Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9.2

* * *

Agnieszka niepewnie przystanęła przed furtką prowadzącą na podwórko jej babci. Z jednej strony była zdecydowana tam wejść. Jeśli komuś miała powiedzieć o znalezionym, starym dokumencie, to właśnie Zofii Krzymowskiej. A że chce porozmawiać z kimś o akcie własności, była pewna. Nie powstrzymywała jej też niepewność, co babcia z tą wiedzą zrobi, bo Aga wiedziała, że jeśli kobieta obieca, że nikomu nic nie powie, to tak będzie. Można powiedzieć, że pchały ją tu od wczorajszego powrotu również wyrzuty sumienia. Chciała usłyszeć, że dokument jest fałszywy i nie powinna sobie nim zawracać głowy. Że dobrze zrobiła, wracając do domu.

Jednak coś ją mimo wszystko powstrzymywało od przekroczenia granicy babcinego podwórka. A była to bardzo prosta rzecz, nosząca nazwę kuzynostwo. Agnieszka wcale nie miała ochoty znowu zanurzyć się w konflikt dzieci i kombinować, jakby tu przedostać się przez linię frontu do Zofii Krzymowskiej. Pomyślała, że jednak jedna taka sytuacja wystarczy jej na najbliższą wieczność.

W końcu dziewczyna podjęła decyzję, uznając niektóre rzeczy za przykrą konieczność. Westchnęła i wkroczyła na podwórko. Co prawda zrobiła tylko dwa kroki, zanim stanęła, ale zawsze to już było coś.

Odczekała minutę. Potem dwie. Następnie trzy i nadal się nic nie stało. Zamrugała, jakby do końca niedowierzające, że nikt jej nie zatrzymuje i szybko ruszyła w kierunku głównego wejścia do domu. Nie miała ochoty stać na wybrukowanej kostką ścieżce do momentu, aż któreś z dzieci jednak się nią zainteresuje.

Aga nie napotkała również śladów życia, kiedy wbiegła po schodkach do wejścia, ani kiedy przemierzała dolne piętro domu. Nie zatrzymano jej nawet wtedy, kiedy przechodziła po kolejnych stopniach, aby znaleźć się na górnym korytarzu.

Już była gotowa podejrzewać, że dzieci wymordowały się nawzajem przez ten czas, a babcia, ciocie i wujkowie udali się na ich pogrzeb, ale jej teoria legła w gruzach, kiedy dostrzegła stojącą przy kuchence kobietę z krótkimi, siwymi włosami. Dziewczynie przemknęło jeszcze przez myśl, że ewentualnie babcia mogła zostać, żeby przygotować stypę, ale nie dane jej było nad tym się głębiej zastanowić, bo Zofia dostrzegła jej obecność i zamrugała zaskoczona.

– Aga? Co ty tu robisz? – W głosie kobiety też można było doszukać się nutek zdziwienia.

– Cześć, babciu... Mama ci nie powiedziała? Wczoraj wróciłam do domu.

– Nie, nawet nie zadzwoniła – zaprzeczyła babcia dziewczyny i równocześnie zmniejszyła ogień na palniku, bo zawartość garnka próbowała się wydostać na zewnątrz. – No to siadaj i opowiadaj, jak było.

Agnieszka zawahała się, ale jednak po chwili spełniła polecenie siwowłosej kobiety i usiadła na najbliższym krześle.

– W sumie to nudno – podsumowała pobyt nad jeziorem po minucie ciszy.

– Nudno? Dlaczego nudno? – dopytała się babcia dziewczyny.

Aga wzruszyła ramionami, jakby to mogło wystarczyć za odpowiedź, jednak Zofia nadal wpatrywała się w nią pytająco, więc w końcu postanowiła to jakoś wytłumaczyć słownie.

– No tak jakby no... Nic się nie działo, na przykład?

Babcia dziewczyny na tą odpowiedź uśmiechnęła się jakby z politowaniem.

– Oczekiwałaś tłumu w zamkniętym ośrodku? No i jakoś nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek cisza i spokój ci przeszkadzały...

Aga odburknęła coś pod nosem, bo trudno było się spierać ze stwierdzeniem Zofii. W końcu dziewczyna faktycznie wolała siedzieć w domu z książką, niż gdzieś wyjść ze znajomymi i jakoś wtedy nigdy nie narzekała na nudę.

– No i coś przecież musiało się jednak dziać. Nie wierzę, że przesiedziałaś ponad tydzień i nawet nie wyszłaś popatrzeć na jezioro.

Agnieszka zawahała się. W końcu miała okazję opowiedzieć babci o akcie własności, przez który właśnie przyszła.

Nie zdążyła jednak wydobyć z siebie głosu, bo do drzwi pokoju naprzeciwko kuchni otworzyły się i wypadł z nich jak burza jasnowłosy chłopczyk. Aga pogratulowała sobie w myślach, że jednak usiadła, bo gdyby stała, to znowu znalazła by się na trasie jego biegu i kolejne zderzenie z trzylatkiem byłoby nieuniknione.

Jasiek wyhamował w wejściu do kuchni i spojrzenie jego ciemnobrązowych, błyszczących oczu spoczęło na Zofii Krzymowskiej.

– Baciu, jestem głodny! – powiedział marudnym tonem, trochę sepleniąc.

Kobieta przyjrzała mu się z niekrytym niedowierzaniem. Chyba pierwszy raz sam z siebie chłopiec domagał się jedzenia, zamiast przed nim uciekać.

– No to co? Zjesz zupkę?

Kiedy Jasiek usłyszał pytania, automatycznie się skrzywił. Ewidentnie nie miał ochoty na zupę.

– Chce chlebek – rzekł po chwili namysłu.

– Ahaaa... To z czym chcesz kanapkę? – Babcia jednocześnie z pytaniem otworzyła lodówkę i szybko zlustrowała wzrokiem jej zawartość.

– Nie kanapkę. Chlebek. – Jaś tupnął marudnie nogą, a kobieta przyglądała się mu przez chwilę, nie do końca rozumiejąc.

Aga w tym czasie westchnęła, wstała i wyjęła z babcinej szafki chleb. Podała chłopcu kromkę, a ten uśmiechnął się szeroko i zaraz zniknął w pokoju, z którego niedawno wybiegł.

Babcia jeszcze chwilę stała i przyglądała się drzwiom, za którymi zniknął, jakby niedowierzając, ale potem machnęła ręką. Każda ostatnia próba zrozumienia wnuków kończyła się niepowodzeniem, więc postanowiła nie zaprzątać sobie tym jakoś bardzo głowy.

– No to jak z tą nudą dokładnie było? – spytała Agę, która znowu automatycznie spochmurniała.

– Bo tam byli tacy dwaj bracia. No i poszłam z nimi do chatki pustelnika. No i znalazłam taki dokument. No i nie wiem, czy on jest prawdziwy, bo Bursztyn ma innego właściciela. No i ten z dokumentu nie istnieje. No i no... – Dziewczyna umilkła po wyrzuceniu z siebie potoku słów.

– I to jest niby nic się nie działo? – Babcia zaczęła przyglądać się dziewczynie z niedowierzaniem. – Czekaj, czekaj. Powoli i od początku. Tak, żebym zrozumiała.

Agnieszka westchnęła ciężko i już miała zacząć wyjaśniać, kiedy w wejściu do kuchni zmaterializował się wujek Łukasz.

Jedyny brat mamy, miał identyczny odcień włosów, jak jego najmłodszy synek, który przed chwilą przyleciał do kuchni po jedzenie oraz takie same brązowe oczy, które jednak nie błyszczały wesoło, a ewidentnie patrzyły zmęczonym wzrokiem zza okularów w kwadratowych oprawkach.

– Cześć, Aga. Nie wiedziałem, że wróciłaś znad jeziora.

A ja nie wiedziałam, że jednak dom nie jest wyludniony – pomyślała dziewczyna.

– Tak, wróciłam wczoraj – odparła w końcu nastolatka, siląc się na uśmiech, choć delikatnie mówiąc nie była zadowolona, że ktoś uniemożliwił jej wytłumaczenie sytuacji babci, kiedy już w końcu się na to odważyła.

– Nie przeszkadzajcie sobie. Zrobię tylko kawę i wracam do tej całej papierkowej roboty – rzekł po chwili wujek, jakby podświadomie czując, jaka jest przyczyna ciszy, która nagle zaległa w kuchni.

– Ależ nie przeszkadzasz – Zofia zapewniła syna, uśmiechając się promiennie. – Aga właśnie opowiadała, jak było nad jeziorem.

Dziewczyna mruknęła potakująco i jednak poczekała z wyjaśnieniami, aż wujek razem z kawą zniknął w dawnej maszynowni, a teraz jego gabinecie.

– Tacie pomagał w remoncie pan Krzysztof – podjęła po chwili Aga, starając się teraz powiedzieć wszystko od początku. – I jego synowie też pomagali i tato kazał im mnie oprowadzić po okolicy. No i w skrócie poszliśmy do opuszczonego niby domu. Znaczy właśnie nie do końca domu, a barakowozu z blachy, który komuś służył za mieszkanie. I tam znalazłam akt własności zajazdu Bursztyn...

Agnieszka urwała, kiedy drzwi do pokoju chłopców znowu się otworzyły i tym razem wypadli z niego starsi bracia Janka. Mieli takie same brązowe oczy i jasne włosy jak trzylatek, ale starszy z nich, Andrzej, był wręcz przeraźliwie chudy, czego nie można było z pewnością powiedzieć o jego młodszych braciach.

– Babciu, babciu, masz może marchewkę? – wykrzyknął od razu średni z chłopców, pięcioletni Paweł.

– Marchewkę? – dopytała kobieta, mrużąc z niedowierzaniem oczy.

– Tak – odpowiedział jej starszy od brata o rok Andrzej. – Bawimy się w króliki i one jedzą marchewki!

– Aha... W króliki powiadacie. – Kobieta uśmiechnęła się i pokręciła głową.

Zdecydowanie jej wnuki miały dziwne pomysły.

– Macie, tylko najpierw ją umyjcie – podała Pawłowi warzywa, a ten momentalnie pobiegł do łazienki. – A może poprosicie dziewczyny, żeby wam zrobiły opaski z uszami z papieru? – zasugerowała, korzystając z faktu, że starszy chłopczyk jeszcze nie zniknął za drzwiami pokoju.

– Nie... – Andrzej pokręcił głową, a jego jasne włosy zafalowały. – Klara i Zuza zabarykadowały się w pokoju Klary i nikogo nie wpuszczają. Coś kombinują.

– Ach tak... – Babcia nie zdążyła już dopytać, co takiego właściwie jej wnuczki mogą kombinować, bo Paweł wybiegł z łazienki z już umytymi marchewkami i obaj bracia zniknęli w pokoju.

– No i ten akt jest albo fałszywy, albo jego właściciel nie istnieje, bo nikt o nim nie słyszał w okolicy – wyrzuciła z siebie Aga jednym tchem, korzystając z okazji, że nikt akurat nie mógł jej przerwać. A gdyby teraz ktoś nawet spróbował dziewczynie przeszkodzić, to jej irytacja sięgnęłaby zenitu i ukatrupiłaby tego kogoś na miejscu.

– Nie istnieje? Dochodzisz do takich wniosków tylko dlatego, że nikt go nie zna? – zapytała babcia, a jej szare oczy błysnęły zainteresowaniem.

– No... Tak.

– A z którego roku jest ten cały akt? – dopytywała dalej kobieta.

Aga zamyśliła się na chwilę, starając się przywołać obraz dokumentu w pamięci.

– Tuż sprzed drugiej wojny światowej – odparła, zastanawiając się, do czego babcia zmierza.

– Czyli nikt, kto mógłby go pamiętać, może już nie żyć – zawyrokowała Zofia. – A sprawdzaliście akta?

– Jakie akta? – zapytała Agnieszka, już totalnie gubiąc się w toku rozumowania babci.

– Urodzenia lub chrztu i zgonu. Jeśli mieszkał w okolicy, to w księgach parafialnych powinny być...

Brązowe oczy Agi zabłyszczały, kiedy w końcu zrozumiała, do czego starsza kobieta może zmierzać.

– Dzięki, babciu! Jesteś cudowna! – Dziewczyna pocałowała ją w policzek. – Muszę lecieć – dodała zaraz i szybkim krokiem ruszyła w kierunku schodów.

– Nie zostaniesz na obiedzie? – zawołała jeszcze za nią babcia, ale Aga pokręciła przecząco głową.

Nie miała teraz na to czasu. Musiała wykombinować, jak z powrotem dostać się nad jezioro.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro