Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Agnieszka wyjrzała przez okno samochodu. Choć pokonywała tą trasę już trzeci raz w życiu, to las, przez który akurat jechały, nadal przypominał wszystkie inne. Znudzona odwróciła wzrok.

Sama nie dowierzała, że wraca nad jezioro. Jeszcze dwa tygodnie temu zapierałaby się przed tym rękami i nogami, a przedwczoraj sama poprosiła mamę, żeby ją tam znowu zawiozła. Nadal pamiętała, jak długo wahała się, zanim zdecydowała się to zrobić.

Reakcja mamy była dokładnie taka, jaką Aga przewidziała. Najpierw niedowierzanie, a kiedy córka zapewniła ją, że mówi serio i naprawdę chciałaby wrócić nad jezioro, zastąpił je gniew. Izabela Malczewska nie miała wcale ochoty wozić córkę w tą i z powrotem, szczególnie kiedy Agnieszka nie chciała jej zdradzić powodu swojej nagłej decyzji.

W końcu, widząc prośbę w oczach córki, ale też i determinację, żeby postawić na swoim, uległa. Postawiła jednak jeden warunek. Jeśli ją zawiezie, to Aga nie będzie narzekała, że chce wrócić.

W tym momencie rozmowy Agnieszka wyszła w kuchni i zamknęła się w swoim pokoju, żeby spokojnie wszystko przemyśleć. Decyzja miała być ostateczna, wiedziała o tym doskonale.

Dziewczynie przypomniało się, jak bardzo nie potrafiła znaleźć sobie miejsca nad jeziorem Czerwieńskim oraz że praktycznie ciągle się tam nudziła. Z drugiej jednak strony, dzięki babci, Aga miała pomysł jak dowiedzieć się, czy Tadeusz Trzos naprawdę istniał. I doskonale wiedziała, że nie darowałaby sobie, jeśli by tego nie sprawdziła. Agnieszka całymi dniami rozważałaby różne warianty, ale nigdy nie dowiedziałby się, jak było naprawdę.

To wszystko sprawiło, że zacisnęła usta i zdecydowała się dostosować do warunku postawionego przez mamę. Aga obiecała sobie, że nie będzie narzekać i męczyć tatę o powrót do domu, choć wiedziała, że może nie być łatwo. Już teraz, jadąc nad jezioro, czuła dziwny ucisk w brzuchu. Bo z jednej strony nadal tego nie chciała.

Nastolatka zaczęła przysłuchiwać się cicho grającemu radiu, starając się zepchnąć wszystkie wątpliwości w głąb głowy i przestać o tym tyle myśleć. Teraz i tak nie było odwrotu. Zmarszczyła lekko czoło, bo coś jej zdecydowanie w muzyce nie pasowało.

– Dlaczego oni każą śpiewać chorym ludziom? – wypaliła na głos bez zastanowienia.

Izabela spojrzała pytająco na córkę, na kilka sekund odwracając wzrok od drogi.

– No bo... – Agnieszka urwała, starając się zebrać myśli i powiedzieć w jakiś prosty sposób, o co jej chodzi. – Oni śpiewają, jakby mieli astmę. Wiesz – wykonała nieokreślony gest rękami – przerywają w połowie słowa lub pomiędzy nimi, jakby im brakowało oddechu.

– A... O to ci chodzi... – Matka dziewczyny w końcu zrozumiała, do czego zmierza Aga. – Myślę, że oni robią to specjalnie.

– Specjalnie? – Agnieszka powtórzyła z niedowierzaniem w głosie.

– Tak, specjalnie – potwierdziła Iza. – Taka moda.

– Dziwna ta ich moda – skwitowała Aga i pomyślała, że nie ma pojęcia, co mając w głowie ci ludzie, że chcą brzmieć jakby byli chorzy. Po chwili w radiu zaczęła lecieć kolejna piosenka, łudząco podobna do poprzedniej, ale dziewczyna przestała już zaprzątać tym sobie głowę, bo zaczęły się zbliżać do celu podróży.

Zaraz po lewej stronie drogi wyłoniło się jezioro. Agnieszka znowu nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Pomyślała, że ile razy by tędy nie przejeżdżała, to ten widok zawsze będzie wywierał na niej ogromne wrażenie.

I tym razem jednak nie mogła się przyglądać zbyt długo, bo mama dziewczyny skręciła w lewo i piękna przejrzysta woda zniknęła Agnieszce z oczu. Po chwili po prawej stronie dostrzegła zajazd i od razu przed oczami stanął jej pan Szczepański. Aga była pewna, że on coś ukrywa i postanowiła dowiedzieć się, co dokładnie.

Przez skupienie się na zajeździe, nastolatka prawie przeoczyła coś innego. Mimochodem tylko zarejestrowała, że coś jest inaczej niż ostatnio, ale dopiero kiedy się na tym skupiła, dostrzegła tę zmianę.

Przy drodze stały samochody. Co więcej, stały na zakazie parkowania i nikt zdawał się tym nie przejmować. Autom towarzyszyli ludzie, którzy jak gdyby nigdy nic, szli sobie środkiem drogi, nie martwiąc się tym, że ktoś może ich przejechać.

Aga zmrużyła podejrzliwie oczy, zastanawiając się, co tu się wyprawia. Jeszcze bardziej się zdziwiła, kiedy zauważyła, że ci wszyscy ludzie skręcają do, według niej, tajnego wyjścia z ośrodka, które niedawno pokazali jej bracia, gdy szła razem z nimi do zajazdu.

Nie przyglądała się jednak długo temu zjawisku, bo już zaraz mama dziewczyny skręciła w bramę do ośrodka. Tutaj nastolatka otworzyła szeroko oczy i zastanawiała się przez sekundę, czy się nie uszczypnąć, sprawdzając, czy na pewno nie śni.

– Co tu się wyprawia? – zapytała mamę, trochę głośniej niż planowała.

Dziewczyna omiotła szybkim spojrzeniem w połowie zapełniony, trawiasty parking pod brzozami.

– Nic takiego – odparła kobieta ze spokojem. – Jest piątek, pierwszy weekend wakacji i dodatkowo ładna pogoda.

– Ale... skąd się tu wzięli ci wszyscy ludzie! – wypaliła Aga. – Jeszcze kilka dni temu nie było tu żywego ducha!

– Myślę, że z Lublina. W końcu mają blisko i większość rejestracji samochodów jest na lubelskich numerach.

Agnieszka chciała coś jeszcze odpowiedzieć, ale się powstrzymała, bo akurat pojazd przed nimi przejechał szlaban i ojciec dziewczyny dostrzegł, że w końcu dotarły. Pokazał kobiecie na migi, żeby stanęła za recepcją, a mama Agi dostosowała się do niewypowiedzianego polecenia.

Po chwili Agnieszka wysiadła z samochodu i z otwartymi ustami przyglądała się ludziom zmierzającym z parkingu na plażę.

– A więc jednak zdecydowałaś się wrócić.

Aga zamrugała zaskoczona, bo nie zauważyła, kiedy tato do nich podszedł i przywitał się z mamą.

– Tak, można tak powiedzieć – odparła z roztargnieniem, nadal onieśmielona obecnością tylu ludzi w około.

– Pomogę twojemu tacie na recepcji – powiedziała mama Agnieszki, kiedy do szlabanu podjechał kolejny samochód. – Poradzisz sobie sama z walizką, prawda? – spytała jeszcze, wyjmując bagaż córki z auta.

Aga przytaknęła i wzięła od kobiety, cięższą niż poprzednim razem, walizkę. Izabela nie zwlekając już więcej, ruszyła kierunku małego budynku.

Dziewczyna odprowadziła ją wzrokiem i westchnęła cicho. Założyła za ucho kosmyk włosów, który wymknął się z długiego, jasnego warkocza. Nawet nie wiedziała, że ten gest łudząco upodabniał ją do matki. Po chwili Aga ruszyła drogą w kierunku blaszaków, bojąc się, co zobaczy po drodze.

Za siatką, na polu namiotowym, dziewczyna dostrzegła ludzi rozbijających namiot. Nie przyglądała się im jednak długo, bo już zaraz wyszła na łąkę rozciągającą się nad brzegiem jeziora. Teraz przy wodzie było całkiem sporo ludzi i rozłożonych koców oraz ręczników, a krzyki kąpiących się maluchów wwiercały się w uszy Agnieszki. Nastolatka skrzywiła się, kiedy dostrzegła, że dzieci w najlepsze skakały do wody. I to pomostu, który do tej pory zaczęła już uznawać za swoją własność.

Aga odwróciła wzrok, ale to niezbyt poprawiło jej samopoczucie, bo jej spojrzenie spoczęło akurat na ogródku przy barze. Ponad połowa stolików była zajęta i panował tu nie mniejszy gwar niż nad brzegiem jeziora.

Nastolatka pomyślała, że chyba zacznie tęsknić za ciszą i spokojem. Czym prędzej skierowała swoje kroki w stronę łazienek i blaszaków, licząc, że choć tam będzie trochę spokojniej.

Walizka dziewczyny podejrzanie podskakiwała na nierównym i pełnym dziur asfalcie, ale Aga starała się tym nie przejmować. Ciągle jeszcze myślami była przy tym, co zobaczyła przed chwilą i nadal nie potrafiła uwierzyć, że to nie było przewidzenie. Przez to prawie przeoczyła Piotrka stojącego przy tylnym wejściu do baru.

– A więc jednak przyjechałaś – rzekł chłopak, kiedy ją zobaczył. – Rodzice nie uczyli, że nie wyjeżdża się bez pożegnania? – zapytał ze zwyczajową u niego kpiną w głosie.

Agnieszka jednak nie odpowiedziała. Stała jak zahipnotyzowana i przyglądała się puchatej kulce, którą Piotrek trzymał na rękach.

– Skąd ty go wziąłeś? I dlaczego przed tobą nie ucieka? – wykrztusiła z siebie w końcu.

–Widać mnie lubi – odparł beztrosko chłopak, drapiąc kotka za uchem.

– Ale... Jak to...

– No tak. To musi być dla ciebie szok. Ktoś mnie lubi. Wyobraź sobie, że wbrew pozorom jest takich istot więcej niż tylko jeden kot – zakpił, spoglądając na nią spod przymrużonych powiek.

– Nie o to mi chodziło – odparła Agnieszka, krzywiąc się.

Chłopak prychnął cicho.

– No toż doskonale wiem. Wojtek znalazł go dwa tygodnie temu w jednym z garażów. Był strasznie przerażony i wychudzony. Ale już się chyba polubiliśmy, no nie mały? – Piotrek zaczął głaskać kotka pod szyją, a on w odpowiedzi nastawił jeszcze bardziej łepek, ale nie przestał obserwować Agnieszki czujnym spojrzeniem zielono-żółtych ślepi. – Przez niego nawet przez chwilę myślałem, że mam paranoję – dodał jeszcze chłopak po chwili ciszy.

– Jak to? – zapytała dziewczyna z wyraźnym zaciekawieniem.

– Poszedłem po coś do garażu. Nie pamiętam już po co, to nieistotne. Ważne, że leżało tam na folii jedzenie przygotowane temu małemu potworkowi. Później jak wróciłem, to już go nie było. Już nawet byłem pewny, że mi się przywidziało, ale młody mnie zobaczył i zaczął się tłuc. Nieźle mnie wtedy przestraszył.

Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, wyobrażając sobie całą sytuację.

– Mogę go wziąć na ręce...? – zapytała niepewnie.

Piotrek przeniósł wzrok z kotka na Agę i dostrzegł jej błagalne spojrzenie.

– No dobrze... – odpowiedział niechętnie po chwili zastanowienia. – Ale uważaj. Będzie się wyrywał. Boi się obcych.

Agnieszka nagle zatrzymała się w połowie drogi do chłopaka i kotka. Choć wiedziała, że akurat tym razem Piotrek nie miał nic złego na myśli, to poczuła, że trafił w sedno. Była tu obca. Nie potrafiła stać się częścią tego miejsca. Nie, żeby się do tej pory jakoś bardzo starała, ale no zawsze...

– Nie zrobi ci krzywdy – powiedział chłopak, źle odczytując zawahanie Agi.

– Wiem – odparła cicho, odganiając od siebie ponure myśli. – Już się kiedyś spotkaliśmy.

– To jego ci wystraszyliśmy, prawda? To nie było zamierzone...

– Wiem, wiem – uspokoiła go Agnieszka. – Po prostu miałam wtedy zły dzień. Nie powinnam was obwiniać.

– Nic się takiego nie stało – zapewnił. – To jak? Bierzesz tego małego pchlarza na ręce?

Aga potwierdziła skinieniem głowy i Piotrek podał jej kotka. Zwierzę próbowało się od razu wyrwać, ale dziewczyna mocno go przytrzymała, uniemożliwiając wszelkie próby ucieczki.

– Spokojnie, Murzo*. Ona nic ci nie zrobi – zapewnił futrzastą kulkę Piotrek i pogłaskał ją delikatnie po głowie.

Kotek nie przestał się bać, ale zaniechał przynajmniej prób ucieczki i tylko wodził dookoła czujnym spojrzeniem swoich ślepi.

– Murzo? – powtórzyła za chłopakiem Aga, a on przytaknął.

– Chodzi za mną i się murza, więc jest Murzą.

– Co robi? – zapytała zaskoczona, ale nie przestała głaskać kotka.

– No... Murza się. Łasi się znaczy – odparł chłopak, przeczesując z zakłopotaniem swoje przydługie włosy.

– Ahaa...

Nastała chwila ciszy, w której dziewczyna wpatrywała się w kotka z bezgranicznym uwielbieniem w oczach.

– Dlaczego właściwie tu wróciłaś? – wypalił nagle Piotrek. – Twój ojciec mówił, że przecież bardzo ci się tu nie podobało i wcale nie chciałaś przyjeżdżać za pierwszym razem.

– Babcia podsunęła mi pomysł, jak możemy sprawdzić, czy Tadeusz Trzos istniał. A ja mam zamiar go zrealizować.

Brązowe oczy Agnieszki popatrzyły z determinacją na Piotrka i chłopak wiedział, że jakkolwiek by plan Agi nie wyglądał, to ona na pewno go zrealizuje.

* Murzo czyta się przez rz, a nie ż. Tak jak np. Tarzan.

>>>----------------------->

Hej, jak pewnie już zauważyliście, cały tekst został przepisany na narrację trzecioosobową. Chciałabym w tym miejscu bardzo podziękować i zadedykować ten rozdział Rozella8, która przeczytała jeszcze raz całość i poznajdowała mi błędy, które się pojawiły przez zmianę narracji.

Jeszcze raz dzięki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro