Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 - Ukryte w podziemiach (cz.1)

"Tik-tak, tik-tak, tik-tak..."

Obserwowałam ze zdumieniem skomplikowany mechanizm. Koła zębate obracały się w równych odstępach czasu, rytmicznie. Łączyły się w skomplikowane systemy, jedne małe jak paznokieć, inne olbrzymie na kilka metrów. Wypełnione żłobieniami, hakami, sznurami, bloczkami i kolejnymi zębatkami, same stanowiły osobne instalacje. Całość łączyła się ze sobą perfekcyjnie, gładkie powierzchnie ocierały się o siebie bez zgrzytów, jedynie wszechobecne tykanie i spokojny ruch świadczyły o tym, że maszyneria działa. Wypełniała olbrzymie, wielopoziomowe pomieszczenie. Powoli podeszłam do brzegu platformy, na której stałam. W dole widziałam tylko błyski metalowych części, załamania światła w szklanych i spokojny brąz drewnianych. Barierki nie było.

Nagle usłyszałam za sobą huk. Obróciłam się i skuliłam, gdy pomknęły w moją stronę odłamki szkła. Obróciłam się pospiesznie. Za mną, między elementami mechanizmu, pojawiła się olbrzymia srebrna maska, położona na ziemi. W miejscu oczu znajdowały się szklane bańki. Jedna z nich była rozbita, wychodziła z niej Stilla, podciągając przecięte ostrymi odłamkami rękawy. W drugiej śmigało jakieś błękitne światło - po dłuższej chwili pojęłam, że jest to duch Erinne, próbujący się wydostać.

Stilla zbliżała się do ust maski, gdzie leżała nieprzytomna sama Erinne, w długiej białej sukni, jakby miała naśladować zęby w tej dziwacznej twarzy. Twarz przykrywały jasne włosy.

Nagle Stilla obróciła się i spojrzała na mnie. Nie zrobiła jakiegokolwiek wrogiego gestu, ale natychmiast się wystraszyłam. Chciałam jej przypomnieć, że przecież jej pomogłam, ale nie mogłam wykrztusić ani słowa. Stałyśmy tak kilka sekund. Nieoczekiwanie z kąta wyszedł Peterson, wraz z wilkiem. Zwierzę pobiegło w moją stronę, odruchowo zrobiłam krok w tył i... Zorientowałam się, że nie mam gruntu pod nogami. Spadałam, coraz szybciej i szybciej, już nawet nie przerażona, to było coś więcej.

Uderzyłam o grunt, a ból przebiegł całe moje ciało.

***

 Otworzyłam oczy i zobaczyłam tylko ciemność. Pod głową czułam jednak miękką poduszkę, ciepła kołdra otulała mnie przyjemnie. Uspokoiłam oddech i podniosłam się na łokciu. Erinne i Stilla. Tyle wczoraj się działo, że nie miałam czasu myśleć o nich i o mojej decyzji. Może to dlatego tak mnie wczoraj Peterson wymęczył? Bym nie miała czasu na jakieś głupie myśli?

Przypomniałam sobie lekcję. Szybko zorientowałam się, że za pomocą iluzji mogę tworzyć jedynie iluzje. Mimo to ich kreowanie kosztowało mnie masę sił. Musiałam jednak przyznać, że wskazówki mojego nauczyciela bardzo pomagały - coraz lepiej mi szło przy kolejnych próbach. Skąd on właściwie wiedział, jak powinnam posługiwać się yangienem? Oczywiście, nie odpowiadał na moje pytania na ten temat.

Przetarłam oczy. Trudno było rozmyślać po nocy i nadal zachować zdolność logicznego wiązania faktów. A wróciłam właśnie myślami do kolejnej skomplikowanej kwestii - konfliktu Stilli i Erinne. Erinne od początku musiała wiedzieć, że wciąga przeciwniczkę w pułapkę, dlatego była taka pewna siebie. Ale wczoraj u Mony zachowywała się zupełnie inaczej. I co się teraz dzieje ze Stillą? A duch? Przestał się pojawiać i pozostało mi tylko rozważanie, czy nadal istnieje. Czym właściwie mógł być?

Z cichym westchnieniem oparłam głowę o rękę. Wtedy, w tamtych ruinach zamku popełniłam błąd, czy może raz zrobiłam coś dobrego? Nie potrafiłam zdecydować.

Widziałam coraz lepiej w ciemności i zorientowałam się, że nie tylko ja nie śpię. Na parapecie siedziała drobna postać, w której rozpoznałam Meri.

- Hej. Też nie śpisz? - powiedziałam cicho i usiadłam.

Drgnęła.

- Nie, nie śpię - wymamrotała. Owinęłam się kołdrą i podeszłam do niej. Przesunęła się, usiadłam obok.

- Koszmary? Mnie też dopadły - odezwałam się po chwili. Ciemne kształty, szepty i iskierki gwiazd - tylko to zdawało się teraz istnieć.

- Tak. Tam... Było takie ciemne pomieszczenie, malutkie... I zorientowałam się, że śnię, ale nie mogłam się obudzić... Jak w tych opowieściach Pajęczarki... Myślałam już, że to to samo... - Meri rozszlochała się cichutko.

- Schodzimy z tego okna. Tak cię objąć nie mogę - oświadczyłam i pociągnęłam Meri na moje łóżko, gdzie skuliłyśmy się pod kołdrą.

- I jeszcze o Pajęczarkę się boję. I o was. Wczoraj wieczorem tylko coś przebąknęłaś o jakiejś wyprawie i prawie natychmiast usnęłaś... Noelle chyba wystraszyłaś - szeptała dziewczynka. Przytuliłam ją jeszcze mocniej.

- Będziemy na siebie uważać - obiecałam.

- Dlaczego tu nie może być... - Meri przez chwilę szukała odpowiedniego słowa. - Normalnie? Zwyczajna szkoła magii, a nie jakieś więzienie z mrocznymi tajemnicami... - znów zaczęła płakać.

- Ććśś - szepnęłam jej uspokajająco do ucha. – szepnęłam jej uspokajająco do ucha. Chciałam powiedzieć coś więcej, ale nie miałam siły na pocieszające kłamstewka.

- A co... Jeśli... Coś takiego się... Z nami dzieje? - wydusiła z trudem Meri.

Pasowałoby, pomyślałam. Aż zbyt dobrze pasowałoby.

- Nie martw się. Już my przypilnujemy, by nic takiego cię nie spotkało - oświadczyłam. Już chyba lepsze byłyby te drobne kłamstewka, ale w tamtym momencie wydawało mi się, że da się dotrzymać takiego słowa.

- Kochana jesteś - mruknęła Meri i ziewnęła. - Mogę dziś się u ciebie przespać?

- Jasne - zgodziłam się i westchnęłam w duchu. Meri miała okropny zwyczaj rozkładania się w poprzek łóżka podczas spania. Ale teraz nie potrafiłam jej odmówić. 

***

Oparłam brodę na dłoniach i zapatrzyłam się na zaniedbane kwietne klomby. Kiedyś niskie murki z gładkich, szarych kamieni musiały odgradzać od siebie poletka, na których rosły różnobarwne kwiaty, ujarzmione, ale wydzielonych dla nich miejscach nadal pachnące odurzająco, splątane łodygami, z liśćmi tworzącymi trudną do rozgarnięcia dłońmi gęstwinę. Ścieżki między nimi wyłożono płaskimi kamieniami, a w odpowiednich odległościach, by nie zacienić zupełnie ogrodu, posadzono smukłe drzewa - brzozy płaczące, cisy, jodły... Na środku stała fontanna z jasnego kamienia, z której wypływała szemrząca woda.

Teraz jednak nikt już nie zajmował się grządkami. Porosły chwastami, ciemnozielone liście pokrzywy sąsiadowały z wiciokrzewem o płomiennych kwiatach, między niebieskimi astrami płożył się powój, wspinając się na niektóre z łodyg, a nierówne kawałki dawnego kobierca z różowej jeżówki przetykały wysokie źdźbła trawy. Wyrastały też między kamieniami ze ścieżki, pokrytymi także mchem. Fontanna była już stara i pokruszona, a woda nie płynęła - na jej widok przeszedł mnie dreszcz, gdy przypomniałam sobie punkt przekształceń i moją poranioną rękę, którą wyciągnęłam z podobnej fontanny. Drzewa rozrosły się i wiele młodych roślinek podnosiło ku niebu delikatne gałązki, pokryte liśćmi. Starsze drzewa rozrosły się zaborczo, zacieniając przestrzeń i rozsadzając mocnymi korzeniami murki i ścieżkę. Wiatr sprawiał, że ku ziemi sunęły gromady zabarwionych przez jesień liści, pokrywając ją żółtopomarańczowymi plamkami.

- Chyba nigdy tu nie byliśmy - stwierdziła Noelle, siedząca obok mnie na schodkach przy jednym z bocznych wyjść z zamku. - Dziwne, miałam wrażenie, że znamy wszystkie tereny wokół zamku.

- To Zakładka - przypomniałam oczywistą rzecz. - Czasem przestrzeń się nieco zagina, tworząc takie przestrzenie, jak ten ogród. Mam wrażenie, że niedawno odkryto jego istnienie - zerknęłam na Petersona, który krążył wokół dawnej rabatki, pełnej zielono-czerwonego, roślinnego chaosu, który wylewał się z niej na dawny trawnik i dróżkę. Obok stała też niewielka grupka, będąca mieszanką twarzy znanych i wręcz przeciwnie. Stali tu Griedda, Meroin i Idredon, wyraźnie w okropnym nastroju, a także kilka innych osób z tamtej grupy. Było też parę nowych osób, między którymi rozpoznałam czarnowłosego mężczyznę z grupy, która mnie porwała do Setrionne. Ogólnie wszystkich było o wiele mniej niż ostatnio, zebrało się z dziesięć osób. A nam znów udało nam się utrzymać od nich na dystans. Tłoczyli się w jednym miejscu, a my zajęliśmy odpowiednio oddalone schodki, dzięki promieniom słońca w miarę ciepłe.

- A może po prostu Noktrinów nie bawi uprawianie marcheweczki i szpinaczku w przerwie między polowaniami na ludźmi, sianiem terroru i usypianiem dzikich istot, by wykorzystać ich moc? - zasugerował Deir. Znów uparcie bawił się szklaną bransoletą. Tym razem założyła nam je Aryena, nieco niepewna młoda kobieta, która zajęła gabinet Stilli. Próbowałam ją spytać, co się dzieje z dawną właścicielką pracowni, ale nie odpowiadała.

- Wiesz, skądś się marcheweczka i szpinaczek biorą na twoim talerzyku - zauważyłam kpiącym tonem. Noelle posłała Deirowi pełne wyższości spojrzenie, ale po chwili spojrzała na mnie wielkimi oczami.

- Rzeczywiście... Skądś się biorą... - powiedziała, uświadamiając mi, że przypadkiem poruszyłam naprawdę ważny temat.

- Szkoda, że nie zaciekawiło nas to nigdy w spokojniejszych czasach - westchnęłam.

- Posiłki pojawiają się za drzwiami, które znajdują się niedaleko sali jadalnej, w skrzydle z klasami, w pobliżu jest też kilka sypialni chłopaków - odezwał się nagle Deir. - Albo jest tam miniaturowa kuchnia, albo zejście do jakiejś podziemnej, albo transportują wszystko z innej Zakładki. Ewentualnie jeszcze jest zagięcie wymiarów, które tutaj podejrzewa Elise.

Spojrzałyśmy na niego kompletnie zaskoczone.

- A ty od kiedy tak się znasz na tajemnicach Setrionnskich potraw? - spytała Noelle.

- To, że wy przyjęłyście, że jedzenie pojawia się po prostu na stole, nie znaczy, że każdy tak ignoruje tę kwestię - odciął się chłopak. - Ale rzeczywiście, teraz może być ona ważniejsza, niż wtedy - przyznał ugodowo.

Na chwilkę rozmowa się urwała. Znów spojrzałam na grupę tłoczącą się w okolicach wysokiego cisu. Dyskutowali o czymś, wykorzystując fakt, że siedzimy dalej. W centrum rozmowy znajdował się Peterson.

- Noelle... A jak twój wzrok? - odezwał się Deir ciszej.

O dziwo, dziewczyna uśmiechnęła się.

- Odkryłam, że jak się skupię, mogę nie widzieć tych dodatków. Ale chyba nie chcę, zaczynam już łapać, jak to działa, dostrzegać coraz więcej analogii... I naprawdę wiele mogę się w ten sposób dowiedzieć.

- Na przykład? - spytałam.

- Aury ogólnie są całkiem proste - zależą od mocy żywiołu. Zielona dla ziemi, czerwona dla ognia, błękitna dla wody i biała dla powietrza. Różnią się szczegółami, które są chyba najbardziej istotne. Te twoje smugi, takie różnobarwne rozmycie na brzegach u większości Noktrinów, jednym z wyjątków jest Peterson...

- Wspomniał mi, że jest dawnym uczniem - przypomniałam sobie.

- Tak obstawiałam. Aurę ma białą, bez skaz. Choć... Brzegi są takie jakby postrzępione. Mam też wrażenie, że u Aryeny dostrzegłam szklisty połysk, pewnie w ten sposób objawia się dziedzina, którą zajmuje się dany czarodziej. W jej przypadku szkło.

- A jaką ma Pajęczarka? - spytałam.

- Żółtą. Najwyraźniej to barwa lub jedna z barw dzikiej magii. Nie miałam okazji przyjrzeć się wielu takim osobom.

- A skrzydła? - zainteresował się Deir.

Dostrzegłam, że z boku zbliża się do nas Griedda. Lekko szturchnęłam przyjaciół, na szczęście szybko załapali.

- Takie czarne, białe na końcu, spore - opisałam.

- A dzióbek szary. Śliczny ptak - dodała Noelle. - Zawsze jakaś odmiana od tych wszędobylskich sów.

- Szkoda, że już nie możemy wychodzić, teraz pozostaje tylko wyglądanie przez okna - powiedział Deir.

- Dokładnie - pokiwała ponuro głową Noelle.

- I do tego nie mogę pójść do biblioteki - wtrąciłam.

- Dla ciebie to musi być tragedia - stwierdził Deir.

Griedda wróciła do grupy, uznając najwyraźniej, że rozmawiamy sobie beztrosko o najnormalniejszych sprawach pod słońcem.

- Uff - westchnął Deir.

- O czym my... - zaczęłam. - Skrzydła - przypomniałam sobie.

- Jeszcze nie zdołałam ich rozszyfrować. Całkiem nieźle pasują do charakterów, mogą być owadzie lub ptasie, nietoperzych jeszcze nie zauważyłam, choć kto wie, może się jeszcze trafią. Za to poruszają się, i tu już łapię, o co chodzi. Gdy ktoś spotyka osobę, którą lubi, jego skrzydła przybliżają się do niej, a jeśli spotkanie mu się nie podoba, oddalają się. Przy zajmowaniu się pasjonującą czynnością lekko trzepoczą, a przy denerwującej lub nudnej - stoją nieruchomo.

- Może dzięki temu uda nam się znaleźć kogoś, kto nie popiera całej idei Akademii - szepnęłam, podniecona tą myślą.

- Dokładnie. I są jeszcze wzory serc, te zmieniają się lekko i falują, ale ogólnie pozostają takie same. I ich jeszcze nie zdołałam rozszyfrować, choć mam wrażenie, że gęstość wzoru na środku wskazuje na skłonność do przedkładania myślenia na działanie, a gęstość wzoru na zewnątrz - odwrotnie.

- Nieźle, jak na jeden dzień z darem - pochwaliłam przyjaciółkę.

- Ty z yangienem mocniej namieszałaś - odparła.

- Akurat pierwszego dnia było w miarę spokojnie - stwierdziłam.

Tym razem to Deir uderzył mnie łokciem w bok. Rozejrzałam się i zorientowałam się, że chodzi o tupot dobiegający z wnętrza zamku. Przesunęliśmy się na jeden bok schodów, które miały kształt sporego półkola rozchodzącego się od drzwi, i patrzyliśmy już nie na zdziczały ogród, a na ciemny korytarz. Wkrótce wyłoniły się z niego trzy postacie - Erinne, Ekir i wilk Isolinye. Najpewniej ten wilk, bo niełatwo byłoby zdobyć tak szybko kolejnego, ale tym razem miał złote oczy. Nie potrafiłam nad tym porządnie pomyśleć, może dałabym radę, gdyby zwierzę nie miało towarzystwa. I to takiego...

- Więc jednak dołączyłaś się - stwierdził Peterson, niespodziewanie oschle. Kolejny konflikt? Tylko tego tu jeszcze brakuje...

- Tak - skinęła głową Erinne. Znów bił wręcz od niej spokój i opanowanie.

- A ten chłopak? - Idredon powiedział to prawie tak jak poprzednik. Tylko z wyraźniejszą niechęcią, aż Ekir cofnął się o krok.

- Idzie. Mam na to zgodę, jeśli jej potrzebujecie - oświadczyła Erinne.

- Już i tak jesteśmy opóźnieni - skrzywił się mój znajomy czarnowłosy.

- A gdzie Tenebris? - spytała Erinne. Ekir spoglądał niepewnie to na tłumek w ogrodzie, to na nas, stłoczonych w rogu schodów. Ostatecznie dołączył do tej pierwszej grupy i stanął gdzieś na obrzeżach.

- Wolniej... - szepnął obok mnie Deir.

- Powinna wkrótce się zjawić. O, jest Isolinye - Peterson spojrzał na wilka, który otarł mu się o nogi i pomknął w stronę lasu, zaczynającego się niedaleko.

- To ten sam wilk? Wygląda zupełnie inaczej, ale... - spytała obok mnie Noelle.

- Tak. Widać potrafi zmieniać wygląd - wyjaśniłam.

A może Isolinye to nazwa jakiegoś gatunku magicznych wilków? Obym nie wprowadziła przyjaciółki w błąd...

- Idą! - zauważył Ekir, spoglądający nadal w stronę lasu. Wyszła z niego kobieta o krótkich, popielatych włosach, ubrana w brązowy strój. U pasa miała mieć, a w ręce trzymała dużą klatkę, w której tłoczyły się dwa przezroczyste jaszczury, niewielka, człekopodobna postać, kilka nietoperzy, podobnych do tych, które widziałyśmy z Noelle, a także stał słoik pełen drobnych iskierek. Kobieta podeszła pewnym siebie krokiem i wcisnęła w dłonie jakiegoś mężczyzny klatkę. Stęknął, gdy ciężar, który ona bez trudu podnosiła jedną ręką, obarczył mu obie.

- Jak się nazywasz? - spytała kobieta. Wilk, który przez cały czas godnie kroczył obok niej, przysiadł i spojrzał na mężczyznę.

- Eld-dion - wyjąkał.

- Więc, Eldionie, odnieś tę klatkę w odpowiednie miejsce. I tę mapę, nie wszystko, co mi się napatoczyło po drodze, mogłam przynieść. Nie wiem, czym się zajmowaliście przez ostatnie dni, ale podejrzewam, że Isolinye wykonał najlepszą robotę.

- D-dobrze - wykrztusił Eldion i wtoczył się pospiesznie po schodkach.

Nagle, spoglądając na nią, coś sobie uświadomiłam. Pajęczarka stwierdziła, że była uśpiona trzysta lat. Wcześniej wspomniała nazwiska Stilli i Tenebris, jako osób, które uczestniczyły w podbijaniu tej Zakładki.

Nazywają się i mają identyczne talenty jak przodkinie, czy żyją już tyle lat? Dobra zagadka...

Noelle postanowiłam wypytać o cechy przybyłej łowczyni później. Coś mi mówiło, że może doskonale słyszeć naszą rozmowę.

- Czyli jesteśmy już wszyscy? - upewnił się Peterson, poprawiając swój krawat, który nadal miał na szyi. Akurat wpadł na scenę zziajany Eldion.

- Ruszamy więc - zarządziły jednocześnie Erinne i Tenebris i szybko uciekły od siebie wzrokiem.

***

 Tym razem szliśmy przez las. Tenebris szybko wyszła na prowadzenie i pewnym krokiem prowadziła grupę, razem ze swoim wilkiem. Reszta szła za nią, my gdzieś w środku.

Nie wiem, czy sobie tego nie ubzdurałam przez tę klatkę, ale miałam nieodparte wrażenie, że obserwują nas czujne oczy istot, próbujących uniknąć ponownego uśpienia, przerażonych i doprowadzonych do krawędzi. Cisza zdawała się nienaturalna. Jakbyśmy nie znajdowali się w lesie, a w jego iluzji...

Nagle Tenebris odwróciła się w naszą stronę i wyciągnęła z pochwy miecz. Jakimś cudem zdołała to zrobić gładko i bezszelestnie. Palec wskazujący lewej dłoni przyłożyła do ust. Zboczyła ze ścieżki i skierowała się między drzewa, a ja próbowałam dociec, jak nie zaczepia mieczem o gałęzie.

- Tene, to nie czas na polowania! Musimy odnaleźć... - zaczął szeptem Peterson.

- Isolinye wyczuł wspaniały łup. Uwierz mi, warto „zmarnować" kwadrans lub dwa. - odparła Tenebris.

- Mamy rozkazy! - wtrąciła się Erinne.

- Tenebris zapewne ma rację. Ja z nią idę - dołączył się jeszcze ciemnowłosy. Cała rozmowa cały czas odbywała się szeptem.

- Tresev, to nie ty tu... - zaczął Idredon i zmarkotniał. Najwyraźniej przez sekundę myślał, że jest wyżej postawiony od niego.

- Nie gadać! - Tenebris skierowała miecz w stronę grupy, przesuwając kciukiem po jego ostrzu. Wysunęły się kolejne dwa ostrza.

Wszyscy potulnie zamilkli.

- Idę. Reszta zostaje tutaj, poza młodym, tobą, Tresev, Erinną, strażniczką i tym chłopakiem - wskazała na mnie i Deira - wezmę ich i klucz na wszelki wypadek. Znając wasze niedbalstwo, pewnie mogli spokojnie stworzyć pułapkę.

- Ja... - zaczął Peterson, ale Erinne posłała mu spojrzenie, które mogłoby zamienić płomień w lód. - Ja popilnuję tu całego zespołu - uśmiechnął się nieco nerwowo.

- Świetnie. Idziecie za mną, cichutko - podsumowała Tene i zagłębiła się w las.

Ja, Deir i Noelle wymieniliśmy spojrzenia.

- Będzie dobrze - stwierdziła cicho dziewczyna z lekkim uśmiechem. - Wytrzymam tu kilka sekund bez was.

Mimo nie podobało się to rozdzielanie grupy.

Weszliśmy za Tenebris między drzewa i od razu zaczęłam mieć problemy z przedarciem się przez gęste paprocie i inną roślinność. To, jak Tenebris poruszała się w niej bez żadnych trudności, pozostawało dla mnie zagadką.

Czujnie próbowałam się rozeznać, czy nie zbliżamy się do pajęczyska. Szliśmy w przeciwną stronę, ale to pewnie o niczym nie świadczyło...

Doszliśmy do miejsca, gdzie cztery wysokie drzewa, rosnące na wierzchołkach niewielkiego kwadratu, wymusiły powstanie małej, cienistej polanki, porośniętej gęstą trawą. Ścisnęłam mocniej dłoń Deira, podczas gdy Tenebris przeczesywała trawę wzrokiem i swoim mieczem. Isolinye krążył wokół niej, węsząc. Erinne spoglądała raczej w korony drzew, Tresev natomiast starał się pomóc Tenebris. Ekir znów chyba nie wiedział, gdzie podziać oczy. Wzrok kierował to na mnie i Deira, to na Tenebris, to na wilka, to na trawy.

- Tutaj - odezwał się Tresev. Wyciągnął sztylet i wskazywał nim miejsce między wystającymi z ziemi korzeniami jednego z drzew. Podeszliśmy do niego.Tenebris przykucnęła i położyła dłoń na chropowatym drewnie. Zaczęła coś cicho pomrukiwać pod nosem, a korzeń poruszył się, podobnie jak kilka sąsiednich. Ekir musiał się odsunąć, by go nie przewróciły. Poruszały się jak pociągane zręcznie sznurki, cofając się w głąb ziemi, rozgarniając glebę i rozpychając ją na boki. Musieliśmy cofnąć się o kilka kroków, a korzenie ukształtowały nierówne, toporne schody.

Tenebris ścisnęła mocniej miecz i poszła przodem. Ekir i Tresev ruszyli za nią, z sztyletami w dłoniach, ja i Deir następni, a Erinne na końcu.

Gdy szliśmy w dół, nie ściemniało się, ale światło stawało się błękitne, aż przypomniał mi się (zapewne) duch zamieszany w konflikt Erinne i Stilli. Pojawiało się też coraz więcej pnączy, które pokrywały ściany z kroku na krok gęstszą warstwą.

Na dole czekało na nas niewielkie jeziorko, emanujące niebieskim blaskiem. Na jego powierzchni pojawiały się i znikały drobniutkie falki, a okalały je kępy ciemnofioletowych roślin o dużych, skórzastych liściach. Pachniały mocno, wręcz odurzająco, podobnie do kwiatów bzu, a także czekolady. Podeszliśmy do nich, a ja przesunęłam dłonią po zaskakująco szorstkiej łodydze. Dwie sekundy później przyszło mi do głowy, że dotykanie nieznanych roślin może być naprawdę głupim pomysłem. Pospiesznie cofnęłam rękę.

Za mną Erinne wyszeptała coś. Spróbowałam obrócić się w tej stronę, ale ułamek sekundy później usłyszałam przeraźliwy wrzask gdzieś między fioletowymi liśćmi. O mało się nie wywróciłam, nagle zmieniając kierunek obrotu.

Tenebris uśmiechnęła się do Erinne z uznaniem i ruszyła między rośliny. Tresev zaklęciami osuszał teren przed nią, ale Isolinye nie czekał na to, tylko popędził w odpowiednią stronę, nie przejmując się mokrymi łapami. Nic nie mówiliśmy, słychać było ciche pluskanie od strony jeziora, chlapanie rozbryzgiwanej przez wilka wody i szelest rozgarnianych liści. Zapach stawał się coraz mocniejszy, słodka woń w sytuacji, gdy serce podchodziło mi do gardła z niepokoju, zdawała się ironią losu. Niespodziewanie usłyszeliśmy kolejny wrzask, tym razem jeszcze bardziej jękliwy i kilka kroków przed nami. Przyspieszyliśmy, Ekir syknął z bólu, nieopatrznie stawiając stopę, Tenebris przyklękła, zrobiłam jeszcze krok i dostrzegłam, dlaczego.

W płytkiej, sięgającej dwa lub trzy centymetry wodzie, leżała ledwie przytomna kobieta. Ubrana była w długą suknię z liści takich jak te, które rosły wokoło. Jej ciało przyciskały do ziemi ciemnozielone pnącza, oplatające dół sukni i klatkę piersiową. Długie, ciemnobrązowe loki, przylgnęły wilgotne do jej czoła, rąk i pleców. Twarz miała lekko zielonkawą, lecz nie zdawała się przez to chora, miałam instynktowne wrażenie, że powinna być jeszcze zieleńsza. Długie, spiczaste uszy, sześć palców u dłoni i oczy o nienaturalnie intensywnej barwie jasno wskazywały na to, że nie była człowiekiem.

Tenebris przesunęła palcem po jej poliku.

- Piękny okaz, to chyba hybryda rusałki i przedstawicielki kalinowego plemienia, prawda? - zerknęła na resztę. Wilk znów gdzieś odbiegł.

- Rzeczywiście - stwierdził Tresev.

- Aż szkoda usypiać. U was naprawdę nikt się nie interesuje mocami dzikich istot? Nadal mnie to zadziwia - Tenebris uderzyła lekko swoją ofiarę, która już prawie zemdlała. Oprzytomniała i spojrzała na mnie i Deira. W jej oczach dostrzegałam przerażenie, rozpacz i błaganie o litość. Chciałam odpowiedzieć jakimś pokrzepiającym uśmiechem, ale możliwości mojej mimiki zdawały się okropnie ograniczone.

- Magia żywiołów i wynikająca z niej okiełznana są według nas o wiele lepsze. Magia dzika jako podstawa... Nie, to kiepski pomysł, z całym szacunkiem - stwierdziła Erinne.

- Właśnie się przydały, czyż nie? Ale dobrze. Kto się nią zajmie? - Tenebris wstała.

Tresev i Erinne spojrzeli na siebie.

- Ja - oświadczył Tresev i zaczął mamrotać pod nosem skomplikowaną formułę. Kobieta poruszyła się w więzach.

- Błagam, nie... - wyszeptała, ale na nic się to zdało. Czarna mgła, niczym cień, który wyrwał się spod władzy światła, otoczyła ją grubym całunem. Z każdą sekundą stawała się coraz mniej przejrzysta, aż przypominała twardą skorupę. Wtedy Tresev przestał mamrotać, podszedł i wbił w skorupę sztylet, a ta rozwiała się, umykając w stronę cieni, pod liście i wsuwając się w głąb ziemi.

Kobieta spała. Oddychała spokojnie, ale czoło miała zroszone potem. Kusiło mnie, by podejść i otrzeć te małe kropelki, ale wiedziałam, że to kiepski pomysł. Sprawdziłam zamiast tego, jak zareagował Ekir, ale jego twarz przypominała maskę. Za nic nie mogłam stwierdzić, co czuje, ale wyczuwałam, że targają w jego wnętrzu silne emocje.

Nagle ciszę przerwało wycie wilka.

- Pięknie, Isolinye dorwał resztę - uśmiechnęła się pogodnie Tenebris i skierowała kroki w stronę dźwięku. Znów poszliśmy za nią. Ja i Deir spojrzeliśmy wcześniej na siebie. Chłopak był blady jak papier, a oczy błyszczały mu niepokojąco.

- Więc tak... - zaczęłam, ale nie umiałam skończyć.

- ...To wygląda - dokończył.

- I dopiero teraz do mnie dociera, co tu się dzieje - szepnęłam, gdy już szliśmy, na wpół do przyjaciela, a na wpół do siebie.

Tym razem w fioletowej gęstwinie zastaliśmy Isolinye, pilnującego dwóch niewielkich, człekopodobnych istot przypominających tę z klatki. Pomarańczowe ciałka okrywały szare strzępy, a łyse główki miały kształt idealnych kul, zniekształconych jedynie dużymi oczami i trąbkami jak u słoni zamiast ust i nosów. Drobne ręce i dłonie drżały, a wilk krążył wokół ich właścicieli, pilnując, by nie uciekli.

- No, no. To na pewno wszystko? - odezwała się Tenebris.

- Nie wiem, jak ty, ale ja nie wyczuwam nic więcej - odparł Tresev. Erinne kiwnęła głową.

- To jak mamy załatwić taką sprawę? - spytała Tenebris.

- Usypiamy na jakiś czas i powiadamiamy zamek - odezwała się Erinne. - Zajmę się tym, jak wyjdziemy.

- Dobrze - zgodziła się Tenebris.

Wracając, znów przeszliśmy obok uśpionej półrusałki. Ja szłam ostatnia i już miałam przypomnieć sobie, że przystawanie nic nie da, tylko mogę narobić sobie kłopotów. Nie odwróciłam jednak od niej wzroku - i zobaczyłam błękitnawą postać przypominającą młodszą Erinne, która przycupnęła nad uśpioną. Uznałam, że to nieco zmienia sytuację i ukucnęłam naprzeciwko. Spojrzała na mnie, a jej oczy, choć były tylko grą światła i cienia, zdawały się głębokie, jakby były skrawkami oceanu. Włosy miała krótsze i postrzępione, a przez jej ręce nie przelewała się woda. Domyśliłam się, czego oczekuje.

Pojmuję. I zrobię, co mogę, by to skończyć - powiedziałam w myślach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro