Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Od ostatniego pobytu Agnieszki u babci, trochę się zmieniło. Nie zdziwiło jej to ani trochę, bo wystarczająco długo słuchała barwnych opowieści mamy, jakie to kłopoty przy malowaniu domu miał wujek Szymon – ojciec Alicji i Elwiry. A było ich dużo i Aga już po kilku minutach miała dość. No ale fakt pozostawał faktem, ściany w korytarzu miały śnieżnobiały kolor, a w powietrzu było czuć jeszcze zapach farby.

Dziewczyna stała tak jeszcze przez chwilę i gapiła się na nie, jednocześnie myśląc, gdzie może znaleźć babcię, aż w końcu stanęło na tym, żeby sprawdzać wszystkie pomieszczenia po kolei. Najprostsze rozwiązania są przecież najlepsze.

Skierowała więc swoje kroki do salonu, który znajdował się na prawo od wyjścia z piwnicy. Tu też zaszło sporo zmian. Stary drewniany stół, przy którym zawsze odbywały się rodzinne spotkania, stał po drugiej stronie pomieszczenia, a w jego dawnym miejscu była kanapa, a nad nią coś, co zaciekawiło ją najbardziej – zdjęcia. Cała ściana była pełna różnych wielkości ramek.

Mimo że babci nie było w pokoju, to Agnieszka weszła do środka, przypatrzeć się fotografiom. W centralnym miejscu wisiało zdjęcie ślubne Zofii i Henryka Krzymowskich. Nieznacznie posmutniała na ten widok. Nie pamiętała dziadka, bo zmarł kiedy miała trzy lata. Skierowała wzrok na kolejną ramkę. W niej była już całkiem współczesna fotografia kuzynów Agnieszki. Klara i Zuza oraz ich młodsi bracia Andrzej, Paweł i Jan leżeli na brzuchach na trawie i patrzyli brązowymi oczami na kogoś, kto wykonywał zdjęcie. Kawałek dalej w ramce była ślubna podobizna ich rodziców, a więc cioci Faustyny i wujka Łukasza.

Trochę niżej wisiała fotografia rodziców Agnieszki z nią malutką na rękach. Wyraźnie nie podobało jej się, że ktoś ośmielił się zrobić zdjęcie, bo patrzyła gniewnie brązowymi oczkami w obiektyw.

Podobizny Alicji, Elwiry i ich malutkiego brata znajdowały się w osobnych ramkach. Całą trójkę jednak zdecydowanie łączyły jasne włosy i niebieskie ślepia, tak że nie można było przegapić podobieństwa. Ich rodzice, a więc ciocia Żaneta i wujek Szymon dla odmiany nie byli przedstawieni na ślubnym zdjęciu, a na rekonstrukcji bitwy. Wujek Agnieszki nie dość, że dobrze malował ściany, to jeszcze był zapalonym koniarzem. Babcia uszyła mu mundur i teraz często jeździł ze swoją klaczą na rekonstrukcje bitew z udziałem koni, a jego żona czasem mu towarzyszyła. Zdjęcie musiało pochodzić z jednej z takich właśnie imprez.

Dziewczynie zostały jeszcze dwie ramki do obejrzenia, więc skierowała na nie swój wzrok. Jedno zdjęcie przedstawiało jej dwóch kuzynów po najmłodszej siostrze mamy – Feliksa i Nikodema. Chłopcy siedzieli na podłodze i wyraźnie prowadzili jakąś walkę o samochodzik, bo obaj trzymali go w dłoniach i wpatrywali się w siebie nawzajem z gniewnymi minami. Na drugiem widniały podobizny rodziców chłopców z ich starszym bratem Karolem.

Mama Agi pochodziła z wielodzietnej rodziny. Sama miała trójkę rodzeństwa, a każde z nich po kilkoro dzieci. Tylko Iza się wyłamała, bo Agnieszka była jedynaczką, więc naprawdę podziwiała, że komuś się chciało wybierać te wszystkie zdjęcia, kupować ramki, a potem jeszcze wieszać tak, by to miało jakieś ręce i nogi.

Nastolatka rzuciła ostatnie spojrzenie na fotografie i wyszła z pokoju, bo przypomniała sobie, że przecież nie taki był cel jej wizyty.

– Czas znaleźć babcie, zanim to chłopcy znajdą mnie i znowu stracę okazję, by z nią porozmawiać – pomyślała.

Ruszyła więc korytarzem w stronę głównego wejścia do domu i po kilku krokach skręciła do pokoju, który obecnie zajmowała Zuza, a wcześniej należał do mamy Agnieszki. Nie spodziewała się tam zastać babci, ale co szkodziło sprawdzić. Dziewczyna delikatnie nacisnęła na klamkę i zajrzała do jego wnętrza.

Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to stojący na środku pokoju wózek dziecięcy. Agnieszka niepewnie się do niego zbliżyła i okazało się, że nie jest w pomieszczeniu sama. Konrad Harst, czyli półroczny braciszek Alicji i Elwiry, wpatrywał się we nią swoimi błękitnymi ślepiami.

Na biurku Zuzy stała elektroniczna niańka, czyli urządzenie, które miało informować kogoś po drugiej stronie, jeśli chłopczyk się obudzi i zacznie płakać. Ale jak widać jasnowłosy malec leżał cicho i Agnieszka bała się, że zaraz zburzy ten kruchy spokój. Niepewnie wycofała się obserwowana przez niebieskie oczka i delikatnie zamknęłam drzwi.

Dziewczyna odczekała chwilę, ale z ich drugiej strony nie dobiegł płacz, więc odetchnęła z ulgą i ruszyła na dalsze poszukiwania.

Po przeczesaniu pokoju Klary i łazienki, nastolatka nadal nie natrafiła na żaden ślad obecności babci. Musiała więc być na piętrze. Lub nie było jej wcale, tylko dziewczynki nie raczyły Agnieszki o tym poinformować i specjalnie chciały wpakować ją w łapy chłopców. Tą ostatnią myśl jednak Aga szybko od siebie odrzuciłam. Nie byłyby do tego zdolne. Niechętnie więc ruszyła w kierunku schodów na górę, przechodząc przez pokój, który robił babci za szwalnię.

Po chwili dziewczyna pokonała już ostatnie stopnie prowadzące na piętro i stanęła na górnym korytarzu. Tym samym znalazła się idealnie na trasie, którą mały, jasnowłosy chłopczyk wybrał, by uciec z kuchni. Zderzenie było więc nieuniknione. Dziecko wbiegło we Agnieszkę i zaraz przyglądali się sobie z podłogi, na której się znaleźli, z takim samym zdezorientowaniem w brązowych oczach.

– Nic ci nie jest? – zapytała Aga, pomagając trzylatkowi podnieść się z dywanu.

Najmłodszy brat Klary i Zuzy pokręcił przecząco głową.

– Janek? Co ty znowu wyprawiasz? Wracaj tu w tej chwili! – Na dźwięk głosu dobiegającego z innego pomieszczenia, chłopczyk momentalnie wyminął nastolatkę i zniknął za drzwiami pokoju zajmowanego przez jego starszych braci.

Agnieszka pokręciła z niedowierzaniem głową i ruszyła przed siebie korytarzem, bo coś jej mówiło, że w końcu znalazła babcię.

Zofia Krzymowska istotnie stała w wejściu do kuchni i bezskutecznie wypatrywała jasnowłosego chłopczyka.

– Twoja mama dzwoniła, że mam się ciebie spodziewać – rzekła, wpatrując się w dziewczynę z uśmiechem.

Czyli to by było na tyle w kwestii posiadania babci po swojej stronie – pomyślała Agnieszka.

– I ty też uważasz, że to doskonały pomysł, prawda? – zapytała cicho i usiadłam z rezygnacją przy stole, opierając na nim łokcie.

– Niech zgadnę, a ty widzisz w nim same wady? – Nadal nie przestając się uśmiechać, babcia dziewczyny podeszła do kuchenki i podniosła przykrywkę z garnka. Jego zawartość jakoś bardzo chciała się wydostać na zewnątrz.

Nastolatka odburknęła coś cicho pod nosem, nawet nie podnosząc wzroku.

– Czyli zgadłam. Nie widziałaś gdzieś może Jaśka? – zapytała po chwili Zofia, mieszając tajemniczą miksturę.

– Staranował mnie, a potem ukrył się w pokoju chłopców. Co mu takiego zrobiłaś, że tak zwiewał?

– Tylko obiad – odparła, dalej delikatnie unosząc kąciki ust.

Aga nawet nie musiała się odwracać, bo czuła jak uśmiech babci wierci jej dziurę w plecach. Mimo wszystko jednak nie mogła się powstrzymać i rzuciła znaczące spojrzenie na naczynie z dziwną miksturą, która pewnie była zupą.

– Nie dziwie mu się, że zwiał.

– Ty się nie wypowiadaj. Znajdź choć jedną rzecz, która ci smakuję – odparła Zofia, mieszając tajemniczą zawartość.

– Pizza? – zaryzykowała odpowiedź Agnieszka, a babcia tylko posłała jej pobłażliwe spojrzenie.

– Ale tylko z salami, serem i bez innych dodatków, bo nie tkniesz.

– Nieprawda – odburknęła dziewczyna, choć wiedziała, że ma absolutną rację.

Po jej stwierdzeniu na kilka minut zapadła cisza. Agnieszka nie odzywała się, choć wiedziała, że babcia czeka, aż poruszy temat, z którym tu przybyła. Ona jednak nie kwapiła się już wcale, by go rozpoczynać. Wiedziała, co babcia jej powie. Że wyjazd to bardzo dobry pomysł, że będzie miała fajne wakacje, że szkoda nie skorzystać.

Aga była jednak zupełnie innego zdania. Rozpadający się ośrodek nad jakimś zapomnianym przez świat jeziorem, wcale nie brzmiał atrakcyjnie. Nie wspominając, że według niej totalną głupotą było jego kupno. Nigdy nie jeździła pod namiot i myślała, że nawet jeśli ktoś się już wybiera, to raczej na mazury, nad morze, a na pewno nie nad jakieś jezioro na zapomnianym wschodzie Polski.

Właśnie dlatego najpewniej poprzedni właściciel sprzedał ośrodek za bezcen. Takie miejsca przynoszą tylko straty i trzeba dokładać do interesu. A poza tym wakacje trwają tylko dwa miesiące i trudno zarobić tyle, żeby potem przez resztę roku mieć, za co żyć. A może się zdarzyć tak, że na przykład przez cały lipiec leje i jest zimno. Nikt wtedy nie przyjedzie nad jezioro.

– Aga? Ty mnie w ogóle słuchasz? – Jak przez mgłę przebił się do dziewczyny głos jej babci.

– Przepraszam, zamyśliłam się trochę. Co mówiłaś? – zapytała, odwracając się do niej.

– Mogłabyś mi podać sól z szafki? Jest w drugiej od lewej.

Dziewczyna niechętnie podniosła się z krzesła, by rozpocząć poszukiwania. Po chwili pudełeczko z białą przyprawą trafiło w jej ręce.

– Co sobie zrobiłaś w nogę? – zapytała ją babcia, gdy odwróciła się, by podać sól zgodnie z jej prośbą.

Agnieszka skierowała swoje spojrzenie na kolano. Już prawie zapomniała o tym nieszczęsnym upadku ze schodków. Rana musiała się naruszyć podczas zderzenia z kuzynem, bo spływała z niej malutka stróżka krwi. Aż dziwne, że nawet jej nie poczuła.

– Tylko się potknęłam...

– Trzeba to przemyć – zawyrokowała babcia i zaczęła przeszukiwać szafki, nie zważając na zapewnienia wnuczki, że wszystko jest w porządku i naprawdę nic jej nie jest. Agnieszka zaraz z rezygnacją zauważyła, że w jej ręce wpadła woda utleniona i jakieś gaziki. Dziewczyna ze zbolałą miną usiadła znowu na krześle i wyprostowała nogę, przygotowując się na najgorsze.

– Opanuj się. Wyglądasz co najmniej, jakbym stała tu z nożem i planowała ci ją amputować – skarciła ją babcia i zaczęła przemywać ranę.

Nastolatka mimowolnie syknęła, kiedy płyn zetknął się ze skórą i trochę zapiekło.

– Bo robisz coś jeszcze gorszego – odparła i zacisnęła zęby.

Po chwili rana była już przemyta, a kolano dostało biały opatrunek.

– Gotowe – zawyrokowała Zofia i wstała sprawdzić, czy obiad w międzyczasie nie zaczął sprawiać wrażenia, jakoby miał zamiar wydostać się z garnków. – To teraz możemy w końcu spokojnie porozmawiać o tym twoim wyjeździe. – Na babci zdawało się nie robić wrażenia, że na te słowa nastolatka wydała z siebie jęk niechęci połączonej z rezygnacją. – To czemu właściwie nie chcesz jechać?

– Bo głupotą było kupienie ośrodka? – odpowiedziała Agnieszka pytaniem na pytanie.

– Może i było, ale co to ma wspólnego z twoim wyjazdem?

– Nie mam zamiaru przykładać ręki do ich durnego pomysłu – odrzekła dziewczyna, krzyżując ramiona na piersi.

– I właśnie dlatego masz zamiar poświęcić okazję na wspaniałe wakacje i przygody? Jakoś jeszcze niedawno mi narzekałaś, że fajne rzeczy dzieją się tylko w książkach.

– Ale wyjazd do wioski zabitej deskami wcale nie jest fajny! I miałam już plany na lato!

– Zabitej deskami? Czyżbyś już tam była i widziała, że tak wygląda? – Babcia uśmiechnęła się delikatnie, a ja Aga otworzyła i zamknęła usta.

Faktem było, że nie wiedziała nawet nad jakim jeziorem znajdowała się ośrodek, a tym bardziej, jak wyglądała jego okolica.

– I jakie to ambitne plany miałaś? Przeleżeć całe wakacje z książką w ręku? – kontynuowała po chwili Zofia.

– Mniej więcej – odparła jej wnuczka ostrożnie.

– A co by przeszkadzało ci czytać nad jeziorem?

– Wszystko – odparowała od razu.

– Czyli nic.

– Czyli wszystko – powtórzyła dziewczyna dobitnie z gniewną miną.

– Nie zachowuj się, jakbyś miała pięć lat. Nikt ci nie każe przecież jechać tam od razu na całe wakacje. Mogłabyś choć pojechać na dwa tygodnie. Nie musiałabyś chodzić do szkoły do końca roku, odpoczęłabyś trochę, spędziła trochę czasu z ojcem, a może akurat by ci się spodobało i zostałabyś dłużej?

– Nie spodobałoby mi się.

Babcia pokręciła z niedowierzaniem głową.

– Jak małe dziecko, jak małe dziecko... – westchnęła z rezygnacją.

– Dobra! Pojadę na te dwa tygodnie, ale dajcie mi już wszyscy święty spokój! – Agnieszka ze złością wymaszerowała z kuchni na tyle szybko, że nie zauważyła nawet triumfalnego uśmiechu na ustach Zofii Krzymowskiej.

Dziewczyna gniewnym krokiem zaczęła schodzić ze schodów. Za żadne skarby świata nie przyznałaby się, że w argumentach babci było trochę racji. Ale to nie to wpłynęło ostatecznie na jej decyzję, a fakt, że nie daliby jej żyć swoim gadaniem o tym całym wyjeździe, a w końcu i tak by do niego zmusili. Aga postanowiła więc, że pojedzie więc, ale na swoich warunkach.

Nastolatka tak była pogrążona w myślach, że nawet nie zauważyła wpatrzonych w nią postaci u dołu stopni, zanim prawie w nie nie weszła. Pięciu jasnowłosych chłopców patrzyło na każdy jej krok z uwagą. Bez problemu rozpoznała dwóch braci Klary, Zuzy i Janka oraz trzech synów cioci Basi i wujka Karola.

Aga nawet nie miała ochoty z nimi rozmawiać. Podjęła próbę ich wyminięcia, ale bracia Krzymowscy zastąpili jej drogę.

– Agnieszka Malczewska? – zapytał Andrzej, uważnie patrząc na nią swoimi brązowymi ślepiami.

– Dobrze wiesz, że to ona. – Paweł skrzyżował ramiona na piersi i posłał starszemu o rok bratu spojrzenie, w którym była zawarta duża dawka politowania.

– Chciałem, żeby zabrzmiało poważniej, okej?

– Oj zamknijcie się obaj – skarcił kuzynów najstarszy z chłopców. Dziewięcioletni Łukasz najprawdopodobniej przywodził bandzie. Zdziwienie Agnieszki było wielkie, kiedy po chwili skierował pytanie w kierunku swoich młodszych braci. – To co z nią zrobimy?

– Zabierzemy ze sobą – odparł automatycznie zielonooki Feliks.

– A czemu mielibyście mnie gdziekolwiek zabierać? – zapytała dziewczyna, krzyżując ręce na piersi z gniewną miną.

– Jako dowódca ekipy chłopców rozkazuję cię aresztować pod zarzutem sprzyjania wrogiemu obozowi oraz szpiegostwa – rzekł Nikodem i gestem nakazał reszcie otoczyć nastolatkę.

A więc to on dowodził? Miał zaledwie pięć lat i był najmłodszy z zebranych tu moich kuzynów. Nigdy bym nie zgadła – pomyślała Agnieszka ze zdziwieniem.

– Obawiam się tylko, że ja nie mam zamiaru dać się aresztować i lepiej dla was, jeśli zostawicie mnie w świętym spokoju. Nie mam nastroju na głupie zabawy – powiedziała już na głos pewnym tonem.

Jasnowłosi kuzyni wcale nie zareagowali na jej słowa, więc tylko wzruszyła ramionami.

– Skoro sami chcecie... – równocześnie ze słowami zrobiła dwa kroki do przodu i popchnęła Feliksa, który delikatnie mówiąc był trochę przy kości. Chłopiec wylądował na ziemi, a Aga przez wyrwę w otaczającym ją żywym murze ruszyła przed siebie, nie zważając na ich zdumione spojrzenia i krzyk Nikodema, że ma się w tej chwili zatrzymać.

Zanim otrząsnęli się z zaskoczenia, to dziewczyna już była przy drzwiach wyjściowych z domu babci. Nie planowała drugi raz dać się wciągnąć w ich głupią wojnę. Miała teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro