-56-
- Jestem z ciebie dumna, że się przyznałeś - niedługo później z ust Charlie padły owe słowa. - Jeśli nie chcesz się nawracać, zrozumiem. W hotelu wciąż możesz mieszkać, w końcu na tym on polega - mówiła, ostatnie dwa zdania akcentując z nutą smutku.
Nie dziwiłam się jej. Zdałam sobie wtedy sprawę, że coś powoli we mnie pęka. Księżniczka z dnia na dzień przekonuje mnie coraz bardziej, podobnie z resztą, jak większość z reszty. To nie mogło tak dłużej wyglądać, ja muszę zacząć działać.
- Dziękuję - odsapnęłam. - Ale muszę jeszcze pomyśleć, czy zostanę. Głupio mi tak tu teraz będzie na was żyć. - Mówiąc, myślałam głęboko nad sensem własnych słów. A może to ten moment? Może los daje mi szansę, by wrócić do domu i załatwić sprawę w inny sposób? Dałam sobie właśnie warunki, by móc podjąć praktycznie każdą decyzję. Rzecz jasna, nie zrobię tego sama.
- Coś ty, nawet tak nie myśl - machnęła ręką. - Im więcej mieszkańców tym lepiej, w końcu każda dodatkowa para rąk do eksterminacji liczy się jak złoto.
A no tak. Eksterminacja. Jak ja w ogóle mogłam pomyśleć, że pozwala mi ona tu zostać z własnej, dobrej woli? Wyszło teraz na to, że byłam dla niej zwykłym pionkiem w jej grze. I tak, może przesadzałam. Może wyolbrzymiałam zdanie, które zapewne nie miało na myśli nic złego, a wręcz przeciwnie. Nie mogłam jednak znieść myśli, że przez krótki moment, wszystkie te szaraki z hotelu, których tak nienawidzę wydawali mi się bardziej czuli niż Vees.
Manipulatorzy.
Zatracając się w myślach, zapomniałam nawet odpowiedzieć. W głowie jednak narodziło mi się kolejne pytanie, które zamiast odparcia zadałam. - A gdzie właściwie podział się twój tata? Nie widziałam go już chyba od wczoraj.
Mrugnęła parę razy, nie kryjąc zaskoczenia. Następnie zaśmiała się sucho, spoglądając na każdego z mieszkańców po kolei. - Wyjechał w tym samym dniu, co się tu zjawił. Byłam pewna, że wiesz. - Podrapała się nerwowo po głowie, jakby było jej głupio.
Nie obchodziło mnie to jednak specjalnie, na co wzruszyłam ramionami. Ubolewałam jedynie fakt, że moje plany polegające na wtuleniu się w łaski króla piekła, mogły od teraz pozostać jedynie wspomnieniem.
*****
Mijały kolejne godziny, podczas których siedziałam bezcelowo w pokoju, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Wraz z płynącym czasem, coraz większe miałam wrażenie, że wszystkie poruszone dziś tematy tak jakby poszły w niepamięć. Nie czułam się specjalnie źle z choć fałszywym, to jednak ujawnionym przez Aidena sekretem. Nie obchodził mnie już nawet Lucyfer, czy rozmowa z Alastorem. W głowie tkwiła mi jedynie jedna wizja, ukazująca tą durną rameczkę ze zdjęciem.
Po jaką cholerę, była mu ona potrzebna? Wraz z owym obrazem, który utkwił mi w pamięci jak nic innego, zaczęłam przypominać sobie z kolejna wszystkie interakcje, w jakie zaszłam z jeleniem. I rozpatrując wszystko od początku, doszłam do wniosku, że ten cały czas mówił o jednym. O rozmowie.
Wyłapałam to już wcześniej, jednak ignorowałam z całych sił. Wspomniałam kiedyś, że nie byłam głupia. Z Alastorem wrogami byłam nie od dziś, krzywdził mnie nie raz i nigdy tego nie żałował. Nawet jeszcze za życia sprawiał, że moje ostatnie parę lat na Ziemi było katorgą. I on oczekiwał ode mnie zaufania? Myślał, że jak gdyby nigdy nic wyciągnę się na pokojową wymianę zdań? Że obejdzie się bez walki, bądź narośnięcia supła w tej całej plontaninie sprzeczek? Idiota. Za dużo mi numerów wykręcił, bym na to poszła.
Przewracając się na drugi bok, wiązadło przeciwnych refleksji pojawiło mi się przed oczami, zagłuszając poprzednie. Z drugiej strony jednak, może tym razem nie ma w zamiarze zniszczenie mi życia? Może te siedem lat nieobecności w nieznanych mi miejscach sprawiło, że zrozumiał swoje błędy? A może nawet ta cała wojna między nim a Vees mogłaby ulec końcowi, poprzez jedno, jedyne spotkanie w łagodnych warunkach?
Myślałam nad tym wszystkim, czując się, jakbym oszalała. Dawałam mu już wiele szans. Wiele okazji, by przeprosił. Wiele również samej sobie zadałam trudu, by z własnej woli wyjść z inicjatywą i również okazać oznakę żalu z mojej tak oczywistej nienawiści do tego człowieka. Może jednak, spróbuję raz jeszcze? Co mam do stracenia, wyciągając z niego interesujące dla mnie informację?
W pewnym momencie wyłączyłam myślenie i zaczęłam działać. W tempie błyskawicznym zsunęłam warstwy stylizacji, zakładając totalnie inne ubrania, by nie widniały na mnie żadne cechy wspólne z Aidenem. Z plecaka wyciągnęłam jedną z moich ulubionych, czarną obcisłą suknię przed kolano oraz szpilki na całe łydki, pochowane gdzieś pod łóżkiem. Upewniłam się jeszcze, by mój nowy makijaż był w cudownej kondycji. Jako w końcu osoba VIP, musiałam się jakoś prezentować.
Zastawiłam drzwi fotelem, zbliżając się do okna. Odwróciłam się jednak po raz ostatni, by moim oczom ukazały się wypadające z kieszeni spodni tabletki. Podeszłam do rzeczy i mimowolnie wzięłam ją w rękę. Dwie nie zaszkodzą, prawda? Za to zdecydowanie posłużą mi w tej sytuacji, nawet jeśli ponoć nie działają zbyt skutecznie.
Gotowa już, użyłam sprawdzonego już sposobu do opuszczenia hotelu. Zjechanie po tej całej rynnie zajęło mi znacznie mniej czasu, oraz poświęciłam na nie znikomą wręcz dawkę stresu. Podsumowując, było po prostu lepiej, na co nie narzekałam.
Po wylądowaniu, otrzepałam się z pojedynczych brudów z rury i upewniłam się, że w okolicy jestem sama. Dopiero wtedy do mojego mózgu wpadła taka myśl, jak chociażby opracowanie planu. Cholera jasna, a mogłam zaczekać z całą metamorfozą dopiero do ustalenia zajebistego scenariusza!
Odsapnęłam jednak, nie przejmując się tym szczególnie. Pomyślmy trzeźwo. Skurwiel nie wychodzi zbyt często ze swojej nory. Robi to głównie w sytuacjach dla mnie nie korzystnych. Teraz więc, gdy akurat chcę go napotkać, bez mojego działania na pewno tak nie będzie. Następne spotkanie włodarzy - za dwa miesiące. Następna inicjatywa Vees - za nie cały miesiąc. Zamknęłam oczy odchylając głowę nieco w tył. To wtedy wpadłam na ten cudowny, nierealny pomysł, a mianowicie, zajdę go w hotelu.
Podejrzane? trochę. Ryzykowne? W cholerę. Nie sprawiłoby to jednak, bym zrezygnowała z idei. Pewnym krokiem ruszyłam do pobliskich drzwi głównych od całego budynku, oddychając głęboko, zanim zdecydowałam się ową ideę wykorzystać. Co ja robię?
Moja ręka po kolejnej minucie zbliżyła się w końcu do drewnianej ramy, stukając w nią subtelnie równo trzy razy. Nie czekałam długo, by dostać odpowiedź.
- Nowy gość!!!! VAAAAAAAAAAGIE! - Wrzeszczał znajomy mi już głos, słyszalny nawet poza wnętrzem hotelu.
Zaśmiałam się pod nosem, uśmiechając delikatnie do samej siebie jak głupia. Tak, jakbym kiedyś już tego doświadczyła.
Drzwi otworzyły się z impetem, a przez nie ujrzałam blondwłosą dziewczynę. Jej jak dotąd nawet większy banan od mojego, zszedł wraz z tym jak mnie ujrzała. Nie zajęło mi długo, bym zrobiła to samo.
Ja wiedziałam, że jestem nie lubiana w tych sferach, ale żeby nawet księżniczka nie zadowolona była na widok nowej twarzy?
Rozdziawiałam już buzie, w zamiarze wypowiedzenia kilku słów, gdy przed moim nosem zjawiła się naostrzona włócznia, trzymana w rękach dziewczyny naszej właścicielki.
- Oddal się lepiej jak najszybciej, dobrze ci radzę. Nie mamy ochoty zaczynać z wami walki - owe słowa wymówiła z bardzo spokojną i powolną agresją, na którą w głębi duszy wywróciłam gałami. Skończ już, na prawdę.
Palcem, starannie by się nie skaleczyć, odsunęłam jej broń w bok, by nie sterczała mi już nieopodal oczu. Zachichotałam nieprzyjemnie, następnie wbijając swoje oczy głęboko w jej.
- Nie przyszłam tu w złych zamiarach - wzruszyłam ramionami. - Nawet nie chcę wchodzić do środka.
Anielica sama z siebie opuściła broń, nie kryjąc zmieszania, które i tak próbowała jakoś maskować. - Więc po co tu jesteś?
- Zastanę Alastora? - Przeszłam do sedna, nie patyczkując się dłużej z konwersacją.
Dziewczyna wraz z księżniczką spojrzały się po sobie, zmieszane nie lekko. Chociaż w sumie to, fakt. Również zmieszałabym się po zastaniu przed moimi drzwiami radiowego jelenia, pytającego o moją obecność w miejscu, gdzie nikt się go nie spodziewa, czy nawet nie znosi.
- Zastaniesz - po niespełna minucie, odpowiedział mi głos różniący się od tego grzeszniczki, czy blondwłosej. Należał on oczywiście, do naszego kochanego poszukiwanego. Demon pojawił się wprost przede mną, na niebezpiecznie bliskiej odległości.
- Pytanie moje brzmi jedynie, z jakiej to racji cię ten wniosek interesuje? - Dodał spokojnie.
Zmarszczyłam ledwo widocznie brwi, prędko żałując mojego postanowienia, że porozmawiam z nim pokojowo. Jak ja to wytrwam, to będzie cud.
The M.<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro