Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-55-

Wstałam szybko i nieostrożnie, łapiąc się prędko za serce, które biło mi zbyt mocno. Pooddychałam parę razy, by uspokoić ciało. Sen. To znów był tylko ten cholerny sen. Czy naprawdę wszyscy grzesznicy po śmierci są zmuszeni oglądać urywki ze swojego życia podczas wypoczynku? Czy to może jedynie mnie los tak cholernie nienawidzi, że przywraca uczucia, których tak bardzo chcę się wyzbyć? Nie wiem. Doskonale jednak rozumiem, dlaczego owego spania tak uporczywie nie znoszę. Już nie pierwszy raz zaczęłam karcić się w myślach nie tylko za zmarnowane, dobre parę godzin, ale i również fakt, że wspomnienie przeszłości z Alastorem utrudniać mi będzie w skupianiu się na przyszłości.


Wstałam delikatnie, wciąż dając sobie przestrzeń do spokojnego ochłonięcia, i ogarnięcia się częściowo. Pierwszo co, udałam się oczywiście do toalety. Odbicie w jej lustrze było jak dotąd do teraz najlepszą rzeczą, jaką ujrzałam. Albowiem kostium w którym zasnęłam, w cale nie porozwalał mi się jakoś specjalnie. Do poprawy była jedynie peruka, którą trochę bardziej przymocowałam do skóry głowy.

Tak więc już uszykowana, stale wolnym tempem wyszłam z własnego lokum, tylko by ku mojemu nieszczęściu, władować się na kogoś całą sylwetką. Nie raczyłam nawet przeprosić, po ujrzeniu, że przeszkodą na mojej drodze był nie kto inny jak Alastor.

- Może raczyłbyś patrzeć na stawiane kroki? - Zasugerował, otrzepując marynarkę, sama nawet nie wiem z czego. Z nas dwóch to ja bardziej ucierpiałam na kraksie, gdyż sekundy brakowały, bym nie wywaliła się na twardą podłogę.

Zmarszczyłam brwi, które całe szczęście, ukryte były pod sztucznymi włosami. - Sory - szepnęłam ledwo słyszalnie. Najchętniej zaczęłabym się z nim kłócić, jednak zdrowy rozsądek skutecznie wypędzał mi tą myśl z głowy. Nie, Vivienne. Nie jako Aiden. Nie chciałam by zraził się do mnie jeszcze bardziej, niż przez wczorajszy dzień.

To wtedy zrozumiałam, że by cały sabotaż zadziałał, szybko musiałam naprawić między nami stosunki.

- Przepraszam też za wczoraj - dodałam po chwili, nie wysilając się, by na niego spojrzeć. Założyłam jedną z rąk przez piersi na łokieć drugiej, pocierając palcami o materiał mojego płaszcza. Starałam się zinterpretować ruchy tak, by wyglądały, jakby było mi faktycznie głupio.

Uniósł brodę z pogardą, nie kryjąc swojego zadowolenia z moich lizalskich przeprosin. - Chcesz sprawić tym, bym nie wyjawił Charlie twojej tajemnicy? - Spytał po chwili.

Kompletnie nie o to mi chodziło, nawet jeżeli cały czas wykorzystywałam grę aktorską. Jego słowa jednak sprawiły, że z jego perspektywy, rzeczywiście mogło to tak wyglądać.

- Nie, nie o to chodzi - mówiłam wciąż spokojnie, by nie rozpoznał, że mimowolnie się stresuję. - Jest mi szczerze przykro, że czasami potrafię być nie miły. W końcu moją samą obecnością w tym miejscu świadczę o tym, że powinienem przepełniony być sympatią, racja?

Zwlekał z odpowiedzią przez jakiś czas, śmiejąc się jeszcze zanim mi ją wydał. - Zastanawiam się czasem czy rzeczywiście, mój drogi, jest w tobie tyle absurdu i głupoty, czy jednak zwyczajnie próbujesz mnie oszukać - rzekł jedynie, nie dając mi nawet chwili na argumentację. Zanim jego słowa całkowicie złożyły się w sens w moich myślach, ten oddalał się już ku schodom.

Nie mogłam odpuścić. Nie teraz, gdy jestem na skraju zjebania wszystkiego na dobre.

Podbiegłam do niego, orientując się, że zapewne tego oczekiwał. Dobrze, jelonku. Zagram w tę twoją grę, nawet jeśli będzie mnie to kosztować parę lat u terapeuty.

- Czekaj - zatrzymałam go subtelnie, dotykając go za bok ramienia. Szybko jednak zdjęłam dłoń po realizacji, że nie wpasowałam się tym w jego dogodnienia. - Szczerze, czy masz do mnie jakiś problem? Nie lubisz mnie, nie ufasz? - Pytałam, starając się wymodelować głos na kształt załamanego i smutnego.

- Nie czuj się wyjątkowo. Nie ufam wielu osobom. - Wzruszył ramionami, przez moment wędrując wzrokiem gdzieś w bok. Wrócił nim jednak szybko, wraz z przyszłymi słowami. - Twoja osoba jednak, jednocześnie intryguje mnie niezmiernie, a jednocześnie pozostawia za sobą wiele do refleksji. Nie jesteś tym, za kogo nam się tu podajesz, mój drogi, to jedno jest pewne. Zastanawia mnie jedynie to, co kryjesz za swą maską. Bądź to, co starasz się ukryć.

Zamarłam na moment, zdając sobie sprawę, że oszukanie tego demona nie jest tak proste, jak oczekiwałam. Nie, źle to ujęłam. Ja od zawsze byłam świadoma tego, jaką jest on rozumną dość osobą. Zawsze wiedziałam, że nie należy do naiwniaków. Ba, inteligencją na spokojnie przerasta nawet wszystkich Vees, czego na głos nigdy nie będę miała odwagi powiedzieć. Dopiero jednak teraz, po siedmiu latach jego nieobecności, jedynie przypomniałam sobie jego faktyczną potęgę, której tak w nim nienawidziłam.

Potrząsnęłam głową, szybko myśląc nad sposobem wywinięcia się z jego strefy osób podejrzanych. W zamiarze wydać miałam sekret jednocześnie nieoczywisty, jak i również nie szkodliwy dla mojej sytuacji. Chciałam, by stał się on odpowiedzią, której chłopak we mnie szuka.

- Dobrze, masz mnie - przyznałam z rezygnacją, zwracając na siebie jego pełną uwagę. Czekał, co powiem dalej. - Tak na prawdę nie wiem do końca, czy faktycznie chcę się nawracać. Przyszedłem tu jedynie dla darmowego życia, bo nie powodzi mi się za dobrze. - Przerwałam na chwilę, myśląc, czy owa lipna wymówka wystarczy dla jego preferencji. Studiowałam więc jego mimikę, która udowodniła mi, że niekoniecznie.

- Nie jestem też zbyt lubiany w tym mieście. Sądziłem, że mieszkanie w hotelu samej księżniczki da mi w pewnym rodzaju nietykalność i takie tam.. - Kontynuowałam.

- Powiadasz? - Uśmiechnął się szerzej. Przytaknęłam głową, na co ten wydał z siebie kilka zakłóceń radiowych. - Widzisz, mój drogi? Kłamstwo nigdy nie jest rozwiązaniem. Należycie zrobiłeś, mówiąc mi swoje realne intencję. Teraz jedynie zrób to samo dla Charlotte.

Jego słowa wydały mi się jednak sztuczne. Nie możliwe jest to, by moje plany poszły tak gładko. Coś wciąż było na rzeczy, czego Alastor mi nie powiedział. Dość nierozsądnie, lecz wygodnie, uznałam jednak, że to zignoruję. W tej chwili było mi to na rękę.


*****

Zasiadając do stołu, pilnowałam bacznie, by nie patrzeć się już więcej na radiowego demona. I choć ja trzymałam się owego postanowienia wręcz za mocno, to on najwidoczniej wogóle go nawet nie miał. Oczyma wypalał we mnie dziurę, która mało brakowała, by była wręcz odczuwalna. Wiedziałam, czego ode mnie chcę.

- Muszę wam coś wyznać - ogłosiłam na forum, tym samym sprawiając, że wcześniejsze rozmowy i haos uciekły w zapomniane. Odetchnęłam szybko, wstając z krzesła dla większego efektu. Niech się jelonek zadowoli.

- Kłamałem. - Mówiłam stale. - Nie przyszedłem tu po nawrócenie. Nie jestem również tak święty, jak starałem się przed wami pokazać. Wciąż piję, wciąż ćpam. Szczęścia nie mam, a gdyby nie ten hotel, mieszkałbym na ulicy.

Podkoloryzowałam historię, odwracając ją od realia. Chociaż w sumie, to zmieniłam jedynie opisany dobrobyt. Miałam gdzie spać, miałam co wydawać, żałowałam również, że wyznanie z używkami nie było kolejnym kłamstwem.

Nastała chwila ciszy, która nawet mnie nie stresowała. Nie wiem dlaczego, domyślam się jednak, że jest to ten czas, kiedy mam już zwyczajnie na wszystko wywalone. Wywalą mnie? Trudno. Do Alastora dotrę w sposób bardziej raniący, lecz końcowo miejmy nadzieję że skuteczny. Walką. 

Po Charlie, a w sumie to bardziej jej stukniętej dziewczynie, spodziewałam się na prawdę wszystkiego. Najbardziej to wywalenia, bądź słów nagany. Rzeczywistość jednak była dla mnie czymś najbardziej nieoczywistym, a za razem cudownym. Była to rzecz miła, i potrzebna, której nie dostawałam za często z woli kogoś innego niż ja sama. Usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła, i zaledwie czterech kroków, każdy kolejny stawiany coraz bliżej mnie. Potem kolejny trykot, i kolejny. Stałam nie ruchomo czując, jak początkowo dwie, ciepłe ręce ściskają mnie hojnie wokół ramion. Następnie kolejne dwie, kolejne, i jeszcze.

Wszyscy zebrani zrobili ze mną grupowego przytulasa. Stfu, jacy wszyscy, jasna rzecz, że bez jelenia. Nie potrzebowałam go jednak, by poczuć coś w rodzaju ciepła na sercu. Ciepła, i radości wymieszanej ze stałym zdziwieniem. Dlaczego? Czemu oni do cholery nie są źli, czy coś? Dlaczego do kurwy dostaję tu więcej wsparcia, niż u własnej, pierdolonej rodziny?


The M.<3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro