Rozdział 2 - Głód
[W razie czego - imię "Mike" zostało zmienione na "Urgott". Przepraszam za problem.]
Przesypiam cały następny dzień. Budzę się tylko na chwilę, około trzynastej, czując, że mój żołądek zaczął trawić sam siebie. Najadam się do syta dwoma zupami Ramen z torebki i z zasypiam przed telewizorem na następne pięć godzin.
Ramię nadal pobolewa, więc biorę tabletki wygrzebane z dna starego plecaka. Nie wiem, czy nie są przeterminowane, ale nie mam nic innego. Zawiązuję prowizoryczny temblak z szalika, żeby nie nadwyrężać ręki i zagryzam zęby, czekając, aż proszek zacznie działać.
Po wczorajszej nocy jest tak cicho i spokojnie, że to aż dziwne.
Leżąc na kanapie, przypominam sobie o sprawdzeniu tożsamości mojej porywaczki. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. W wyobraźni cały czas widzę lśniące w ciemności, złote oczy i za każdym razem mam coraz silniejsze wrażenie, że były tylko szalonym snem.
Wyszukuję jej imię w internecie, z zaciekawieniem czekając, aż strona się załaduje. Wyniki od razu zwalają mnie z nóg. Ta sama dziewczyna, która potrąciła mnie lamborghini i była gotowa zakopać w swoim ogrodzie, jest wokalistką znanego zespołu, K/DA.
Czasami słyszę ich piosenki w radiu na mainstreamowych stacjach, i wydaje mi się, że nie ma osoby która ich nie kojarzy. Są tym typem gwiazd, które widzi się na wielkich reklamach w centrach handlowych czy w telewizji, polecające serię nieludzko drogiej biżuterii.
Odkąd się odezwała, miałam wrażenie że skądś znam ten głos.
Przeglądam jej zdjęcia na czerwonym dywanie, jak ze swoim chłodnym grymasem zasłania się przed paparazzi. Cały czas jest tajemnicza i mroczna, tak jak w jej apartamencie. Nie znajduję żadnego ujęcia, na którym się uśmiecha.
Znając jej tożsamość, jeszcze bardziej zadziwia mnie jej zachowanie. Z tak zimną krwią dziewczyna mogłaby równie dobrze grać w filmach akcji, a szczególnie tych o nielegalnych, ulicznych wyścigach.
Zastanawiam się, jak na prawdę zareagowaliby jej fani. Może lepiej, że wiem tylko ja. Jej kariera mogłaby dość szybko runąć, kiedy to wszystko, co widziałam wyszłoby na jaw.
Jednak szybko się orientuję, że świat celebrytów rządzi się innymi zasadami. Żyją pod prawem, zasłaniając się pieniędzmi jak parasolem przed deszczem. Do tego mają dostęp do czego tylko sobie zażyczą.
„Żyć nie umierać" myślę, przewracając oczami.
Dziewczyna nadal wydaje mi się intrygująca, ale szybko się otrząsam z pragnienia spotkania się z nią ponownie. Z resztą, gdy patrzę na to chłodno, popowe idolki wcale mnie nie kręcą. Ten świat zawsze wydawał mi się do bólu sztuczny i nieprzyjemny.
Wzdycham. Przynajmniej będę mogła się pochwalić, że widziałam ją na żywo. W końcu nie codziennie spotyka się gwiazdę.
Wieczorem wychodzę na zakupy. Kupuję mniej niż zwykle. Wczorajszej nocy straciłam pracę, więc muszę zacząć ciąć koszty.
Spadek moich dochodów nie spłynie po mnie tak gładko. I tak ledwo wiązałam koniec z końcem. Teraz muszę się rozejrzeć za czymś nowym, co może nie być łatwe, bo moje CV świeci pustkami (nie miałam możliwości, żeby iść na studia).
Jestem pewna tylko jednego. Mam dość handlu narkotykami. Nie chcę nawet znajdować się w pobliżu żadnych prochów. Wczorajsza bójka to nie był pierwszy raz, takie sytuacje, w których musiałam uciekać zdarzały się dosyć często. Po prostu jeszcze nigdy nie zrobiłam sobie takiej krzywdy.
Nocne spotkania wyczerpały mnie psychicznie. Poza tym, nie będę błagać na kolanach o przebaczenie. Za wiele razy byłam poniżana, dlatego teraz odejdę z podniesioną głową.
Stojąc między półkami sklepowymi, wybieram kontakt „Urgott" na telefonie i wysyłam krótkie „odchodzę", po czym usuwam jego numer.
Kiedy podchodzę do kasy, chłopak za ladą gapi się na mnie, jakby zobaczył trupa. Nie dziwię mu się, w końcu wyglądam jak wrak, ale i tak mierzę go ostrym spojrzeniem. Spłoszony, ucieka wzrokiem i w skupieniu skanuje moje nędzne zakupy.
***
Kilka godzin później, kiedy siedzę przed telewizorem, nie mając siły na nic innego, nagle słyszę powiadomienie o otrzymanym SMSie. Zaskoczona, sięgam po komórkę i odczytuję wiadomość, czując, jak krew odchodzi mi z twarzy.
To nieznany numer, ale mogę się domyślić, kto jest nadawcą. Nie wyłapuję z tekstu za wiele oprócz kwoty czterech tysięcy dolarów odszkodowania, którą mam zapłacić przez następne trzy tygodnie.
Momentalnie kręci mi się w głowie.
Cholera, wiedziałam że nie zostawi sprawy bez słowa. Czuję, jak narasta we mnie złość. Nie mam pojęcia, jak zdobędę tyle w tak krótkim czasie, opłacając w tym samym czasie mieszkanie i wodę.
Wiem, że nie mogę zignorować ostrzeżenia. Słyszałam, co dzieje się z ludźmi, którzy tak robią. Handel narkotykowy to zorganizowana siatka przestępcza, a jej największym spoiwem jest właśnie bezwzględny przywódca.
Bezradna, z wściekłością ciskam telefon na fotel, po czym chowam twarz w dłoniach.
Utknęłam bardzo głęboko i nie wiem, czy jeszcze dam radę się wygrzebać.
***
Mija kilka dni, w których nie robię za dużo oprócz przeglądania ofert pracy, przeszukiwania starych kontaktów i ślepych starań o awans. Jest dość spokojnie, co wydaje mi się rekompensatą od losu po burzliwym okresie. Nikt mnie nie prześladuje, nie dostaję gróźb wrzuconych kamieniem przez okno, tak jak się spodziewałam. Może pocięte przeze mnie nastolatki rzeczywiście nikomu nie wypomną, przebłaganie ogromnym odszkodowaniem.
Prawdopodobnie nie dostanę w twarz, ale zabiją mnie od środka, odcinając mi fundusze. Przeklinam ich w myślach. Ich i tanie spreje dla dzieci.
Odpuszczam sobie graffiti. To za drogie, żebym mogła bez większych strat wliczyć je w budżet. Odrobinę mnie to boli, ale wiem, że nie warto na siłę wciskać tam słabej jakości sprejów. Zdążyłam się przekonać, i to dość dobitnie.
Wracam za to do dawnego, tańszego hobby. Kiedy akurat nie zastanawiam się, czy ze striptizu dam radę opłacić dom, piszę teksty piosenek.
Siedzę właśnie nad jednym z nich, czekając, aż woda się zagotuje i w skupieniu przygryzam długopis. Kartka jest już dość mocno pokreślona, w niektórych miejscach nie widać tekstu. Czajnik trzęsie się niepokojąco i wydaje odgłosy, jakich żaden sprzęt kuchenny nie powinien być w stanie z siebie wydobyć, ale jestem przyzwyczajona. Za oknem wyjątkowo dobrze widać gwiazdy, mimo zanieczyszczenia świetlnego. W pokoju pali się tylko jedna, dość słaba lampka, więc to ze środka nie przeszkadza mi w zerkaniu na niebo, kiedy nic nie przychodzi mi do głowy.
Dźwięk nagle przybiera na sile, jest jakby zdeformowany. Przez parę sekund go ignoruję, zamknięta w swoim świecie, ale potem zerkam na niepracujący już czajnik i orientuję się, że to nie on, a znajomy ryk silnika sportowego samochodu. Zaskoczona, wyglądam za okno. Z tej strony niewiele widzę, więc szybko się poddaję. Zastanawiam się, czy to nie Evelynn, która przejeżdża gdzieś obok i mimowolnie pojawia się we mnie iskierka nadziei.
Jednak potem odgłos ustaje, a ja stwierdzam, że nawet jeśli, to musiała już odjechać. Nie wiem, na co liczyłam. Karcąc się w myślach za naiwność, biorę łyk herbaty i wracam do swoich spraw.
Zerkam na zegarek. Dochodzi jedenasta.
Z nogami opartymi o stoli siedzę na fotelu, pogrążona we własnych myślach, kiedy nagle słyszę jak ktoś puka w drzwi mojego mieszkania. Właściwie nie wiem, czy "pukanie" to dobre określenie, odgłos przypomina raczej walenie z całej siły pięścią w drewno. Zaskoczona, odkładam kartkę i ostrożnie podnoszę się z miejsca. Nie mam pojęcia, kto to może być, ale z tego co słyszę nie zapowiada się na przyjacielską wizytę.
Walenie w drzwi się nasila, a ja czuję, jak serce bije mi szybciej. Przechodzi mi przez myśl, że pośpieszyłam się z wnioskiem o bierności ćpunów po tamtej nocy. Może w jakiś sposób mnie znaleźli, i teraz otoczą mnie w moim własnym mieszkaniu. Przełykam ślinę. Mam nadzieję, że tylko dramatyzuję.
Sięgam do leżącego na blacie kunai, którego niedawno oczyściłam z krwi i na miękkich nogach zbliżam się do drzwi. Przy słabym świetle na ścianę pada długi cień mojej sylwetki. Walenie nie ustaje, a ja krok za krokiem, ostrożnie podchodzę do wejścia, krzywiąc się przy skrzypnięciach podłogi. Okręcam nóż wokół palca zdrowej ręki.
Nie mam pojęcia, jak będę walczyć z ramieniem w temblaku, ale z mieszkania nie ma innego wyjścia niż drzwi frontowe.
Przysuwam się do framugi i ostrożnie zerkam przez wizjer. Ściskam broń w dłoni. Prawie nie oddycham.
Nagle po drugiej stronie widzę zniekształconą postać Evelynn, w futrzanej kurtce i różowych okularach na nosie. Nie przestaje uderzać w drzwi, tak agresywnie, jakby była gotowa wybić w nich dziurę, byle dostać się do środka. Wygląda dziwnie w zestawieniu z odrapaną klatką schodową i zagrzybiałymi ścianami, jak holograficzny kawałek puzzli wśród tych kartonowych. Nie pasuje do tak obskurnego otoczenia.
Ze zdziwienia szerzej otwieram oczy. Moja głowa nagle roi się od pytań. Co pieprzona gwiazda popu miałaby robić pod moim domem o tak późnej porze? A przede wszystkim, dlaczego w ogóle przyszła właśnie tutaj.
Jestem pewna tylko jednego. Jakiekolwiek są jej intencje, to musi być coś niesamowicie ważnego, bo nie odpuszcza i z coraz większą siłą dobija się do środka.
Praktycznie jej nie znam, ale nawet po tak krótkim czasie, jaki z nią spędziłam, mam mnóstwo obaw. Wydaje mi się, że nie jest do końca normalna, po prostu ukrywa swoje niezdrowe nawyki pod górą pieniędzy i chłodnym usposobieniem. Mimo tego, że rzeczywiście jest intrygująca, wolę nie otwierać jej drzwi. Jest jak tygrys w klatce, i jakkolwiek piękna by nie była, nikt nie chce wypuścić dzikiego zwierzęcia na wolność.
Jednak jestem ciekawa, tak bardzo, że to uczucie stopniowo zagłusza wszystko inne. Jakaś część mnie ciągnie do kontaktu z kimś o tyle większym ode mnie. Chcę go dotknąć, nawet jeśli odgryzie mi rękę.
Przez jakiś czas biję się z sobą, ale w końcu irracjonalne pragnienie wygrywa. Klnę pod nosem i puszczając napięcie z mięśni, przekręcam klucz w zamku. Breloczki brzęczą przy obrocie. Słyszę, jak po drugiej stronie Evelynn nagle zamiera. Czeka.
Otwieram drzwi, a wtedy dziewczyna momentalnie wpada do środka, wnosząc ze sobą zapach drogich perfum i brudnej klatki schodowej. Jej impet sprawia, że odruchowo daję krok w tył, unikając zderzenia. Chwieję się, tracąc równowagę. "Co się dzieje" zamiera mi na ustach, kończę na drugim słowie, jestem zbyt zaskoczona jej gwałtownością.
Zanim zdążę zareagować, odwraca się i przekręca klucz w zamku, zamykając nas tutaj razem.
Potem podnosi pistolet.
- Gdzie to jest? - warczy, odsłaniając białe zęby. Jej dłonie drżą.
Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Unoszę zdrową rękę w geście poddania się, zdezorientowana próbując zrozumieć, co się dzieje. Filtruję w głowie wszystkie możliwe konteksty jej pytania, ale jest w niej tylko pustka.
Nie wiem, czego się spodziewałam. Przeklinam się w myślach, że w ogóle dopuściłam do siebie na pomysł wpuszczania jej do środka. Z jej obecności jeszcze nie wynikło nic dobrego, oprócz utemperowania mojego ego. Jednak nagle dochodzi do mnie, że zachowuje się inaczej.
Zniknęła cała jej gracja i wyższość. Jest roztrzęsiona.
Nie wiedziałam, że to dla niej fizycznie możliwe, opuścić stan aroganckiej divy, ale każdą sekundą zauważam coraz więcej dziwnych szczegółów. Nerwowo przygryza dolną wargę, jej włosy są w nieładzie. Ciężko i nieregularnie oddycha. Trzęsie się, a po skroni spływa jej pot.
Dopiero po kilku sekundach nagle rozpoznaję tą reakcję. Taki sam z niej ćpun jak z bandy nastolatków, które wyłamały mi rękę. A teraz jest na głodzie.
- O co chodzi? - tak naprawdę znam odpowiedź, tylko chcę się upewnić. Może przeinterpretowałam jej zachowanie, i mam szczerą nadzieję, że tak właśnie jest, inaczej będę nią zawiedziona. Nie żeby to coś zmieniło, już i tak mam jej powyżej uszu, szczególnie grożenia mi gdy tylko czegoś chce.
Staram się mówić spokojnie, ale dziewczyna mierzy do mnie z broni w moim własnym mieszkaniu. Jestem na siebie wściekła że wpuściłam ją do środka. Pocieszam się myślą, że pewnie dobijałaby się tutaj do skutku, aż w końcu wyłamałaby drzwi. Człowiek na głodzie potrafi zrobić wszystko, żeby zdobyć narkotyk.
- A o co może chodzić? - prycha. Jest kompletnie inna od chłodnej Evelynn z poprzedniej nocy. Aż kipią z niej emocje, i widzę, że ledwo sobie z nimi radzi. - O kokainę, Akali. Wiem, czym handlujesz.
Rumienię się, słysząc, że przejrzała mnie aż do tego stopnia. Jednocześnie potwierdza moje przypuszczenia. Widząc jej styl życia, mogłam się tego domyślić.
Wiem, że nie myśli teraz racjonalnie, dlatego nakazuję sobie ostrożność. Byłam już w kilku takich sytuacjach, gdzie osoby, którym sprzedawałam narkotyki były tak zdesperowane, że wciągały wszystko jeszcze przy mnie, na brudnym murze w środku miasta.
Podnoszę ręce w geście poddania się. Pistolet trzęsie się już tak bardzo, że momentami celuje w zawieszony nad moją głową żyrandol. Słyszę, jak dziewczyna płytko wciąga powietrze przez zęby i tylko mam nadzieję, że nie omsknie jej się palec i przez przypadek nie właduje mi kulki w głowę, zanim jeszcze dam jej powód.
- Evelynn - mówię spokojnie. Patrzę jej w oczy, schowane za okularami przeciwsłonecznymi. - Nie wiem, czy mam tu cokolwiek.
- Nie chcesz mi powiedzieć, tak? - jej głos łamie się w środku zdania. Głośno i nieregularnie oddycha, jakby ledwo trzymała się w jednym kawałku. W pewnym momencie robi mi się jej żal. Chłodna diva zrzuciła maskę i teraz pokazała mi się w całej swojej żałosnej postaci.
Opuszcza broń i grzebie w niewielkiej torebce, po czym rzuca mi gruby plik banknotów. Pieniądze lądują pod moimi nogami, a ja od razu mam ochotę się na nie rzucić. To studolarówki, nie widziałam takiej sumy, odkąd sprzedałam samochód. Za to, co leży na zakurzonej podłodze mogłabym przeżyć może nawet miesiąc, nie kiwając palcem.
To dla mnie niepojęte, jak może tak szastać pieniędzmi. Pewnie jeszcze zawija wyzute gumy w banknoty dziesięciodolorawe.
- Weź to - znów łapie rewolwer w obie dłonie. Słyszę, jak przełyka ślinę. Nawet jej barki drżą. - Tylko, cholera, daj mi cokolwiek.
Pieniądze są argumentem nie do odrzucenia, więc bez wahania niemo przytakuję. Nie żebym miała jakiś wybór. Jeśli odmówię, będzie w stanie mnie zastrzelić.
- Postaram się. Tylko opuść broń.
Evelynn patrzy na mnie przez kilka sekund, przygryzając dolną wargę (mam wrażenie, że aż do krwi, ale nie widzę za dobrze w półmroku), po czym powoli rozluźnia ręce. Chowa pistolet do torebki i zdejmuje okulary, opierając je nad czołem. Widzę jej oczy. Są przekrwione, a skóra pod spodem jest sina, jakby nie spała od kilku dni. Wygląda jak wymizerniały demon.
Odwracam się i ogarniam wzrokiem mieszkanie, w pośpiechu zastanawiając się, gdzie mogłabym schować towar. Nie przypominam sobie, żebym chowała coś w mieszkaniu. Narkotyki mnie brzydzą, więc ich obecność pod moim dachem jest mało prawdopodobna. Jeśli już, mogą być jak brzydka waza od nachalnej ciotki, wciśnięta gdzieś w najgłębszy kąt, z daleka od zasięgu wzroku.
Wyrzucam na ziemię zawartość szafy, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć i jeszcze raz kontrolnie zerkam na dziewczynę. Stoi przy drzwiach, oparta o ścianę i obejmuje się ramionami. Cały czas drży, ale nie jestem pewna, czy to przez zimno, czy przez odmawiający posłuszeństwa organizm.
- Nie pomożesz mi? - pytam, zdenerwowana jej bezczynnością. To w jej interesie jest znalezienie kokainy. Wiem, że dostanę za to pieniądze, ale i tak wydaje mi się to niekulturalne.
Szybko orientuję się, że dobre wychowanie byłoby teraz absurdalne. Skoro mierzy do mnie z broni, chyba nie obchodzi jej sovuar vivre.
- Ohyda - wskazuje podbródkiem na rozrzucone na podłodze ubrania. Wbija paznokcie w przedramię i cały czas gryzie się w usta, a ja orientuję się, że i tak nie byłoby z niej większego pożytku. Jeszcze zrobiłaby sobie krzywdę, a ja miałabym problem ze szpitalem.
Właściwie nawet teraz zagryza wargę tak mocno, że boję się, że zaraz będę sprzątać ją z podłogi. Wzdychając ze zrezygnowaniem, zostawiam ubrania na podłodze i podchodzę do lodówki. Evelynn wodzi za mną wzrokiem, na moment przestając żuć swoją skórę. Wyciągam butelkę taniego whisky, które kiedyś kupiłam i nie miałam okazji wypić ze względu na brak bliższych znajomych, po czym wciskam jej do ręki.
Patrzy pytająco to na mnie, to na ulotkę z uśmiechniętą kowbojką, jakby nie mogła uwierzyć że każę jej pić coś tak okropnej jakości. Jednak kiedy patrzę na nią ostrym wzrokiem, będąc na granicy mojej cierpliwości, widzę, że w porę gryzie się w język.
- Uspokój się - mówię chłodno, zerkając na wydrapane na przedramieniu smugi. - Nie chcę zmywać twojej krwi z podłogi.
Zawstydza się i odsuwa rękę za plecy. Nie wiedziałam, że jest w ogóle zdolna do wstydu. Posłusznie wypija część zawartości butelki duszkiem, bez zbędnego rozlewania jej do szklanek. Widzę, jak krzywi się z obrzydzenia, ale nic nie mówi. Chyba zorientowała się, że nadużywa mojej dobrej woli.
Potem wracam do szukania. W pośpiechu przekopuję szafki i plecaki, zostawiając pokój w takim stanie, jakby przeszedł po nim huragan. Evelynn w milczeniu stoi pod ścianą. Jest odrobinę bardziej opanowana, przestała się drapać. Alkohol może i pomógł, ale wiem, że tylko na chwilę.
Im dłużej szukam, tym bardziej jestem pewna że to bezcelowe. Trafiam tylko na zużyte chusteczki i jeden niewykorzystany sprej, który kiedyś schowałam w plecaku na czarną godzinę, ale żadnej kokainy. W końcu się poddaję.
- Nie mam nic - oznajmiam, chowając rękę do kieszeni. Zrobiłam, co mogłam, i chociaż trochę głupio mi wziąć pieniądze za nic, mam nadzieję że to już nie mój problem.
Evelynn blednie, na jej twarzy odmalowuje się strach. Ciaśniej owija się ramionami i wbija wzrok w podłogę, intensywnie myśląc. Teraz budzi we mnie co najwyżej współczucie.
- Ale przecież wiesz, gdzie ją załatwić? - nagle odzywa się chłodno. Powoli z powrotem zamyka się w sobie, otaczając lodem. Tylko jej oczy lśnią.
- Zaraz - każę jej zwolnić, unosząc dłoń. - Zrobiłam, co mi kazałaś. Teraz to już nie moja sprawa.
Zmarnowała już wystarczająco mojego czasu i nawet jeśli wyglada żałośnie, to nie jestem pieprzonym caritasem. Chcę już tylko zabrać pieniądze i wrócić do pisania. Nie obchodzi, mnie kim jest. Mam swoje życie, które muszę wyprowadzić na prostą.
- Zapłacę ci drugie tyle - mówi niespokojnie. Jej głos przypomina błaganie, tak dramatyczne, że aż przechodzą mnie dreszcze. - Ile tylko chcesz.
Jeśli w grę wchodzą pieniądze, jej prośba nagle nie wydaje mi się się tak bardzo niemożliwa do spełnienia. Oczywiście że jej oferta mnie kusi, w końcu żyję praktycznie w biedzie, a wyczyszczenie konta zdesperowanej celebrytce może oznaczać dla mnie skok do lepszego życia. Mogłabym też spłacić cały irracjonalny dług bez sprzedawania się, a to w gruncie rzeczy normalna praca, tylko w środku nocy, nielegalna i cholernie dobrze płatna.
Nie wiem, co mam robić. Postanowiłam już nie mieć do czynienia z narkotykami i wolałabym tego dotrzymać. Tymczasem Evelynn proponuje mi wejście prosto do gniazda os i pomachania w nim patykiem.
- Błagam, Akali - z powagą patrzy mi w oczy. Już nie jest chłodna i arogancka, patrzy na mnie jak kogoś równego sobie. Jej głos jest cichy, jakby bała się, że wybuchnie. - Jeśli czegoś nie wezmę, chyba wydrapię sobie żyły.
Momentalnie mięknę, a dziewczyna w skupieniu obserwuje mnie z końca pokoju. Tylko przez chwilę biję się z myślami. To, co chcę zrobić jest okropnie nierozsądne, ale wobec pieniędzy i „błagam" usłyszanego z jej ust, jestem bezradna.
Wzdycham, zrezygnowana. Evelynn kolejnej nocy weszła z butami do mojego życia i jestem prawie pewna, że to nie skończy się dobrze.
- Wsiadaj do samochodu - mówię, zarzucając kurtkę, a ona momentalnie odzyskuje w sobie trochę życia. Nie we wielkim stopniu, ale wystarczająco, żebym zauważyła. - Zaprowadzę cię tam.
***
Evelynn prowadzi, jakby pierwszy raz siedziała za kołkiem. Co chwila ostro hamuje i zakręca o kilka sekund na późno, szarpiąc kierownicą. Gwałtownie zmienia tempo jazdy, rzucając mną w przód i w tył, czasami z takim impetem, że zastanawiam się jakim cudem nie uruchomiłam jeszcze poduszki powietrznej. Auto ryczy jak rozdrażnione zwierzę, a ja z coraz większym niepokojem zerkam na dziewczynę, która dramatycznie próbuje utrzymać kontrolę nad pojazdem.
Mimo, że wlała w siebie tyle alkoholu, jej dłonie nadal drżą. Widzę, że się poci, że zaciska zęby i próbuje odzyskać swoją chłodną i dostojną twarz. Jej stan odrobinę się poprawił, ale o ile normalnie jeździ jak mistrzyni, świadomie ocierając się o katastrofę, tym razem walczy z samochodem jakby tonęła.
Zdaję sobie sprawę, że w tym tempie zanim dojedziemy na miejsce, będzie już ranek. Jeśli wcześniej nie wpadniemy na ścianę, bo coraz nam bliżej do zderzenia czołowego. Boję się że nie wrócę w jednym kawałku i kiedy w pewnym momencie ostro hamuje, prawie wjeżdżając w znak drogowy, stwierdzam że mam dość.
- To nie ma sensu - mówię, poirytowana. - Daj mi poprowadzić.
Dziewczyna patrzy na mnie jak na idiotkę. Niewiele widzę przez okulary, ale orientuję się po wysoko uniesionej brwi.
- Chcesz prowadzić lamborghini? - parska, traktując moją wypowiedź jak coś absurdalnego. Nie żebym miała prawo oceniać, ale już samo wsiadanie za kierownicę kiedy ledwo stoi jest bardziej niż absurdalne. - Nie wypłaciłabyś się do końca życia, gdybyś je rozbiła.
- Jeśli dalej będziemy tak jechać, sama władujesz nas w ścianę - odparowuję warknięciem. - W takim stanie nie nadajesz się, żeby prowadzić.
Parska ze złością, ale nie odpowiada. W skupieniu marszczy brwi i ucieka ode mnie wzrokiem. Widzę, że powoli się poddaje. Najwyraźniej rozumie, że jest teraz niezbyt użyteczna.
- Będę ostrożna - zapewniam ją, nadal widząc zwątpienie na jej twarzy. Przewracam oczami. - Tylko, do cholery, pospieszmy się. Zanim tam dojedziemy, będzie jasno.
Patrzy na mnie oceniający przez parę sekund, z grymasem na ustach. Nie jest zadowolona, ale z powątpiewaniem odpowiada "zgoda", po czym parkuje samochód na poboczu.
Sprawnie zamieniam się z nią miejscami i z pewnym zachwytem dotykam obitej skórą kierownicy. Jestem podekscytowana i zestresowana jednocześnie. Przesuwam dłonią po skrzyni biegów i nagle widzę, dlaczego ludzie tak okropnie pragną drogich samochodów.
Przypominam sobie chłodno, że jeśli rozbiję tą maszynę, zakopię się w długach na całe życie. Na wszelki wypadek, gdybym próbowała szaleć.
Czuję na sobie wzrok Evelynn, więc nie rozczulam się nad sensacją, tylko powoli ruszam z miejsca. Pedał gazu jest bardzo czuły, muszę uważać żeby nie przesadzić, inaczej zrywa się jak rozpędzony drapieżnik. Nie jest tak łatwo jak w starych gruchotach, którymi jeździłam, gdzie samochód praktycznie nie reaguje nawet na kopanie w pedały. Muszę uważać na każdy swój ruch.
Prowadzę tylko odrobinę lepiej od wyczerpanej przez nałóg właścicielki samochodu, co nie jest zbyt imponujące, ale przynajmniej jedziemy w miarę stabilnym tempem. Nie rozmawiamy. Co jakiś czas zerkam na Evelynn. Jest tak cicho, że muszę upewniać się że jeszcze żyje. Cały czas siedzi z głową opartą o szybę, włosy zasłaniają jej twarz. Wygląda, jakby zasnęła, ale jestem prawie pewna że nawet nie zamknęła oczu. Po prostu siedzi w milczeniu i obserwuje.
- Dlaczego właściwie przyszłaś z tym do mnie? - pytam w pewnym momencie. - Przecież masz pewnie własnego dilera. I przynajmniej obraca czymś dobrej jakości. Nie rozumiem, czemu prosisz aż o tą najtańszą, gównianą kokainę.
- Mój zespół odciął mi kontakt z tym człowiekiem - odpowiada powoli, nie poruszając się. Jej głos nagle jest tak chłodny, że mam wrażenie że wydycha kryształki lodu. - Stwierdzili, że przesadzam z narkotykami.
- Oh - zerkam na nią w lusterku. - A dałaś im powód do takich wniosków?
- Chyba nie siedziałabym tu teraz, gdybym nie miała problemu, do jasnej cholery - śmieje się z pogardą.
Potem milknie i przez znów w skupieniu wpatruje się w okno. Już o nic nie pytam. Wiem, że więcej nie chce mi powiedzieć, w końcu jestem tylko losową dziewczyną, która ma pewne kontakty.
Zdaję sobie sprawę, że tylko się mną wysługuje, a zaraz potem zniknie. Nawet nie traktuje mnie jak kogoś wartego uwagi. Zastanawiam się czy jest ktokolwiek, przed kim naprawdę się otworzyła. W końcu jest chodzącą tajemnicą, skorupą wypełnioną mrokiem. Królową lodu.
Jednak teraz, kiedy odsłania przede mną fragment swojego życia, mam ochotę poznać więcej. I może to tylko natchniona atmosferą nocnego miasta i drogiego samochodu, głupia myśl, ale pragnienie wydaje mi się rzeczywiste.
Chcę być tą pierwszą, która roztopi lód.
***
Zanim dojedziemy na miejsce, orientuję się, że sytuacja jest bardziej skomplikowana niż myślałam. Nie mogę po prostu wejść frontowymi drzwiami, bo z ludźmi od Urgotta mam raczej na pieńku. Wątpię, by ktokolwiek przyjął mnie tam z otwartymi ramionami, bo albo mnie nie znają, albo (tym gorzej) pamiętają. Poza tym, nie można przyprowadzać tu obcych. Miejsce składu towaru ma pozostać tajemnicą, z raczej oczywistych powodów.
Chciałabym załatwić to jak najbezpieczniej, ale wiem, że najprawdopodobniej będziemy musiały się zakraść. Jeśli spróbuję coś kupić, odeślą mnie z kwitkiem. Zakupy załatwia się u Urgotta, nie na miejscu, a on po tamtej nocy raczej niczego mi nie sprzeda.
Nagle do głowy przychodzi mi pewien pomysł. To ryzykowne, ale jednocześnie daje mi szansę dokonać mojej małej, personalnej zemsty.
Wyłączam światła, kiedy wjeżdżamy w małą, portową alejkę. Ulicę oświetlają tylko słabe latarnie, więc mrużę oczy, próbując dostrzec trasę. Zwalniam. Księżyc ślizga się po ciągnącym się po horyzont oceanie. Jest pełnia.
Zatrzymuję auto pod znajomym tunelem, prowadzącym do starego hangaru na łodzie. Evelynn podnosi się i mierzy wzrokiem okolicę. Jej oczy błyszczą w bladym świetle jak małe słońca.
- Dalej musimy pieszo - mówię.
Kiedy wysiada i czuje zapach transportowanych ryb, na jej ustach pojawia się grymas obrzydzenia. Przykłada wyciągniętą z torebki chustkę do twarzy, zasłaniając się od odoru.
- No jasne, port. Jak trywialnie - mruczy pod nosem. Nie wiem, co znaczy „trywialnie", dlatego nie odpowiadam.
Przechodzimy wydeptaną ścieżką w niewielkim kanionie. Zastanawiam się, jak dziewczyna poradzi sobie na wysokich obcasach, ale ku mojemu zdziwieniu, nawet nie traci równowagi, tylko pewnym siebie krokiem sunie po żwirowej ścieżce. Wychodzimy za zakręt i nagle moim oczom ukazuje się znajomy hangar, oświetlony tylko blaskiem księżyca.
W porcie najłatwiej jest schować nielegalny towar, transportując go łodzią wzdłuż wybrzeża. Chociaż miejsce wygląda na opuszczone, odbywa się tu najprężniejszy handel ze wszystkich organizacji w mieście. Przynajmniej tych, o których wiem. Odwiedziłam je tylko parę razy, kiedy nie było nikogo, kto przekazałby mi zamowienie osobiście, ale nawet w tym krótkim czasie zdążyłam przyjrzeć się budynkowi i poznać jego słabe punkty. Byłam ciekawa, jak dużych zabezpieczeń używają w największym składzie narkotyków w mieście. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że znikomych.
Co właśnie teraz miało mi się przydać.
Przez chwilę stoję w miejscu, ukryta za kamieniami i przygryzając kciuk zastanawiam się co robić. W końcu decyduję, że zakradnę się do środka i zwinę kilka porcji, żeby uniknąć starcia z przebywającymi tam ludźmi. To z pozoru mniej bezpieczne, ale mam większą gwarancję powodzenia. Nie wiem, gdzie indziej miałabym znaleźć kokainę, a Evelynn potrzebuje jej natychmiast.
Stoi obok mnie, szczelnie przykrywając się kurtką i cały czas gryzie dolną wargę. Mam wrażenie, że jest zupełnie nieobecna. Alkohol powoli przestaje działać.
Nie mam pojęcia, co z nią zrobię kiedy wejdę do środka. Jeśli ją zabiorę, będzie tylko przeszkadzać, ale boję się zostawić ją tu samą na pastwę losu. Wydaje mi się, że teraz nie trafiłaby z pistoletu nawet do stojącej przed nią krowy.
Patrząc na nią, w końcu decyduję się na zbędny balast. I tak jest cicho. Jeśli każę jej stać obok, w cieniu, nic nie powinno się stać.
Łapię ją za ramiona i wymuszając kontakt wzrokowy, pokrótce przedstawiam jej plan. Wyjaśniam jej też, dlaczego nie możemy załatwić tego jak należy. Widzę, że jest zdegustowana, ale teraz przestała już nawet zadawać pytania, po prostu w ciszy zamyka się w sobie. Przytakuje skinieniem. Jest w coraz gorszym stanie i widzę, że muszę się pospieszyć.
Ostrożnie podchodzę do hangaru, ukrywając się w mroku. Evelynn idzie za mną jak cień. Tylko jej szpilki postukują o kamienie, odbijając się echem od stromych ścian klifu.
Po kilkunastu krokach dźwięk zaczyna mnie drażnić. Dajemy znać o swojej obecności, i to w bardzo oczywisty sposób. Nie może wejść do środka, seksownie postukując obcasami.
- Zdejmij je - syczę, gwałtownie zatrzymując się na drodze. Dziewczyna jakby budzi się z transu, prawie na mnie wpadając, po czym patrzy na mnie z powątpiewaniem.
- Mam iść boso? - krzywi się, zerkając na swoje buty.
- Robisz hałas - denerwuję się. Chociaż jest dość niecodzienna jak na celebrytkę, mam wrażenie, że miejscami jest równie przyziemna jak wszystkie inne.
- I co, zostawić je tutaj? - prycha.
- Nie wiem, cholera - unoszę ręce, coraz bardziej zła na dziewczynę. - Po prostu je zdejmij.
- Nie rzucę butów za pięćset dolarów na piasek w jakimś obskurnym porcie - twardo stoi przy swoim. Jest poirytowana, znów widzę jej pełen wyższości charakter, jakby przebijał się przez głód narkotykowy.
Kłócenie się z nią jest bezcelowe, a my stoimy tutaj prawie całkiem odsłonięte i tracimy czas. Przeczesuję włosy dłonią, w stresie zastanawiając się, co zrobić, aż w końcu zabieram jej szpilki z ręki i w pośpiechu pakuję do plecaka. Widzę, że dziewczyna już ma zaprotestować, ale w ostatnim momencie wycofuje się ze swoistego postanowienia. Nawet mi nie dziękuje.
Teraz poruszamy się praktycznie bezszelestnie. Evelynn chodzi na palcach, starając się nie nadepnąć na ostre kamienie w cienkich rajstopach, aż w końcu docieramy do bocznej ściany budynku. Księżyc świeci tak jasno, że widzę moją partnerkę w całości, a srebrne światło ślizga się po farbowanych włosach. Patrząc na nią, nagle orientuję się że mrok dodaje jej uroku.
Z kilkukrotnych odwiedzin w tym miejscu pamiętam, że w którejś ścianie blachy nie są ze sobą połączone, przez co jedna się obsuwa. Nie chcę wchodzić od frontu, jestem prawie pewna, że ktoś pilnuje aby do środka nie dostali się niepożądani goście. Mrużąc oczy, skanuję wzrokiem elewację, próbując sobie przypomnieć gdzie dokładnie zauważyłam błąd, aż nagle dostrzegam niewielki cień w tylnej części obiektu.
Podchodzę do niego, czując, jak moje tętno odrobinę przyspiesza i łapię za luźny kawałek blachy. Odchyla się jak klapka w drzwiach dla psa.
Kiwam głową do Evelynn, dając jej sygnał żeby się zbliżyła, po czym zaglądam przez szparę. Znalazłam wejście.
Niewiele widzę przez ustawione w tej części pomieszczenia półki zastawione plastikowymi wiadrami. Po kilku sekundach jednak udaje mi się dostrzec wiszące pod sufitem tanie lampy i niewielką, starą łódź, zadokowaną w przeznaczonej do tego zatoczce. Na szafkach leżą bezużyteczne przedmioty, głównie śmieci i stare narzędzia do naprawiania statków, o których zastosowaniu nie mam bladego pojęcia. Pali się tylko jedno światło, to wysunięte w stronę łódki. Część, do której mamy wejść jest pogrążona w mroku.
Uderza mnie sterylny zapach, pomieszany z odorem kutra rybackiego. Pamiętam, jak z tego samego powodu kiedyś przykładałam kołnierz bluzy do nosa, tyle że wtedy przebywałam tutaj legalnie (jeśli w tym miejscu w ogóle można mówić o legalności). Nie mam pojęcia, skąd bierze się ten pierwszy z nich, w końcu tutaj odbywa się tylko skład, nie produkcja, ale mogę nie mieć dostępu do pewnej wiedzy.
Kokaina jest w drewnianych skrzyniach, w których przewozi się towary za małe na kontener. Pamiętam, jak mój dostawca ją stamtąd wyciągał. W tych samych pudłach płynie tu zza morza statkiem, który stoi obok.
Staram się wypatrzeć stojących na czatach ludzi, ale jest tak cicho, jakby nie było tu żywej duszy. Gdyby ktoś siedział w środku, zapaliliby drugie światło, ale z drugiej strony, nie zostawiliby jednego nad łodzią.
Nie wiem, co mam o tym myśleć. Na dobrą sprawę, lepsza okazja raczej nam się nie trafi. Może zrobili sobie przerwę na papierosa i uwiniemy się, zanim wrócą.
Pocieszając się tą myślą, sprawnie przeciskam się przez szparę, po czym daję znać Evelynn żeby zrobiła to samo. Stwierdzam, że zabranie jej nie zrobi żadnej różnicy, a przynajmniej będę mieć ją na oku. I tak jeśli nas zauważą, wpadniemy obie.
Ostrożnie podnosi blachę, starając się dotykać jej jak najmniejszą powierzchnią ciała i przechodzi na czworaka przez dziurę. Mamrocze pod nosem, że żałuje, że nie zwróciła się do kogoś innego, kto załatwił by sprawę za pomocą pieniędzy, jak cywilizowany człowiek. Przewracam oczami. Ja też wolałabym być teraz we własnym łóżku, ale znalazłam się tutaj, pomagając tej cholernie bogatej ćpunce.
Jesteśmy w środku, pod starym, drewnianym stolikiem, a ja czuję, jak adrenalina zaczyna krążyć mi w żyłach. Nie sądziłam, że kiedyś będę kraść, ale fakt, że prawdopodobnie nie będę jeść przez tydzień z powodu idiotycznie wysokiego długu pomaga mi uciszyć moje sumienie. Muszę niewygodnie się pochylać, żeby nie uderzyć głową w blat, dlatego szybko się spod niego wyczołguję i podnoszę się z kolan. Dziewczyna też wstaje, znów osłaniając usta od zapachu. Ciekawi mnie czy go rozpoznaje, przynajmniej tą nierybną część. Patrzy na wnętrze z zainteresowaniem, jakby była na wycieczce krajoznawczej, pokazującej życie ludzi z zarobkami niższymi od średniej krajowej.
Rozglądam się, czujnie sprawdzając każdy zakamarek, ale nie widzę żywej duszy. Skoro możemy zaczynać, musimy działać szybko.
Bezszelestnie przechodzę między półkami, próbując zlokalizować drewniane skrzynie, a Evelynn chodzi za mną jak we mgle. Wszystko jest zagracone jak stare garaże na osiedlach, traktowane jako prywatny skład śmieci. Ciężko mi wyłapać wzrokiem mój cel, bo nie ma ich tam, gdzie stały ostatnio. Najwidoczniej zdążyli zrobić przemeblowanie.
Czas mija, a ja stresuję się coraz bardziej. Zaraz mogą tu wrócić. Intensywnie się zastanawiam, gdzie może być schowana ta cholerna kokaina, ale mimo że obchodzę każdy zakamarek, nie znajduję niczego. Jednocześnie mimowolnie wyobrażam sobie, jak zostajemy złapane. Przez myśl przechodzi mi, że wszystko stoi w kutrze rybackim i na moment ogarnia mnie panika. Wolę nie wchodzić do środka.
Jednak w pewnym momencie kontrolnie zerkam na Evelynn, i niespodziewanie zauważam, że opiera się o ustawione na sobie skrzynie. Właśnie o te, o które mi chodziło. Nie wiem, czy mam być jej wdzięczna że zasłoniła swoim ciałem pudełko pełne kokainy i nawet się nie zorientowała. Przez chwilę wydaje mi się, że nieświadomie wyczuwa narkotyki węchem, jak pies policyjny.
Podchodzę szybkim krokiem do skrzyni i otwieram jej wieko, odsłaniając pełne po brzegi foliowych woreczków wnętrze. Błyszczą w mdłym świetle jak łuski białego węża. Każdy z nich to około pięć gram, ale całe pudełko waży kilka kilogramów, więc jest ich tu dość dużo.
Na mnie ten widok nie robi już wrażenia, to jak oglądać skrzynki pełne warzyw czy drogich win, na które mnie nie stać. Za to dziewczynie aż świecą się oczy. Bez słowa wpatruje się w biały proszek. Oczywiście nie da po sobie poznać, że coś zdołało ją zainteresować. Poznaję po jej dłoniach, które co chwila zaciska i rozkurcza, jakby chciała już dostać i rozszarpać zawartość na strzępy.
- Weź tyle, ile potrzebujesz - nakazuję jej, oglądając się za siebie. - Ale nie przesadzaj. Żeby się nie zorientowali.
Patrzy na mnie zza okularów, po czym niepewnie, ale z wyższością bierze dwie torebki. Przez chwilę maca proszek w środku, jakby próbując się upewnić, że to na pewno prawdziwa kokaina. Nie wiem, po czym to poznaje, ale chyba zdała test.
Już prawie czuję ulgę, że wszystko poszło gładko i mogę wrócić do domu, kiedy nagle słyszę odbijające się echem od blaszanych ścian głosy. Rozmawiają, są całkiem blisko, prawdopodobnie przy frontowym wejściu. I żwawo zbliżają się do środka.
Aż podskakuję, kiedy momentalnie ogarnia mnie panika. Musimy zwinąć się stąd jak najszybciej. W pośpiechu rozglądam się za sposobem ucieczki, ale nieszczelna ściana jest po drugiej stronie pokoju i nie ma mowy, że zdążę się przez nią przecisnąć razem z wyczerpaną Evelynn.
Dziewczyna nie przejmuje się zbliżającym się ryzykiem, przynajmniej nie tak bardzo jak ja. Odrywa wzrok od swojej kokainy, którą ściska w rękach jak skarb i patrzy na mnie pytająco. Oczekuje, że powiem jej co robić.
Kątem oka zauważam zasłonięty skrzyniami kąt, w którym kurzą się poplątane, rybackie sieci. Potrzebna nam kryjówka. Nie myślę za wiele, po prostu w jednej sekundzie popycham tam dziewczynę, ostatni raz oglądając się za siebie. Lecę razem z nią, i kiedy miękko ląduje na sieciach, wydaje z siebie zduszony okrzyk. Niezdarnie zakrywam jej usta dłonią. Na szczęście podłoga pod nami nie huknęła, drewno tylko cicho skrzypi, nie zdradzając naszej obecności.
Przez moment przygniatam Evelynn całym ciałem i niezgrabnie próbuję wygrzebać się z sieci, czując jej miękki biust pod klatką piersiową. Syknięciem nakazuję jej milczenie. Jest oburzona, ale szybko się opanowuje i posłusznie robi to, co trzeba.
Zanim głosy przemieszczą się do środka, zdążam jeszcze podnieść się na kolana, tak, że opieram się rękami po obu stronach jej głowy. Z tej perspektywy mam doskonały widok na jej głęboki dekolt. Okulary zsunęły się i przekrzywiły, odkrywając lśniące w mroku, świetliste oczy. Mierzy mnie zdezorientowanym, oceniającym spojrzeniem, a ja rumienię się, kiedy dochodzi do mnie w jak niezręcznej pozycji się znalazłyśmy.
Jednak potem rozmowa przenosi się do środka, a ja momentalnie zamieram bez ruchu. Jest ich dwójka, zakładają się, kto wygra mecz dzisiejszej nocy. Z zewnątrz praktycznie nie widać kąta ze starymi linami, bo nie dość, że jest w cieniu, to skrzynie zakrywają go do trzech czwartych mojej wysokości. Mimo że powinnyśmy pozostać niezauważone, moje serce i tak wali jak młot.
Evelynn chyba wreszcie rozumie wagę sytuacji, bo poważnieje i chłodnym wzrokiem patrzy na trzymane w ręce woreczki. Przez chwilę zastanawia się, co z nimi zrobić, po czym uważając, żeby nie zrobić hałasu, wkłada je do stanika. Staram się nie patrzeć na jej biust, kiedy układa kokainę w bezpiecznym miejscu, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
Cholera. Jest atrakcyjna, nie mogę zaprzeczyć. Do tego stopnia, że gdybym była mężczyzną, chciałabym być jej partnerem.
Niespodziewanie rozmowa o futbolu ustaje, a ja nastawiam uszu. Coś jest nie w porządku.
- Myślałem, że kazałem ci zamknąć to pudło - mówi jeden z głosów, z wyraźną pretensją w głosie.
Mam wrażenie, że moje serce zatrzymuje się na kilka sekund. Ze strachu przestaję oddychać. Cholera. Zapomniałam, ie było na to czasu.
- Oh - zdziwiony, podchodzi do naszej kryjówki, a Evelynn tak jak ja wstrzymuje oddech. Patrzy mi w oczy, jakby szukała w nich odpowiedzi. - Miałem wrażenie, że to zrobiłem.
Już po nas, myślę. Zaraz tu podejdą i znajdą nas, w tej dziwnej pozycji, jakbym zaraz miała zacząć się do niej dobierać w starym hangarze na łodzie i sercu handlu narkotykami. Wyobrażam sobie, co z nami zrobią i już mam zamiar modlić się o miejsce w niebie, kiedy nagle słyszę drugi głos.
- No nic, pewnie mi się przywidziało - mówi, zawstydzony. - Naprawdę myślisz, że zmieniliby bramkarza?
Wracają do swojej pogawędki, a ja bezdźwięcznie oddycham z ulgą. Rozluźniam się. Na razie jesteśmy bezpieczne. Rozglądam się po pomieszczeniu, starając się poruszać jak najmniej, analizując nasze opcje.
Teraz muszę tylko wymyślić, jak się stąd wydostać.
--------------------------
Pamiętaj żeby zostawić gwiazdkę i/lub komentarz, jeśli ci się podobało!
Dziękuję czytającym osobom, bo nie spodziewam się w tej tematyce za dużej popularności. Jesteście wyjątkowi i wspaniali!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro