Rozdział 4
Podróże. Tak dużo znaczeń jest w tym wyrazie. Wiele osób twierdzi, że podróże kształcą, że dzięki nim poznajemy świat, dowiadujemy się czegoś nowego. Oglądamy spuściznę poprzednich pokoleń, wielkie cuda architektury albo nawet całkiem nieodkryte do tej pory miejsca.
Ile to osób straciło życie podczas jakiejś ekspedycji, gdy chcieli zgłębić tajemnice tego świata, dotrzeć tam, gdzie jeszcze nigdy wcześniej nie stanęła stopa ludzka? Ile to śmiałków wypłynęło w nieznane podczas epok wielkich odkryć geograficznych, nawet nie mając pewności, czy na horyzoncie pojawi się kiedyś jakikolwiek ląd? Jak wiele ludzi zginęło w górach, chcąc zdobyć najwyższe szczyty Ziemi? Ile osób poświęciło całe życie, by znaleźć sposób, aby człowiek mógł polecieć w kosmos i poznać jego tajemnice?
Kiedy jednak Agnieszka słyszała to słowo, to nie pojawiało się w jej głowie żadne z tych skojarzeń, a jedynie wszechobecna niechęć. Nie lubiła podróży równie silnie, co zmian.
Nienawidziła opuszczać domu na długo. Nawet jeśli czasem wyjeżdżała z rodzicami na wakacje nad morze lub w góry, to nigdy na dłużej niż tydzień, a i tak już po kilku dniach miała dość i chciała wracać. Nie lubiła wielogodzinnej, nudnej jazdy samochodem i nocowania w obcym miejscu oraz oglądania głupich budynków, o których istnieniu i tak zapewne zapomni za pięć minut.
Równie silnie nienawidziła długich, pieszych wędrówek, które kończyły się tylko tym, że bolały ją nogi. Wychodziła z założenia, że jakbym chciała pooglądać widoki, to wpisałaby sobie w google grafika góry i już bym je miała. A tak człowiek się męczy, wchodzi dla piętnastu minut gapienia się, a potem krajobraz mu powszednieje, a po kilku dniach całkiem zaciera mu się w pamięci.
Aga nie wiedziała, jakie korzyści mają osoby z takiego zwiedzania świata. Mogła się założyć, że jeśli ludzie byli w wielu miejscach, to potem mieszało im się to we wspomnieniach, a połowy z nich nie przypomną sobie nawet, jeśli dobrze wysilą pamięć. Nie mówiąc już o zapamiętaniu wszystkich dat i faktów wymienianych przez przewodników. Nie miała pojęcia, czy ktoś jest w stanie spamiętać choć dziesięć procent informacji, które podają od lat tym samym monotonnym głosem kolejnym grupom niezainteresowanych tym ludzi. Szczerze w to wątpiła.
Nic dziwnego, że Agnieszka nie tryskała entuzjazmem, kiedy jechała samochodem nad jakieś zapomniane przez ludzi jezioro, czyli robiła coś, co niektórzy nazwaliby wyżej wymienionym podróżowaniem.
Kiedy nastolatka wróciła dwa dni temu od babci, jej mama już oczywiście wiedziała, że zdecydowała się pojechać do ich nowo zakupionego ośrodka, czy raczej dziury zapewne wypełnionej po brzegi niehonorowymi biorcami krwi, znanymi również pod jakże szumną nazwą komary, choć na kilka dni. Kobieta zasypała Agnieszkę zapewnieniami, jak to fajnie będę się bawić, jak bardzo jej się nad jeziorem Czerwieńskim spodoba.
Izabela Malczewska bezustannie też paplała, gdy nawet jej córka już podjęła próbę pakowania się, by mieć choć chwilę spokoju. Odczepiła się dopiero, kiedy Aga nie wytrzymała i w przypływie irytacji stwierdziła, że skoro jest tam tak cudownie, to może się zwolnić z pracy i sobie tam zamieszkać na zawsze.
Kobieta przez następne dni już tylko w milczeniu przyglądała się przygotowaniom córki do wyjazdu. Dziś z samego rana Agnieszka wrzuciła torbę pełną ubrań, książek oraz innych potrzebnych rzeczy do bagażnika i tak oto, jakąś godzinę temu, właśnie rozpoczęła podróż z swoją mamą za kierownicą w stronę Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego.
Dziewczyna od jakiegoś czasu z nudów patrzyła się w okno. Najwięcej czasu spędziły jadąc przez lasy. Konary drzew rozmazywały się, zanim Agnieszka zdążyła im się przyjrzeć dokładniej. Zielone liście mieszały się z brązem gałęzi i kolorem poszycia. Czasem las zamieniał się w łąkę, a ta przechodziła w pofalowane pola uprawne, kiedy zbliżały się do ludzkich siedzib.
Wtedy też przy drodze pojawiały się luźno porozrzucane chaty. Na wsi przy praktycznie każdym domu były powystawiane w skrzynkach truskawki, a czasem nawet jakiś miód lub inne produkty. Jak widać ludzie dorabiali sobie sprzedając je przejezdnym. Stoisk jednak najczęściej nikt nie pilnował. W ogóle ciężko było zobaczyć jakąś żywą duszę, ale Aga tłumaczyła to sobie tym, że nie jechały do tej pory przez żadne większe miasto, a tylko wioski i miasteczka.
– Niedługo będziemy na miejscu – rzekła w pewnym momencie jej mama, a dziewczyna przyjęła to z radością. Z dwojga złego wolała już być tam, niż męczyć się jazdą samochodem.
Zgodnie z zapowiedzią, po chwili kobieta skręciła w boczną drogę. Zaraz rzuciła się Agnieszce w oczy zielona tabliczka z nazwą wsi – Czerwieńsk. Czyli dotarły do celu.
Tak jak przewidziała Aga, osada wyglądała jak wszystkie inne mijane po drodze zbiorowiska ludzi. Przez szybę widać było niezbyt schludne domy.
Kiedy spojrzała jednak w drugą stronę, to aż otworzyła usta ze zdziwienia. Błękitna woda była marszczona delikatną falą i błyszczała się w słońcu. W szuwarach od strony drogi co jakiś czas było widać krótkie, najpewniej zbudowane przez łowiących tu rybaków pomosty ze starych desek.
Przez dłuższą chwilę jechały wzdłuż jeziora, które znikało tylko na ułamki sekundy przysłaniane przez przydrożne drzewa. Nastolatka zauważyła, że wiele z nich zostało ściętych i dzięki temu mogła podziwiać większą części tafli jeziora.
– Mówiłam, że ci się spodoba – powiedziała do niej mama, delikatnie się uśmiechając, kiedy zauważyła, jakie wrażenie wywarł na dziewczynie widok.
– To się jeszcze okaże – odrzekła Agnieszka, ale złapała się na tym, że pomyślała, że może nie będzie wcale aż tak źle.
Po chwili jezioro zaczęło zakręcać, a mama nastolatki zjechała na drogę w lewo. Wciąż więc jechały wzdłuż wody, choć piękny widok już zniknął za zabudowaniami, które teraz znajdowały się po obu stronach trasy, więc nawet mimo wysilania wzroku, Aga nie mogła dostrzec błękitnej tafli. Nie było jej dane nawet długo próbować, bo już po chwili mama dziewczyny wjechała w jakąś bramę, a drogę zagrodził im stary szlaban. A więc dotarły do celu.
Z białej budki z napisem recepcja znajdującej się tuż przy szlabanie, wyszedł ubrany w roboczy strój mężczyzna o brązowych włosach i oczach w kształcie migdałów. Na ustach Agnieszki momentalnie zagościł uśmiech, kiedy rozpoznała w nim swojego ojca.
Mama nastolatki przejechała przez podniesiony przez niego szlaban i zaparkowała na starym asfalcie za budką. A dokładniej na wjeździe na sporych rozmiarów, trawiasty parking, który w sezonie miał być pewnie zapełniany po brzegi, lecz teraz był całkiem pusty.
Aga czym prędzej wysiadła z auta, by przywitać się z tatą i w końcu wyprostować nogi, a Izabela poszła w jej ślady.
– Jak droga? – zapytał mężczyzna, przytulając swoją żonę i całując ją w policzek.
– Piotrek, nie przy dziecku – skarciła go mama i uderzyła delikatnie pięścią w ramię, a on w odpowiedzi tylko się delikatnie uśmiechnął.
Na ten widok Agnieszka westchnęła cicho i poszła wyjąć torbę z bagażnika. Była jakaś wyjątkowo ciężka, a przecież dziewczyna nie spakowała zbyt wiele rzeczy... W sumie to książki, książki i książki...
– No dobra, miała prawo tyle ważyć – pomyślała Aga po chwili.
– Daj, ja to wezmę. Nie będziesz tego sama dźwigać. – Tato wyjął dziewczynie z dłoni torbę i momentalnie pochylił się pod jej ciężarem. – Coś ty tam naładowała? – zapytał wyraźnie zaskoczony.
– A takie tam potrzebne rzeczy... – odparła wymijająco. – Przecież mam tu siedzieć za karę dwa tygodnie, to się sporo rzeczy przyda.
– Dobrze, ja muszę już jechać. Baw się dobrze – powiedziała Izabela i podjęła próbę uduszenia córki. Agnieszka z ulgą odetchnęła, kiedy po chwili matka wypuściła ją ze swojego uścisku.
– Izka, dopiero przyjechałyście – starał się jeszcze protestować Piotr, ale żona posłała mu przepraszający uśmiech.
– Dobrze wiesz, że jutro muszę iść do pracy. I tak dzisiaj cudem dostałam urlop. W przeciwieństwie do Agnieszki, chętnie bym została i trochę odpoczęła.
Tato Agi podniósł ręce w geście kapitulacji i postawił torbę na schodkach do recepcji, żeby otworzyć Izabeli szlaban. Po chwili już razem z córką patrzył, jak znika na drodze, którą tu przyjechała.
– No to zostaliśmy sami – podsumował Piotr Malczewski z uśmiechem, po czym chwycił bagaż Agnieszki z powrotem. – Może oprowadzę cię po ośrodku? – Nie czekając na odpowiedź nastolatki, ruszył przed siebie starym asfaltem, który po chwili zamienił się w polną drogę, a jego córka bez większego entuzjazmu poszłam za nim. – Tu za siatką po lewej stronie jest jedno pole namiotowe. Tam zaraz jest wyjazd, a ogrodzenie służy do tego, żeby ludzie, którzy przyjeżdżają na jeden dzień, nie przeszkadzali tym z namiotami.
Ścieżka skręciła w lewo, akurat, gdy doszli do końca ogrodzonego pola. Stąd dopiero dziewczyna znowu dostrzegła jezioro. Dzieliła ją od niego tylko łączka i mały pasek piasku. Słońce paliło niemiłosiernie, bo cały teren był odsłonięty, a tylko przy brzegu rosły ze cztery drzewa.
– Tutaj jest jeszcze kawałek parkingu dla osób, co przyjeżdżają tylko na jeden dzień i miejsca, by się rozłożyć nad wodą – kontynuował mężczyzna.
W tym momencie droga rozdzielała się na dwie części. Jedna biegła dalej wzdłuż pola namiotowego, aż do parkingu dla samochodów, a potem przecinała miejsce do plażowania ogrodzona wkopanymi w ziemię, starymi oponami. Było to najpewniej zabezpieczenie, żeby nikt nie zjeżdżał z niej i nie parkował, gdzie mu się zamarzy. Druga część skręcała wcześniej w prawo i biegła równolegle, ale trochę wyżej w stronę jakiegoś budynku ogrodzonego starym, drewnianym płotkiem.
– Jeśli byśmy poszli tą drogą bliżej brzegu, to dotarlibyśmy do drugiego pola namiotowego, ale w lasku – wyjaśniał dalej Piotr, a Aga bez większego entuzjazmu skierowała wzrok we wspomniane przez niego miejsce i zauważyła linie drzew. – A ta, którą teraz pójdziemy, prowadzi do baru.
Nastolatka uszyła więc niechętnie za ojcem w stronę zauważonego budynku. Ta droga też była ogrodzona oponami, ale tylko z jednej strony. Z drugiej znajdował się płot ośrodka.
Gdy dotarli do celu, Piotr Malczewski zaczął znowu coś opowiadać, ale córka już nawet nie miała siły go słuchać. Nijak nie obchodził jej bar, o którym tak z zaangażowaniem mówił, a chciała już tylko w końcu odpocząć po podróży i trochę pobyć sama.
Owszem, zgodziła się tu przyjechać, podobało jej się nawet jezioro, ale wcale nie miała ochoty zwiedzać ich cudownego ośrodka, który był tak stary i zniszczony, że w każdej chwili mógł się rozlecieć na oczach Agnieszki.
– Aga, wszystko w porządku? – Tata dziewczyny chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo przyglądał się jej z zatroskaną miną, a nawet przerwał swój wywód.
– Tak, tak. Jestem tylko trochę zmęczona po podróży – odparła jego córka, starając się, żeby w jej głosie nie zabrzmiał brak entuzjazmu. Ojciec nastolatki tak się zachwycał tym miejscem, że jakoś nie miała serca mu tego odbierać. – Możemy przełożyć dalsze zwiedzanie na inny termin?
– Oczywiście – odparł, od razu wyraźnie się rozpogadzając. – Było powiedzieć to, zanim zdążyłem cię całkiem zamęczyć szczegółami. Wrócimy do zwiedzania jutro, skoro dziś nie masz siły.
Po tych słowach mężczyzna ruszył przed siebie przez jakąś starą, zardzewiałą bramę koło baru, a Agnieszka z westchnieniem poszła w jego ślady. Coś czuła, że zapowiadały się długie i męczące dwa tygodnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro