Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Agnieszka przerzuciła następną kartkę. Była szorstka w dotyku. Szybko przeleciała wzrokiem kolejne linijki tekstu, aż dobrnęła do końca rozdziału. Zrezygnowana zamknęła książkę. Choć Bezpański książę Bereniki Łukasiewicz ją zainteresował, to nie był na tyle wciągający, aby zapomniała, gdzie się znajduje, a właśnie z takim zamiarem po niego sięgnęła.

Dziewczyna westchnęła cicho i podniosła się zrezygnowana z koca, który rozłożyła w cieniu drzewa. Książka niestety musiała poczekać na inną okazję. Co prawda nie była zła, a nawet bardzo dobra, ale to ze Agą był problem. Nie umiała się od wczoraj na niczym skupić.

Złożyła koc, chwyciła spory tom i ruszyła w kierunku zajmowanego od wczoraj budynku. Raczej ciężko było nazwać go domkiem letniskowym. Było to coś w stylu baraku z falowanej blachy, podzielonego wewnątrz na cztery części z osobnymi wejściami. Dostała do dyspozycji jedno z takich pomieszczeń ze starą szafą, łóżkiem i stolikiem z dwoma przedpotopowymi krzesłami. Ojciec nastolatki zajął kolejny pokój, a pozostałe dwa stały puste.

Agnieszka rano obudziła się z przekonaniem, że nigdzie się z blaszaka przez cały dzień nie ruszy. Upał jednak szybko zmusił ją do zmiany decyzji i przeniesienia się na koc pod pobliskim drzewem. Ciężko było wytrzymać w takim pomieszczeniu, kiedy świeciło słońce i nagrzewało blachę, robiąc z niego piekarnik. Nawet teraz, gdy dziewczyna weszła do środka tylko na kilka sekund, by porzucić rzeczy, to myślała, że się ugotuję, mimo otwartych okien.

Z braku lepszego zajęcia, Aga postanowiła przejść się po ośrodku. Zawsze to lepsze od gapienia się w niebo na kocu lub próby ugotowania się w tej puszce. No i trochę ciekawiło ją, co robi tata. Od razu po śniadaniu gdzieś znikł, choć obiecywał wczoraj, że dziś skończą oprowadzanie.

Agnieszka przeszła między dwoma budynkami z blachy i znalazła się na starej, asfaltowej drodze. Jedna jej strona kończyła się za jakieś dwadzieścia metrów na płocie. Kiedyś najpewniej ośrodek ciągnął się dalej w tamtą stronę, a teraz reszta blaszaków była sprzedana na działki. Skoro stary asfalt przecinało ogrodzenie, to musiał być do nich teraz jakiś inny dojazd.

Dziewczyna postanowiła jednak nie zaprzątać sobie tym teraz głowy i poszła w drugą stronę. Za chwilę po lewej pojawił się budynek, z którego odpadał stary tynk. Znajdowały się w nim toalety i prysznice, ale były w takim samym opłakanym stanie, co i całe pomieszczenie.

Agnieszka miała iść dalej, jej uwagę przykuło coś po drugiej stronie w wysokiej trawie, a dokładniej czarny i biały kolor, który mocno odcinał się na tle zieleni. Ruszyła w stronę kształtu, by zobaczyć, co to takiego, ale po chwili zastygła w bezruchu, kiedy zauważyła wpatrujące się we nią żółto-zielone ślepia.

Nastolatka zawsze chciała mieć kota. Od kiedy tylko pamiętała, uwielbiała te zwierzaki. Jednak jej marzenie nigdy się nie spełniło, bo najpierw rodzice powtarzali, że jestem za mała, a to duża odpowiedzialność, a potem, że kot zniszczy zadbane podwórko. O futrzastej kulce w domu też nie mogło być mowy, bo mama Agi nie zniosłaby kilogramów sierści w całym mieszkaniu. Przez to, kiedy dziewczyna zauważała gdzieś u znajomych lub ciotek tego zwierzaka, to automatycznie przywłaszczała go sobie, aż do czasu, gdy musiała wychodzić. Teraz więc bez namysłu ruszyła w stronę kotka. Dzięki niemu wyjazd mógł przestać być taki zły.

Kiedy jednak Agnieszka podeszła dwa kroki do przodu, to biało-czarna kulka syknęła na nią i cofnęła się niepewnie.

– No chodź tu maluchu, nic ci nie zrobię. – Aga kucnęła i starała się przemawiać do zwierzaka spokojnym głosem, ale kotek nawet nie drgnął, nie mówiąc o tym, żeby podszedł w jej stronę. – No nie bój się... Z naszej dwójki to ty jesteś bardziej niebezpieczny... – Wyciągnęła do niego rękę, a wtedy on znowu syknął, odwrócił się i tyle go widziała.

Jeszcze przez kilka minut Agnieszka z żalem i rezygnacją wpatrywała się w miejsce, w którym przed chwilą znajdował się zwierzak, ale potem dotarło do niej, że na pewno nie wróci. Z głośnym westchnieniem podniosła się i ruszyła dalej, mając nadzieję, że zobaczy gdzieś jeszcze małego futrzaka.

Przede nią znajdował się budynek, a raczej tylne wejście do baru zarośnięte krzakami. Skręciła w lewo, tak jak prowadziła asfaltowa droga, i znalazła się z drugiej strony pomieszczenia z łazienkami. Z tej strony dobudowane były do niego jakby małe garaże pozamykane na kłódki. A pomiędzy nimi znajdowała się zmywalnia naczyń i wejście do łazienek. Cały budynek nie był zagipsowany, a tylko pomalowany po nierównej ścianie okropną, różową farbą.

Aga odwróciła wzrok i ruszyła w kierunku starej bramy przy barze, przechodząc koło rozłożystej wierzby, której liście sięgały do ziemi i wyglądały dużo lepiej niż odrapany budynek. Po chwili miała już przed sobą wypaloną łąkę i jezioro, a po prawej bar. Z lewej zaś strony, ogrodzona oponami, biegła droga, którą dziewczyna przyszła tu wczoraj z tatą z recepcji.

Właśnie... Agnieszka nadal nigdzie nie widziała swojego ojca, choć rozpościerał się stąd widok na pole namiotowe, parking i plażę. Nie przypuszczała, żeby bezczynnie siedział przy wjeździe do ośrodka, bo i po co? Wszystko było w opłakanym stanie i ona raczej nie wiedziałaby, w co ręce włożyć, więc na pewno by nie próżnowała. Cóż, musiał być więc w części ośrodka, której jeszcze nie zwiedzała albo w jakimś zakątku poza zasięgiem jej wzroku.

Nagle uwagę Agi zwrócił jakiś głośny, metaliczny dźwięk. Zdecydowanie dobiegał z jej prawej strony, a więc z baru. Niepewnie weszła do ogródka ze stolikami i złożonymi parasolami. Drzwi do wnętrza budynku były otwarte, więc ruszyła w ich kierunku i zajrzała do środka.

Pierwsze, co rzuciło się Agnieszce w oczy, to jeden wielki bałagan panujący w pomieszczeniu. Stoliki i stare krzesła z czerwonymi obiciami były odstawione pod ścianę, a podłoga wyłożona jakimiś gazetami. Na środku znajdowała się drabina, a na niej jakiś mężczyzna, robiący coś z sufitem. Stał do niej tyłem i był wyraźnie na czymś bardzo skupiony, więc nie zauważył jej obecności.

Dłuższą chwilę blondynka przyglądała się jego plecom, nie za bardzo mogąc się zdecydować, czy lepiej się wycofać, czy zostać. Nie miała ochoty na rozmowę z tym człowiekiem, ale jeśli ktoś wiedział, gdzie jest jej tata, to najpewniej on.

Cóż, po chwili decyzja została podjęta bez udziału Agi, bo mężczyzna się odwrócił, a oczom dziewczyny ukazały się jasne, nastroszone włosy i kwadratowa szczęka z kilkudniowym zarostem. Agnieszka dałaby mu około czterdziestu lat.

– Dzień dobry...? – odezwała się, gdy krępujące milczenie zaczęło się przedłużać. – Nie chciałam panu przeszkadzać...

– Ależ nie przeszkadzasz, dziecko. Wybacz, trochę mnie zaskoczyłaś. – W głosie mężczyzny było słychać charakterystyczną chrypę, ale wydawał się dziewczynie przyjazny. – To ty jesteś Agnieszka, prawda? Twój ojciec mówił, że przyjedziesz.

Miło, że wszyscy wiedzieli, że przyjadę, tylko nie ja. A ja serio myślałam, że moje zdanie czasem się liczy, a przynajmniej jest minimalnie brane pod uwagę – pomyślała Aga, ale nie powiedziała tego na głos.

– Tak, to ja. A pan kim jest? – zaryzykowała pytanie. – No i skoro wspomniał pan o tacie, to nie widział go pan może? Gdzieś zniknął od rana.

– Ja? Jestem nikim ważnym. Dach tylko naprawiam, bo cieknie trochę – odparł mężczyzna, uśmiechając się delikatnie. – Krzysztof Cumeński, skromny konserwator do usług panienki. – Mimowolnie kąciki ust Agnieszki też powędrowały do góry, a on kontynuował – A ojciec panienki pojechał po farbę do Łęcznej. Jak już przyniosłem tę drabinę, to od razu się pomaluje. Powinien niedługo wrócić.

– Dziękuje panu – odparła szybko blondynka. Skoro tato gdzieś pojechał, to nic dziwnego, że nie widziała go od rana. Tylko żeby jeszcze wiedziała, jak daleko jest do tej całej Łęcznej. – Nie będę już przeszkadzać w pracy.

– Ależ nie przeszkadzasz – zaprotestował od razu mężczyzna, ale Agnieszka i tak już postanowiła, że sobie pójdzie. Nawet jeśli nie robiła tego, to odciągała zdecydowanie jego uwagę od naprawiania dachu.

– Ale jeszcze nie byłam nad jeziorem od przyjazdu... – zaczęła mówić niepewnie.

– Dobrze, dobrze. Rozumiem. Idź, idź – odparł i zrobił ponaglający gest ręką, a Aga momentalnie zniknęła na dworze.

Nastolatka skierowała swoje kroki nad brzeg, bo skoro już użyła takiej wymówki, to mogła przynajmniej naprawdę obejrzeć wodę z bliska. Dostrzegła między drzewami stary, drewniany pomost i postanowiła, że właśnie tam się uda.

Okazał się on wyjątkowo krótki, a deski podejrzanie trzeszczały pod ciężarem piętnastolatki, ale na szczęście nie postanowił się zawalić i obyło się bez kąpieli. Choć i tak nie było mowy o niebezpieczeństwie utopienia się, bo kiedy uklękła przy końcu pomostu, to okazało się, że piaszczyste dno opada bardzo łagodnie i woda sięgałaby jej tam zaledwie do kolan.

Agnieszka wyciągnęła rękę w kierunku przezroczystej tafli, aby sprawdzić jej temperaturę. Okazało się, że jest nadzwyczaj ciepła. Kiedy jej palce musnęły wodę, podobizna dziewczyny zafalowała i rozmyła się na chwilę.

– Uważaj, bo zaraz wyrżniesz głową o dno.

Ostrzeżenie wywołało odwrotny efekt od zamierzonego, bo Aga nie spodziewała się nikogo i aż drgnęła na dźwięk głosu. Mało brakowało, a wylądowałaby w wodzie. Podniosła się z desek i odwróciła w poszukiwaniu człowieka, który prawie zafundował jej kąpiel.

Dziewczyna dostrzegła go na skraju pomostu. Mniej więcej osiemnastoletni chłopak przyglądał się jej z uśmiechem na ustach i wesołymi iskierkami w niebieskich oczach. Jasne włosy miał nastroszone i wydawało się, że sterczą we wszystkich kierunkach bez ładu i składu. Nie był gruby, ale zdecydowanie odznaczał się krępą posturę. Agnieszce wydawało, że już go gdzieś widziała.

– Chciałeś, żebym tam wpadła? – zapytała nastolatka z wyrzutem.

– Nie, dlatego powiedziałem, żebyś uważała – odparł chłopak, nadal się uśmiechając.

– Więc prawie osiągnąłeś odwrotny efekt od zamierzonego – odrzekła, krzyżując ręce na piersi i spojrzała na chłopaka z wyrzutem.

– Cóż, plan był inny. Ale skakanie na główkę na płytką wodę, nie jest dobrym pomysłem.

– A kto powiedział, że ja planowałam skakać? – Agnieszka zmierzyła chłopaka gniewnym spojrzeniem. – I kim ty w ogóle jesteś, że mówisz mi, co mogę robić, a co nie?

– Jestem Wojtek. A tamten drugi, to mój młodszy brat Piotrek.

Dopiero teraz Aga spostrzegła wysokiego, a zarazem dosyć chudego, chłopaka stojącego nieopodal pomostu i opierającego się o drzewo. Ciemnobrązowe włosy miał trochę przydługie, jak na jej gust, i przyglądał się dziewczynie z wyraźnym, kpiącym uśmieszkiem na ustach.

– Nasz tata pracuje tu jako konserwator – kontynuował dalej Wojtek, a ona już wiedziała, dlaczego wydawał się jej znajomy. Wyglądał bardzo podobnie do swojego ojca. Jasne, nieogarnięte włosy i ta kwadratowa szczęka nie pozostawiały wątpliwości, czyim był synem.

– To jeszcze wcale nie upoważnia was do mówienia mi, co mam robić.

– To może nie, ale pan Piotr kazał mieć na ciebie oko i oprowadzić po okolicy – ciągnął niezrażenie Wojtek.

– Sama sobie poradzę – odparła Aga gniewnym tonem. – Co mój ojciec sobie myślał? Nie potrzebowałam żadnej niańki, a na pewno nie miałam ochoty zwiedzać ośrodka z tymi chłopakami. Równie dobrze mogłam się sama rozejrzeć po okolicy. Nie planowałam się zgubić – pomyślała nastolatka, marszcząc czoło.

– Ale... – chciał jeszcze zaprotestować Wojtek, ale wtrącił się jego młodszy brat.

– Daj se spokój. To dziecko nie chce nigdzie z nami iść. – W głosie chłopaka było słychać lekką chrypkę, ale na pewno też lekceważenie.

– Jakie dziecko? Przecież ona jest w twoim wieku – zaprotestował od razu Wojtek.

– Rocznikowo mam już szesnaście lat, a dojrzałością przewyższam ją o lata świetlne.

– Co ty sobie myślisz, co? – zapytała Agnieszka już wyraźnie rozgniewana.

Chłopaka nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem swoich szarych oczu. Widać jego paznokcie były dużo ciekawsze.

– Mówię ci – zwrócił się do brata – to kompletna strata czasu. Ona i tak nigdzie z nami nie pójdzie.

– Masz rację – odparła Agnieszka. – Nigdzie się nie wybieram, a szczególnie z wami.

– Widzisz? – zapytał z kpiną brata, a po chwili odwrócił się i ruszył w kierunku baru.

– Nie przejmuj się, on tak zawsze. – Wojtek posłał nastolatce przepraszający uśmiech. – Na pewno chcesz tu siedzieć sama?

– Chyba wyraziłam się jasno.

Chłopaka wzruszył ramionami, odwrócił się i po chwili dogonił brata. Po gestykulacji obu Aga doszła do wniosku, że wytyka Piotrkowi jego zachowanie. Nie miała jednak ochoty dalej na nich patrzeć, więc odwróciła wzrok w kierunku wody i ponownie uklękła na pomoście.

Dlaczego rodzice chcieli mnie na siłę uszczęśliwić? Najpierw ten wyjazd, a teraz jeszcze szukali mi towarzystwa, kiedy wcale tego nie pragnęłam – pomyślała i westchnęła cicho.

Dziewczyna, patrząca na nią z tafli jeziora miała smutny, zrezygnowany wzrok. I nic nie odpowiedziała, na zadane w myślach pytanie. Za to zdecydowanie chciała już wrócić do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro