Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-1-

[Vivienne's pov]

Byłam właśnie ubierana w kolejny wymysł Velvette. Z uwagi na późną godzinę i brak pracy na dziś mogłam pozwolić sobie na tego typu spędzany czas, który mimo uciążliwych zachowań Vel, nawet lubiłam.

- Mocniej nie dało rady? - Rzuciłam ironicznie, wywracając oczami. Gorset, który właśnie wiązała mi wokół talii, ściskał od środka, wypruwając mi wnętrzności.

- Nie marudź, zaraz koniec - odparła. Nie minęła chwila, gdy poczułam kolejną falę uciskania, na którą syknęłam cicho z dyskomfortu i bólu.

- Po co komu ubranie, w którym nie da się oddy - skomentowałam cicho. Najwyraźniej zbyt cicho, gdyż dziewczyna przerwała mi w połowie, wdrażając swoją kwestię.

- Gotowe - oznajmiła dumnie.

Po raz kolejny zrobiłam średnio zadowoloną minę, ostatecznie jednak i tak patrząc w wielkie lustro naprzeciw mnie. Nie powiem, sukienka Vel była prześliczna. Grymas aż nieco zszedł mi z twarzy, myśląc, że było warto cierpieć dla takiego efektu.

- Jest śliczna - powtórzyłam swoje myśli.

- Przecież wiem - odparła, mimo wszystko wciąż robiąc lekkie poprawki w spodzie kreacji.

Nie spodziewała się tego żadna z nas, gdy drzwi od studia zostały niemal wyrwane z zawiasów, zostawiając przy tym głośny i nieprzyjekny huk. Obróciłam się w stronę wejścia, tylko by ujrzeć Valentin'a, zbliżającego się niebezpieczne w naszą stronę. Po jego minie, jak i mocno stawianych krokach, łatwo było stwierdzić, że coś go dość mocno wnerwiło. Zmarszczyłam nieprzyjemnie brwi, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Tym samym dałam mu znak, że domagam się wyjaśnień na temat jego nieprzewidzianej wizyty.

Velvette natomiast wzdychnęła obojętnie, uprzedzając moje słowa. - Co znowu - syknęła. Jej pytanie nieco bardziej przypominało jednak stwierdzenie. Chociaż w sumie, to nawet się nie zdziwiłam. Znam tego idiotę na tyle długo, by przywyknąć do jego nadmiernego histeryzowania. Nie byłoby to dla mnie również zaskoczeniem, gdyby demon uznał, że prawie rozpierdolił tu drzwi tylko dlatego, że rozlała mu się kawa.

- On spierdolił, rozumiesz!? - Wykrzyczał w końcu, po czym spojrzał się na jedną z modelek dziewczyny.

Wiedziałam, że coś zaczęło chodzić mu po głowie, dlatego jak najszybciej chciałam uniknąć katastrofy. - Kto? - Spytałam, usiłując zająć czymś jego uwagę.

Nie zadziałało to jednak tak jak to sobie wyobrażałam. Demon po syknięciu cicho - kurwa, ta szmata Angel - zbliżył się do wcześniej wspomnianej pracownicy, buzując się przy tym coraz bardziej.

O kurwa - zdążyłam jedynie pomyśleć o tych słowach, gdy szczątki dziewczyny zaczęły latać po całym biurze. Wspominałam, że żadne jego zachowanie mnie nie zdziwi? Cóż, wciąż trzymam się tego stwierdzenia. Widok masakry robionej przez Valentino, jedynie mnie obrzydził, przez co odwróciłam wzrok na przyjaciółkę.

- Vel.. - szepnęłam rozczarowana, mając nadzieję że to ona zrobi coś z tym faktem.

- Dość. Przesadził - stwierdziła, wyciągając swój telefon z kieszeni. - Dzwonię do Voxa.

Na te zdanie nieco się uspokoiłam. Byłam wręcz przekonana, że gdy grzesznik usłyszy o zaistniałej sytuacji, szybko sobie z nią poradzi. Można by rzec, że tylko mu udawało się jako tako zapanować nad tą bestią, stety bądź niestety należącą do naszej czwórcy.

Rozszarpane ciało modelki można było znaleźć już w każdym kącie. Pozostałe pracowniczki darły się, tworząc zbędny hałas. Ja natomiast jedynie trzymałam się blisko dziewczyny, usiłującej dodzwonić się do alfonsa.

*****

Po pozostawieniu istnego rozpierdolu w całym pomieszczeniu, Valentino zwyczajnie wyszedł jakby gdyby nigdy nic się nie stało i pokierował się prosto do jego ulubionego miejsca - "Wierzy księżniczki" jak lubiła określać to Velvette. Jego ostatnim życzeniem było przywołanie do siebie Voxa, przez co zarówno mi jak i grzeszniczce podniosło się ciśnienie.

- Co za skurwiel.. - przeklnęłam, siadając rozczarowana na biurku dziewczyny.

- Cały on - uznała. Miała dodać coś jeszcze, jednak wtem pojawił się tu owy Voxxy.

Zrobiłam z nim krótką wymianę spojrzeń, nie odzywając się słowem. Vel natomiast zaczęła wyjaśniać ową aferę, nie szczędząc sobie licznych obelg na temat naszego kochanego histeryka. Nawet nie słuchałam ich konwersacji. Jedynie patrzyłam się na zrujnowane kreację, czując jakby lekki żal. Projekty robione tygodniami, od tak rozpierdolone przez lekki grymas.. Pocieszało mnie jedynie to, że ich kreatorka bardziej niż nimi, przejmowała się teraz demoniczną ćmą, wyzywając go w każdym możliwym sensie tego słowa.

Popatrzyłam się na tą dwójkę z obojętnym wyrazem twarzy. W tym samym momencie usłyszałam zmarnowane wzdychnięcie Voxa, znaczące że chodź nie chętnie, to coś z tym zrobi. Nie minęła chwila, gdy zniknął w jednej ze swoich kamer, prawdopodobnie idąc do alfonsa.

W końcu zeszłam z mebla na którym siedziałam, następnie idąc w stronę dziewczyny.

- Zakład o stówę, że coś odjebią? - Spytała, łapiąc się rozczarowana za głowę.

Zaśmiałam się delikatnie, przytakując głową. - Może już nie.. Val raz już nieźle popalił, może drugiego razu już nie będzie.

Vel odwzajemniła śmiech, który z każdą sekundą zmieniał się we wkurwioną rozpacz.

- Nieźle popalił? Nieźle popalił!? Kurwa! Nie poskładamy Vanessy do wieczora! Nie mówiąc już o całym, pierdolonym biurze! - Krzyczała.

Skrzywiłam lekko twarz na jej głośny sposób mówienia.

- Zaparzyć ci meliski? - zaproponowałam przesadnie słodkim głosem. - Tak, zaparzę. Pójdziemy do salonu.. wypijemy herbatki.. odpoczniemy trochę.. - mówiłam, pchając ją delikatnie za barki coraz bardziej w stronę wyjścia.

Udało mi się łagodnie poprowadzić dziewczynę w naszą strefę relaksu, nie obrywając przy tym falą jej gniewu, z czego byłam zadowolona. Posadziłam ją na wygodny fotel, a sama podeszłam do małego baryku, zamiast wcześniej obiecanej melissy, nalewając nam whiskey.

- Alkohol? W takim momencie? - Zareagowawła na mój pomysł z trunkiem.

Przytaknęłam głową, uśmiechając się sztucznie. Miałam nadzieję że mimo wszystko ulegnie pokusie i się zgodzi. W końcu bardzo rzadko pozwalała mi pić alkohol, głównie dlatego, że nieźle mi po nim odwalało. Z resztą, nie tylko ona. Nawet tak bezuczuciowy demon jak Valentino odradzał mi picia, nie mówiąc już nic o Voxie. Jak to wspominali, nie trzeba mi dużo bym zaczęła świrować, co nie raz kończyło się katastrofą. Dlatego niemal rozpłakałam się ze szczęścia, gdy wykryłam delikatne skinięcie głową dziewczyny na zgodę.

Usiadłam na kanapie dość blisko niej, wręczając jej kielich do ręki. Swój przyłożyłam do ust, z dość szybką prędkością pijąc zawartość.

- Może wolniej? - Zareagowała. - Nie pozwolę ci więcej niż na jedną porcję.

Jęknęłam poirytowana na jej słowa, tym samym szybko stopując się z piciem.

- Dobra już, dobra - wymamrotałam, ostatecznie i tak zerując moje whiskey.

Nastała chwila średnio komfortowej ciszy, podczas której zdążyłam zmienić pozę do siedzenia z dobre cztery razy. Poprawiłam włosy i schludnie popatrzyłam się na własne paznokcie.

- Zrobisz mi nowe hybrydy? Mam odrosty - rzuciłam, chcąc jakkolwiek pozbyć się naszego milczenia.

- I co my z tym teraz zrobimy.. - spytała cicho.

- Hmm, nie wiem. Możesz wybrać. Albo nie! Chcę bordowe. Chociaż może czarne..? Będą mi do wszystkiego pasować - zaczęłam rozmyślać swój wybór na głos.

Zdążyłam jedynie usłyszeć dźwięk szkła stawianego na stole, oraz rozczarowane wzdychnięcie Vel, nie znaczące nic dobrego.

- Nie mówię o twoich durnych paznokciach, idiotko! - Wydarła się poirytowana.

Zamilkłam, nieco kuląc sylwetkę. Dziewczyna natomiast złapała się za skronie, opierając bezwładnie ciało o zagłówek kanapy.

- Chodziło mi o wszystkie szkody, które wyrządził ten dureń. Odzyskanie strat nie zajmie mniej niż tygodnia, a nie mamy na to czasu - wyjaśniła, już nieco spokojniej.

Czyli jednak.. - pomyślałam. Przekonanie, że grzeszniczka miała wywalone na wszelakie zniszczenia, było błędne, co sprawiło że nieco posmutniałam. Wyprostowałam lekko plecy i odchrząknęłam, tym samym dając sobie czas na pomyślnie, jakich słów powinnam użyć by jakoś podnieść ją na duchu.

- Hej, nie zapominaj, że mamy od tego ludzi - rzekłam. Spojrzała się na mnie, jakbym właśnie urwała się z choinki.

- Ludzie nie odwalą za mnie na nowo tej całej roboty! - Krzyknęła.

Doskonale wiedziałam, o co jej chodzi. Na miejscu Velvette też bym się wkurzyła, jednak mimo wszystko uważałam, że nie powinna wyładowywać swojej złości akurat na mnie. Spojrzałam się na sukienkę z przymiarek, której defakto nawet nie zdążyłam zdjąć. Wstałam dumnie, podkreślając pozami jej projekt.

- Ta wyszła ci ślicznie, a nie zajęła dłużej niż dzień - powiedziałam. Zauważyłam jej zmieszany wyraz twarzy, który idealnie określał, że próbuję zrozumieć przekaz moich słów.

- Chodzi mi o to, że nie musisz się martwić o czas - wyjaśniłam. - Pracownice może nie uszyją kiecek tak dobrze jak zrobiłabyś to ty, ale z pewnością uporządkują biuro. Do tego, wcale nie mam tak dużo pracy do czasu przyjęcia. Z chęcią wykorzystam wolny czas, by ci pomóc - powiedziałam.

Ostatnie zdanie było jednak kłamstwem. Wspomniana uroczystość, przez którą każdy z Vees narzekał na brak czasu, miała być jedną z ważniejszych. To znaczyło, że wszystko musiało być idealnie i nie było miejsca na żadne niedogodnienia. By wszystko poszło zgodnie z planem, Vox porozdawał dla naszej czwórki zadania, które mieliśmy zrealizować przez najbliższe dwa miesiące. Czas mijał jednak o wiele szybciej niż zakładałam, przez co z 60 dni zrobił się tydzień, a ja nawet nie zaczęłam swojej roboty.

Dlatego gryzłam się aktualnie w język, że zaproponowałam dla Velvette pomoc, pomimo że sama jej potrzebowałam. Nie miałam jednak zamiaru testować granic dziewczyny, wycofując swoją propozycję. W końcu wkurwiona Velvette, to niebezpieczna Velvette, a mi nie uśmiechało się, by w jednym z ważniejszych dni mojego życia, pokazać się z wielkimi śladami po walce na ciele.

- Kurwa, nie mogę.. jesteś cudowna - powiedziała, natychmiast obdarowując mnie mocnym uściskiem.

Zaśmiałam się nerwowo, w głębi duszy płacząc z rozpaczy. Jak ja z tym wszystkim zdążę, to zwijcie mnie Lucyfer - pomyślałam jedynie, w tym samym czasie wyobrażając sobie wszystkie czarne scenariusze, w których obrywam od Voxa za nie dopilnowanie danych mi rzeczy.

Jednak wracając. Wypowiem się nieco bardziej o owym przyjęciu, które mimo że się wydaje, to nie jest wcale aż tak skomplikowane. Otóż uroczystość ta, jest rocznicą naszej kampanii. To taka tradycja, że zawsze urządzamy wielki bal, na który zapraszane jest praktycznie całe pentagram city. Bawimy się i oczywiście chlejemy, by uczcić tę nasze zwycięstwo. Mimo iż jak wspomniałam, jest to głównie impreza wręcz krzycząca pogłos "Jebcie się stare kurwy, my jesteśmy wysoko na górze, natomiast wy już na zawsze zostaniecie na dole" to i tak mnóstwo demonów nigdy jej sobie nie odmawiało. Czasem myślałam, że są tam jedynie dla darmowej wódki bądź dobrego żarcia, co w sumie miało by ręce i nogi. Nie obchodziło to jednak żadnego z Vees. W końcu nie ważne jak mówią, ważne że mówią, prawda? Do tego wcale nie liczyła się udana zabawa, bądź dobra atmosfera. Ważna była frekwencja i znajdowanie się na pierwszych stronach gazet, co do tej pory zawsze nam wychodziło.

Wspomniane było również, że każdy z naszej czwórki dostał pewne zadania. Nie były one trudne, w końcu większością zajmowała się obsługa, jednak i tak były one na tyle istotne i kluczowe, że musiały wyjść bezbłędnie. Voxxy oczywiście był organizatorem. Dyktował on dokładnie dla wszystkich, czym mają się zajmować. Sam natomiast obliczał zyski i straty takiego oto przyjęcia. Valentino miał za zadanie zrobić rozgłos w internecie na wszystkim co tylko się da. Jak mówiłam, ważna jest ilość nie jakość, dlatego nie zbyt patrzyliśmy na to, czy ktoś dowie się o tym z teledysku Voxa, czy jakiejś strony porno.

Velvette jak można się domyślić, miała zająć się wybitnymi kreacjami dla naszej czwórki, w czym przeszkodził jej nieco Valentino. Ja natomiast zająć się miałam względami estetycznymi, czyli na przykład dekorowaniem sali, bądź robieniem ulotek. Jak się jednak okazało, przez moją nagłą chęć pomocy, dzieliłam od dziś nieco robotę z Velvette, przez co z każdą minutą coraz bardziej zaczęłam się stresować.

Delikatnie zdjęłam z siebie jej ręce i uśmiechnęłam się choć udawanie, to ciepło.

- Wszystko dla najlepszej przyjaciółki - oznajmiłam.

Złość Vel jak szybko przerodziła się w ulgę, tak też szybko zamieniła się teraz w istną obojętność. Wyciągnęła komórkę, zapewne by coś na niej zapisać.

- Jutro o 8 zaczniemy sprzątanie, pasuje? - Spytała, jednak po jej sposobie mówienia wiedziałam, że nawet nie ma opcji bym powiedziała coś innego niż "tak".

Mruknęłam więc w zgodzie, na co usłyszałam szybkie klikanie w ekran telefonu.

- To umówione. Tylko nie zaśpij - powiedziała. Skinęłam głową z dość dziwnym wyrazem twarzy. Był on głównie spowodowany myśleniem o mojej glupocie jak i rozczarowaniem samą sobą.

Mogłam chociaż zacząć te jebane ulotki z miesiąc wcześniej, teraz miałabym wolne - myślałam. Obwinianie swojej własnej postaci, szybko jednak przerodziło się na złość do kogoś innego. W końcu to nie była moja wina, tak?

To była wina Valentino.

The M.<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro