-45-
Ciemne, bordowe niebo wkradało się przez wielgachne okna, kontrastując klimatycznie z niebieskawym wystrojem wnętrza. Przyznam, że było mi w tamtej chwili bardzo przyjemnie. Tak przyjemnie, że za nic nie chciałam tego kończyć, lecz niestety powoli musiałam.
Siedzenia nie zostało mi więcej niż dziesięć minut, nie wliczając czasu na przebranie się z powrotem w ten paskudny kostium.
Do tej pory, nasza trójka rozmawiała o totalnych głupotach, śmiejąc się nie rzadko. Pamiętam jak myślałam wtedy o tym, jakie Vees było by cudowne bez Val'a. Właśnie, Val. Moja mina zebździła się od razu, gdy do rozmowy ponownie weszło jego imię.
- Wiesz Vivi, każdy z nas wie, jaki Valentino potrafi być - zaczął Vox. - Jednak proszę cię, postaraj się z nim chociaż nie kłócić. Utrudnia to robotę.
- Masz do mnie wyrzuty? - Burknęłam, zdziwiona i jednocześnie gotowa do pyskowania. - Po czyjej ty jesteś stronie?
- Po żadnej - odpowiedział szybko. - Nie chcę go teraz usprawiedliwiać, ale postaraj się czasem zrozumieć obie strony. Val jest ostatnio strasznie wkurwiony przez takiego jednego. Angel Dust czy jakoś tak, nie słucha się ponoć. I chociaż nie jest to powód do rzucania się na ciebie, to i tak chcę, być wzięła to pod uwagę. - Zrobił chwilę przerwy, spoglądając mi głęboko w oczy. - Nie drocz się z nim. Nie teraz. Możecie wrócić do dawnych obyczaji tak szybko, jak zakończymy misję, jednak na ten moment nie prowokuj żadnych kłótni.
Nie podobały mi się jego słowa, które mimo wszystko odebrałam tak, jakby każda moja argumentacja z ćmą była z mojej przyczyny. Jednak przemilczałam ten fakt, jedynie przytakując lekko.
- Tak, jasne - wypowiedziałam niepewnie. Chwilę później wstałam, patrząc się na ich dwójkę.
- Vel, pomożesz mi z przebraniem? - Zwróciłam się do dziewczyny. - Na mnie już pora.
Demonica przytaknęła głową, chwilę później również podnosząc się z impetem. Zapatrzona w komórkę, udała się za drzwi zanim zdążyłam się zorientować. Gdy miałam już robić to samo, powstał i Vox.
- Napiszę do ciebie później w sprawię kolejnego spotkania. Postaram się jak mogę, byś przychodziła jak najczęściej - powiedział, podchodząc do mnie powoli.
Kiwnęłam głową, patrząc się na niego spod rzęs.
- Do zobaczenia, Vivi. - Podchodząc jeszcze bliżej, przytulił mnie delikatnie na pożegnanie. - Wszystko się ułoży, zobaczysz. Zanim się obejrzysz, będziemy świętować zwycięstwo w miejscu, które sobie wybierzesz.
Delikatnie odwzajemniłam uścisk, przez krótką chwilę mogąc nacieszyć się ciepłem, dobiegającym z jego ciała.
- No jeszcze zacznijcie mi się tu dymać - Vel pokręciła oczami, wyłaniając się zza drzwi. - Szybciej, Vi, bo ja też chcę mieć już wolne.
Zaśmiałam się cicho, oddalając się od demona z chwilą, gdy sprośny komentarz wyleciał jej z ust. - Do kiedyś, Voxxy.
*****
Po pełnej transformacji, pożegnałam się i również z przyjaciółką. Cieszyłam się, że znacząco poprawiły nam się relację.
Zaledwie piętnaście minut później, znalazłam się przed hotelem, a moje szczęście zniknęło wraz z ujrzeniem tego miejsca. - Już niedługo, Vivienne - powtarzałam, by nie zwariować. Gdy już miałam ciągnąć za klamkę od drzwi, zrobił to ktoś inny. Ktoś, kto znajdował się tuż za mną.
Spojrzałam się w górę, by zobaczyć wkurwionego jak nigdy, demonicznego pająka.
- Ooo, Angel Dust - zaśmiałam się jak ostatni głupiec. - Co ty tu robisz o tak późnej porze?
Zaśmiał się wytrącony z równowagi, niemal pchając mnie do środka. - Nie, nie, nie, kochany. Po pierwsze, to ja powinienem się o to pytać. A po drugie, co ty se kurwa myślisz, by zostawiać mnie na jebanej imprezie samego!? Chciałem się zrelaksować przed robotą, a ty spierdoliłeś. Tak się nie robi, stary.
Cholera. Przez to wszystko totalnie zapomniałam, że byłam wogóle na jakiejś imprezie. To przez brak snu - tłumaczyłam sobie. Wymówki dla samej siebie jednak nie sprawiały, że wymigałam się od odpowiedzialności.
- Mam dobre wytłumaczenie - zapewniłam, robiąc krok w tył dla bezpieczeństwa.
- Słucham - skrzyżował swoje ramiona na piersiach, opierając się tyłem o zagłówek kanapy.
Wyczyściłam gardło, dając sobie czas na wymyślenie kolejnego kłamstwa.
- Gdy poszłem do tego kibla, natrafiłem na jakiegoś typa. Miał do mnie problem, więc wdałem się z nim w bójkę. Później poszłem na cygara, a gdy wróciłem to nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Udałem się więc cię szukać do łazienek, gdzie również cię nie było - Tutaj mi przerwał, pomimo, że w zanadrzu miałam jeszcze drugie tyle zmyślonej historii.
- Bo byłem już u Valentin'a - wzdychnął z irytacją. - Twoje wymówki są serio żałosne. Bójkę? Serio? Wyglądasz na takiego, co nie uniesie nawet głupiej wazy. Na paleniu nie przyłapałem cię ni razu, odkąd tu jesteś. Aiden, po prostu mogłeś mi powiedzieć, że nie chcesz siedzieć na tej imprezie.
Oszczędziłam już sobie zdania "przecież mówiłem" w odpowiedzi. Nie była mi potrzebna dalsza prowokacja i argumentacja. Ja chciałam już tylko wrócić do pokoju.
- Mniejsza z tym, uznajmy że o tym zapomnę. Jednak mam lepsze pytanie - zrobił chwilę przerwy, podczas której dostałam chwilowego zawału. Co znowu?
- Dlaczego wróciłeś dopiero teraz? Nie chcę mi się wierzyć, że szukałeś mnie potem jeszcze przez trzy czy cztery godziny.
Przełknęłam ślinę. Jak na złość, żadna sensowna wymówka nie wpadała mi w myśl. Byłam więc zmuszona użyć jakiejś tandetnej.
- No.. Zabawiłem się trochę - podrapałam się po głowie.
- Nie jesteś pijany - zauważył.
Zaśmiałam się ponownie, przedłużając odpowiedź.
- Chodziło mi o inne zabawienie się - odparłam, robiąc ruch w tę i z powrotem biodrami.
Uśmiechnął się zboczenie, rozumiejąc przekaz. Nie minęła jednak chwila, gdy jego mina zamieniła się w ponowny grymas. - Zdradzasz dziewczynę? Jak wogóle możesz!?
Kurwa mać, dość mam tych swoich wymysłów.
- Ona też mnie zdradza! - Przekrzyczałam go, chcąc się jakoś obronić. - Musiałem się odstresować i zrekompensować. Teraz mamy jeden jeden.
- Skoro nawzajem się zdradzacie, to po chuj wogóle jesteście razem? To chore - syknął.
Wzruszyłam ramionami. - Jestem zbyt zmęczony na te rozmowy. Możemy to przełożyć na później, proszę? Nie chcę teraz budzić wszystkich.
Nie odpowiedział, jednak jak wnioskuję - zaakceptował propozycję. Zwyczajnie, bez słowa, udał się na górę nie patrząc już na mnie więcej.
Odetchnęłam z ulgi, że w końcu doznałam wypragnionej, chwilowej samotności w tym miejscu. To była najbardziej niezręczna rozmowa, jaką w życiu przeprowadziłam. Do tego zdecydowanie jedna z bardziej stresujących.
Bez zastanowienia, chwilę później również udałam się do swojego pokoju, padając bezwładnie na łóżko. Może i nie zasnę, ale chociaż trochę odpocznę.
The M.<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro