-5-
- Vivi, pomyśl. Przecież to ma prawo się udać - stwierdził Vox.
- Ma prawo się udać? Ma prawo się udać!? - Zaczęłam go przedrzeźniać. - No tak, bo na pewno nikt nie zorientuje się, że jestem babą. Jak jesteś taki mądry, to sam przebierz się za kobietę i do nich idź! - Wykrzyczałam. Nie minęła chwila, gdy dość gwałtownie wstałam z krzesła i dodałam swoje trzy grosze. - Dosyć, pierdolę to.
Zaraz po tym opuściłam pomieszczenie, trzaskając drzwiami wyjściowymi zanim zdążyłam dostać jakąkolwiek odpowiedź. Skierowałam się prosto do mojego pokoju, i upewniłam się by zamknąć go na klucz. Padłam na łóżko, cała oblegając w złych emocjach. Co tu dużo mówić? Wkurwiłam się. I tak miałam już masę roboty z tą całą rocznicą. Gdyby doszło do tego udawanie innej płci, w dodatku przy Alastorze, nie ma prawa bym się wyrobiła. Nie mówiąc już nic o gwarantowanym ucierpieniu mojej psychiki.
Do tego, nie widziałam w tym ani grama sensu. Nawet nie wspominam o samej stylizacji, gdyż byłam pewna, że Velvette była by w stanie zrobić ją perfekcyjnie. Chodziło mi bardziej o coś innego. Moja nienawiść do radiowego demona była wręcz przeogromna. Szczerze nie miałam ochoty spędzać z nim ani chwili, a przecież miałam zamieszkać z nim pod jednym dachem. Z drugiej strony jednak.. może faktycznie przesadziłam z reakcją? Nawet nie wysłuchałam całej propozycji Voxa, a przecież mogła ona być nawet dobra. Do tego, ostatecznie i tak miało służyć to pokonaniu radiowca. - Rozmyślanie nad całą sytuacją, uniemożliwiało mi nawet normalne patrzenie w komórkę. - Czy jestem w stanie to zrobić, by służyć dla dobra firmy?
*****
- Wybacz za wcześniej. Jeśli sytuacja serio aż tak cię przerasta, wymyślimy coś innego. - Na głos Voxa, niemal co nie zwaliłam się z łóżka. Nie widziałam jak wchodzi oraz nie miałam również pojęcia jak to zrobił. W dodatku trochę przysypiałam, a chłopak zaszedł mnie od tyłu.
- Jak do cholery wlazłeś? Przecież zamknęłam drzwi - fuknęłam.
W odpowiedzi, Vox pomachał mi przed twarzą zapasowym kluczem. Odwróciłam jedynie wzrok i usiadłam na materacu, przytulając swoje kolana. Chłopak natomiast zajął miejsce koło mnie, nie przestając skanować mnie wzrokiem.
- Słuchaj Vox.. - zaczęłam. - Nie chodzi o sam pomysł. Chodź jest durny, to w sumie ma potencjał by zadziałać - zaśmiałam się cicho. - Chodzi bardziej o to.. no... Nie widziałam Alastora ponad siedem lat. W dodatku dobrze wiesz, jak go nienawidzę.
- Rozumiem cię, Vivi. - Pogłaskał mnie po plecach z delikatnym uśmiechem. - Ale robisz to po to, byśmy z nim wygrali, tak? Jeśli ci się uda, będzie to znaczyć, że już nigdy nie zagrozi dla Vees.
Po jego słowach uznałam, że jednak nie koniecznie pojął moje mniemanie. Postanowiłam więc, że zamiast mówić między wierszami, powiem mu to wprost.
- Boję się, Vox. Ja po prostu się boję - powiedziałam. Ciężko było nie zauważyć delikatnej nutki zdziwienia na jego twarzy. Nie odpowiedział, przez co pomyślałam, że chcę bym rozwinęła. Tak też zrobiłam.
- Te siedem lat temu.. On prawię cię zabił. Nie wyobrażam sobie co by było, gdybyś wtedy zginął. Przekonałam się wtedy, jaką faktycznie potęgą włada. - Wzdychnęłam. - Dlatego boję się, że gdy odkryje te kłamstwo, zrobi to samo ze mną co kiedyś z tobą. Tylko z tym faktem, że mi nie uda się ocalić.
Nastała chwila ciszy, podczas której popatrzyłam się kątem oka na demona. Moje słowa były szczere i na prawdę nie wyobrażałam sobie bez niego życia. Myśląc o tym, objęłam go mocno, a jedna łezka mimowolnie spłynęła mi po policzku.
- Vivienne.. - powiedział czułym głosem. - Uwierz, że wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę, by stała ci się krzywda.
Pociągnęłam cicho nosem, po czym przerwałam uścisk. - Wybacz - powiedziałam. - Nie wiem po co się tak rozklejam.
Vox zaśmiał się delikatnie, przytakując głową. Zignorował on nieco moje przeprosiny, lecz i tak poprawił się zarówno mój humor, jak i panująca między nami atmosfera.
*****
Za kwadrans druga. Nurtował mnie nieco fakt, że Vox uznał iż owa godzina jest idealna do szczegółowego zaplanowania przebiegu akcji. Z drugiej strony jednak, nieco go rozumiałam. W końcu w takiej sytuacji, liczyła się każda sekunda, a czasu jak wiadomo brakowało.
W naszym miejscu spotkań umówiliśmy się dopiero na trzecią, przez co miałam jeszcze parenaście wolnych minut. Wykorzystałam je, by wziąć z lodówki jakiegoś pierwszego lepszego energetyka na pobudzenie. Wyjęłam więc napój, słuchając jak puszka wydaje ten charakterystyczny dźwięk podczas otwierania, a następnie wyzerowałam zawartość.
- Co ty tu robisz? - Usłyszałam pytanie Valentina, zaraz po tym jak owy demon również wszedł do kuchni.
- A jak myślisz? - Pokręciłam oczami. - Jakiś idiota wybrał środek nocy na idealny czas konferencji. Pije to gówno by nie paść tam na ryj.
W odpowiedzi dostałam obojętne uniesienie ramionami. Histeryk następnie podszedł do mnie i zaczął grzebać po szufladach.
- Czego szukasz? - Spytałam, zaraz po tym jak wygodnie oparłam się o blat.
- Vel gadała coś bym przyniósł bandaże - odparł, tym samym wyciągając apteczkę z najwyższej pułki. - Pewnie wykorzysta je do twojej stylizacji.
Wzdychnęłam ciężko, już żałując że zgodziłam się na to wszystko.
The M.<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro