Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 - Lód i gorąc, czerń i biel (cz. 1)

W pierwszej chwili oślepiła nas jasność, ale tego się spodziewaliśmy po paru dniach pod ziemią. W drugiej zaatakował nas chłodny powiew, przenikając nasze ciała na wskroś. A w trzeciej zdołaliśmy zobaczyć, co kryje się za drzwiami. Stałam z tyłu, więc całkiem dobrze widziałam, jak Ekir zamiera, przez Noelle przebiega dreszcz, a Deirowi opada szczęka. Ja sama pospiesznie oparłam się o ścianę, nagle przeświadczona, że to jakiś dziwaczny sen.

Śnieg. Całą okolicę za drzwiami pokrywał śnieg. Polana była znajoma, niedaleko zamku, choć już w lesie, wiele razy ją odwiedzaliśmy. Ale ostatnio, jakieś dwa tygodnie temu, pokrywała ją trawa i przydeptana łąkowa roślinność, a nie migotliwa biel, złożona z milionów drobniutkich kryształków. Liście dopiero nabierały ciepłych barw, może pokrywał je nocą szron, ale nie śnieg! Z pewnością nawet o tej porze nie zwisały z nich sople, niczym przezroczyste zęby, które wysunęły się z brązowych, chropawych dziąseł. Zęby czyhających potworów, pomyślałam, wzdrygając się.

- Czy my na pewno jesteśmy nadal w naszej Zakładce? – spytała Noelle.

- Tak, to przecież ta polana przy południowym wyjściu – odparłam.

Ekir przymknął drzwi, tak, że już tylko odrobina światła przeciskała się przez szparę.

- Na pewno tam idziemy? – spytał. – Nie podoba mi się ta nagła zima.

- Zdecydowanie coś przegapiliśmy – stwierdził Deir.

- Stąd jest całkiem blisko do zamku – przypomniałam. – A gdy my będziemy zwlekać, sytuacja może się jeszcze bardziej pogorszyć. No, i ciężej będzie wyjaśnić to, dlaczego tak długo wytrzymaliśmy w tych tunelach.

- Racja – zgodził się ze mną Deir. – Idziemy?

- Idziemy – odezwała się Noelle.

Ekir otworzył drzwi. Przez ułamek sekundy liczyłam, że za nimi znów będzie złocista, wczesna jesień. Ale nie, śnieg nadal lśnił miriadami iskierek, sople celowały ostrymi czubkami w ziemię, a gałęzie uginały się lekko pod dodatkowym ciężarem ich, szronu i śnieżnych czap. Ostre światło nieokrytego najmniejszą chmurką słońca rozświetlało całą okolicę.

Powoli wyszliśmy, jedno po drugim. Spojrzałam na siebie – z tej strony drzwi były zupełnie niewidoczne. Zagięcie Zakładki... Dotknęłam ich z strony, która zdawała się nie istnieć, i wyczułam gładką powierzchnię, która przy ruchach na bok zdawała się nie stawiać żadnego oporu, jakby była wysmarowana masłem. Pewnie gdy zamknę za sobą drzwi, nie wyczuję już nic, ponieważ da się przejść tylko w jedną stronę.

- Jak na razie nie rzucił się na nas żaden demoniczny miś polarny – powiedział udawanie wesołym głosem Deir. – Ale lepiej szybko wracajmy do zamku.

Ekir ruszył pewnie, widać było, że stara się przejąć dowodzenie. Śnieg nie był głęboki, nie utrudniał zbytnio ruchów, lecz zupełnie nie przygotowaliśmy się do chodzenia na zewnątrz przy zimowej pogodzie. Już po paru krokach czułam, że mam mokro w butach, zimne powietrze osiadało mi w płucach kamieniem, a ręce zdają się aż gorące z mrozu. To nie była byle zima. To była prawdziwa, ostra, bezlitosna zima. Doszliśmy ledwie do środka polany, a ja ledwie zmuszałam się do chodzenia.

- Szkoda, że Ilay nas nie uprzedziła. Pogodę chyba powinna znać, to dość podstawowa sprawa, no nie? – odezwał się Ekir.

Cóż, Ilay nie wiedziała wielu rzeczy. Gdy rozmawiałyśmy, próbowałam wypytywać ją jeszcze o różne sprawy, których nie zdradziła nam wszystkich. Odpowiadała prawie tylko „nie wiem" i „nie wiem". Najbardziej zawiodło mnie to w kwestii znaków, które były winikami badań przez Monę mojej mocy – Kiedy pospiesznie przyniosłam je od Noelle, porównała je z słownikami kilku najpopularniejszych pism cisowego ludu, ale żaden nie pasował.

- Tak musi pisać jakieś małe plemię – oceniła. – jest tu parę znaków z ogólnego, wspólnego ich pisma, ale nic, co pozwoliłoby wnioskować o całości.

Pomyślałam, że Pajęczarka pewnie przyjęła, że to wspólne pismo. Czy wiedziała w ogóle o innych? Kolejny jej błąd, choć grała pewną siebie. W sumie i tak świetnie sobie radziła, jak na osobę, która wcześniej przebywała w Setrionne ledwie półtora roku. Czy nadal jest wolna, czy już uśpiona? Miałam ogromną nadzieję, że żyje, a nie tylko trwa.

Odpłynęłam na chwilę myślami, ale mróz szybko sprowadził mnie na ziemię. Śnieg chrzęszczał pod naszymi stopami, z ust wymykały się obłoczki pary.

Drzewa przypominały milczącą widownię, oglądającą ten wyjątkowo dramatyczny fragment dramatu zwanego życiem.

Nagle cień wysunął się spod gałęzi jednego z nich i niczym ciemna mgła przebiegł wokół polany, na samej jej granicy z lasem. Jak drapieżnik otaczający ofiarę.

- Widzieliście to? – spytał Deir.

- Dołączają kolejne! – Noelle odwróciła się. – Nie mamy którędy wyjść – dodała.

Cienie utworzyły wokół nas pierścień. Drżał, ale zaciskał się i gęstniał. Ekir rzucił w niego sztyletem, który wbił się w ziemię. Stworzył szparę, ale ta czarna mgła szybko ja załatała. Robiło się coraz zimniej.

- Ma ktoś jakiś pomysł? – odezwałam się.

- Możemy spróbować to przeskoczyć – zaproponował Deir.

- Nie sądzę, by nam na to pozwoliło, czymkolwiek jest – odparła Noelle. Krąg stawał się coraz mniejszy, zbijaliśmy się w ciasną gromadkę, zetkniętą do siebie plecami. Czułam, jak język zamarza mi, gdy tylko otwieram usta, płuca zamieniają się w kawały lodu, a w głowie kręci się z zimna.

- Zaraz i tak do nas dotrze – zmusiłam jakoś język, wargi, krtań i resztę tego całego aparatu, jaki pozwalał mi mówić, do podzielenia się tymi słowami.

Deir już nic nie mówił, tylko jednym susem przeskoczył pierścień. Nie zdążyliśmy zareagować, ja i Ekir, stojący po jego bokach, wyciągnęliśmy ręce za wolno. Noelle obróciła się niezgrabnym piruetem, prawie mnie przewracając.

Gdy chłopak postawił nogę po drugiej stronie, cień rzucił się na niego. Ciemne smugi zaczęły oplatać ręce, nogi i głowę, a Deir spadł, jakby pociągnęły go na ziemię Powstała jednak w ten sposób wyrwa, o wiele większa, niż ta od noża. Pchnęłam w jej stronę Noelle i Ekira, zdążyli przejść, ale mnie mgła dopadła w pół drogi. Poczułam, że bucha we mnie ten sam nienaturalny gorąc, który pojawił się wcześniej w dłoniach. Zimno tak ogromne, że zaczyna parzyć. Nie zdołałam utrzymać się na nogach, biel i czerń zaczęły wirować mi przed oczami, ledwie zauważyłam, że upadam. Ciemna mgła zaciskała się teraz wokół mojego ciała. Czarodziejka ognia, śmierć z zimna, pomyślałam na wpół przytomnie, nie mogąc dojść, o co w niej chodzi.

- Uciekaj! – jak przez watę, przebił się do moich uszu wrzask Noelle. – Biegnij po pomoc!

Miałam wrażenie, że już mnie nie ma, że zamieniłam się w kawał lodu albo rozpuściłam w tej mgle. Chcąc sprawdzić, czy nadal mam ciało, przetoczyłam się w bok. Wpadłam na coś, moja twarz zetknęła się z koszulą. Deir, no tak.

Mroźny gorąc wysysał ze mnie wszystkie siły, ale zmusiłam się jakoś do przesunięcia dłoni w stronę jego, ledwie o parę centymetrów, ale i tak daleko. Ścisnęłam ją. Lodowata, jak moja, nawet bardziej. Czyli tak skończymy, myślałam ponuro i rozpaczliwie jednocześnie. Nie, na pewno ktoś coś...

Nie zdołałam dokończyć myśli, zaatakowana nagle kolejną falą rozgrzanego do tej czerni zimna, silniejszą niż całe moje poprzednie odczucia razem wzięte. Już nic nie widziałam, przed oczami wirowała mi czysta biel obok czystej czerni, w uszach rozlegał się pisk, zamiast płuc miałam chyba kłęby tej dziwacznej mgły, w ustach czułam słodki, mdlący posmak. Myśli zniknęły, zastąpione jedną – niech to się skończy!

Ciepło. Prawdziwe, nie to udawane przez zbyt silny mróz. Prawie natychmiast znikło, ale znów wstąpiła we mnie nadzieja. I jeszcze raz na chwilę pojawiła się odrobinka gorąca. Pomiędzy nią a kolejną niemal nie było przerwy, lecz za to po niej z kolei dłużej nie pojawiała się następna.

Z uszu ustąpił pisk, zdołałam usłyszeć cichutką, ale odmawianą tuż obok litanię.

- Dalej, dalej, jeszcze jedna, jeszcze jedna, zaraz ktoś przyjdzie, zaraz ktoś przyjdzie, dasz radę, dasz radę, wytrzymaj, wytrzymaj, wytrzymaj...

Spróbowałam podnieść się na łokcie, ale nie miałam dość sił. Zdołałam jednak dostrzec, że mgła nieco ustąpiła, zbierając się parę metrów od nas, jakby czekała. Aż skończą się te ogniki, pomyślałam mętnie. Znów nie udało mi się podnieść, więc skupiłam się na zebraniu sił przed kolejnym atakiem mgły, choć na samą myśl o niej znów czułam słodkawy posmak śliny i byłam bliska zwrócenia na śnieg obiadu.

- Za moment będą, za moment będą, za moment będą, dasz radę, jeszcze jedna kartka, jeszcze jedna kartka, jeszcze jedna kartka...

Nagle mgła rzuciła się na nas jak przyczajona bestia. Czułam, jak moje ciało spala się i zamarza jednocześnie, a nad sobą usłyszałam wrzask, rozpoznając jednocześnie głos Noelle i ten, który przed chwilą sam siebie pocieszał. Coś spadło na mnie, ale to nie miało wielkiego znaczenia, liczył się tylko ten zimno-gorąc, który zdawał się nie mieć końca, oszałamiał, oprzytamniał i mordował jednocześnie.

W ułamku sekundy to uczucie po prostu znikło. Leżałam przez chwilę, dysząc ciężko i wdychając powietrze, które przy wychodzeniu z podziemi zdawało się lodowate, a teraz uznawałam za idealne. Ktoś pociągnął mnie za rękę, pomagając się podnieść. Stanęłam na nogach, czując się nienaturalnie lekka, jakbym ważyła tyle, co piórko. Rozejrzałam się półprzytomnie, a ktoś podtrzymywał mnie, bo zupełnie zapomniałam o utrzymywaniu ciała w pionie.

Wgniecenie, powstałe przez trzy leżące ciała, otaczały odciski stóp i poczerniałe kulki z papieru, a obok jednej z nich leżało krzesiwo. Powoli pojmowałam, co się stało – Noelle podpalała kolejne kartki, odpychając mgłę, aż Ekir zdołał wezwać pomoc. Podniosłam głowę, by sprawdzić, co z nimi i Deirem dzieje się teraz – młodego Noktrina nie było, pewnie został w zamku, ale pozostałą dwójkę przytrzymywało dwóch mężczyzn.

- Nie dadzą rady iść – ocenił głos za mną. – Może po chwili odpoczynku, ale na to nie możemy sobie pozwolić.

Rozpoznałam Tenebris. Silna jest, pomyślałam głupio, doskonale przecież wiedziałam, co potrafi. A potem, kiedy nogi oderwały mi się od ziemi, przemknął mi jeszcze przez głowę cień walki w powietrzu i nas, unoszących się w górę obserwatorów.

Wtedy zemdlałam.

***

 Ogień płonął zmiennymi liśćmi, przypominając krzew ze światła, zasadzony na kawałku drewna w kominku. Przypomniało mi się ognisko z drugiej wizji księgi. W stałych paleniskach mieszka ogień osiadły, a przez dzięki ogniskom wędrują płomienie-nomadzi, skojarzyło mi się sennie. Powoli podniosłam się by zbadać, gdzie właściwie się znalazłam. Leżałam na miękkim dywanie obok cudownie grzejącego kominka, a obok mnie drzemał Deir, oddychając spokojnie przez sen. Noelle też już się obudziła, siedziała, trąc oczy, po czym spojrzała na mnie z wrokiem wyrażającym jednocześnie ogromną radość i ogromne zmęczenie.

- Budzą się – odezwał się jakiś głos za nami. Odwróciłyśmy głowy od kominka i spojrzałyśmy na grupę ludzi, siedzących w fotelach za dywanem. Tenebris, Treves, Erinne, Ekir i jeszcze jakiś mężczyzna, ten, który powiedział te dwa słowa. Obok Tenebris leżał jeszcze Isolinye, teraz z szarą sierścią o złocistych refleksach i prawie czarnych oczach.

- My czy one nie wiedzielibyśmy o tym, gdybyś nic nie powiedział? – spytała Tenebris kpiąco. Spojrzałam na nią od dołu i od razu nie spodobała mi się ta pozycja. Zbyt jaskrawo mówiła, kto tu jest wyżej.

- Co tam się stało? – spytałam natychmiast.

- Właśnie – usłyszałam za sobą Deira, widać też się już obudził.

- I jak znaleziono was w tej sali z posągami tak szybko? – zainteresowała się Noelle. – Myślałam, że to my mieliśmy masę szczęścia, gdy Ekir tak szybko znalazł wyjście – nie potrafiłam nie być pod wrażeniem, gdy leciutki grymas przebiegł jej przez twarz, jakby musiała się zmusić do tego komplementu dla chłopaka. Nie dość, że pamiętała o tym, kto na niby nami dowodził, potrafiła jeszcze tak świetnie zagrać niechętny szacunej do chłopaka.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy błędem nie było to „was". Ale natychmiast pomyślałam o wersji z formą „państwa" i uznałam, że to już lepsze.

- Udało nam się znaleźć w sali miejsce, gdzie działały sztylety. Przedostaliśmy się, wykorzystując sąsiednią Zakładkę i szybko dostaliśmy do zamku – streściła Erinne. Wyglądała znów tak spokojnie, jak zwykle. Tenebris wydawała się jak zawsze czujna i skupiona, podobnie Treves. Ekir zwinął się w fotelu, wyraźnie zmęczony, a nieznany mi mężczyzna zdawał się rozpaczliwie pragnąć, by ta chwila się już skończyła.

- A skąd ta zima? – wypytywałam dalej. Spróbowałam odsunąć się od ognia, ale było mi wtedy zbyt zimno. Chyba naprawdę potrzebowaliśmy miejsca tak blisko płomieni.

- Mozeiry – mruknął ponuro Treves. – Wygląda na to, że podczas ostatniej misji wywołaliśmy je niczym z puszki Pandory.

- Duchy zimna – dodała Tenebris. – Można je nieco osłabić ciepłem, ale na unicestwienie choć odrobiny tej mgły potrzeba naprawdę silnej magii. Cały czas wzmacniamy bariery wokół zamku.

- Lepiej się czujecie? – spytał nieznany mężczyzna i dopiero teraz pomyślałam, że może być jakimś medykiem. Pokiwaliśmy głowami.

- A ty? – zwrócił się do Ekira.

- Zmęczony. Ale to chyba tak ogólnie, ta mgła ledwie mnie musnęła...

Mężczyzna spojrzał na jego bladą twarz.

- Siadaj z nimi – polecił stanowczo.

Ekir zsunął się z fotela i dołączył do naszej grupki. Wzdrygnął się.

- Rzeczywiście lepiej – mruknął.

Uśmiechnęłam się lekko. Widać był zbyt dumny, by zrobić to od razu.

- Na pewno nie da się wymyślić czegoś innego, niż to siedzenie przy ogniu? – spytała Erinne.

- W przypadku poważnych zetknięć z Mozeirami, nie. Ale Ekir potrzebuje tylko z godziny, na moje oko, resztę pozostawiłbym przy palenisku na noc – odparł mężczyzna.

Ekir, odwrócony do nich plecami mrugnął do nas.

- Ja się chyba prześpię – powiedział, odwracając na chwilę głowę. Położył się między mną i Deirem.

- Lepiej wszyscy odpocznijcie – poradził mężczyzna.

- Dobrze – uśmiechnęła się grzecznie Noelle.

Jakiś kwadrans potem wszyscy już oddychaliśmy równo, pozornie rozluźnieni, ale tak naprawdę czujni.

- Nie powinniśmy trzymać Ekira przy nich, skoro już możemy rozdzielić tą przypadkową grupkę. Mamy zasady – odezwała się Erinne, gdy już traciłam nadzieję na podsłuchanie czegokolwiek.

- Godzina snu nic nie zmieni – prawie widziałam, jak Tenebris wzrusza ramionami.

- Nie panikuj – dodał Treves. Może to moja wyobraźnia wzbogaciła jego ton o jakąś nutkę przypomnienia, żeby nie zdradzała, kim jest dla niej chłopak. Ilay nie powiedziała tego wprost, ale po tym, co wcześniej Noelle stwierdziła o ruchach skrzydeł w całej grupie, nietrudno było dojść do wniosku, że wie.

- Nie panikuję. Po prostu wolę być ostrożna.

- Dobrze, nie będziemy przedłużać tej godziny – zgodził się Treves. – A co do reszty, może warto już powiadomić uczniów, że wrócili? To powinno choć trochę poprawić nastroje.

- Racja, do tego to już koniec ukrywania się – westchnęła Erinne. – Łatwiej by było, gdyby pewna osoba nie wpadła do głównej jadalni tak efektownie, jak tylko się dało.

- Spieszyłam się, by wezwać dla was pomoc – odparła Tenebris spokojnie. – I nie wiedziałam, że trwa akurat posiłek.

- A potem owa pewna osoba, podobno mistrzyni tropienia, nie zdołała przez pół dnia odnaleźć czwórki dzieciaków. Za to zdołała przebywać w zamku akurat wtedy, gdy sami wyszli z podziemi – kontynuowała Erinne.

- Pół dnia to nie tak dużo, ale rzeczywiście, miałam szczęście – w głosie Tenebris było słychać szczerą wesołość.

- A ty, Treves, co o tym sądzisz? – spytała Erinne.

- Ja sobie posiedzę i poczekam, co z tego wyniknie – odparł mężczyzna. – Ale zrobię to w naszej jadalni, skoro mogę wreszcie się przejść po korytarzach zamku.

Wstał i zrobił kilka kroków. Trzasnęły drzwi.

- Zostajesz tutaj, czy dasz mi popełnić jakieś kolejne podejrzane czyny? – spytała kpiąco Tenebris.

- Przyślę kogoś za jakiś czas – odpowiedziała Erinne. – Jeszcze czterdzieści minut chętnie tutaj posiedzę.

- Jak chcesz – Tenebris zrobiła kilka kroków.

- Poczekaj! – odezwała się nagle Erinne.

- O co chodzi? – spytała Tenebris.

- Wiem, że choć zapłacili ci Władcy, nie działasz tylko w ich interesach. Ale nie przeszkadza mi to. Chciałam się przed chwilą tylko dowiedzieć, czy Treves coś wie – wyjaśniła Erinne.

- Krótko mówiąc, proponujesz pokój?

- Dokładnie.

- Też nie chciałabym mieć w tobie wroga. Niech będzie, Semrei Erinno.

- To imię się... Nieważne. Cieszę się, Dente Tenebris.

Orientowałam się, że w ten sposób, wymawiając najpierw nazwisko, a potem imię, potwierdza się ustne umowy. Zaraz potem Tenebris wyszła, a Erinne westchnęła cicho, po czym wyszeptała kilka słów w języku magii. Domyśliłam się, że posyła komuś wiadomość. Następnie usłyszałam kilka kroków i znajomy szelest kartek. Wkrótce, nie czekając na jakiekolwiek ciekawe rozmowy, przysnęłam. Zawsze jakiekolwiek magiczne działania w pobliżu rozbudzały mnie natychmiast, więc kiedy poczułam muśnięcie zaklęcia w pobliżu, aż musiałam się poruszyć.

- Już dobrze? – spytała Erinne.

- Chyba tak – ocenił Ekir. – Jeśli chodzi o to, czy już minęły skutki ataku Mozeirów, to tak. Ale jest jeszcze coś.

Jeśli coś teraz powie o archiwum, pomyślałam, próbując dokończyć to jakąś straszną groźbą.

- Co masz na myśli? – spytała.

- To, że pomogłaś mi uchronić się przed wyrzuceniem z grupy terenowej i dołączyć do kolejnej misji. Te wszystkie ukradkowe spojrzenia. Dziwne zachowanie Trevesa, gdy wypytywałem o jego przyjaźń z tobą, a potem o Henry'ego. To, jak ktoś wspomniał, że niegdyś byliście razem. Nie pamiętam już, kogo się dopytywałem o ten twój wyjazd do Egrei na kilka miesięcy po rozstaniu z nim. Fakt, że zawsze zdawałem się zupełnie nie pasować do mojej rodziny. Jeszcze kilka takich drobnostek, i puzzle składają się w pełen obraz... Mamo – powiedział niemal na jednym oddechu.

W duchu odetchnęłam z ulgą.

No, teraz powinno się zacząć, pomyślałam.

- Miałam nadzieję, że się nie domyślisz – powiedziała Erinne lekko drżącym głosem.

Nagle policzyłam, że Ekir urodził się, gdy miała jakieś osiemdziesiąt lat. Naprawdę nie mogłam przyzwyczaić się do tego wieku, dobrze, że przynajmniej Stilla wyglądała tylko na trochę młodszą. Właśnie, Stilla... Czy po takim ataku jak ostatni w ogóle pozostawiono ją przy życiu? Powątpiewałam w to, choć na myśl, że zabito ją, chciałam się otrząsnąć. Mimo wszystko, jak sobie uświadomiłam, była Aerignaquater, jedną z byłych uczennic. Podobnie Peterson.

W takim razie, uświadomiłam sobie, Ekir jest tylko w połowie Loinen, cokolwiek to znaczy. Choć w kronikach figuruje pod tą nazwą, więc chyba ta natura przeważyła. A może to przez to, że pochodził od dwóch ras, tak wyglądała jego aura i nadal nie objawiał żadnych mocy? Nie, sam powiedział, że to u nich typowe, i raczej nie miał na myśli mieszańców, bo wtedy nie wiedział, że nim jest... Zawikłane.

- A jednak... I teraz mam chyba prawo dowiedzieć się przynajmniej, dlaczego mnie porzuciłaś?

- Peterson zwiał, gdy tylko się dowiedział, a ja już i tak miałam wyjątkowo ciężki moment w życiu. To nie było skomplikowane.

- Stilla ma z tym związek, prawda? – spytał Ekir.

- Może. Ale to już nie twoja sprawa. I będę szczera – wcale nie zamierzam nagle stać się kochającą matką. Chcę ci pomagać, ale z boku, trochę – Erinne znów zachowywała się jak zwykle.

- Ty masz uczucia, czy tylko udajesz? – w głosie Ekira słyszałam, że naprawdę go zraniła. – Ale dobrze, nie zamierzam się dopraszać o odrobinę uwagi ani nic w tym rodzaju – wyszedł, trzaskając drzwiami.

- Co tu się stało? – spytał jakiś mężczyzna, wchodząc.

- Nic. Masz przypilnować tych dzieciaków – powiedziała pospiesznie Erinne i też wyszła.

- Tia, nic – mruknął mężczyzna, siadając, a po chwili też szeleszcząc książką. Wkrótce potem usnęłam.

***

 Gdy o szóstej rano odprowadzono nas do pokoi, Meri i Keri prawie zadusiły mnie i Noelle na powitanie.

- Odkąd pojawiła się Tenebris, rozeszła się plotka, że coś poszło nie tak i pół wyprawy błąka się po tunelach. Klan twierdził, że nic się nie stało, choć wynikły nowe okoliczności, o których musieli się dowiedzieć. Strasznie się o was bałyśmy! – zrelacjonowała pospiesznie Keri, a ja omal się nie uśmiechnęłam. Ona doskonale wiedziała, że nie byliśmy w tak tragicznej sytuacji, Meri pewnie też, skoro przy jej szafce panował porządek – doskonale wiedziałam, że gdy tylko się denerwuje, przerzuca tam cały majątek do góry nogami, mimo jego skromności sporo bałaganiąc.

- Najgorsza była ta czarna mgła. Z tuneli wydostaliśmy się bez większego trudu – odparłam.

- Gdybyś widziała pierwszy atak Mozeirów. Pojawiły się właśnie wtedy, gdy wróciła Tenebris. Wszyscy wpatrywali się w nią zszokowani, jak idzie przez salę z tym swoim wilkiem, a tu okna ciemnieją, rozbijają się z brzdękiem i ciemność wlewa się do sali, wraz z takim zimnem, że aż było gorąco. Przez sekundę myślałam, że to jej czar, ale kiedy wyciągnęła miecz, przesunęła go nad ogniem jednej z świec, cal od paru osób, a potem bronią, której klinga nadal płonęła, atakować zbliżający się kłąb mgły, zrozumiałam, że nie. I wtedy właśnie zgasły wszelkie pozostałe światła. Zaczął się wrzask, krzyknęłam na Meri, by wyczarowała coś, na szczęście poradziła sobie świetnie. Pomogło, ale i tak nie wyglądało to dobrze. Wtedy całą salę rozświetlił fioletowy blask, który wypchnął czarną mgłę i tworząc kopułę, w której się znaleźliśmy. Kopuła powiększała się i powiększała, aż objęła cały zamek.

- Kto mógł rzucić ten czar? – spytała Noelle.

- Nie mam pojęcia, w życiu nie widziałam choć w ćwierci tak silnego zaklęcia. Wedle wszelkich zasad magii, to powinna być cała grupa, ale gdyby wiele osób spodziewało się ataku, to ci przy stole też powinni coś wiedzieć. Logiczniejsza wydaje się szybka reakcja jednej osoby, ale nikt nie mógłby dysponować taką mocą.

- Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że emanuje z niej taka sama moc jak od... Osoby, którą wy dwie spotkałyście przed wyprawą – wtrąciła Meri.

- Moc dzikich ludów... – wyszeptała Noelle.

- Tak nam się wydaje – skinęła głową Keri. – Choć ta kopuła zniknęła niedługo później. Wszystkie grupy czarodziei ognia przygotowywały nową.

- Zebrali nas na balkonach wokół czwartej kondygnacji – podjęła Meri. – Wiecie, można nimi okrążyć prawie całe piętro, tylko wokół paru małych fragmentów murów ich nie ma. Ale na czas tworzenia nowego zaklęcia ochronnego wyczarowali parę podestów, byśmy mogli otoczyć cały zamek. Ja na szczęście miałam miejsce na kamiennym podłożu, przy zachodniej ścianie. Pomieszano nas, by wszędzie zaklęcie tworzyły mniej więcej równe siły, a dorośli pilnowali małych grup, objaśniając, co mamy robić. Mała grupa wzniosła się też na kolejnym podeście nad dach, na samym środku zamku, by wzmocnić szczyt kopuły, oni też chyba zajmowali się trudniejszymi szczegółami czaru. Zaklęcie było strasznie skomplikowane, formuła na całą stronę w języku magii, wyobrażanie sobie najpierw zimna, potem ciepła, potem pnączy i muru z cegieł, a następnie rzeki i ogniska... Do tego jeszcze odpowiednie ruchy. Tak przez całą godzinę, a tymczasem pojawiała się wokół zamku kolejna kopuła, jakby z płomieni. Potem jeszcze uczyniono ją niewidzialną, ale na śniegu jest wyrysowana czerwona linia, można ją czasem dojrzeć z okien zamku.

- Ale co z uśpionymi istotami, rozsianymi po całej Zakładce? – zastanowiłam się. – Do tuneli zima nie dotarła, ale wyżej...

- Mozeiry nie mogą się chyba dostać do podziemi. Słyszałam raz rozmowę, że w najgorszym wypadku możemy schronić się w lochach, tam nawet zaklęcia i ebędą potrzebne – odparła Meri, - Ta jej jama jest chyba wystarczająco pod ziemią, prawda? – stwierdziła niespokojnie.

- Właśnie, nieuśpionych też to dotyczy. Jeśli znajdowali się poza podziemiami, też mogli nie przeżyć ataku – dodała Keri. – Ta zima może bardzo pomóc zwalczyć bunty. A jeśli trwał jakiś atak z zewnątrz na Zakładkę, to pewnie już po nim.

- Racja – westchnęłam i ziewnęłam przeciągle. – Prześpię się jeszcze chwilę, pogadamy przy śniadaniu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro