17.
- Na Anioła...
Wpatruję się przerażony w twarz Magnusa, nie mając pojęcia, co robić. Mężczyzna zaczyna słabnąć, więc trzymam go mocno, by nie upadł na ziemię. W momencie, gdy zamierzam wyjąć ostrze z rany i jak najszybciej zatamować krwawienie, zauważam coś dziwnego. Oczy Magnusa przybierają intensywnie niebieską barwę, zęby zamieniają się w ostre kły, a z gardła dochodzi ciche warczenie. Natychmiast wbijam ostrze głębiej. Kilka sekund później mężczyzna przybiera postać żarzącego się popiołu, a ja wpatruję się dłuższą chwilę w przestrzeń, próbując otrząsnąć się po tym dziwnym zdarzeniu.
Słyszę zbliżających się do mnie przyjaciół. Najszybciej dociera do mnie Isabelle.
- Wszystko w porządku, braciszku? - pyta z troską, przytulając się do mnie. - Jak zorientowałeś się, że to demon?
- Nie wiem. Po prostu to poczułem. - Wyjaśniam. - Ale... skąd wiedział gdzie zabrałem Magnusa na naszej pierwszej randce?
- Nie mam pojęcia.
- Chodźmy dalej - mówię, chcąc uwolnić się od spojrzeń przyjaciół, nienawidzę być w centrum uwagi.
- Tam! - woła Iz i wskazuje palcem w pewien kierunek.
Na początku widzę jedynie drogę prowadzącą w ciemność. Dopiero, gdy wytężę wzrok, zauważam schody i budynek.
- Czar. - Wyjaśnia, widząc moją zdezorientowaną minę. - Niewidoczne dla przyziemnych.
- Myślałem, że ty też straciłaś pamięć. Skąd to wszystko wiesz? Jest jakiś poradnik dla początkujących nocnych łowców, o którym nikt mi nie powiedział?
- Nie, po prostu szybko się uczę. - Pokazuje mi język.
Ruszamy szybkim krokiem we wskazanym przez moją siostrę kierunku. Wchodzimy ostrożnie do budynku i maszerujemy wzdłuż słabo oświetlonego korytarza. Po chwili znajdujemy się w pomieszczeniu z wizji, której doświadczyliśmy w momencie tropienia Magnusa. Zatrzymuję się i przesuwam wzrokiem po pokoju. Widzę ciemny sufit i podłogę, czerwone ściany oraz kanapę, mnóstwo obrazów, roślinności. Ani śladu Magnusa.
- Alec! - Słyszę głos Jace'a, dochodzący z innego pokoju. - Tutaj!
Rzucam się biegiem w kierunku, z którego dochodzi głos. Wchodzę do pomieszczenia i oddycham z ulgą.
- Mags - szepczę.
Mężczyzna znajduje się na podłodze, siedzi oparty o ścianę. Jego dłonie zostały uwięzione w kajdankach, przykutych do znajdującej się obok rury. Wygląda jak siedem nieszczęść. Na jego zmęczonej twarzy goszczą kropelki potu. Jego ubranie jest brudne, podarte i zakrwawione. Rana na brzuchu została prawie wyleczona, ale nieprzerwanie sączy się z niej pewna ilość krwi. Ktoś zadbał o to, żeby Magnus przeżył, ale nie odzyskał pełni sił.
Podchodzę do niego, siadam na ziemię i jak najdelikatniej kładę dłoń na jego policzku. Automatycznie odczuwam przyjemne ciepło, rozlewające się po całym moim ciele. Moje usta wykrzywiają się w lekkim uśmiechu.
- Żyjesz.
- Alexander? - Czarownik bardzo powoli unosi powieki.
- Tak, to ja.
- Uciekaj - szepcze z trudem.
- Co?
- Camille lada chwila zorientuje się, że się tu wdarliście...
- Nie obchodzi mnie to. - Przerywam mu stanowczo i próbuję uwolnić go z kajdanek. - Nigdzie się bez ciebie nie wybieram.
- Musisz wracać... Musisz wracać do świata, Alexandrze.
- Nie chcę świata. Chcę ciebie. - Słowa same wychodzą mi z ust.
Od razu rumienię się i spuszczam wzrok, zawstydzony swoim wyznaniem. Gdy kątem oka sprawdzam jego reakcję, widzę, że posyła mi najpiękniejszy uśmiech na świecie. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale ktoś go uprzedza.
- Lightwood. - Błyskawicznie wstaję i odwracam się w stronę, z której dochodzi głos. - Ty i twoi przyjaciele zabiliście moją ulubioną zabawkę.
- Mówisz o tym zmiennokształtnym demonie? - Przypominam sobie moment, w którym wbiłem ostrze w owego demona, wyglądającego jak Magnus i wzdrygam się. - Naprawdę myślałaś, że się nabiorę? Sądziłaś, że pomyślę, że to Magnus?
- A nie pomyślałeś? - Camille wygląda na zaskoczoną.
- Przez moment. - Przyznaję zgodnie z prawdą. - Krótki moment. Zmylił mnie fakt, że wiedział pewną rzecz, o której nie powinien mieć pojęcia.
- Obserwuję was od dawna, Lightwood. Wiem wszystko.
- Ale...
- Koniec gadania.
Pstryka palcami i w mgnieniu oka jeden z wampirów pojawia się za mną, po czym przykłada mi do szyi nóż. Szamoczę się z mężczyzną, ale powoduje to utworzenie się na mojej szyi podłużnej rany.
- Spokojnie, zrobisz sobie krzywdę - mówi kobieta, udając zmartwienie.
- Czego chcesz od Magnusa? - pytam zniecierpliwiony.
Kobieta siada na znajdującym się obok fotelu, zakłada nogę na nogę i przeczesuje dłonią długie, brązowe włosy.
- Jestem ścigana. Clave dowiedziało się, że nieustannie żywię się na ludziach i przemieniam ich, tworzę armię. Postanowiłam to zrobić, bo mam dosyć życia w strachu przed nocnymi łowcami. Armia, w której jestem trakcie tworzenia, potrzebuje odpowiedniego przywódcy. Jakiś czas temu, przeglądając księgi czarów, wpadłam na interesujący rytuał, "transformationis potens". Przemiana wampira w istotę praktycznie niezniszczalną. Pierwotnego wampira.
- Jesteś wariatką - rzucam i nie mogąc się powstrzymać, parskam śmiechem.
- Nie pozwalaj sobie, mały nocny łowco.
- Do czego potrzebujesz Magnusa? Do przeprowadzenia tej szopki?
- Nie, nie. Magnus w życiu nie wyraziłby chęci współpracy ze mną. Mam do tego kogoś innego. Twój chłopak pomoże mi w inny sposób. Do rytuału potrzebuję tylko kilku rzeczy. Oczu feniksa, gwieździstej soli, Idrysowej wody, krwi nocnego łowcy i... życia czarownika.
Dwa ostatnie słowa powodują, że czuję się jakbym przyjął cios w brzuch. Zaczynam szamotać się w objęciach mężczyzny jeszcze bardziej. Uderzam go z całej siły łokciem w żebro, uwalniam rękę, chwytam sztylet schowany w kieszeni i wbijam go w twarz wampira. Puszcza mnie z okrzykiem bólu, a ja rzucam się w stronę Camille, odczuwając potrzebę wbicia kołka w jej zimne serce. Jeszcze nikt nigdy nie wzbudzał we mnie takich negatywnych emocji. Nim zdążę do niej dotrzeć, dwóch osiłków łapie mnie i zaczyna okładać pięściami. Całkiem jak za dobrych, starych czasów w szkole, przychodzi mi na myśl. Gdy stawiają mnie przed uśmiechającą się słodko Camille, czuję cieknącą z nosa i ust krew.
- Zastanawiałam się, gdzie ja znajdę potężnego czarownika i nocnego łowcę? - Kontynuuje brunetka. - I po chwili mnie olśniło! Moi drodzy przyjaciele z Brooklynu. Porwałam jedynie Magnusa, bo wiedziałam, że i tak przybędziesz na ratunek swojemu ukochanemu czarownikowi.
Posyłam jej mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Nie patrz na mnie w ten sposób. Tak naprawdę wyświadczam ci przysługę. Naprawdę wierzysz, że Magnus będzie wiecznie cię kochać? Nie znudzisz mu się? Może tego nie pamiętasz skarbie, ale Magnus jest nieśmiertelny. Ty się zestarzejesz, on nie. Wasz związek nie ma przyszłości. Powinieneś mi podziękować.
- Pieprz się - odpowiadam.
W tym momencie, do pokoju wchodzi pewny ciemnoskóry mężczyzna ubrany w sięgający do kostek, czarny płaszcz. Nie jest sam, towarzyszą mu dwie kobiety.
- Gale, nareszcie jesteś. Możemy zaczynać.
Czuję przebiegające po plecach ciarki. Co robić? Do jasnej cholery, myśl, Alec. Przebiegam wzrokiem po twarzach przyjaciół i widzę, że wysyłają mi przepraszające spojrzenia, także nie mając pomysłu, jak wyjść z tej beznadziejnej sytuacji. Tylko Clary wygląda na dziwnie spokojną.
Ponownie patrzę na Camille i widzę, że wampirzyca staje w okręgu światła, który został stworzony przez czarownika i uśmiecha się dumnie. Gale rozpoczyna rytuał, rozpalając ogień wokół wielkiego kotła, znajdującego się na środku pokoju. Unosi wysoko dłonie, wymawia pewne słowa i mały ogień zamienia się w wielkie płomienie. Wrzuca kilka potrzebnych składników do kotła, nieprzerwanie odmawiając zaklęcie razem ze swoimi towarzyszkami.
- Nocny łowca - mówi kilka minut później.
Dwóch mężczyzn popycha mnie w kierunku Gale'a, który sięga po nóż. Chwyta moją rękę, umieszcza ją nad kotłem, po czym rozcina skórę. Tępy ból powoduje, że wydaję z siebie cichy syk. Pozwala kilku kroplom opaść do metalowego pojemnika, po czym każe odprowadzić mnie na poprzednie miejsce.
- Czarownik.
Moje przerażone spojrzenie natychmiast kieruje się w stronę Magnusa. Pomagierzy Camille podnoszą go i prowadzą do Gale'a, pozostawiając na jego nadgarstkach kajdanki. Po chwili nóż znajduje się niebezpiecznie blisko szyi Bane'a.
- Nie! - krzyczę zdesperowany. - Camille, z tego co wiem, ty i Magnus byliście razem. Nic już do niego nie czujesz? Jesteś w stanie zabić osobę, którą kochałaś?
Gdy brunetka przenosi na mnie swój wzrok, w jej oczach zauważam wahanie. Moje serce zaczyna bić szybciej, łudzę się, że kobieta ulegnie i daruje Magnusowi życie. Po chwili ponownie zakrywa wszystkie prawdziwe emocje sztucznym uśmiechem.
- To słodkie - odzywa się. - Myślisz, że jestem zdolna do jakichkolwiek uczuć. Skarbie, miłość słabnie, zwłaszcza, gdy jest się nieśmiertelnym. To, co łączyło mnie i Magnusa jest pradawne. Kontynuujmy.
W momencie, gdy czarownik ma zamiar wykonać polecenie Camille, Magnus ożywia się i niszczy kajdanki niebieskim płomieniem, po czym wyswobadza się z nich. Unosi dwa palce, co powoduje, że stojący przed nim mężczyzna chwyta swoją szyję, dusząc się. Po chwili Bane wypycha rękę przed siebie, Gale i dwie czarownice uderzają z impetem o ścianę i opadają nieprzytomni na ziemię. Podobnie rozprawia się z wampirami stojącymi za nim.
Bane uśmiecha się dumnie. Na ten widok nabieram nowej energii. Z całych sił uderzam stojącego za mną wampira, łokciem w twarz. Magnus pomaga mi z drugim podziemnym, wysyłając w jego stronę kulę ognia. Wyswobodzony, prędko łapię swój łuk i pomagam przyjaciołom.
Po chwili do pomieszczenia wpada ponad dziesięć wampirów, wezwanych przez zaniepokojoną sytuacją Camille, a my cofamy się powoli ku ścianie.
- Za dużo ich - mówi Izzy.
- Trochę wiary - rzuca Jace, a ja spoglądam na niego jak na idiotę.
Sięgam powoli po łuk, leżący na podłodze, obserwując powiększającą się liczbę przeciwników. Wampiry otaczają nas praktycznie ze wszystkich stron, uniemożliwiając ucieczkę. Wyjmuję z kołczanu strzałę, nakładam jej nasadę na cięciwę, naciągam i oczekuję na ruch wampirów, obserwując je ze skupieniem. W momencie, gdy napastnicy ruszają w naszą stronę, wypuszczam strzałę w pierwszy cel. Trafiam w serce podziemnego i zamienia się on w popiół. Prędko wyciągam z kołczanu kolejny pocisk i staram się wycelować w następnego wampira. Nie jest to łatwe, bo poruszają się zadziwiająco szybko. Udaję mi się zabić trzech mężczyzn, zanim ktoś wytrąca mi z ręki łuk. Robię unik, po czym sięgam po sztylety, które zabrałem ze sobą i zaczynam manewrować nim między podziemnymi. Nie mam pojęcia, gdzie się tego nauczyłem.
Jeden z wampirów wyciąga z mojego kołczanu strzałę i wbija mi ją w pierś. Zaczerpuję głośno powietrza i klnę w duchu. Jednym mocnym ruchem, wbijam broń w szyję przeciwnika. Jace zauważa, że mam kłopoty, więc podbiega i szybkim ruchem pozbywa się pocisku z mojej klatko piersiowej, po czym wbija go w ciało, chcącego zaatakować nas wampira.
- Dzięki - mówię, jak najszybciej aktywując stelą runę leczącą.
Ze zdziwieniem obserwuję, jak rana widoczna pod rozdartym materiałem znika.
- Zawsze do usług. - Mruga i rzuca się na kolejnego wampira.
Zabija go bez większych problemów i uśmiecha się dumnie.
- Ale zabawa - rzuca podekscytowany.
Jego uśmiech nieco beldnie, gdy ilość przeciwników zdaje się nie maleć i nieprzerwanie na naszej drodze pojawiają się nowi, którzy przybywają do pokoju. Niedługo później stoimy na środku pomieszczenia, otoczeni ze wszystkich możliwych stron. Czując, że koniec jest bliski, odnajduję dłoń Magnusa, chwytam ją z całych sił i splatam nasze palce.
I nagle do moich uszu dociera głośny dźwięk pękającego szkła. Przyciemnione do granic możliwości okna w pomieszczeniu pękają i do środka wpadają stwory, które powodują, że po plecach przebiegają mi ciarki. Są one przerażająco ogromne, włochate oraz poruszają się prawie tak szybko jak wampiry.
- Wilkołaki? - Dziwi się Magnus.
- Dałam znać Luke'owi. - Wyjaśnia moja rudowłosa przyjaciółka.
Ze zdziwieniem obserwuję atakujących wampiry czworonożnych podziemnych. Wilkołaki rzucają się na przeciwników, rozszarpując ich na krwawe kawałki. Z ich pomocą szybko pozbywamy się wampirów i oddychamy z ulgą. Przebiegam wzrokiem po przyjaciołach, oceniając stan ich zdrowia po starciu z podziemnymi. Oprócz licznych zadrapań, kilkunastu płytszych i głębszych ran oraz podziurawionych ubrań, wszystko wygląda dobrze. Rzucam się biegiem w stronę siostry, wyciągając z kieszeni stelę.
- Iz! Wszystko w porządku? - pytam, chwytając jej rękę i aktywując iratze na jej skórze.
- Oczywiście, że w porządku. Wątpiłeś w to, że dam radę?
- Nie, nie. Skopałaś im tyłki - mówię i w pomieszczeniu rozbrzmiewa słodki śmiech Isabelle. - Po prostu... zwariowałbym, gdyby coś ci się stało.
Łapię dziewczynę w objęcia i przytulam jak najmocniej, ciesząc sie, że już po wszystkim. Gdy oddalamy sie od siebie, od razu zostaje skradziona przez Simona.
- To samo tyczy się ciebie, Bane - oświadczam, odwracając się do mężczyzny.
Dosłownie trzy sekundy później znajdujemy się w swoich ramionach. Wtulam się w ciepłe ciało Magnusa, oddychając głęboko i dziękując Aniołowi, że wszystko z nim w porządku.
- Jak się czujesz? Co z raną? - pytam, gdy wypuszczam go z objęć.
- Nie ma już po niej śladu.
- Ale... jak to zrobiłeś? Tak niespodziewanie odzyskałeś siły.
- Jestem Wysokim Czarownikiem Brooklynu, kochanie - rzuca i mruga figlarnie. - A tak naprawdę, gdy cię zobaczyłem, wiedziałem, że nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało. W tym momencie odzyskałem siły.
Posyłam mu uśmiech, po czym rozglądam się, czując, że to jeszcze nie koniec dzisiejszych dziwnych wydarzeń. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę kogo szukam.
- Gdzie jest Camille?
Po chwili słyszę znajomy kobiecy głos, ostrzegający mnie przed nadciągającym zagrożeniem. Odwracam się gwałtownie i widzę niebezpiecznie szybko zbliżającą się do mnie postać. Sekundę później zostaję przygwożdżony do ściany, czyjaś ręka napiera na moją szyję, sprawiając, że mam problem ze złapaniem oddechu.
- Witaj ponownie, Alecu - mówi Camille, wzmacniając uścisk na mojej szyi. - Pamiętasz, że obiecałam ci uwolnienie od tej agonii, której doświadczysz, gdy będziesz robił się coraz starszy, a Magnus wciąż będzie dziewiętnastoletnim ciachem? Czas spełnić ową obietnicę.
Próbuję zdjąć dłonie wampirzycy ze swojego ciała, ale to na nic, jest zbyt silna i rozwścieczona. Czuję ogień w płucach, mój organizm płaczliwie domaga się powietrza. Zaczynam odpływać, gdy nagle uścisk rozluźnia się, po czym całkowicie znika, a ja opadam na ziemię, łapczywie nabierając powietrza do płuc.
Podnoszę głowę i widzę, że teraz to Camille przyciskana jest do ściany przez Magnusa. Jedna z jego dłoni znajduje się na szyi wampirzycy, a druga na jej klatce piersiowej, w miejscu gdzie zlokalizowane jest serce. Mężczyzna szepcze pewne słowa, a w kącikach jego oczu widać łzy. Camille szamocze się, syczy, warczy. Pierwszy raz widzę, że jest prawdziwie i niezaprzeczalnie przerażona. Nagle Magnus zaczerpuje głośno powietrza, pewnie z powodu silnego uderzenia, które zadała mu Camille, ale nie pozwala jej uciec. Z trudem wypowiada kilka ostatnich słów zaklęcia i pozwala, by martwa Camille, której skóra z białej zmieniła barwę na ciemnoszarą, opadła na ziemię.
Mężczyzna odwraca się bardzo powoli w stronę moją i naszych przyjaciół. Całą uwagę skupiam na jego twarzy i oczach, w których widać cierpienie. Magnus robi kilka kroków w moim kierunku, po czym traci panowanie nad własnym ciałem i osuwa się na podłogę. W ostatniej chwili ratuję go przed upadkiem, siadam powoli na ziemi i trzymam go mocno w objęciach.
- Co się stało? Nie, nie, nie... To niemożliwe - Wpatruję się przerażony w ranę na jego klatce piersiowej.
- Miała sztylet...
- Wszystko będzie w porządku, wszystko będzie w porządku, wyjdziesz z tego... - Powtarzam, wiedząc, że to nieprawda.
Magnus Bane jest nieśmiertelny, ale nie niezniszczalny. Rana na jego piersi jest poważna. Duża, głęboka i umiejscowiona przy ważnym organie, którym jest serce. Do tego stracił w ciągu ostatnich kilkunastu godzin za dużo krwi, sił i magii.
- Alexandrze... to dobra śmierć.
- Co? - Czuję na moim policzku pierwszą łzę. - Nie umrzesz...
- Oboje znamy prawdę... Wszystko jest w porządku, Alexandrze. Znajduję się w ramionach mojej największej miłości. Pierwszej osoby, którą tak mocno pokochałem. Nie mogłem wyobrazić sobie lepszej śmierci... - mówi spokojnie i dotyka opuszkami palców mojego policzka.
- Proszę, nie zostawiaj mnie - szepczę, łamiącym się głosem.
- Aku cinta kamu.
Nim zdążę odpowiedzieć, jego oczy tracą iskierkę, którą tak uwielbiam. Powieki zamykają się, zasłaniając jego piękne złotozielone tęczówki. Klatka piersiowa przestaje się unosić, a jego wielkie, dobre serce, które miało swój oryginalny, nietypowy dla zwykłego człowieka rytm, przestaje bić. Ciepła dłoń, którą trzymał na moim policzku, opada na podłogę.
Wpatruję się w jego spokojną twarz, czując, że moje serce rozpada się na kawałki. Po chwili nie wytrzymuję, wybucham płaczem i wtulam się w jego ciało.
Czy ten rozdział jest tak beznadziejny jak mi się wydaje? D:
Nie bijcie mnie, please. Uwierzcie, że boli mnie to tak bardzo jak was.
Jeśli teraz czujecie się bardzo źle, to pamiętajcie, że zostały mniej niż 2 tygodnie do pierwszej randki serialowego Maleca i mniej niż 3 tygodnie do sceny, z której stilla widzicie poniżej 🔜
Oki doki, kolejny rozdzialik mam nadzieję niedługo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro