Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~***~

Will Solace bał się wysokości.

Lubił to zaznaczać w rozmowach ze swoim chłopakiem, dlatego Nico nie spodziewał się, że znajdzie blondyna w miejscu, w jakim go znalazł.

Nico obudził się w pustym łóżku, chociaż mógłby przysiąc, że zasypiał w nim, przytulony do drugiego, jak zwykle ciepłego ciała.

W każdym razie, zbytnio się tym nie przejął. Dobrze wiedział, że Will wstawał o chorych godzinach. Nico nigdy nie umiał tego zrozumieć, zważając na to, że nawet wstawanie na godzinę ósmą było dla niego istną tragedią i masakrą.

Po ogarnięciu się, wyszedł ze swojego domku. Tak jak co dzień wszyscy byli już na nogach. Nico poszedł do pawilonu jadalnego, automatycznie kierując się w stronę stołu Apollina, gdzie kilka osób posłało mu uśmiech, podobny do tego, który pokazywał się na twarzy Willa. I tutaj kolejna rzecz, której Nico nie rozumiał...

Jak można uśmiechać się dwadzieścia cztery na dobę?

Nie było to już jednak tak dziwne jak było na początku. Teraz Nico był w stanie rozpoznać kiedy Will był naprawdę szczęśliwy, a kiedy uśmiechał się dla zasady.

Wzrok Nico obrzucił stół, pełny blondynów, ale żaden nie był Willem. Will był pierdzielonym hipokrytą. Zmuszał go do regularnego jedzenia, do tego, by spać przynajmniej siedem godzin, ale sam nigdy tych zasad nie przestrzegał. Will często omijał posiłki, zbyt zajęty nauką, czy zajmowaniem się chorymi, kładł się spać, kiedy powoli robiło się już jasno. Jebany hipokryta!

Nico mógłby wykorzystać fakt, że Willa nie było i zwyczajnie ominąć śniadanie, ale ten dupek tak go do tego przyzwyczaił, że żołądek Nico domagał się głośno posiłku. Podszedł więc do stołu Apollina, ignorując głupie słowne zaczepki i wziął jabłko. Po tym szybko się oddalił. Szczerze powiedziawszy ludzie z Apollina nie byli najgorsi, jeśli ich się bliżej pozna, ale w rzeczy samej w większości jest to banda pozerów, a co jest niezwykle irytujące to to, że bez starania się trafią cię czymkolwiek z dwudziestu metrów. Ich celność jest niemal niezawodna.

Wchodząc do lecznicy, Nico wrzucił ogryzek do kosza.
- Will? - zawołał, wchodząc do gabinetu blondyna, w którym ten lubił przesiadywać i gdzie często tracił poczucie czasu, zatapiając się w jakiejś lekturze.

Nie było go tam.

I dopiero w tamtej chwili, Nico zaczął się lekko martwić. Ze zmarszczonymi brwiami wyszedł z lecznicy, prawie wpadając na Jasona.
- Nico! Jak tam z-
- Nie teraz - warknął Nico. Jason oczywiście nie mógł poddać się tak łatwo. Nie! Kretyn...
- O co chodzi? - spytał Jason, szybko doganiając ciemnowłosego.
- O nic - odpowiedział szybko, przyśpieszając kroku. Nie miał ochotę na rozmowę z kimkolwiek. Chciał jedynie znaleźć Willa i upewnić się, że on sam jest zbyt troskliwym idiotą.
- Gdzie idziesz? - zmienił temat jego towarzysz. Nico wzruszył ramionami, bo właściwie taka była prawda. Nie miał pojęcia gdzie iść. Stanął nagle w miejscu. To było bezcelowe, beznadziejne.
- Jeśli chcesz mi pomóc to poszukaj Willa w obozie - stwierdził Nico, wiedząc, że w ten sposób najszybciej pozbędzie się tego namolnego idioty. Był pewien, że Willa nie było na obozie. Nie przyszedł na śniadanie, nie było go w lecznicy, a pole treningowe, razem z miejscem strzelniczym, które minął przed chwilą również go nie ukazały.

Jason połknął haczyk. Jak zwykle. Tępota nie boli. Nico przeszedł las wzdłuż i wszerz, a potem oddalił się od obozu tak bardzo, że chyba złamał już jedną z zasad regulaminu obozu, ale znalazł go.

I poczuł się, jakby zabrakło mu tlenu. Już dawno nie czuł tak wielkiej grozy, jak w tamtej chwili.

Will Solace bał się wysokości.

Nico więc nie rozumiał, co robił na tym pieprzonym klifie, z którego gdyby spadł, zabiłby się w ułamku sekundy. Wiedział, że Will nie jest w pełni słońcem, że nie w pełni jest kimś, kogo próbuje pokazać, ale nie sądził, że Will mógłby-

Bo nie mógłby, prawda?

Siedział na krawędzi klifu z podciągniętymi do brody nogami, wpatrzony w niebo. Promyki słońca lały się po jego twarzy i włosach, które wyglądały jak wiązki żywego światła, wiatr wiał mocno, przez co włosy jak i koszulka falowały. Było to coś pięknego, jednocześnie strasznego i Nico utknął pomiędzy zachwytem, a przerażeniem.

Pozwolił, by cień pochłonął go. Tym sposobem mógł się dostać tam jak najszybciej. Po chwili siedział obok swojego chłopaka. Oboje wiedzieli o swojej obecności, o odległości w jakiej siedzieli, a właściwie o jej braku, a mimo to żaden się nie odezwał.

Will nadal był wpatrzony w widok, a Nico nie chciał niszczyć tego, co Will tam widział. Na wszelki wypadek Nico przygotował się do niebezpieczeństwa i sprawdził jak dużo cieni było na dole. W razie czego... Jak by spadli, Nico mógł ich przemieścić cieniem. Nic by się nie stało. Nico był gotowy jak nigdy, by złapać Willa.

Dopiero po chwili, Nico dostrzegł, że Will nie ma na szyi obozowego naszyjnika, a trzyma go w ręce, bawiąc się jednym z koralików na rzemyku, obracając go opuszkami palców. Nico rozpoznał, że koralik oznaczał bitwę w Manhattanie.

Przestał obracać koralik w chwili, gdy Nico złapał go za dłoń. Westchnął i uśmiechnął się do ciemnowłosego smutno.

- Rocznica śmierci Micheala - stwierdził Will.

Nico poczuł się, jakby ktoś trzepnął go toporem. Znał historię Lee, a potem Micheala, którzy oddali życie, by ratować świat, tym samym oddając wszystkie obowiązki grupowego domku, Willowi. To musiało być paskudne. Zostać przywódcą, tylko dlatego, ponieważ poprzedni umarli. Nico wiedział, że to nie do końca tak, że Will jako jedyny się nadawał, że Will odważył się w czasie pogrzebu, spalić Apollinowy całun, że był najlepszym medykiem, że umiał najlepiej wszystko zorganizować. Po prostu wiadomym i oczywistym było, że Will jako jedyny da radę, poza tym był z Michealem i Lee najbliżej. Dużo się od nich nauczył. Nico wiedział również, że Will ma problem z samooceną. Często widział go na strzelnicy, wykończonego. Stróżki potu, spływały mu po skroniach, a jego oczy były lekko nawiedzone i rozczarowane. To bolało widzieć go takiego.

Nico ścisnął jego dłoń mocniej. Nie był najlepszy ze słowami, więc milczał, pozwalając Willowi wylać swoje żale i słuchać całego tego gówna, jak to on mógł ich uratować, gdyby tylko był trochę szybszy, trochę lepszy. Bzdura. Nico nie rozumiał, czemu Will miałby tak uważać. Will jest idealny... Dopóki nie opowiada swoich żenujących kawałów, by rozluźnić atmosferę. 

I kiedy Willowi zaczął drżeć głos, a on sam gadać takie głupoty, że Nico był w czystym szoku, nie wytrzymał.
- Zamknij się - powiedział Nico. Jego głos mógł brzmieć trochę ostrzej, niż zamierzał z początku, ale Will nie wydawał się tego zauważyć. Zwyczajnie się przymknął, patrząc na niego wyczekująco, a o to właśnie chodziło. - Jesteś walonym ułomem.

Will się zaśmiał. Nico sam nie mógł powstrzymać swojego uśmiechu.

- A więc wcale nie boisz się wysokości - stwierdził ciemnowłosy.
- Nie, lubię ją - przyznał blondyn, szczerze. Brzmiał niemal dołująco, co było niezwykle dziwne. To Nico był znany z pesymistycznego tonu.
- Dlaczego? - spytał Nico i chyba zupełnie przypadkowo zadał niezwykle celne pytanie, bo Will przełknął głośno ślinę, odwracając wzrok, zupełnie jakby kryło się za tym coś żenującego.
- To mnie uspokaja, wiesz? Wysokość sprawia, że mam kontrolę, że mam wybór i mogę... - urwał, a Nicowi rozszerzyły się oczy. Nie spodziewał się TEGO.
- Chcesz... No wiesz. Skoczyć? - spytał Nico, czując jak wszystko co zostało w nim ułożone znów się rozpada.
- Nie. - Will nie kłamał, ale nie brzmiało to jakoś wielce zaprzeczająco.
- Ale chciałeś... kiedyś? - zapytał niepewnie Nico. Mógłby jeszcze raz pójść do Tartaru, gdyby to sprawiło, że Will byłby szczęśliwy.

Miłość była potężna, a Nico był przerażony, kiedy po raz pierwszy miał z nią styczność, teraz podobało mu się, że ktoś go znał, że ktoś umiał go rozśmieszyć i wyleczyć, cieszył się, że tą osobą był Will.

Miłość jednak bolała.

Will w odpowiedzi wzruszył ramionami.

Nico zacisnął wargi i przytulił Willa, prosząc, by cień ich pochłonął.

Po chwili znajdowali się w domku Hadesa, na dużym łóżku, wykonanym z ciemnego drewna.

Milczeli.

Gesty mówiły za nich.

Will Solace nigdy nie bał się wysokości. Bał się jedynie, że podejmie złą decyzję, stojąc kilkadziesiąt metrów nad gruntem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro