Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-51-

Z równo czteroma siatkami, z których wylewały się artykuły, wyszłam z budynku bez żadnego słowa. No tyle, ile będzie ważyć to gówno to się nie spodziewałam. Wyglądałam nieco żałośnie, co za wszelką cenę starałam się ignorować. Moje oczy skupiały się jedynie na tym, by jakiś przechodnia nie zażyczył sobie zrobić ze mną fotki. Moja reputacja roztopiłaby się jak lody na słońcu, na co nie mogłam pozwolić.

Pokręciłam oczami, i w końcu, w akcie desperacji użyłam swojej mocy, by podnieść nią rzeczy. Bardzo nie lubiłam tego robić - ujawniać mojego daru. Było to wręcz niespotykane, przez co większość nie miała nawet pojęcia, na czym on polega.

Czy się go wstydziłam? Skąd. Moja moc była cudowna i wielozadaniowa. Nie skłamię mówiąc, że wręcz jedna z lepszych w calutkim piekle. Miała jednak jedną, jedyną wadę. Za każdym razem, po użyciu jej w choć najmniejszym stopniu, odczuwałam ból. Jego rodzaj i potęga zależała właśnie od tego, jak intensywnie użyję daru.

Nie wiedział o tym nikt. Nawet żaden z pozostałych Vees. Wiedziałam jedynie ja, i prawdę mówiąc, za wszelką cenę chciałam, by tak pozostało. Nie mogłam dopuścić, by ktokolwiek znał mój czuły punkt. No na przykład taki Alastor, sprowokowałby mnie i ostatecznie doprowadził do samobójstwa. Vees natomiast, już chyba na zawsze uwięzili by w wieży, jak jakąś Roszpunkę, z obawy przed samozagładą.

Dlatego moja postać, używająca swej werwy była czymś więcej niż niespotykanym widokiem. W tamtym momencie pomyślałam, że w tej kwestii przytrafiły mi się dwa ogromne szczęścia. Pierwsze, że unoszenie toreb kosztowało mnie jedynie drobne zawroty głowy. Drugie natomiast, polegało na głupocie Vees i ich nie łączeniu faktów. Tego, że nie uważali za podejrzane mojego ledwo przytomnego stanu tuż po tym, jak siła mojej mocy przekroczyła czterdzieści procent.

*****

- Może zechciałaby panna pomocnej ręki? - Spytał nieznany mi dotąd głos zza mnie, który wywołał we mnie nie mały wzdryg. Przez zaskoczenie moc chwilowo wygasła, a wszystkie cztery torby poleciały z impetem na chodnik.

- Kuźwa, sory - mruknęłam, schylając się po przedmioty. - Wystraszyłeś mnie.

Nieznajomy się zaśmiał, na co zastygłam na chwilę w bezruchu. I podczas gdy on, również kucnął by pomóc mi w czynności, ja przypomniałam sobie coś, co łudziłam się, że zapomnę.

Ja znałam ten głos. Znałam go! Tkwił we mnie zbyt głęboko, bym pamiętała do kogo należy, jednak z drugiej strony, wywołał na mnie reakcję, jak żaden inny.

Chłopak prędko użył swojej mocy, której oczywiście nie musiał oszczędzać, i wziął odemnie trzy z toreb. - Pozwól, że to za ciebie poniosę - rzekł.

Dopiero wtedy zebrałam się na odwagę, bądź raczej decyzję, by mu się przyjrzeć. Demon ubrany był w paskowaną marynarkę w kolorze brudno żółtym i bordowym. Spodnie miał eleganckie, i czarne, w podobnym kolorze były również buty z lat osiemdziesiątych. Z jego białej jak śnieg czupryny, wystawały dwa, potężne rogi, z którego każde miało inny kolor - ten sam co marynarka. Skórę, podobnie jak ja, bladą miał jak ściana. Jako dodatek, towarzyszył mu cyrkowy kapelusik, bardzo modny w tej branży jeszcze za czasów, w których żyłam.

- Znamy się? - Spytałam chamsko. To chyba oczywiste, że jako osoba znana bez ochrony, czułam się nieco łyso, dlatego nie miałam zamiaru się podlizywać. Pytanie wynikło jednak z mojej ciekawości, co do jego osoby.

Zaśmiał się ponuro, po chwili szczerząc się jak dziecko, co nie zgrywało mi się w całość. - Ja cię znam. Ty mnie raczej nie - odparł.

Wzruszyłam ramionami. Jego odpowiedź jest taka sama, jak trzy czwarte populacji tego kręgu piekła. Popatrzyłam się na swoje torby, które odebrał mi bez pozwolenia, chwilę później z powrotem zakładając je na siebie.

- Dziękuję za ofertę pomocy, ale nie skorzystam - mruknęłam.

Chłopak wyraźnie zdziwiony moją postawą, nie zamierzał odpuścić. Gdy już zbaczałam w kierunku przeciwnym, by odstawić zakupy do hotelu, on po raz kolejny mnie powstrzymał.

- Zaczekaj chwilę - powiedział, dotykając mnie za ramię.

Spojrzałam się mówiąco na jego dłoń, oblegającą mój bark, po czym na niego, dając mu tym jasny przekaz. Mimo wszystko odwróciłam się frontem do grzesznika, by wysłuchać o co mu do cholery chodzi.

Jednak gdy zaczął mówić, jego głos jeszcze bardziej trafiał mi do mózgu, wywołując nieokreślony stan.

- Może chociaż dałabyś mi swój numer telefonu? Wiem, że widzisz mnie pierwszy raz na oczy, ale bardzo mi zależy na tym, by nie był to raz ostatni - uśmiechnął się z nadzieją.

Nie przypominał wcale tych wszystkich przerażających stalkerów, z jakimi nie raz i nie dwa miałam do czynienia. On był inny. Taki spokojny, i zaskakująco miły jak na piekło. W dodatku zamiast z ofertą na jednorazowy seks, wyszedł z propozycją pomocy.

Nie wiem czy to ten fakt, czy może jednak kojarzony skądś głos, jednak po nie długim czasie namysłu, się zgodziłam. Nie miałam w końcu nic do stracenia, a do zyskania? Może nowe znajomości, bądź interesy? W końcu to, że nie znałam typa, wcale nie znaczyło, że nie był on kimś ważnym, prawda?

- Może spotkamy się jeszcze kiedyś? W milszej atmosferze, innym miejscu - zaproponował. Pokręciłam oczami, z uśmieszkiem na twarzy.

- Nie po to daje ci swój numer, byśmy się ze sobą nie spotykali, prawda? - Odparłam. Ten również się uśmiechnął. - Do zobaczenia.

Po tych słowach odeszłam od miejsca na tyle prędko, by ten już nie miał jak zaczepić mnie z miejsca. Mimo, że odmówiłam pomocy, i tak by mi się ona przydała. Dlatego tak szybko, jak tylko zeszłam z jego pola widzenia, położyłam ostrożnie siatki na chodniku, oddychając głęboko.

Cholerne zakupy. Nigdy więcej.

*****

Jak można się domyślić, ku własnych sił nie dałabym rady tego wszystkiego donieść. Skorzystałam więc z mocy, która jak wspomniałam, nie uprzykrzała mi zdrowia prawie wogóle. Musiałam z niej jednak zrezygnować tuż przed drzwiami hotelu, za co moja głowa zapewne dziękowała mi na kolanach.

- Przebranie.. - Ta myśl przemknęła mi w głowie dość niespodziewanie, za co wdzięczna byłam jak nigdy dotąd. - Cholera! Jak ja mogłam zapomnieć, że nie noszę na sobie teraz tych wszystkich, jebanych warstw!

Zmarnowany jęk wydobył się z moich ust, gdy zdałam sobie sprawę, że droga na górę po rynnie będzie znacznie trudniejsza, niż droga w dół. Przejebane.

No chyba że... mam inne wyjście?

Popatrzyłam się w to i we wte, by mieć pewność, że w około nie ma żadnych świadków. Przyłożyłam jedno ucho do drzwi, próbując dosłyszeć, co dzieje się w środku. Totalna cisza. Nie miałam pewności czy to przez to, że nikogo w tamtej chwili nie było w salonie, czy może przez to, że wejście jest dźwiękoszczelne. Nie miałam jednak ochoty nad tym rozważać, więc nie zważając na warunki, zaczęłam działać.

Kaptur z bluzy zacisnęłam w okół głowy na tyle, by moja cała twarz była zakryta niemalże w każdym procencie. Wystawały mi tylko oczy i wyglądałam jak jebany Tinky-Winky, jednak nie przejęłam się tym jakoś szczególnie. Vivienne, kuźwa! Walczysz teraz o to, by życie ci się nie posypało, a nie o pierwsze miejsce za najlepiej dobrane ubrania.

Gotowa do akcji, delikatnie uchyliłam drzwi, częściowo zaglądając do środka. Pusto. Wzięłam po dwie torby na dwie ręce i najciszej jak mogłam, ułożyłam je w środku tuż koło wejścia. Miałam w zamiarze wrócić po nie dopiero, gdy będę już w bezpiecznym wydaniu Aidena.

Gdy cały plan się udał, delikatnie zaczęłam kierować się ku schodom, rozglądając się na każdy bok. I jak już było tak cudownie, zapomniałam o jednej rzeczy. Jebany kocur, wciąż był za barem.

Starałam się go ignorować jak zawsze, jednak zbyt podejrzany był fakt, że cała zakrywałam twarz. Niestety, demon to dojrzał.

- Wszystko z tobą okej? - Spytał. Przytaknęłam głową, nie odpowiadając słowem.

Barman wzruszył ramionami. Wiem, że coś podejrzewał, jednak postanowił w to nie wnikać. Serio, kocham to, jak bardzo wyjebane ma ten demon. Pod kapturem uśmiechnęłam się delikatnie, idąc na górę naturalnie wyglądającym chodem.

W końcu udało mi się bezpiecznie wylądować w pokoju, na co mało brakowało, bym nie zaczęła skakać i piszczeć z radości. Wciąż nie mogłam uwierzyć, jak wyrwanie się stąd bez przypału było łatwe. Wystarczyło zejść rynną, i wejść frontem gdy nikogo nie ma. W sumie rynną również bym mogła spróbować wrócić, o ile nie miałabym dwudziestu kilogramów w formie zakupów pod pachami.

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak ten, na pozór nie aż tak wyróżniający się wśród innych dzień, odmieni moje życie przez najbliższe miesiące.

The M.<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro