Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9 - Intrygi i spiski (cz. 1)

Szłam za Meroinem, z jakąś dziwną ulgą przyjmując to, że znów jestem w znajomym korytarzu skrzydła dziewcząt. Znałam tu każdy kąt i dziwnie było pomyśleć, że wkrótce sama wyniosę się stąd nie wiadomo na jak długo.

O ile się uda... Ale jak się nie uda, to pewnie i tak tu nie wrócę.

- To tutaj – odezwałam się, gdy Meroin już mijał nasze drzwi.

Mężczyzna spojrzał na drzwi, policzył ich liczbę od zakrętu i skinął głową. Obyło się bez żadnego dobranoc.

- Elise! – uradowała się Noelle na mój widok i rzuciła się mi na szyję, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Odwzajemniłam uścisk, szczęśliwa, że znów mam przyjaciółkę blisko.

- Dobrze cię znowu widzieć, Iskierko – powiedziała nieco sennie Keri. Nic dziwnego, była już druga w nocy. Ja się wyspałam, ale one raczej nie miały okazji. Teraz Keri zajęła się budzeniem naszej najmłodszej współlokatorki.

- Cześć – wymamrotała nieprzytomnie Meri. Uśmiechnęłam się do niej.

- Jak było, opowiadaj! – poprosiła Noelle.

- Jutro, przy śniadaniu, jeszcze Deirowi opowiem – odparłam. Naprawdę nie chciało mi się wszystkiego powtarzać dwa razy, a gwar Sali Jadalnej nadal uważałam za bezpieczniejszy niż spokój naszego pokoju. – A co się tutaj działo?

- Nic specjalnego. Specjalne grupy przeszły cały brzeg jeziora, ale nic chyba nie odkryli, bo nie przestają szukać w jego okolicach.

- Dziwne, jak na razie te wyprawy szły dość gładko – mruknęłam.

- Widać teraz trafili na większy problem – Noelle podeszła do swojego stolika i wyciągnęła kartkę oraz ołówek. Miałam nadzieję, że myśli o tym samym, co ja.

- Po ostatniej były Mozeiry... Ciekawe, czy ta czegoś nie spowoduje – wtrąciła Keri.

- Oby nie – wzdrygnęłam się na samo wspomnienie czarnej mgły.

- Ta zmiana pogody całkiem szybko minęła – stwierdziła Meri. – Chyba teraz jest nawet cieplej, niż powinno być.

- To nie jest taka wielka Zakładka, mogły rozregulować klimat – odparłam.

Noelle zaczęła rysować. Zerknęłam na kartkę – ona chyba też umiała czytać w myślach.

Ja odłożyłam świstek z tłumaczeniem do jednej z książek i usiadłam obok niej na łóżku. Miałam tam już mapę i zakładkę z inicjałami. Gdyby ktoś ją przeszukał...

Nagle usłyszałyśmy z domu jakieś hałasy. Były zbyt odległe, by łatwo było stwierdzić, co je wywołuje, wyróżniały się jedynie piskliwe krzyki.

- Co to?! – Meri poderwała się z łóżka.

- Nie mam pojęcia – powiedziałam powoli. – Pomyślałabym, że coś nie tak z przejściem dzikich istot, ale te piski... One mi do tego nie pasują?

- Jakie przejście? – spytała Keri.

- Cisowi wytargowali możliwość przejścia również dla innych istot – streściłam mocno, wstając.

Noelle oderwała się od rysowania i otworzyła drzwi. Teraz hałasy niemal zagłuszyły rozmowy naszych zaniepokojonych koleżanek, których kilka wyszło na korytarz lub stało w drzwiach, jak my.

- Ktoś wie, co się dzieje? – spytała Finę, która akurat stała w pobliżu.

- Coś ty – westchnęła, po czym spojrzała wyczekująco na mnie.

- Ja też nic nie wiem – powiedziałam pospiesznie.

- To tuż pod nami, tylko niżej. Tam jest zachodni hol – stwierdziła Keri.

Chyba wszystkie osoby, które ją usłyszały, pomyślały o tym samym. Przejście do lochów, schody, a za nimi drzwi, których nikomu z nas nie udało się przekroczyć. Co się mogło zza nich wydostać.

- Idziemy tam? – zaproponowała Girdena, rówieśniczka Keri, której imię znałam tylko dzięki współlokatorce.

- Spokój! – naszą dyskusję przerwał głos od strony przejścia do skrzydła. Była to jakaś nieznana nam kobieta, szczupła z długimi włosami w jasnym odcieniu blondu, lokami opadającymi na plecy. Piwne, okrągłe oczy patrzyły na nas z uwagą.

- Co się stało? – natychmiast spytała Fina i jeszcze kilka osób. W innych częściach skrzydła pewnie rozgrywają się identyczne sceny, podobnie u chłopców, jeśli i u nich coś słychać.

- Kim pani jest? – spytała natomiast Girdena, znów popisując się brawurą.

- To pewne zwierzęta, wymknęły się z klatek. Przewoziliśmy je do innej Zakładki – wyjaśniła kobieta. – Do jednej z wyższych szkół – dodała.

Szkół, które nie istnieją, pomyślałam. Takie wzmianki dość często się zdarzały. Tworzyły iluzję, w którą niektórzy nawet wierzyli.

- Przerażająco piszczą – stwierdziła jedna z dziewczyn.

- A pani? – wypytywała dalej Girdena. Zastanawiałam się, jakim cudem dotrwała tu do dzisiejszego dnia.

- Jestem Lainta Tilsat – oświadczyła, a ja, Noelle, Meri i Keri z trudem ukryłyśmy zaskoczenie. Przebrana Stilla! – Niedawno tutaj przybyłam. Ale to teraz nieistotne. Wracajcie do łóżek – poleciła Lainta.

- Dobrze – Fina była jedną z pierwszych osób, które zamknęły drzwi. My też po chwili tak zrobiłyśmy.

- Nic nie pamięta – pokręciła głową Meri.

- Co tam się mogło dziać? – zrobiłam kółko po pokoju. W takich warunkach za nic nie mogłam stać się senna. – Może... - wskazałam na drzwi mając na myśli „pójdziemy tam?".

- Dobrze się czujesz? – spytała tylko Noelle. – Bo takie pomysły nie są objawem zdrowia psychicznego.

Wróciła do rysowania.

- Możesz spróbować... No wiesz – Keri spojrzała na mnie porozumiewawczo. Przez chwilę musiałam zastanawiać się, nim pojęłam, co ma na myśli. Moja nowa zdolność odwiedzania umysłów! No jasne, mogłam tego spróbować.

Tym razem postarałam się, by być przewidująca i dopiero po przebraniu się i położeniu w łóżku, przymknęłam oczy starając się odnaleźć umysł znajdujący się w zachodnim holu.

Tym razem nie myślałam o konkretnej osobie i jej nie widziałam, nawet nie wiedziałam, czy tak mogę. Starałam się przypomnieć to uczucie, które towarzyszyło mi przy korzystaniu z yangiena. Niestety, nadal nic z tego nie wynikało. Potem zmieniłam strategię. Postarałam się najpierw wyczuć w ciemności pod moimi powiekami umysły przyjaciółek. To poszło całkiem łatwo, choć przypadkiem spojrzałam na pokój oczyma Meri. Postrzegałam je jakimś szóstym zmysłem, podobnie jak moc yangiena. Powoli, skupiona, zaczęłam wyczuwać kolejne jaźnie, największy problem mając z wyczuciem, gdzie są. By zorientować się, weszłam do jednego z umysłów. Przez sekundę spojrzałam na okno w gabinecie któregoś z Noktrinów, przy zgaszonym świetle, tak, że widziałam księżyc rozświetlający jezioro, a potem, już po sekundzie, coś mnie z niego wypchnęło.

Postanawiając, że zastanowię się nad tym później, wykorzystałam widok, by wcelować lepiej. Tym razem w pierwszej chwili moją uwagę zwróciło to, że mam kompletnie inną sylwetkę, barczystego mężczyzny. Patrzył on na schody w dół, skąd wydostawała się prawdziwa pomarańczowa fala. Nim zdążyłam się jej dokładnie przyjrzeć, znów znalazłam się w ciemności.

Spróbowałam z jednym z licznych umysłów w tej pomarańczowej fali.

Poczułam się krucha. Mała, krucha i zmęczona. Mięśnie mnie bolały, lecz ten ból nie absorbował, już przyzwyczaiłam się do niego. Moje małe, pomarańczowe ręce ściskały nóż, który zamierzałam wykorzystać w lepszy sposób, niż zrobiliby to ci, dla których go zrobiłam. Ta nowa jaźń pochłonęła mnie, tak jak to było w dwóch pierwszych razach, z trudem oddzielałam własne odczucia od odczytywanych. Ostatnie próby były czymś zupełnie innym, dopiero teraz to pojęłam.

Myśl o kratach, które otworzyły się. Przybyły inne istoty, pomogły. Firinidy, bezcielesne byty, których jedyną materialną częścią było serce z małego błękitnego kamienia, rusałki i inni niegdyś uśpieni.

Jednak u szczytu schodów rozciągała się już siatka z zaklęć, atakowali czarodzieje. Sztylet potrafi rozciąć czary, ale nie aż tak wiele, jedno z nich trafia, zamieniając świat w czarną plamę...

Z krzykiem poderwałam się z poduszek.

- Och! Nic, nic, już dobrze – dodałam na widok min przyjaciółek.

Noelle podsunęła mi do zobaczenia swój rysunek. Dopisek „żółta" przy aurze mnie nie zdziwił, dopisek „jaskółcze" był bardziej zaskakujący, a szkic wzoru serca niewiele mi mówił. Dostałam też do ręki ołówek, więc w dwóch zdaniach opisałam, co widziałam przed chwilą.

A moment później zasnęłam.

***

 W Głównej Jadalni wyczuwało się napięcie. Rankiem dowiedzieliśmy się, że część piwnic i parteru została zamknięta, a lekcje przeniesiono do innych pomieszczeń. Dziewczyny opowiadały chłopcom o dziwacznych piskach. Do tego posiłek się spóźniał, co wywołało całkiem sensowne podejrzenia o buncie tajemniczych zamkowych kucharzy. Nic więcej nie było wiadomo.

Nikomu oprócz Noktrinów, chyba nawet nie wszystkich, i mnie.

Kiedy siedziałam, czekając, razem z dziewczynami i Deirem, bardzo ostrożnie spróbowałam jeszcze kilka razy wchodzenia do umysłów uczniów i Noktrinów. W tych uczniowskich od razu czułam się tak, jakbym stała się inną osobą, z tych Noktrinów natychmiast byłam wyrzucana. Spróbowałam z dwojgiem przypadkowych dorosłych, a potem skoncentrowałam wysiłki na Erinne. Przez sekundę mogłam się przyjrzeć jej rozmówcy, naszej nauczycielce Liden, po czym znów zostałam wypchnięta.

Erinne jednak na chwilę przytknęła dłoń do czoła, po czym poderwała się z miejsca i powiedziała coś szybko do osób w pobliżu, niestety, byli zbyt daleko, bym mogła coś z resztą usłyszeć.

- Ojoj. Reszta tak nie reagowała – stwierdziła Meri.

- Mogła coś sobie przypomnieć. Tak to wyglądało – zauważyła optymistycznie Noelle. – Skoro reszta nic nie zauważyła, to i ona nie powinna.

- Tyle, że ona jest pewnie lepszą czarodziejką od nich wszystkich razem wziętych – zaoponowała Keri.

Ja potrzebowałam chwili, by po wyczerpujących dość wyprawach do umysłów zacząć znów normalnie myśleć.

- Nie wiem, ale nie podoba mi się to – skrzywiłam się, patrząc na gorączkowe rozmowy przy stole Noktrinów. – Ale, nie zauważyliście czegoś innego?

- Czego? Stilli vel Lainty? – spytał Deir, coś tego dnia małomówny.

- Nie ma Tenebris – odparłam. – A jej krzesło zajmuje właśnie Lainta.

- Pewnie jest teraz zajęta. Bunt, o którym mówił Fiden, to uwolnienie Muallifi... Pewnie robota pali jej się w rękach.

- Faktycznie, ale Elise ma trochę racji – wtrąciła Keri. – Wcześniej, gdy jej nie było, krzesło stało puste.

- Może już opuściła Setrionne? – wysunęła hipotezę Noelle.

- Teraz, gdy ma najwięcej pracy? – odpowiedziała pytaniem Meri.

- A może to zwykły przypadek, a my doszukujemy się luk nie wiadomo gdzie. Gdyby coś się działo, to chyba nie zwracaliby uwagi tym zajętym krzesłem – znów podjęła Noelle.

Z tego, co się orientowaliśmy, stałe krzesła przy tym stole, puste w czasie nieobecności danej osoby, przysługiwały tylko elicie. Przypomniałam o tym.

- Może chodzi o to, by coś komuś pokazać – wymyśliłam.

- Co i komu? – westchnęła Keri.

- A gdybym to ja wiedziała... - wzruszyłam ramionami.

- Dobra, opowiadaj, co się działo wśród tych Cisowych – zmieniła temat Meri.

Kiedy opowiadałam, pojawiło się wreszcie jedzenie, choć mniej różnorodne niż zwykle, a niektóre potrawy były surowe lub przypalone.

- Coś standardy nam się pogarszają. Skończymy o chlebie i wodzie – oświadczyła pesymistycznie Noelle.

- Do tego jeszcze daleko – odparłam.

- Racja, jest ciasto czekoladowe – zmieniła front moja przyjaciółka.

Gdy kończyłam już relację, Meri pisnęła, po czym uśmiechnęła się tajemniczo.

- Coś się stało? – zdziwiła się Keri.

- Spójrzcie – Meri wskazała na przestrzeń między stołami. Lawirując między nimi, szedł w naszą stronę Ekir.

Pospiesznie zerknęłam na swoje odbicie w łyżce. Uznałam, że to wszystko wina wybrzuszenia. A zaczerwienienie to pewnie efekt przebywania łyżki w soku truskawkowym. Na pewno.

- Cześć. Jutro zaczyna się kolejna wyprawa wokół jeziora, tym razem z wami. A dokładnie Elise i Noelle. Wyjątkowo, nie z rana, a o szesnastej. Kazali mi to przekazać - Ekir oparł się jedną ręką o stół. Drugą nerwowo odgarnął włosy z twarzy.

- Tylko my dwie? - zdziwiła się Noelle.

- Najwyraźniej - wzruszył ramionami Ekir. - Musimy coś wymyślić, by móc na spokojnie porozmawiać - dodał ciszej.

Fakt. Wielu uczniów było zaintrygowanych nieznanym im chłopakiem i spoglądało teraz w naszą stronę.

- Kojarzysz korytarz przy drugiej wieży? - spytała Keri.

- Tak - kiwnął głową chłopak. - Spokojnie mógłbym tam przyjść.

- Za gobelinem, tym z wierzbą i strumykiem, jest tajne przejście.

- To dziś o szesnastej - zaproponowałam.

Spojrzał na mnie i na parę sekund znikła ta obojętna poza. Uśmiechnął się do mnie nieśmiało. Odwzajemniłam uśmiech.

- Ekhem... Czyli ustalone? - w świat idylli wdarł się głos Meri. Nieco złośliwy.

- Tak - Ekir znów odgarnął włosy. - Macie być spakowane i przyjść o dziesiątej pod północne wyjście - dodał, po czym odszedł.

- No, no, Elise... - Noelle uśmiechnęła się od ucha do ucha i tym razem nie miało to nic wspólnego z ciastem czekoladowym.

- Tak mam na imię, a co? - spytałam zaczepnie.

- A ja zawsze myślałam, że skończysz jako stara panna bibliotekarka - odpowiedziała wesoło. - Całowaliście się już?

Meri zareagowała na to pytanie chichotem. Ja, gdybym teraz przejrzała się w łyżce, nie dałabym rady zwalić winy na sok truskawkowy, choćbym nie wiem jak chciała. Noelle potrafiła być czasem strasznie bezpośrednia.

- Nie - zdołałam wykrztusić. - My się znamy parę dni!

- Racja, i tak daleko zaszło - przyznała Noelle. - No, no, koleżanko...

***

Na lekcji teorii magicznych po raz pierwszy w życiu nie interesował mnie nowy temat. W głowie obracałam inne puzzle, elementy układanki, które składały się na sytuację w Setrionne. Jaką rolę odgrywają Tenebris, Stilla, Erinne, ja? Co znowu knuje Władca? Nie umiałam się domyślić.

A może... Pytanie "co?" wcale nie jest najważniejsze? Może najważniejsze jest pytanie "co z tym zrobić?"...

Odpowiedzi znałam równie dobre - niemal żadne.

Moel, przypomniałam sobie. Jest jeszcze ta uśpiona dziewczyna. Znamy wieżę, która jest jej więzieniem.

Stilla, Erinne i Moel. Czułam, że kiełkuje mi w głowie jakaś naprawdę dobra lub bardzo szalona koncepcja. Albo jedno i drugie jednocześnie.

Pierwowzór... Pierwowzór noży, używanych przez Noktrinów. Noży przecinających ściany między światami i Zakładkami, a także, co miałam okazję zaobserwować podczas przebłysku z powstania Muallifi, przecinających zaklęcia.

Pieczęć posłuszeństwa - tak to nazwano w tym raporcie? Byłam niemal pewna. Zaklęcie. Nóż. Przeciąć.

Kilka elementów wskoczyło na swoje miejsca.

Odzyskać Pierwowzór, to podstawa. Ale jak złamać takie zaklęcie? 

Uroki i opętania zwykły opierać się na znaku, który wiąże moc ich, stając nad umysłem opętanego lub zauroczonego. Znak ów może być prosty lub wyrafinowany, lecz bez niego tylko najsłabsze czary osiągną cel. Najlepszym materiałem jest wedle wielu metal, inni twierdzą, że tatuaż najsilniej działa, bowiem nic bliżej nie może być ciała. Znak musi być związany z ideą uwięzienia, im bardziej, tym większa jego moc.

 Przypominałam sobie przeczytane niegdyś książki. Pamiętam, że myślałam wtedy, że najlepiej byłoby wszczepić metal pod skórę.

Rincheytill, mowa zaklęć. Jak w niej zapisać takie słowa jak "zniewolony" czy "niewolnik"? Jeszcze nie wiedziałam, ale podejrzewałam, że któreś z tych słów może być znakiem pieczęci posłuszeństwa. W połączeniu z takim metalem wszczepionym pod skórę...

A "Lainta" jest teraz pod czarem iluzji i bóg wie iloma jeszcze. Zastanowiłam się, czy teraz nie usprawiedliwiam moich być może bezsensownych rozmyślań.

- Elise Milton! - wyrwał mnie z zamyślenia głos Liden, tak surowy wobec mnie, jak nigdy.

Z trudem wróciłam do świata realnego. Na szczęście o temacie, a przynajmniej jego części, już kiedyś czytałam, i teraz dałam radę odpowiedzieć na sporą część pytań i tak nieco zawiedzionej nauczycielki. Egnis wyglądała na wniebowziętą przy każdym moim potknięciu, ale coś nie uśmiechała się tym swoim uśmieszkiem, który miał przekazywać mi, że wkrótce skończę upokorzona, zbolała i co jeszcze dzisiaj wymyśli. Może krótkie zetknięcie z Mozeirami wreszcie ją czegoś nauczyło? Miałam na to cichą nadzieję.

Do rozmyślań był jednak jeszcze jeden temat. I jako zakochana - wreszcie się do tego przed sobą przyznałam - dziewczyna, błądziłam o wiele bardziej myślami, niż próbując zrozumieć, w jakie intrygi się wplątałam.

W końcu lekcja się skończyła. Na przerwie, ponieważ już mogliśmy poruszać się swobodnie do zamku, postanowiłam wreszcie odwiedzić bibliotekę. Wywinęłam się jakoś ciekawskiej Leonie i ruszyłam odpowiednimi korytarzami i schodami. Trasy do biblioteki znałam chyba wszystkie, i z każdego punktu zamku mogłabym wyznaczyć najkrótszą.

Wspinałam się właśnie wąskimi schodami, stanowiącymi odkryty przeze mnie niegdyś skrót. Zaczynał się i kończył w miejscach, które wyglądały na ślepe zaułki korytarza, ale kiedy jeszcze słabo znałam zamek, zgubiłam się trochę i go odkryłam. Przejście to miało rozwidlenie, które prowadziło na niewielką półkę ukrytą u stropu głównego holu. Podejrzewałam, że dzięki takim małym schodkom i półkom można obserwować większość ważnych sal w zamku.

Właśnie mijałam to rozwidlenie, gdy zamarłam. Ktoś tam był, na tej półce! Widziałam ciemny kształt na tle fragmentu sklepienia, ale nie mogłam rozpoznać, kto to jest. Przygasiłam płomyk i najciszej jak umiałam przeszłam dalej, by być w wyższej części schodków. Uznałam, że zdecydowana większość zamku jest na dole, więc większa jest szansa, że ten ktoś pójdzie właśnie w dół.

Przycupnęłam jakieś siedem stromych stopni wyżej. Osoba spoglądająca z półki nie wychodziła, a mogła tam siedzieć o wiele dłużej, niż trwała moja przerwa. Zastanawiałam się, co tam obserwuje. Postanowiłam zerknąć, choćby na chwilę. Ułożyłam się, nadal cichutko, w pozycji, w której nie powinnam się poobijać, i wyruszyłam umysłem.

Musieli odciąć także i tę część zamku. Przed schodami otworzono wielką bramę, którą z inną Zakładką lub światem przenoszono w obie strony klatki, wielkości jakoś dwa metry na dwa metry na dwa metry. Tłum Noktrinów kłębił się przy tym. Do Setrionne trafiały przeróżne uśpione istoty, przez tą chwilę zdążyłam rozpoznać rusałki, Cisowych, Winidów, jakieś wodne stworzenia, błękitne i przenoszone w klatkach wypełnionych do połowy wodą, niewylewającą się dzięki czarom. W klatkach trafiających do tej drugiej Zakładki znajdowali się Muallifi, przenoszono tam także sprzęty, które zdawały się wariacjami na temat kowadeł i miechów. Potrzebne do przygotowywania noży...

Tak jak wcześniej, zostałam brutalnie wypchnięta z umysłu. Znalazłam się w swoim ciele i wyrwał mi się krzyk, gdy głowa zsunęła mi się nieco niżej i uderzyła o wystający kamień. Zabolało i to mocno. Zmusiłam się do zamilknięcia i spróbowałam wstać, ale niemal natychmiast jeszcze bardziej pociemniało mi przed oczami.

W zakamarku przy półce usłyszałam kroki. I to by było na tyle z ukrywania się...

Choć gdy rozpoznałam postać, okazało się, że i tak nie mogłabym się przed nią ukryć. Nie przed Tenebris, która właśnie wyszła z przejścia, trzymając w dłoni latarenkę z magicznym światłem.

- No proszę, znów pakujesz się w kłopoty – stwierdziła kpiącym tonem.

- Ja tylko szłam do biblioteki – odparłam trzeźwo. – To tędy nie wolno chodzić?

- Wolno, wolno. Ale włamywanie się do umysłu to zupełnie inna sprawa, nie sądzisz?

Syknęłam, na wpół zaskoczona, że to wie, na wpół z bólu.

- Co ty tutaj robisz? – spytałam. Postanowiłam zaryzykować, gdy coś sobie skojarzyłam. – Oficjalnie opuściłaś już zamek, prawda?

- Można by to tak nazwać – zaśmiała się. – Byłaś blisko.

Podeszła i dotknęła miejsca, gdzie się uderzyłam. Dopiero teraz zorientowałam się, że krwawię.

- Skaleczenie, już prawie nie boli – stwierdziłam. Tenebris wymamrotała kilka słów i poczułam, jak ranka w przyspieszonym tempie się zasklepia.

- Dzięki – wstałam. Stałam stopień wyżej i mogłam spojrzeć na Tenebris nieco z góry. Ciekawe uczucie, dodało mi odwagi. – A dlaczego oglądasz tę akcję z góry, zamiast ją przeprowadzać?

Tenebris spojrzała na mnie z namysłem. Po chwili odparła.

- Bo już nie byłam do tego potrzebna. Zrobiłam to, czego ode mnie oczekiwali, a ktoś, możesz się sama domyślić kto, odkrył, co jeszcze załatwiłam przy okazji.

- Musiałaś uciekać? – odgadłam.

- Faktycznie – przyznała. – Chciałam jednak zobaczyć jeszcze to – wskazała na przejście.

- A co dostałaś od Cisowych w zamian za mnie? – spytałam. Uznałam, że muszę spróbować, skoro Tenebris jest taka rozmowna.

Z kieszonki, którą miała przy pasie, wyciągnęła coś jakby medal – metalowy, dość gruby krążek pokryty magicznymi wzorami.

- Co to? – spytałam.

- Tego już musisz się dowiedzieć sama - znów uśmiechnęła się, tylko jednym kącikiem ust, nieco kpiąco. Zrozumiałam, że więcej się od niej nie dowiem. - Podpowiem, że istnieje jeszcze tylko druga połowa.

- Rozumiem – mruknęłam. Niestety, nic mi to nie mówiło. Na następnej przerwie naprawdę będę musiała posiedzieć w bibliotece i oby żadne uciekinierki mi w tym nie przeszkadzały.

- Jak się ma ten wasz mały ruch oporu, bo to chyba najlepsza nazwa? – spytała Tenebris.

Z jednej strony nie chciałam odpowiadać. Z drugiej, miałam wobec niej dług wdzięczności. Nawet jeśli nieco mnie wymanewrowała przy spotkaniu z Cisowymi, to właściwie nie kłamała, potrafiłam to zrozumieć.

Dobra... W końcu i tak o nas wiedziała. Za to, nikomu nie doniosła, należały jej się wyjaśnienia.

W paru zdaniach opisałam to, co wiemy i planujemy.

- Nie słyszałam jeszcze o tej Moel... Tak, to wiele wyjaśnia – przyznała.

Odnotowałam, że to wiedza o niej najbardziej ją zainteresowała. W mglistych planach, które snułam, ta dziewczyna była bardzo ważnym elementem.

- A co ty planujesz? – zapytałam.

- Zaraz zobaczysz – z jej miny domyśliłam się, że planuje coś naprawdę widowiskowego.

Dopiero teraz na coś zwróciłam uwagę.

- Gdzie Isolinye? – zmarszczyłam czoło.

- Ciekawiło mnie, kiedy wreszcie spytasz – odparła. – Isolinye to tak naprawdę część mnie. Możemy być rozdzieleni, ale także stawać się jednością. Jest trochę jak część mojej duszy, a trochę jak anioł stróż.

Nagle... Jakby się rozmazała. Zamrugałam, a po chwili obok był Isolinye, tym razem z szarym futrem i jednym okiem niebieskim, a drugim zielonym.

- Żegnaj. Liczę, że jeszcze się zobaczymy – powiedziała Tenebris. A potem znów to rozmazanie i pojawił się przede mną Jakid, stwór znany mi z książek – nieco podobna do pterodaktyla magiczna istota, z długim pyskiem, ciemnym futrem i skrzydłami nieco nietoperzowatymi.

- Wy chyba... - zaczęłam, ale stwór już podreptał na dwóch nóżkach przejściem do półki. Pobiegłam za nim. Przystanęłam w przejściu, znów widząc ten sam widok, co wcześniej. Lecz teraz... Tenebris sfrunęła w dół, zaklęcia poleciały w jej stronę, jak promienie, które rozchodzić się od słońca, wracają do niego. Przypomniało mi się, że Jakidy są odporne na czary – nawet ryzykując Tenebris potrafiła być ostrożna.

Mknęła przez salę, a czary odbijały się od niej. Po paru sekundach znikła w bramie, tam, gdzie trafiali Muallifi. Za nią wskoczył tam jeden mężczyzna, po czym brama zgasła i zamknęła się.

W powietrzu rozbrzmiał wysoki dźwięk, oznajmiający koniec przerwy. Szybko wycofałam się i o mało nie wywróciłam, zbiegając po schodkach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro