy z bliska, przytrzymać Twoja rączkę przy wchodzeniu na drzewo.
Tak bardzo, okropnie (co za paradoks) bardzo chciałbym Cię mieć obok.
Dzieciństwo jest zdecydowanie za krótkim momentem naszego życia. To zaledwie fragment, krótki prolog, który jest jedyną chwilą sielanki. A gdy możemy go smakować, nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. To przerażajace, ze świadomość utraconych chwil przychodzi dopiero po czasie. To straszne, że kiedyś zgrywaliśmy dorosłych. Chcieliśmy być ich małymi wersjami, pragnąc wreszcie dojrzeć i przejąć rolę bycia autorytetem, tym razem dla swoich pociech. W tej chwili naprawdę, taka wizja przyprawia mnie o mdłości. Jak mogliśmy nie doceniać czasu, który został nam powierzony? Jak mogliśmy tak lekkomyślnie podchodzić do wszystkiego, co było związane z kolejnymi upływającymi latami? Jeju, tak bardzo chciałbym cofnąć się w czasie. Chociaż na chwilę, dosłownie chwileczkę, by poczuć się dzieckiem. Poczuć się odpowiednio i dobrze. Poczuć się wystarczająco.
Później wszystko zanika. Dzieciństwo odchodzi jak zabawki, które upychamy w głąb pokoju. Nawet nie wiemy gdzie. Nie zaglądamy tam, jedynie co jakiś czas ścieramy osadzający się na wierzchu kurz. Odświeżamy wspomnienia. Bo dzieciństwo zdecydowanie za szybko się kończy.
   A ludzie za szybko odchodzą.
T Y za szybko odeszłaś, Aleksandro. Nie zdążyliśmy się nawet prawidłowo pożegnać. Chociaż pożegnania są jak zamknięcie drzwi. Jak koniec. My zostawiliśmy je otwarte, rozchodząc się w różne strony. Po prostu coś nam przeszkodziło, aby dokończyć dzieło naszej relacji. Tęsknota? Miłość? Przywiązanie? Cholera jedna wie, co takiego się stało i co tak bardzo namieszalo mi w głowie. Wiem jedynie, że byłaś to Ty.
   Bo chociaż dzieciaki uwielbiają huśtawki, zjeżdżalnie i bujane kucyki, po dłuższym czasie na karuzeli po prostu się męczą. Kręci im się w główce, a wizja świata zostaje zaburzona. Tak się stało z moim obrazem po Twoim wyjeździe. Coś go zniszczyło. Znalazła się na nim wielka rysa, której nie sposób zakleić żadnym plastrem.
   Bo próbowałem naklejać plasterki; zastąpić Cię innymi chłopcami i dziewczynkami. Próbowałam Cię zastąpić Antosią, której dumnie wiązałem różowiutkie buciki, bo sama nie umiała. Ale w sercu nadal miałem jeden wielki chaos, harmider, jakbym dopiero co zszedł z tej przyprawiającej o zawroty karuzeli. Pędząc, nie chciała się ona zatrzymać. Byłem przyzwyczajony do Twojej obecności tak bardzo, że bez Ciebie coś gdzieś głęboko we mnie pękło, a ślady skaleczenia pozostały do teraz.

Nie martw się, jeszcze mam czas by kupić plasterki. Może nawet udam się do apteki.

Michał,
(który chciałby opatrzyć twoje rany)

P.S. A Ty znalazłaś już te opatrunki, czy nadal zagubiona błądzisz w poszukiwaniu upragnionego celu jak ja? Mówią, że czas leczy rany. Bzdura. Czas nie leczy ran, tylko przyzwyczaja nas do bólu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro