-33-
[1931 rok, Nowy Orlean, Luizjana]
Waliłam w drzwi już od dobrych pięciu minut. Odpowiedzi jednak nie dostałam.
- Otwieraj, skurwysynie! Wiem, że tam jesteś! - Wrzeszczałam.
Alastor zapewne był w domu, to dość oczywiste i przewidywalne. Miał zapalone światła, a ponad to godzina była raczej za późna na jakiekolwiek wyjścia, zważając na środek tygodnia i nie ciekawą pogodę.
Nie ciekawą, bo deszcz padał piorunująco mocno. Już cała byłam przemoknięta, jednak nie było to teraz dla mnie istotne.
- Nie otworzysz mi w ciągu minuty to wywarzam te cholerne drzwi! - Wrzasnęłam poraz ostatni, oczywiście mając zamiar spełnić obietnicę. Nie rzucałam słów na wiatr.
Zaczęłam odliczać najgłośniej jak umiałam, by chłopak miał szansę dobrze to słyszeć.
- cztery.. trzy.. dwa.. jeden.. Koniec tego dobrego! - Zamachnęłam się tak mocno jak mogłam, by walnąć w dębowe wejście po raz pierwszy. Następnie drugi. Drzwi ani drgnęły, co oczywiście nie było w stanie powstrzymać mnie od dalszych prób.
Za trzecim razem zamachnęłam się nawet mocniej, i w momencie gdy leciałam zabójczo na obiekt, dom po prostu się otworzył. Nie zdążyłam wyhamować, więc wleciałam do środka i upadłam solidnie na dywan.
Z bólem zmieniłam pozycję, wywracając się na plecy, tylko by ujrzeć Alastora, patrzącego na mnie z góry.
- Te drzwi kosztowały za wiele, byś była w stanie pokryć środki naprawy - mruknął, pomagając mi wstać.
- Nie dotykaj mnie - sapnęłam, wyrywając się prędko. Zanim zdążyłam zacząć temat, przez który się tu znalazłam, rzuciłam szybko okiem po wnętrzu jego mieszkania. Pozmieniało się tu od poprzedniego razu.
Chłopak wzruszył ramionami, zaraz po tym zaczął zachowywać się tak, jakbym była tu mile widzianym gościem.
- Masz ochotę na herbatę? Co prawda dość późną godzinę wybrałaś na te jakże cudowne odwiedziny, jednak jeśli masz ochotę to również i nałożę ci ciasta - mówił.
Pokręciłam oczami, rozsiadając się na jego fotelu. Ten za to podszedł do mnie z czajnikiem i porcelaną. Wszędzie wisiały jelenie głowy, co sprawiało że czułam się jakoś przytłoczona. Wiedziałam, że był myśliwym, ale czy serio musiał wywieszać swoje trofea na domowych ścianach? To wcale nie wygląda za ładnie..
- Nie przyszłam tu do ciebie na ploteczki - zaczęłam. - Nie musisz już tego dłużej ukrywać. Wiem, że zabiłeś mi ojca. Tylko kurwa dlaczego!?
Zaśmiał się ponuro, zajmując miejsce na pobliskiej mi kanapie. Skrzyżował dłonie na klatce piersiowej i oparł się wygodniej. - Uważasz mnie za mordercę? Nigdy nie śmiał bym, ucznić krzywdy istocie, która nie jest jeleniem bądź innym leśnym zwierzęciem. Nie jestem potworem, za jakiego mnie masz.
- Jesteś - zaprzeczyłam szybko. - To zbyt spokojna okolica na morderstwo, jesteś jedyną osobą, którą można podejrzewać o takie rzeczy.
- Ah, powiadasz? Dlaczego więc, zamiast zawiadomić policję, postanowiłaś własnoręcznie pochować trupa w lesie i nic nikomu nie mówić? - Spytał. Wytrąciło mnie to totalnie z równowagi. Skąd on do cholery o tym wiedział!? Nikomu w życiu nie odważyłam się tego powiedzieć.
- Skąd ty niby o tym wiesz? - Odparłam, starając się za wszelką cenę nie ukazywać widocznych oznak stresu.
- Widziałem cię wtedy, męczącą się z paroma czarnymi workami. Widać, że były dla ciebie ciężkie. - Przerwał na chwilę, mierząc mnie wzrokiem. - Do tego czasu myślałem że były to jakieś rupiecie, jednak przed chwilą wytrąciłaś mnie z błędu.
Cholera.
- Rozcięłaś ojca na kawałki. Spakowałaś w torby i wyrzuciłaś gdzieś w lesie. Teraz to mnie nazywasz potworem? - Spytał.
Zamilkłam. To była moja tajemnica, o której nikt nie mógł się nigdy dowiedzieć. Właśnie się to stało, a co gorsza, odkrywcą był mój jedyny wróg. Przyszłe jego słowa, jeszcze bardziej mnie jednak zmyliły.
- Nie musisz się obawiać, nikomu nie wyznam twojego małego sekreciku. - Ponownie zrobił przerwę, podczas której nieopodal zdążyły uderzyć równo dwa pioruny. - Jest jednak za to jakaś cena.
No a jakby inaczej? Alastor bez haczyków na każdą osobę, za których dyskrecję żąda okupu to nie Alastor.
- Dobrze. - Przytaknęłam. - Niedługo mam spektakl. Mój szef zgodził się mi zapłacić sporą kwotę. 600 dolarów ci wystarczy?
Zaśmiał się. - Ależ moja droga.. Mi nie chodzi o pieniądze.
The M. <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro