Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Było bardzo wcześnie. Choć Agnieszka nie spojrzała na zegarek, to podskórnie czuła, że tak właśnie jest. Przewróciła się na drugi bok i podjęła kolejną próbę zaśnięcia. Za którymś razem przecież musiało się udać. A przynajmniej taką miała nadzieję.

Ludzie mówią, że po ruchu na świeżym powietrzu wystarczy, że zobaczysz łóżko, a już automatycznie śpisz. Może było w tym jakieś ziarnko prawdy, bo wczoraj wieczorem dziewczyna padła jak zabita, a przecież przeszła się tylko kawałek brzegiem jeziora Czerwieńskiego. Nikt jednak nie wspominał, że potem budzisz się w środku nocy i nie wiesz, co masz ze sobą zrobić, bo już jesteś wypoczęty.

Agnieszka kolejny raz zmieniła pozycję, starając się znaleźć jakąś wygodną i umożliwiającą za razem sen, który nie zamierzał jednak nadejść. Jej wzrok spoczął na porzuconym pod krzesłem plecaku. A raczej na jego niewyraźnym konturze w półmroku pomieszczenia. Momentalnie myśli Agi zaczęły krążyć wokół jego zawartości, o której po wczorajszym powrocie totalnie zapomniała.

Stara książka w czerwonej oprawie. Co w sobie kryła? Agnieszka nie wiedziała czemu, ale akurat w tej właśnie chwili poczuła potrzebę dowiedzenia się tego. Równało się to jednak ze wstaniem z łóżka. A na tą czynność nie miała ochoty, bo wymagała wygrzebania się spod ciepłej kołdry.

Aga odwróciła się na drugi bok i starała się skierować myśli na inne tory, ale ciekawość uparcie wierciła dziurę w jej umyśle. Dziewczyna westchnęła cicho i już wiedziała, że dociekliwość wygrała.

Zrzuciła z siebie pierzynę, pocieszając się, że i tak przecież by nie zasnęła, więc równie dobrze mogę wstać. Od razu przeszedł ją dreszcz, bo w pokoju było zimno. Pomyślała, że chyba nigdy nie przestanie ją dziwić to, jakim cudem blaszany domek szybko się nagrzewał, a później wychładzał.

Aga błyskawicznie przemknęła na bosaka w stronę krzesła, pod którym leżał plecak. Chwyciła go za rączkę i ukryła się znowu w ciepłym łóżku. Dopiero pod kołdrą odsunęła suwak i wyjęła interesującą ją zawartość.

Nawet w półmroku książka w starej, czerwonej okładce wyraźnie odznaczała się od otoczenia. Dziewczyna przesunęła dłonią po jej grzbiecie. Zniszczona oprawa była szorstka w dotyku. Z przesadną delikatnością Agnieszka otworzyła ją na pierwszej stronie i starała się odcyfrować, co było napisane na pożółkłej kartce, ale w półmroku nie było to łatwe zadanie.

Po chwili wysiłku poddała się, bo nie widziała nawet dokładnie książki, a co dopiero mówić o literach. Na dworze mimo wszystko powinno być więcej światła niż w blaszanym budynku z jednym oknem, no ale dziewczyna nie miała zamiaru zamarznąć, stąd od razu odrzuciła pomysł wyjścia na zewnątrz w samej piżamie. Z cichym westchnieniem ponownie zwlekła się z łóżka i szybko narzuciła na siebie ubranie.

Za chwilę Agnieszka już z książką w ręku stała na dworze i patrzyła na szarzejące już niebo. Bezwiednie skierowała swoje kroki w kierunku jeziora. Ciemna tafla wody jakoś dziwnie ją przyciągała, ale nie dotarła do pomostu. Tym razem o wiele bardziej atrakcyjnie wyglądała stojąca koło ogrodzenia barowego ogródka, pojedyncza, stara latarnia. W bladym kręgu światła, który rzucała na okolice, mieściły się wkopane w ziemię, zniszczone opony. Aga przycupnęła na jednej z nich.

Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, zadowolona, że w końcu dowie się, co skrywa stara książka. Ponownie ostrożnie otworzyła ją na pierwszej stronie. Napis głosił, że jest to W pustyni i w puszczy Henryka Sienkiewicza. Westchnęła cicho z rozczarowanie.

To była tylko głupia lektura! No dobrze, może nie głupia, bo jedna z moich ulubionych – poprawiła się od razu w myślach – ale nadal tylko lektura.

W sumie Agnieszka nie wiedziała, czego się spodziewała. Jakiegoś pamiętnika albo dziennika starego pustelnika? Takich rzeczy nie znajduje się przecież od tak. Mimo że nastolatka starała się sobie to tak tłumaczyć, to nadal czuła zawód.

Aga przekartkowała jeszcze pobieżnie książkę, upewniając się, że nie kryje w sobie nic ciekawego i skierowała swój wzrok na taflę jeziora, która była marszczona przez niewielkie falę.

Nigdy nie umiała uchwycić tego momentu, kiedy z panujące wokół szarówki, nagle wyłaniał się dzień. W jednej chwili jeszcze jest ciemno, a potem zanim się obejrzysz już zastępuje je jasność. Dziś znowu go przegapiła, zajęta wpatrywaniem się w książkę.

Nastolatka jeszcze przez chwilę patrzyła w dal, żeby później podnieść się z wkopanej w ziemię opony.

Była ciekawa, czy tato już wstał i co będzie dzisiaj robił.

Może by miał dla mnie jakieś zajęcie, bo na kolejny dzień nudy nie mam ochoty? – pomyślała. 

A tym bardziej nie chciała go spędzić z chłopakami. Wczorajsza wycieczka może i była interesująca, ale Aga wątpiła, żeby jeszcze coś ciekawego było w okolicy. Wchodził tu też w grę jeszcze jeden czynnik. Nie miała ochoty znowu widzieć Piotrka i wysłuchiwać jego ciągłych prowokacji.

Nagle z zadumy wyrwał blondynkę jakiś ptak, który wyleciał z tui rosnącej za łazienkami. Totalnie się go nie spodziewała, więc odskoczyła przestraszona, kiedy przeleciał tuż przed jej twarzą.

Niechcący wypuściła z rąk starą książkę, która wylądowała z hukiem na zniszczonym asfalcie. Na dodatek wypadło z niej kilka luźnych kartek. Złoszcząc się na zagubionego ptaka, Agnieszka kucnęła, żeby je pozbierać. Teraz nie dość, że ukradła komuś szkolną lekturę, to jeszcze ją zniszczyła.

Jedna kartka zwróciła szczególną uwagę Agi. Mało tego, że wyglądała na mniej zniszczoną niż reszta, to jeszcze była złożona na cztery. Nastolatka wsadziła brakujące strony do książki, nie bardzo dbając o ich odpowiednie ułożenie, i odłożyła ją na asfalt.

Rozłożyła za to wyróżniającą się kolorem kartkę i jej zdumienie sięgnęło zenitu. Leżał przed nią jakiś dokument. Niestety Agnieszka niewiele rozumiała z urzędniczego bełkotu. Jednak jedno było totalnie jasne i zrozumiałe. A mianowicie data, która głosiła, że podpisano go w lecie tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku.

Aga miała ochotę przetrzeć oczy ze zdumienia. Trzymała w ręku coś, co zostało podpisane jeszcze przed drugą wojną światową!

W jednej chwili śniadanie i plany taty na dziś przestały być istotne. Dziewczyna znalazła nowy cel – zrozumieć przekaz dokumentu, co przez dziwny język i dobór słów wcale nie było łatwe. W normalnej sytuacji Agnieszka poszłaby z tym do ojca, bo jeszcze niedawno codziennie miał do czynienia z różnymi drukami urzędowymi, ale trudno byłoby jej wytłumaczyć, jakim cudem weszła w posiadanie kartki.

Nastolatka stała więc i wpatrywała się pustym wzrokiem w dokument, nie mając pojęcia, co z nim zrobić. Zaraz jednak westchnęła cicho i podjęła w końcu decyzję. Trzeba było go pokazać chłopakom.

Agnieszka chyba nie miała tu nikogo więcej, do kogo mogłaby się zwrócić. Nie, ona była tego wręcz pewna. Poznała tu zaledwie cztery osoby, z czego swojego tatę odrzuciła od razu. Ojciec Wojtka i Piotrka też raczej nie byłby mądrym wyborem. Spotkała go przecież tylko raz. No i tak oto drogą eliminacji zostali jej tylko bracia.

Nie żeby dziewczyna jakoś super paliła się do ponownego spotkania z nimi, ale ciekawość była silniejsza. Aga zdecydowała się nawet na takie kroki, byle tylko dowiedzieć się, co zawiera dokument.

W ostateczność Agnieszka zawsze jeszcze mogła przeczytać każde zdanie trzydzieści razy i postarać się zrozumieć. Przecież to było napisane po polsku, tylko że starym, prawniczym językiem. Miała jednak nadzieję, że nie będę musiała tego robić, bo ostatnie pobieżne przelecenie wzrokiem po tekście, nic jej nie dało, a to nie zwiastowało łatwej przeprawy.

Agnieszka szybko wróciła do blaszanego domku, ukryła starą książkę w plecaku i zjadła z tatą śniadanie. Oczywiście musiał zaraz już zająć się doprowadzaniem ośrodka do stanu używalności, więc tylko kontrolnie spytał, jak córce się podoba nad jeziorem i zniknął.

Aga połowę dnia zmarnowała na poszukiwanie chłopaków. Akurat jak chciała z nimi porozmawiać, to nigdzie ich nie było.

A tak to pałętali się bez celu i chcieli mnie pilnować. Typowe – myślała, sprawdzając chyba każde miejsce w ośrodku, ale bezskutecznie. Bracia przepadli jak kamień w wodę.

Dopiero później Agnieszka uświadomiła sobie, że oni przecież tu nie mieszkają, a tylko ich ojciec pracuje w ośrodku. Siedzieli sobie najpewniej w najlepsze w domu, a nastolatka nawet nie miała pojęcia, gdzie on się znajduje. Strzelałaby, że pewnie w wiosce na przeciwległym brzegu jeziora, skoro Piotrek wczoraj tak szybko zdążył się przebrać i wrócić, ale nie miała takiej pewności. Równie dobrze mogli mieszkać gdzieś za ośrodkiem, a w tamtą okolicę Agnieszka jeszcze się nie zapuszczała. Pamiętała jednak, że przecież droga prowadziła gdzieś dalej, więc kto ich wie? No i nawet jeśli miałaby pewność, że mieszkają w wiosce, to przecież nie pukałaby do każdych drzwi, aż by na nich trafiła.

W końcu Aga uznała swoją porażkę. Musiała poczekać, aż sami się tu zjawią. Skierowała więc swoje kroki w stronę pomostu. Usiadła na jego krańcu i wyjęła z kieszeni starą kartkę. Nawet nie próbowała poznać jej treści, a tylko wpatrywała się w nią pustym wzrokiem.

Na dworze dziś nie było tak gorąco jak wczoraj. Wiał przyjemny wiatr i nawet dziewczyna by się z niego cieszyła, gdyby nie fakt, że rozwiewał jej długie, jasne włosy we wszystkich kierunkach, a to ją trochę denerwowało.

– Gdybyś nie siedziała w tym samym miejscu co zawsze, to pomyliłbym cię najpewniej ze strachem na wróble.

Na świecie istnieje taka dziwna zależność. Kiedy kogoś lub czegoś szukasz, to zawsze ukrywa się gdzieś przed twoim wzrokiem. Oczywiście w momencie w którym o tym zapominasz, to automatycznie znajduje się pod ręką albo okazuje się, że leżało na widoku. Tak właśnie było w tym momencie.

– Jakiego znowu stracha na wróble? – zapytała Agnieszka, bezbłędnie wyczuwając, że ma do czynienia z Piotrkiem.

– No patrząc na twoją fryzurę, to byś się w tej roli wyśmienicie sprawdziła – odparł z uśmiechem, a Aga podjęła kolejną próbę doprowadzenia swoich jasnych, falowanych kosmyków do ładu.

Kiedy już jej się jako tako to udało, na horyzoncie pojawił się również drugi z braci. Zmierzył ich uważnym spojrzeniem, jakby oceniał, czy już zdążyli się nawzajem pozabijać, czy jeszcze ten moment nie nadszedł.

– Co masz w ręku? – zapytał Wojtek. Uznał to za jakiś bezpieczny temat do rozmowy.

Agnieszka spojrzała na trzymaną przez siebie kartkę i dopiero przypomniała sobie o jej istnieniu.

– Właśnie chciałabym to wiedzieć – odparła szczerze i podała mu dokument.

Chłopak przez chwilę studiował go wzrokiem, a potem podał bratu.

– Skąd to masz? – zapytał Piotrek ze zdziwieniem, kiedy podniósł wzrok znad tekstu.

– Nie twój interes – odrzekła dziewczyna i skrzyżowała ręce na piersi. – Lepiej mi powiedz, co to jest.

– Nie twój interes. – Na ustach chłopaka zagościł szeroki uśmiech, a na twarzy Agnieszki grymas irytacji.

– Zabrałam wczoraj z chatki pustelnika pewną książkę – zaczęła mówić po chwili z wahaniem – i on znajdował się w środku.

– Czyli go ukradłaś?

– Nie, uratowałam przed zniszczeniem – zaprotestowała od razu stanowczym głosem.

– Skoro wolisz to tak nazywać...

– Wolę – odparła Aga i zacisnęła usta, jednocześnie marszcząc gniewnie czoło.

Wojtek wodził spojrzeniem po twarzach nastolatków i stwierdził, że najwyższy czas zainterweniować.

– To jest dokument potwierdzający nabycie przez niejakiego Tadeusza Trzosa zajazdu Bursztyn – wtrącił się. – Tyle że z tego co mi wiadomo, ten zajazd należy od wieków do rodziny obecnych właścicieli. Szczycą się nawet, że jest przekazywany z ojca na syna oraz podtrzymują tradycje i takie tam.

– Więc dokument jest fałszywy? – zapytała Aga z goryczą w głosie.

– Nie wygląda na taki, ale kto go tam wie – rzekł Piotr i oddał dziewczynie starą kartkę.

– Jeśli bardzo ci zależy, to możemy jutro przejść się do zajazdu i zapytać o jego historię – zaproponował Wojtek. – Znajduje się praktycznie po drugiej stronie drogi.

– Jak dla mnie, to możemy iść nawet dzisiaj! – odparła Agnieszka z entuzjazmem.

Bardzo zainteresowała ją sprawa starego dokumentu i była gotowa nawet pójść do obcego człowieka i go o to wypytać, choć raczej unikała kontaktów z nieznanymi jej osobami. No i zawsze to jakiś pomysł na przełamanie nudy.

– Nie, dzisiaj nie. Obiecaliśmy skończyć pomagać ojcu z malowaniem baru – powiedział Wojtek, a na twarzy Agnieszki od razu pojawił się grymas zawodu. – Jutro rano się tym zajmiemy, okej? Teraz naprawdę musimy już lecieć.

Dziewczyna przytaknęła niepewnie głową., bo nic innego jej nie pozostało. Sama mimo całej ciekawości, nie znalazłaby w sobie odwagi, by pójść do obcego człowieka i zacząć go wypytywać.

– Nie załamuj się, młoda – rzucił jeszcze na odchodne Piotrek i się uśmiechnął. – I zrób coś z tym sianem na głowie, bo się jutro nas przestraszą i niczego się nie dowiemy.

Agnieszka posłała mu nienawistne spojrzenie, a grymas radości na jego twarzy zrobił się jeszcze szerszy. Po chwili bracia zniknęli za drewnianym ogrodzeniem, a nastolatka znowu została sama.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro