12.
Czując narastającą w moim umyśle panikę, wpatruję się w stojących w drzwiach gości. Patrzą na mnie z pod przymrużonych powiek, wysyłając mi mordercze spojrzenia. Niewiele myśląc, zamykam im drzwi przed nosem. Prawie. W ostatniej chwili mężczyzna zaczyna napierać na drzwi, uniemożliwiając mi ich zamknięcie. Wzdycham cicho i ponownie szeroko je otwieram.
- Maryse, Robert! Jak miło was widzieć! - Uśmiecham się sztucznie, mówiąc ociekającym sarkazmem tonem. - Czemu zawdzięczam tą niebywałą przyjemność?
- Gdzie są nasze dzieci? Gdzie Alec i Isabelle? - Odzywa się ostro Maryse.
- Wasze dzieci? - Prycham, po czym wychodzę na świeże powietrze i zamykam za sobą drzwi. Mam nadzieję, że Alec wciąż jest zajęty filmem i niczego nie podsłucha. - Po pięciu miesiącach przypomnieliście sobie, że macie dzieci?
- Nie było dnia, żebyśmy o nich nie myśleli.
- Czyżby? I zjawiacie się tu dopiero teraz? - Staram się mówić spokojnie i cicho, ale wzburzenie sprawia, że słabo mi to wychodzi. - Ja odnalazłem ich dwa miesiące temu. Byłem całkiem sam, moja magia tropiąca, nie wiadomo dlaczego, nie działała, zwiedziłem dla nich większość Ameryki Północnej. A wy? Co wy robiliście w tym czasie?
- Nie mamy czasu na pogawędki, zwłaszcza nie z tobą. - Rzuca opryskliwie kobieta. - Alec i Isabelle muszą natychmiast wracać do instytutu, by rozpocząć szkolenie.
- Słucham? - Otwieram szeroko oczy. - Jakie szkolenie? Oni nic nie pamiętają. Nie pamiętają was, nie pamiętają instytutu, nie pamiętają, że są nocnymi łowcami.
- Wszystko im wyjaśnimy.
- Oszaleliście. - Stwierdzam. - Myślicie, że dlaczego jeszcze o niczym nie powiedziałem Alecowi? Nie mogę od razu wyznać mu całej prawdy. By to zrobić, potrzebuję jego całkowitego zaufania. W innym przypadku ucieknie, myśląc, że jestem szaleńcem...
- Nie mamy na to czasu. - Robert wchodzi mi w słowo. - Do miasta zbliża się coś złego.
- Nie rozumiem.
- W ostatnim czasie demoniczna aktywność w naszym mieście bardzo się powiększyła. - Zaczyna wyjaśnienia. - Nieustannie szukamy przyczyny, ale na razie nie wpadliśmy na żaden trop. Nie wiemy, czy stoi za tym kolejny szaleniec, czy to zwykły przypadek. Alec i Isabelle potrzebują nas, a my, i cały instytut potrzebujemy ich.
- Alec i Isabelle niczego nie pamiętają. - Powtarzam. - Kilka miesięcy temu byli jednymi z najlepszych nocnych łowców, ale dzisiaj? Są zwykłymi nastolatkami. Chcecie wystawić ich na pewną śmierć? Kocham Aleca i Izzy, nie pozwolę wam ich skrzywdzić.
- Kochasz? Istoty takie jak ty są zdolne do miłości? - Kobieta udaje rozbawioną.
- Magnusie. - Zaskoczony faktem, że Robert zwrócił się do mnie po imieniu, szybko przenoszę na niego wzrok. - Alec i Isabelle mają to we krwi, nie we wspomnieniach. Poradzą sobie, tylko muszę przejść trening w instytucie. A my musimy zaczął działać, bo jeśli tego nie zrobimy, wszyscy będziemy w niebezpieczeństwie.
*****
- Kto to był? - pyta Alec, gdy wracam do pokoju i siadam na łóżko. Moje lecznicza magia podziałała i chłopak odzyskał swój prawdziwy głos, wolny od chrypki.
- Listonosz.
Poniekąd nie kłamię, ponieważ to właśnie listonosz przerwał mi rozmowę z rodzicami Aleca.
- Proszę. - Odwracam się od chłopaka i podaję mu kopertę, którą wręczono mi dwie minuty temu.
Nie patrząc na nadawcę, powoli otwiera ją i zaczyna czytać. Za to ja kładę się na łóżku i wracam do rozmyślania nad rozwiązaniem całej tej poplątanej sytuacji. Obiecałem rodzicom Aleca, że w ciągu dwóch tygodni wszystko mu wyznam. Jak ja to zrobię...?
Przerywa mi głośny męski krzyk. Szybko wracam do chłopaka wzrokiem, mocno zaniepokojony. Alec wpatruje się w kartkę z niedowierzaniem i szerokim uśmiechem.
- Udało się! - Podekscytowanie sprawia, że jego głos jest o oktawę wyższy.
- Co takiego?
- Dostałem się do finału! - Wykrzykuje radośnie. - W konkursie strzelniczym - wyjaśnia, gdy posyłam mu zdziwione spojrzenie.
- Wow! Gratulacje! - Uśmiecham się i mocno przytulam niebieskookiego.
Mam mieszane uczucia. Cieszę się z sukcesu Aleca, ale robi mi się słabo na samą myśl, że niedługo będę musiał odebrać mu jego zwykłe, przyziemne życie, które bardzo kocha i wyznać mu prawdę o nadnaturalnym świecie.
- Dzięki. - Posyła mi przepiękny uśmiech, po czym wraca wzrokiem na list. - To już za tydzień! Lecę trenować! - Rzuca kartkę na pościel i błyskawicznym tempie zrywa się z łóżka.
- Hej, zwolnij trochę! - Wołam rozbawiony. - Jesteś przeziębiony, nie ma mowy o żadnym treningu.
- To było tylko chwilowe złe samopoczucie, czuję się o wiele lepiej. - Zarzeka się, ściągając piżamę i wciągając na siebie spodnie dresowe. Odwracam wzrok, chcąc ujarzmić budzące się we mnie podniecenie spowodowane widokiem mojego chłopaka w samych bokserkach. Kilka miesięcy bez seksu daje się we znaki. - Coś mi mówi, że to dzięki twojemu towarzystwu czuję się tak dobrze.
Dzięki mojemu towarzystwu i odrobinie magii, poprawiam go w myślach.
- Czy to znaczy, że zasłużyłem na buziaka? - pytam flirciarsko, podnosząc się z łóżka i kierując w stronę ubierającego biały t-shirt Aleca.
- Pewnie - odpowiada po kilku sekundach namysłu.
Uśmiecham się szeroko i czuję jak moje serce przyśpiesza. Niebieskooki obejmuje mnie w pasie i zmniejsza dzielącą nasze ciała odległość do zera. Chłopak pochyla się powoli, a ja zamykam oczy. Czuję na twarzy jego ciepły i słodki oddech. Po chwili wyczuwam na policzku subtelne muśnięcie jego ust. Ten pozornie zwyczajny gest, powoduje, że z moich ust wydobywa się cichy pomruk. Przygryzam wargę, nie mogąc doczekać się momentu, gdy usta Aleca znajdą się na moich... Nagle chłopak rozluźnia uścisk i wypuszcza mnie ze swoich objęć.
- No co? - odzywa się, gdy patrzę na niego wymownym wzrokiem. Wciąga na siebie szarą, znajomą mi bluzę z kapturem, znalezioną, jak mniemam, w kontenerze na śmieci. - Chciałeś buziaka, to masz.
- To był ten buziak? W policzek?! - wyrzucam z siebie zaskoczony, wskazując na ową część twarzy.
- Nie podobało ci się? - pyta, uśmiechając się figlarnie. - Chodźmy, już czternasta. Za pół godziny zaczynamy trening.
Łapie moją dłoń i ciągnie mnie w stronę drzwi, a ja wzdycham głośno. Do czego to doszło, że zwyczajny nastolatek robi ze mną, co chce?
*****
Od kilkudziesięciu minut stoję oparty o ścianę i niczym oczarowany wpatruję się w Alexandra, który z różnych odległości dziesiątki razy bezbłędnie trafia w cel.
- Dobra robota, Alec. - Na sali gimnastycznej rozbrzmiewa głos trenera. - Bane może zaczniesz ćwiczyć, co?
Zdaję sobie sprawę, że odkąd pojawiliśmy się na dzisiejszym treningu, wypuściłem z mojego łuku dwie lub trzy strzały. Rozproszony przez perfekcyjność Alexandra zapomniałem o całym świecie. Sposób w jaki trzyma swój łuk, to jak skupia się podczas oddawania strzału i ten subtelny uśmiech, gdy trafia w cel...
- Bane! - Krzyk trenera sprowadza mnie na ziemię. Odrywam się od ściany i podchodzę do swojego stanowiska. W czasie, gdy unoszę łuk i celuję, mężczyzna przenosi swoją uwagę na Aleca: - Teraz poćwiczymy z ruchomym celem. Za mną.
Wypuszczam strzałę i zaciekawiony odwracam się, ponownie przerywając trening.
- Ruchomy cel? - szepczę sam do siebie.
Widzę jak Alec podąża za trenerem, który kieruje się na drugi koniec wielkiego pomieszczenia. Znajduje się tam mnóstwo tarcz strzelniczych, małych i dużych, stojących na podwyższeniu. Mężczyzna podchodzi do ściany i wciska pewien guzik. Ku mojemu zdziwieniu, fragmenty podwyższenia zaczynają się ruszać, a tarcze razem z nią.
- Masz minutę. - Zwraca się do chłopaka, przewieszającego przez ramię kołczan ze strzałami.
Przebiegam szybko wzrokiem po tarczach, licząc je.
- Dziesięć bezbłędnych strzałów w poruszające się cele w minutę? Niewyko...
- Zaczynamy! - Wykrzykuje trener.
Z zadziwiającą jak na zwykłego człowieka prędkością, Alec wyjmuje z kołczanu pierwszą strzałę, naciąga cięciwę i oddaje kapitalny strzał w środek poruszającego się obiektu. Powtarza to cztery razy, a ja przypatruję się całej sytuacji z otwartymi ustami, nie mogąc uwierzyć, w to co widzę. Za szóstym i siódmym podejściem niebieskooki nie skupia się dostatecznie, i strzała wbija się w odległości paru centymetrów od środka tarczy. Na szczęście chłopak nie popełnia błędu po raz trzeci. W momencie, gdy oddaje ostatni idealny strzał, na sali słychać donośny głos trenera:
- No, no! Nie jest źle. - Komentuje wyczyn Aleca z uśmiechem.
Nie jest źle? To było genialne! Osiem idealnych strzałów i dwa bliskie perfekcji w ciągu minuty! Nie mogąc się powstrzymać, zaczynam klaskać i gwizdać. Ludzie zgromadzeni na treningu na początku posyłają mi zdziwione spojrzenia, ale po chwili dołączają do mnie i także zaczynają klaskać. Wracam spojrzeniem do Alexandra i widzę, że zawstydzony chłopak studiuje wzrokiem każdy metr kwadratowy podłogi, a jego policzki przybrały kolor dojrzałego pomidora.
To, co się właśnie wydarzyło, daje mi do zrozumienia, że się myliłem. Alecowi odebrano wspomnienia, nie umiejętności. Nie jest zwykłym nastolatkiem, jego przyziemne życie to tylko złudzenie. Alexander Lightwood był, jest i zawsze będzie jednym z najlepszych nocnych łowców.
*****
Wchodzimy do mieszkania na Brooklynie, rozmawiając o Isabelle i jej umiejętnościach kulinarnych. Alec opowiada o tym, jak kilka dni temu siostra zafundowała mu ostre zatrucie pokarmowe jednym ze swoich dań. Dobrze wiedzieć, że Izzy nadal nie potrafi gotować i trzeba trzymać się z dala od jej wyrobów.
- Zjemy coś? - pytam, prowadząc chłopaka do salonu. - Zapewniam cię, jestem bardzo dobrym kucharzem.
- Isabelle mówiła wtedy coś bardzo podobnego. Uwierzyłem jej i przez resztę wieczoru wymiotowałem. - Krzywi się, zapewne przypominając sobie ową sytuację.
- Zaufaj mi.
- Ufam.
Gdy słyszę to jedno, krótkie, aczkolwiek bardzo ważne słowo, na moment zapiera mi dech. To właśnie na to słowo czekałem przez ostatnie dwa miesiące. Odwracam się powoli w stronę Aleca.
- Naprawdę?
- Tak. - Wzrusza ramionami, jakby mówił o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie. - Jesteś jednocześnie moim najlepszym przyjacielem i moim chłopakiem. Ufam ci bezgranicznie.
- Uwielbiam cię. - Wolałbym powiedzieć coś o większym natężeniu emocjonalnym, ale boję się, że dla niebieskookiego jest jeszcze na to za wcześnie.
Chłopak pochyla się nieznacznie i składa na moim czole delikatny pocałunek.
- Tak, zjedzmy coś - mówi, gdy nieznacznie się ode mnie oddala. - Umieram z głodu.
- To ja coś przygotuję, a ty się rozgość.
- Okej.
Wychodzę z pomieszczenia i kieruję się do kuchni, zastanawiając się nad tym, co przygotować. Podjęcie decyzji zajmuje mi ponad dziesięć minut. Miałem zamiar przygotować coś samodzielnie, ale Alec jest pewnie zbyt głodny, by czekać kilkadziesiąt minut na posiłek. Pstrykam więc palcami i sprawiam, że na blacie pojawiają się dwa naczynia z sałatką z kurczakiem.
Biorę je w dłonie z zamiarem udania się do salonu, ale po drodze zauważam, że Alec znajduje się w mojej sypialni, siedząc na łóżku.
- Widzę, że od razu przechodzisz do rzeczy - odzywam się żartobliwie, wchodząc do pokoju.
- Nie... ja tylko... - jąka zestresowany i zaczyna głośniej oddychać, a na jego policzkach pojawiają się czerwone plamy.
- Spokojnie, groszku. Tylko żartowałem.
- Wiem, wiem - mamrocze i chichocze nerwowo.
- Proszę. - Podaje mu naczynie z jedzeniem.
- Dzięki. - Chłopak chwyta widelec i zaczyna jeść. - Jak udało ci się przygotować to tak szybko? - Mamrocze z pełnymi ustami.
- Mówiłem ci, że jestem świetnym kucharzem.
- Mhm.
Jemy w ciszy. Alec kończy posiłek szybciej ode mnie i kładzie się na łóżku. Po chwili w sypialni pojawia się Prezes Miau, żądny pieszczot i miłości. Wskakuje na pościel i kładzie się na brzuchu chłopaka, mrucząc głośno. Niebieskooki przytula zwierzaka i składa na jego główce buziaka.
- Zaczynam być zazdrosny - mówię ponurym tonem, odkładając pustą miskę na stół, stojący przy łóżku.
- To nie moja wina, że twój kot mnie uwielbia. - Śmieje się, wciąż przytulając Prezesa do swojej klatki piersiowej.
- Wystarczy tych przyjemności, kocie.
Podnoszę się z łóżka i zabieram zwierzę Alecowi, po czym kładę je na podłodze. Prezes posyła mi wściekłe spojrzenie i wychodzi z sypialni. Odwracam się w stronę stolika i zabieram puste miski.
- Zaraz wrócę - rzucam i idę szybkim krokiem w stronę kuchni.
Wkładam naczynia do zlewu i opieram się o blat kuchenny. Na pewno chcesz to zrobić, Bane? Jeśli to zrobisz, nie będzie odwrotu. Zauważam, że zaczęły trząść mi się ręce, a puls zdecydowanie przyśpieszył. Biorę głęboki wdech, mając nadzieję, że uda mi się przynajmniej odrobinę uspokoić.
Wracam do pokoju, w którym zostawiłem mojego chłopaka. Ze zdziwieniem stwierdzam, że w czasie mojej nieobecności, trwającej parę minut, Alec zdążył odpłynąć do krainy snów. Nici z tego, co zamierzałem zrobić. Podchodzę powoli do łóżka i schylam się, by złożyć na ustach chłopaka delikatny pocałunek.
- Śpij spokojnie, Alexandrze - szepczę, poprawiając grzywkę, która opadła mu na oczy. - To twój ostatni przyziemny sen. Gdy się obudzisz, wyjawię ci wszystko z najmniejszymi szczegółami.
Dziękuje za ponad 200 gwiazdek! 😙
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro