Rozdział 8
Nastolatkowie nie poszli do zajazdu ani jutro, ani pojutrze, ani nawet w niedziele. Z bardzo prostej przyczyny – przez trzy dni lał deszcz.
Agnieszka przesiedziała je w blaszaku, czytając oraz rozmyślając o dokumencie i tajemniczym nabywcy zajazdu Bursztyn. Nic więcej specjalnie nie miała do roboty, a kiedy jeszcze skończyła Bezpańskiego księcia, to jedynym zajęciem, jakie jej pozostało, było wpatrywanie się przez szybę w padający deszcz.
Jak zwykle w takich sytuacjach bywa, Aga doceniła w końcu możliwość posiedzenia na pomoście i ponudzenia się na łonie natury. Nagle ta opcja wydawała się bardzo atrakcyjna, tylko dlatego, że była niemożliwa.
Dziewczyna zatęskniła nawet za chłopakami. Za wrednymi uwagami Piotra i przepraszającymi spojrzeniami Wojtka. Wszystko było lepsze od tego przeklętego deszczu.
Jedyne urozmaicenie stanowiła krótka wyprawa do kościoła w pobliskiej wiosce. Podobno wieś była pięknie położona między dwoma jeziorami, ale Aga nie mogła oczywiście tego podziwiać, przez ciągle padający deszcz.
Gdyby nie fakt, że dziś rano w końcu przestało lać, a zaczęło tylko mżyć, to pewnie dziewczyna utożsamiałaby spadające z nieba krople z całym złem tego świata, a już zdecydowanie jej mało do tego brakowało. Z ulgą więc przyjęła zmianę pogody i tuż po obiedzie, kiedy całkiem się rozpogodziło, wybrała się nad brzeg jeziora, wyczekiwać chłopaków i obiecanego wypadu do zajazdu.
W ramach oczekiwania Agnieszka postanowiła podjąć kolejną próbę nakarmienia kaczek, które pływały po jeziorze. Nie mogło to być przecież takie trudne zadanie, skoro w parkach robią to nawet małe dzieci.
Dziewczyna dziś celowała trochę uważniej, starając się, żeby nie przywalić niechcący kawałkiem chleba w ptaka, jak to miało miejsce ostatnio. Szło jej umiarkowanie dobrze. Kaczki co prawda zjadały okruszki, ale dopiero kiedy Agnieszka odsuwała się na bezpieczną odległość, czyli w tym wypadku schodziła z pomostu na brzeg. Gdy natomiast znowu wchodziła na stare deski, ptaki automatycznie odpływały na sporą odległość.
Aga pocieszała się, że jakby nie patrzeć, był to jakiś postęp.
– Wiesz, że nie powinno się dokarmiać kaczek?
Nastolatka odwróciła się powoli i napotkała spojrzenie szarych oczu Piotrka. Już jakąś normą stało się, że zaczynał rozmowę jakimś stwierdzeniem na temat dziewczyny, tak jakby słowo cześć przestało istnieć.
– Dlaczego niby? – zapytała Agnieszka pretensjonalnym tonem.
– Bo potem kaczki się przyzwyczajają i nie potrafią same zdobywać pożywienia – odparł Piotr dziwnie poważnym tonem, a w jego oczach dziewczyna nie zauważyła nawet cienia wesołości.
– I to jest dla nich śmieciowe jedzenie i powoduje wiele chorób – dodał Wojtek, który nagle zmaterializował się za plecami młodszego brata.
Agnieszka odburknęła coś cicho uznając, że skoro nawet Wojtek poparł brata, to coś musiało w tym być. Zaczęła też się zastanawiać, czy oni choć na chwile się rozstają, bo gdzie by nie był jeden chłopak, to zaraz pojawiał się i drugi.
– Gotowa na wyprawę do zajazdu? – Głos Piotrka przebił się przez myśli Agi, a ona przytaknęła w odpowiedzi głową.
Tyle dni na nią czekała, że trudno by było, żeby się nie przygotowała. Można wręcz powiedzieć, że blondynka siedziała jak na szpilkach, chcąc się dowiedzieć czegoś o mężczyźnie z dokumentu albo chociaż, czy akt własności był prawdziwy.
– Wyprawą to bym tego nie nazwał, to tylko dwa kroki stąd – sprostował Wojtek, a jego brat wzruszył w odpowiedzi ramionami.
Zaraz też, nie oglądając się na nich, Piotrek ruszył brzegiem jeziora, ale w stronę wsi.
Aga posłała jasnowłosemu chłopakowi pytające spojrzenie. Nie miała pojęcia, że z ośrodka było z tej strony jeszcze jakieś inne wyjście niż przez główną bramę.
– Z nami to przynajmniej tajne trasy poznasz – powiedział Wojtek, jakby czytał dziewczynie w myślach i ruszył pewnym krokiem za oddalającym się bratem.
Agnieszka przyznała mu w głowię rację. Sama nawet nie wpadała na pomysł sprawdzenia, gdzie można dojść, idąc brzegiem jeziora. Co prawda w jedną stronę poszła z chłopakami do chatki pustelnika, ale nie miała pojęcia, co było dalej. Tylko las? A może dało się dojść do wsi i obejść całe jezioro brzegiem? Postanowiła, że skoro został jej jeszcze tydzień siedzenia tutaj, to równie dobrze mogłaby to sprawdzić.
Kiedy Aga dogoniła braci, stali na rozstaju ścieżek. Jedna prowadziła wzdłuż brzegu, a kolejna zakręcała, obiegając pole namiotowe.
– Na co czekamy? – zapytała, wodząc wzrokiem od jednego chłopaka do drugiego.
– Na osobę decyzyjną – odparł Piotrek, uśmiechając się zagadkowo.
– No bo są dwie opcje – zaczął wyjaśniać spokojnie jego brat. – Albo idziemy brzegiem i wychodzimy tuż za zajazdem, ale równocześnie pakujemy się w chmary komarów, albo wychodzimy na asfalt i nadkładamy trochę drogi. Za którą wersją jesteś?
Agnieszka zamrugała lekko zaskoczona. Nie spodziewała się, że ktoś będzie ją pytał o zdanie w takiej sprawie.
– Może asfalt? – odparła w końcu niepewnie, ni to decydując, ni to pytając.
Wojtek skrzywił się, a młodszy chłopak za to wyszczerzył jeszcze bardziej. Łatwo można było wywnioskować, który z braci Cumeńskich głosował za tą opcją.
– Choć raz powiedziałaś coś z sensem – podsumował Piotr, nadal się uśmiechając.
– No dobra, niech wam będzie. – Wojtek z ociąganiem skierował swoje kroki na ścieżkę okrążającą pole namiotowe.
Kawałek szli gęsiego przez wysoką, wysuszoną trawę, mając po jednej stronie płot ośrodka, a po drugiej siatkę odgradzającą od pola. Nie trwało to jednak długo, bo już po chwili ścieżka zakręciła, prowadząc do dziury w płocie zostawionej jakby na furtkę, tyle że bez furtki właśnie. Dwa kroki za nią znajdowała się już asfaltowa droga. Bez problemu Agnieszka oceniła, że skręcając w lewo dotarliby do bramy ośrodka, ale chłopaki skierowali swoje kroki w prawo.
Dziewczyna jechała już tędy najpierw z mamą nad jezioro, a potem z ojcem do kościoła, ale dopiero idąc na piechotę, zauważyła powbijane w asfalt kapsle, które układały się w napisy z nazwami miejscowości i datami. Albo musiało tu być bardzo gorąco, albo układano je tylko na świeżych łatach, ale na pewno większość z nich miała już swoje lata, bo kolory z kapsli już się zatarły, a niektóre napisy były rozjeżdżone i nie dało się ich rozczytać. Kolejnym faktem potwierdzającym, że zostały wbite wieki temu, były same daty. Jedna nawet pochodziła z okresu, kiedy Aga miała zaledwie trzy lata.
– Popytaliśmy trochę w międzyczasie w okolicy o tego całego Tadeusza Trzosa. – Głos Wojtka oderwał Agnieszkę od oglądania napisów.
– Dowiedzieliście się czegoś? – zapytała z dużą dozą ciekawości.
– I tak, i nie. – Chłopak wykonał nieokreślony gest rękami. – Nikt nie słyszał o kimś takim, ani nawet o podobnym nazwisku. Możliwe więc, że był to ktoś przyjezdny.
– Czyli nie dowiedzieliście się niczego – przerwała mu dziewczyna. – No i jakim cudem przejezdny, skoro znalazłam to w książce należącej do tego całego pustelnika?
– Nie przerywaj starszym – skarcił ją z satysfakcją Piotrek. – Ano tak się jakoś dziwnie składa, że pustelnik miał na nazwisko Wojewódzki oraz żył troszkę później i nie ma szans, żeby mógł pamiętać wojnę.
Agnieszka spojrzała na nich zaskoczona. Nie żeby coś, ale to trochę komplikowało sprawę.
– Więc jakim cudem dokument się tam znalazł? – zapytała w przestrzeń, a Wojtek wzruszył bezradnie ramionami.
– Zapewniamy pannę Agnieszkę, że sami najchętniej byśmy się tego dowiedzieli. – Ton głosu Piotra ociekał kpiną.
Dziewczyna prychnęła cicho w odpowiedzi i wszyscy zamilkli pogrążeni we własnych rozmyślaniach. Nie trwało to jednak długo, bo już po chwili byli przed jakąś bramą.
Wielki, otynkowany budynek ze złotym napisem Zajazd Bursztyn, nie pozostawił Agnieszce złudzeń, że trafili w dobre miejsce. Całość kojarzyła się jej z jakimś uzdrowiskiem. Toporna figura budynku, mnóstwo balkonów, wejście przez jakiś taras zastawiony donicami z kwiatami... No wypisz wymaluj stare uzdrowisko z jej wyobraźni.
Wrażenia nie psuły nawet przyczepy kempingowe poustawiane w oddali przy parkanie, a zielona trawa, drzewa i ścieżka ze starych płytek wręcz przypominały park uzdrowiskowy. Teren zajazdu ciągnął się dalej wzdłuż drogi, którą przybyli i kończył nieopodal bramy ośrodka.
Gdzieś między drzewami mignął Agnieszce jeszcze stary plac zabaw, ale nie miała czasu dokładniej się przyglądać, bo bracia skierowali się w stronę budynku, a konkretniej wejścia do niego. Nie było im jednak dane tam dotrzeć, bo ze środka wyszedł jakiś mężczyzna w średnim wieku i chłopaki momentalnie ruszyli się w jego stronę.
– Panie Szczepański! – zawołał za nim Wojtek. – Ma pan może chwilę?
Mężczyzna spojrzał na chłopaków, a potem rzucił okiem na zegarek.
– Coś się stało? – zapytał z dziwną rezygnacją w głosie. – Jeśli znowu macie zamiar robić sobie żarty, to ja naprawdę nie mam czasu...
– Nie, nie, nie. To się już nie powtórzy – przerwał mu szybko Wojtek z lekkim zażenowaniem widocznym na twarzy.
– My w całkiem innej sprawie – wtrącił się Piotrek. – To jest nasza koleżanka – wskazał na Agę ręką, a ona postąpiła nieśmiało dwa kroki do przodu – i przyjechała tutaj na wakacje. No i musi zrobić projekt do szkoły o lokalnych przedsiębiorcach. No i pomyśleliśmy o panu – wyrzucił z siebie jednym tchem.
– Projekt do szkoły? – Pan Szczepański przeczesał ręką krótkie włosy z widocznymi już zakolami. – W takim razie chętnie pomogę. – Jego głos automatycznie stał się bardziej przyjazny, a na ustach zagościł delikatny uśmiech. – Co chciałabyś wiedzieć, młoda damo?
– No bo ja... Yyy... No ten projekt... – zaczęła Aga niepewnie, myśląc gorączkowo. Cały Piotr. Nie mógł jej wcześniej powiedzieć, że zamierza użyć takiej wymówki, żebym się przygotowała, tylko postawił dziewczynę w niezręcznej sytuacji. Najchętniej by go zdzieliła, gdyby nie wyczekujący wzrok pana Szczepańskiego. – No i ten projekt jest o lokalnych przedsiębiorcach... – brnęła więc dalej, czując, że robi się czerwona ze zdenerwowania.
– No i Agnieszkę interesuje historia zajazdu – wtrącił się Wojtek, za co Aga podziękowałam w myślach.
– Tak! Właśnie! Historia zajazdu... Sam go pan wybudował? W sensie... za własne fundusze?
– Nie, zajazd należy od dawna do mojej rodziny – odparł mężczyzna, nadal się uśmiechając.
– I nigdy nie był sprzedawany? – zapytała, mając w pamięci znaleziony dokument.
– Nie, wybudował go mój dziadek, potem należał do mojego ojca, a teraz ja go prowadzę.
– Czyli nie zmieniał przed wojną właściciela? – dopytywała się Agnieszka dalej.
Na czole mężczyzny pojawiła się zmarszczka, a uśmiech bezpowrotnie zniknął.
– Jak już mówiłem, zajazd nie był nigdy sprzedawany – rzekł dobitnie. – A teraz mi wybaczcie, ale się śpieszę. Porozmawiamy kiedy indziej.
– Dziękujemy i przepraszamy za kłopot – powiedział jeszcze Wojtek, ale mężczyzna tylko odburknął coś pod nosem i oddalił się.
– Świetnie Aga. Normalnie powinnaś pisać poradniki, jak dyskretnie wypytywać ludzi. – Młodszy z braci był wyraźnie zirytowany.
– Oj zamknij się – warknęła dziewczyna. Doskonale wiedziała, że rozmowa nie przebiegła tak jak powinna i zdecydowanie nie miała ochoty, żeby ktoś jej to wytykał. – Było samemu pytać. I jakbyś mnie uprzedził, to lepiej bym się przygotowała, a nie nagle wypaliłeś z jakimś projektem.
– Ktoś musiał myśleć za nas wszystkich – odgryzł się.
– Ty? Myśleć? – prychnęła Aga lekceważąco. – Do myślenia potrzebny jest mózg, a ty chyba swój gdzieś zgubiłeś.
– Opanujcie się oboje! – Wojtek zgromił ich wzrokiem. – Jeśli planujecie się pozbijać, to zróbcie to za chwilę, a nie na środku placu. No i żeby się czegoś dowiedzieć wypadałoby współpracować. – Jasnowłosy chłopak wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo.
– To on zaczął – odparła Agnieszka, patrząc spode łba na Piotrka.
– Nie zacząłbym, gdybyś użyła tego narządu, o którego brak mnie podejrzewasz.
W tym momencie starszy z braci odwrócił się na pięcie i wyszedł przez bramę, nie oglądając się na nastolatków. Aga z Piotrkiem wymienili zdezorientowane spojrzenia i ruszyli za nim, co nie okazało się wcale łatwe, bo już dawno szedł przed siebie asfaltową drogą. Ciemnowłosy chłopak jeszcze bardziej przyspieszył i po chwili zrównał się z bratem. Dziewczyna musiała podbiec, żeby dotrzymać im kroku.
– Coś się stało? – zapytał Wojtka, a ten pokręcił głową jakby z niedowierzaniem.
– Jeszcze się pytasz? Mam was dosyć. Nawet przez chwilę nie umiecie normalnie porozmawiać, tylko kłócicie się jak małe dzieci.
– Ale... – Agnieszka próbowała się wtrącić, ale jasnowłosy chłopak jej przerwał.
– Nie ma ale. Nie da się z wami wytrzymać. I nie obchodzi mnie, kto zaczął. Musicie współpracować, jeśli chcecie dowiedzieć się coś o tym dokumencie, a zakładam, że chcecie. Albo sobie chociaż nawzajem nie przeszkadzajcie.
Nastolatkowie ze zdziwienia nagle przystanęli i wymienili spojrzenia, nie bardzo wiedząc, co powinni zrobić. A raczej uświadomili sobie, co powinno teraz nastąpić, ale żadne z nich się do tego nie kwapiło. Aga spojrzała na oddalającego się chłopaka i westchnęła cicho.
– Przepraszam. Trochę mnie poniosło. Nie powinnam cię zrzucać z pomostu i w ogóle. – Wykonała nieokreślony gest rękami.
– Ja też trochę przegiąłem. Sorry, młoda. – Piotr przeczesał z zakłopotaniem swoje przydługie, ciemnobrązowe włosy.
– Nic się nie stało – odparła Agnieszka i wskazała kciukiem na oddalającego się Wojtka. – Lepiej powiedz, co teraz z nim zrobić.
– Zaraz mu przejdzie. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Oboje spojrzeli ponownie na chłopaka i jednocześnie westchnęli. Piotrek na to wybuchnął śmiechem, a Aga mimowolnie się uśmiechnęła. Szybko dogonili Wojtka, który podejrzliwie przyglądał się przez chwilę ich wesołym minom, ale nic nie powiedział.
Zaraz Agnieszka zorientowała się, że zostawili za sobą skrót chłopaków i właśnie mijali bramę do ośrodka, ale bracia w nią nie skręcili. Kiedy zapytała, dlaczego tego nie zrobili, to Wojtek odparł z tajemniczym półuśmiechem, że pokaże jej jeszcze inną drogę do tymczasowego miejsca zamieszkania dziewczyny.
– Myślicie, że mówił prawdę i ośrodek nigdy nie był sprzedawany? – zapytała nagle blondynka, kiedy zmierzali dalej przed siebie asfaltem.
– Ciężko stwierdzić – ocenił Wojtek.
– Wyraźnie się zdenerwował i stracił humor, kiedy zapytałam o poprzednich właścicieli...
– Tak, ale zrobił dopiero wtedy, kiedy spytałaś po raz kolejny o to samo – wtrącił się młodszy z braci. – Równie dobrze mógł już mieć serdecznie dość tłumaczenia tego samego setny raz.
– Może masz rację – powiedziała cicho po namyśle. – Nie umiem tego wyjaśnić, ale coś mi w nim nie pasuje i wiem, że mija się z prawdą...
W momencie w którym wkroczyli w dzielnice działek letniskowych, słońce chyliło się już ku zachodowi i promienie słoneczne rzucały kolorowe rozbłyski na kałuże na asfalcie. Różne, małe domki i przyczepy kempingowe poustawiane były na ogrodzonych polach przy krótkich uliczkach odchodzących od głównej drogi i krzyżujących się na wszystkie możliwe sposoby. Spora część działek była zarośnięta i domki wyglądały na porzucone. Agnieszka domyśliła się, że gdzieś tu też musiały stać te, które było widać z blaszaka, w którym tymczasowo pomieszkiwała.
– Albo po prostu na siłę chcesz dopasować rzeczywistość do dokumentu, który jest fałszywy – powiedział po chwili Wojtek. – Z logicznego punktu widzenia, nic nie przemawia na jego korzyść. Nawet pustelnik nazywał się inaczej, a o Tadeuszu Trzosie nikt w okolicy nie słyszał.
– Ja wiem, że akt własności jest prawdziwy – powiedziała Aga z przekonaniem. – Po prostu to czuję.
– Dobra, Wojtek daj se spokój. Jak kobieta zaczyna się posługiwać intuicją i przeczuciem, to logicznie nawet nie przetłumaczysz.
Aga posłała młodszemu chłopakowi mordercze spojrzenie, ale nic sobie z tego nie zrobił, tylko skręcił w kolejną uliczkę. A potem następną. Dziewczyna nie miała pojęcia, jak oni odnajdywali się w tym labiryncie dróg i dróżek.
Po chwili na ich drodze wyrósł jakiś opuszczony szlaban, ale bracia po prostu pod nim przeszli, a Agnieszka chcąc nie chcąc, poszłam w ich ślady, omijając jednocześnie kałuże. Teraz tylko po lewej stronie nastolatkowie mieli działki, a po prawej rósł gęsty las, który pachniał charakterystycznie po deszczu. Na dworze zaczęło się już ściemniać, ale nadal jeszcze Aga mogła dostrzec migoczące krople na liściach drzew. Powrót okrężną drogą zajął im zdecydowanie więcej czasu.
– Dobra młoda, idź dalej prosto tą drogą i dojdziesz do pola namiotowego w lasku, a potem do brzegu jeziora – powiedział Piotrek, kiedy przeszli dosłownie kilka kroków od szlabanu. – My chyba powinniśmy już lecieć, bo robi się późno i ojciec pewnie nas szuka.
Aga przytaknęła niepewnie głową, choć nie uśmiechała jej się wizja powrotu po ciemku. I to jeszcze skrajem gęstego lasu.
– No to ja lecę – rzuciła w przestrzeń i nie oglądając się za siebie, ruszyła szybkim krokiem we wskazanym kierunku. Chciała mieć nieprzyjemnie zapowiadający się kawałek podróży jak najszybciej za sobą.
Faktycznie nawet Agnieszce trudno byłoby się zgubić, bo droga nigdzie się nie rozwidlała i prowadziła wciąż prosto, co wcale nie zmieniało faktu, że mówiąc oględnie, czuła się dość nieswojo. Każdy szmer sprawiał, że odwracała się, sprawdzając, czy nic się nie czai na skraju lasu. Nie umiała racjonalnie wytłumaczyć swojego strachu. On po prostu był.
Po chwili las zaczął się przerzedzać, co niewątpliwie zwiastowało, że dziewczyna zbliżała się do pola namiotowego. Momentalnie poczuła ulgę, ale trwała tylko chwilę, bo coś wyłoniło się zza drzew.
Stała, zdębiała przypatrując się przerażającej twarzy z nastroszonymi w różne strony włosami. Pod nią wisiał jakiś biały materiał, co jeszcze bardziej utwierdziło Agę w przekonaniu, że ma do czynienia z istotą nie z tego świata.
Kiedy głowa wypowiedziała imię dziewczyny, miarka strachu się przebrała. Niewiele myśląc zaczęła uciekać w stronę działek. Była pewna, że pokonała tę trasę w rekordowym czasie, bo już po chwili Agnieszka stała zdyszana w jednej z małych uliczek. Nie widziała nawet, jakim cudem zapamiętała drogę, którą przebyli, bo bezbłędnie trafiła na wracających do domu chłopaków.
– Aga? Co się stało? – Na twarzy Wojtka malował się wyraz zdziwienia pomieszanego z troską.
– Tam był duch... – wyjąkała w końcu nastolatka, ponaglana spojrzeniami braci.
– Duch? – powtórzył z niedowierzaniem Piotr, a Agnieszka pokiwała skwapliwie głową. – Ale jak to duch?
– No normalnie! – powiedziała blondynka, trochę głośniej niż planowała, pod wpływem buzujących w niej emocji i strachu.
– Dobrze, dobrze, spokojnie. – Wojtek położył rękę na ramieniu Agi w uspokajającym geście, a Piotrek przyglądał się jej sceptycznie.
– Dobra, zbieraj się młoda – rzekł po chwili, wkładając ręce do kieszeni. – Pójdziemy zapolować na tego twojego ducha.
– O nie, nie, nie. Ja tam nie wracam – zaprotestowała od razu dziewczyna, nadal trzęsąc się ze strachu.
– Przypomnieć ci, że musisz wrócić do blaszaka? A jest już ciemno. Twój ojciec będzie się martwił, a z nami przynajmniej jesteś bezpieczna. Przegonimy to duchocoś – rzekł pewnym tonem młodszy z braci i ruszył w kierunku lasu.
– Chodź, Aga. Dobrze będzie – poparł go Wojtek, a nastolatka nie miała wyjścia. Postawili ją przed faktem dokonanym, a zostać sama nawet spory kawałek od lasu, nie miała ochoty. Szczególnie w nocy i kiedy w okolicy grasowały duchy.
Z duszą na ramieniu ruszyła za chłopakami i po chwili minęli szlaban oraz wkroczyliśmy w okolice jej niedawnego spotkania ze zjawą.
Nagle Agnieszce wydawało się, że coś usłyszała. Bracia musieli odnieść podobne wrażenie, bo Piotrek skrył się między drzewami, a po chwili Wojtek pociągnął dziewczynę za rękę, zmuszając do tego samego. Zamoczyła sobie ubranie od mokrych roślin, ale nawet nie próbowała protestować, bo szelest kroków rozległ się bliżej. Wyglądało na to, że duch był materialny albo przynajmniej potrafił chodzić po ziemi.
Kiedy zjawa się z nimi zrównała, Piotrek wyskoczył ze swojej kryjówki i przygwoździł ją do ziemi.
– Mam go! Zaraz zobaczymy, kto cię straszy po nocy – oznajmił chłopak z triumfem, po krótkiej szamotaninie z domniemaną zjawą.
– Piotrek? Co ty do cholery jasnej wyrabiasz?
Mimo iż dawno zapadł już zmrok i w ciemności Agnieszka słabo widziała, to była pewna, że ciemnowłosy chłopak momentalnie pobladł.
– Tata? Co ty tu robisz? – wydukał w końcu po chwili ciszy i puścił ducha.
– Najchętniej spytałbym was o to samo – odpowiedział mu poirytowany głos.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro