-44-
Moja relacja z tym gościem była za bardzo skomplikowana, by objaśnić to ładnie w jednym zdaniu. Rozgryzłam go jednak na tyle, by zrozumieć jasno jedną zasadę, którą demon stosuje cały czas.
Albo będę go traktować jak lepszego od siebie, albo on z dnia na dzień będzie zamieniał moje życie w piekło. Już to robił, bo do zasady nigdy się nie stosowałam, jednak tym razem postanowiłam zrobić wyjątek.
- Racja, nie kłóćmy się już - uśmiechnęłam się miło, klepiąc go po ramieniu. - Nie musisz mi nic zwracać, droczyłam się tylko.
Również się uśmiechnął, jednak w zupełnie inny sposób niż ten "miły". Zrobił to o wiele bardziej arogancko i drwiąco niż mogłoby się wydawać. Zignorowałam to jednak. Wyboru jak zwykle nie posiadałam.
- Ale wiesz, jeżeli powiesz mi w końcu gdzie jest ten Vox, będę serio wdzięczna - puściłam mu oczko, mówiąc zachęcającym głosem.
Wzdychnął, wahając się nad odpowiedzią. - W sali bankietowej.
Odetchnęłam z ulgą, na spokojnie mogąc wywalić z głowy wszystkie podejrzenia o teoriach spiskowych tej dwójki. W końcu przekonana byłam, że za nic mi tego nie powie, a tu proszę. Podziękowałam bardzo krótko i cicho, robiąc to jedynie dla pozorów. Następnie z impetem udałam się z powrotem do wielgachnych drzwi.
Co on robi na sali bankietowej? - Myślałam, w drodze do miejsca. Następna uroczystość odbędzie się za dobre parę tygodni, jak i nie miesięcy, dlatego nie było powodu by teraz ją odwiedzać. Sprzątać również nie miał czego, to wszystko była fucha pracowników, którzy ogarnęli to w ten sam dzień, w którym rocznica firmy się zakończyła.
Gdy przemierzałam korytarz w drodze do windy, niespodziewanie, jedne z tysiąca drzwi otworzyły się nieludzko szybko. Tak kurwa szybko, że nawet nie zauważyłam jak wpadłam na nie i znalazłam się tyłkiem na twardej podłodze.
- Co ty wyprawiasz!? - Wrzasnęłam, spoglądając w górę. Moja twarz jednak szybko złagodniała, gdy przed sobą ujrzałam dobrze mi znanego pająka.
Odwróciłam wzrok, jak i również głowę w totalnie inną stronę, gdzieś w bok.
- Sory - mruknął obojętnie, podając mi rękę. Słychać, jak i widać było, że chłopak był bardzo zmęczony i niechętny do jakich kolwiek kłótni.
Przyjęłam jego pomoc, nieco żałując, że tak na niego nawrzeszczałam.
- Co ty tu robisz? - Spytałam, coraz to bardziej przyglądając się jemu nieciekawemu stanowi.
Spojrzał się na mnie z uniesioną brwią, chyba nie do końca rozumiejąc pytanie.
Cholera, zatraciłam się w personach.
- Pracuję? - Odpowiedział, jakby nie pewny czy powinien to robić.
Uśmiechnęłam się głupio. - No tak, pracujesz. Super, to pracuj. Ja idę na górę. Znaczy na dół - powiedziałam tak szybko, że nawet nie wiem czy udało mu się to zrozumieć. Równie i szybko udałam się w obiecaną stronę, chcąc jak najszybciej zniknąć z jego pola widzenia.
- Zaczekaj! - donośny krzyk wydobył się z dala, gdy ja znajdowałam się już przy wypragnionej windzie. Przełknęłam ślinę, odwracając się wolno i niepewnie. Czego on ode mnie chciał?
Nie minęła chwila, gdy pająk podszedł do mnie na bliższą odległość. Popatrzyłam się na niego ze znakiem zapytania w oczach.
- Wypadło ci coś - powiedział, wystawiając do mnie rękę z moim telefonem.
Błyskawicznie sięgnęłam po urządzenie, odruchowo spoglądając na ekran blokady, by upewnić się, że nie widniały na nim żadne wiadomości, które demon mógłby zobaczyć. Całe szczęście, poza zdjęciem naszej czwórki ustawionym jako motyw tapety, żadnych powiadomień nie było. W myślach odetchnęłam z ulgą.
- Dzięki - mruknęłam. - Dziwne, że nie słyszałam jak wypadł.
Zapewne stało się to wtedy, gdy upadłam na podłogę. Bardziej byłam wtedy skupiona na towarzyszącym mi stresie, niż dźwiękach dookoła.
Staliśmy tam chwilę w niezręcznej ciszy. Byłam przekonana, że chłopak ma zamiar odejść zaraz po oddaniu mi mojej własności, jednak ten wciąż stał w miejscu, widocznie bez zamiaru oddalenia się.
Gdy już miałam się odezwać, zrobił to on, przy okazji wędrując oczami po mojej osobie.
- Wyglądasz bardzo znajomo - przyznał.
Zaśmiałam się donośnie, z dobrą ripostą na jego twierdzenie. - Jestem pokazywana na praktycznie wszystkich billboardach w tym kręgu piekła, występuję w licznych reklamach, widnieję na każdej stronie internetowej, prowadzę swój program telewizyjny, a do tego kuźwa widzimy się za każdym razem, gdy jestem na tym piętrze! To oczywiste, że mnie znasz, w końcu jestem z Vees.
- Nie o to mi chodziło - mruknął, jakby poddenerwowany moim argumentem.
- To o co? - Dopytywałam z uniesioną brwią. Początkowo zamysł był taki, bym była dla niego miła, jednak ton poprzedniej mojej wypowiedzi nieco pozmieniał mi plany.
- Nie ważne już - pokręcił oczami.
Wzruszyłam ramionami. - W takim razie do zobaczenia.
Przytaknął, oddalając się bez pośpiechu. Przez krótką chwilę przyglądałam się jego odchodzącej ode mnie sylwetce. Przestałam dopiero, gdy winda dała o sobie znać tym specyficznym dźwiękiem.
Nie rozpoznał mnie, prawda? To niemożliwe. Vivienne i Aiden to dwie, totalnie różne osoby. Podejrzewanie Aidena to jedno, ale podejrzewanie mnie? To graniczy z cudem.
Nie myśląc już o tym dłużej, odwróciłam się w stronę windy. Gdy tylko to zrobiłam, z zaskoczenia rozszerzyły mi się źrenice.
- Vox? - Uśmiechnęłam się. - Właśnie cię szukałam.
Gestem dłoni zaprosił mnie do środka. Gdy wchodziłam, odpowiedział
- No widzisz? Tak się składa, że ja ciebie również.
Mój banan jedynie się poszerzył. - Mam nadzieję, że nie w jakiejś ważnej sprawie. Bo ja chciałam się po prostu z tobą napić - przyznałam.
Uniósł brew do góry, pozbywając się dotychczas minimalnego uśmiechu. - Napić? Vivienne, za maksymalnie dwie godziny masz być w hotelu. Trzeźwa. Już nawet nie wspomnę o sytuacji z rocznicy.
Pokręciłam oczami. O co ja się wogóle łudziłam?
- Wiem, wiem. Ale zapewniam, że mam wszystko pod kontrolą. Nie wypijemy dużo, obiecuję. Max dwa shoty na rozluźnienie.
Kliknęłam przycisk najwyższego, ostatniego piętra, gdyż jeszcze nie miałam okazji tego zrobić. Spojrzałam kątem oka na jego ekran, a widząc na nim brak pewności dodałam - Chcę po prostu spędzić z tobą czas. Bez stresu, bez spiny. Brakuje mi tego.
Wzdychnął głęboko, jeszcze przez krótki moment trzymając mnie w niepewności.
- Niech ci będzie. Ale wylatujesz z kampanii, jak mililitry trunku przekroczą stówę.
Zaśmiałam się cicho, przytakując głową. - Zgoda.
*****
- Jesteście w końcu. Zaczynałam już podejrzewać, że uciekłaś sobie do hoteliku bez papa - syknęła dziewczyna, siedząca w tej samej pozycji, w której ostatnio ją tu widziałam.
Pokręciłam szybko gałami z uśmieszkiem na ustach. - Coś ty.
Wraz z Voxem zajęliśmy miejsce gdzieś na pierwszych lepszych z paru wygodnych puf. Widziałam po nim, że tak jak zwykle od jakiegoś już czasu, coś go dręczy.
- Valentina nie ma, co za tym idzie, nie ma stypy - zaczęłam. Spojrzałam się w stronę mężczyzny. - Oczywiście nie mówię tego, by spiskować coś za jego plecami, tak? - Powiedziałam, przypominając sobie jego gadkę.
Vel zaśmiała się cicho. - Wredna jesteś.
- Nie - zaprzeczyłam błyskawicznie. - To on jest wredny. Ja się jedynie odwdzięczam.
The M.<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro