Rozdział 3 - Wypaczona Zakładka (cz. 2)
- Strasznie się o was boję - stwierdziłam, spoglądając na kamienne ostańce, między którymi sunął nasz statek. Siedziałam razem z Noelle i Deirem na dziobie okrętu, dojadając drugie śniadanie. Sternik, w tej chwili niejaki Meroin, zajmował miejsce na podeście dobre kilka metrów od nas, a wiatr świszczący wokoło pozwalał na w miarę bezpieczną rozmowę.
- Ich plan nie może być zbyt ryzykowny - stwierdziła cicho Noelle - gdyby coś poważnego stało się mnie lub Deirowi, byłabyś na nich wściekła. A do tego miałabyś yangien pod ręką. To chyba kiepskie połączenie.
- Jest jeszcze to drugie z was - westchnęłam cicho. Skubnęłam kawałek kanapki.
- Jakoś się wykaraskamy - uśmiechnął się blado Deir.
- Oby. Zresztą, jest jeszcze coś - zrelacjonowałam ten mizerny fragment rozmowy nad mapą, który usłyszałam.
- Ale nigdy nie słyszałam o tym punkcie przekształceń - dodałam na koniec.
- A ja tak - oświadczył Deir.
- Elise czegoś nie doczytała, a ty tak? Nie wierzę - zaśmiała się Noelle.
Spojrzałam wyczekująco na przyjaciela, podpierając podbródek dłońmi.
- No... Ciężko nazwać to doczytaniem - zarumienił się lekko Deir. - Dziś rano znów rozbolało mnie to ramię. Wypytałem, gdzie jest kajuta zajmowana przez Grieddę i poszedłem tam. Już miałem wejść, kiedy usłyszałem głosy, jej i Erinne. "Na razie jest dobrze, wręcz doskonale. Ale nie powinnaś się przemęczać" - to powiedziała Griedda. "Spokojnie, działanie przy punkcie przekształceń wymaga nie siły, a precyzji. No i nie ja zamierzam się tym zająć, a Stilla. Dlatego ją tu wzięliśmy". "A później?" - spytała Griedda od niechcenia, a przynajmniej tak to dla mnie brzmiało. "Poradzę sobie. Zobaczysz. I nie bądź taka ciekawa, dobrze ci radzę". "Dobrze. A co z... Naszymi... - tu Griedda wyszeptała coś. "Nadal nie dają się przekonać. Twoja prędzej, ale moja... Aż się boję, że skieruje..." - tu znów ściszyła głos. Przez chwilę szeptały, więc uznałem, że raczej nic już nie podsłucham. Zapukałem i po chwili wszedłem - wzruszył ramionami.
- A jak twój bark? - spytałam.
- Dobrze. Ale jak sądzicie, czym lub kim mogły być te ich "nasze"?
- Raczej kim. Nie dawały się przekonać... - pokręciłam głową. Wszystko wikłało się coraz bardziej.
- Spójrzcie! - powiedziała nagle Noelle, wychylając głowę poza balustradę otaczającą dziób statku.
Pod nami nie było już tylko niebieskiej pustki. Srebrzyły się tam drobne falki wodnego zbiornika, zasilanego wodospadami z niektórych ostańców. Wcześniej strumienie wody znikały w pustce, a teraz tworzyły to rozległe jezioro, poznaczone ciemnymi plamami cieni kamiennych brył.
- Ciekawe, czy to jest związane z tym ich punktem? - spytała Noelle.
- Faktycznie, ciekawe. Choć... Jak sądzicie, czy ten duch mógł być tym "czymś" Erinne. I miała... Skierować? Co to mogłoby znaczyć?
- Może ciebie i Stillę na siebie? - zaproponowała Noelle.
- To by pasowało - stwierdził Deir. - Zauważyłaś, jak zareagowała na ten twój potop w jadalni?
- Też rozlała wodę i rozbiła szklankę. Niezbyt rozsądny, ale czy nie znak? - wtrąciła się Noelle.
- Pytanie, co miała na myśli, mówiąc o skierowaniu - mruknęłam. W głowie analizowałam każdy ruch obu kobiet, szukając wskazówek.
- Patrzcie - teraz to Deir wpatrywał się w widok na wprost przed nami. Wokół nas pojawiło się stado białych gołębi. Ptaki zdawały się odprowadzać nas w stronę niewielkiego ostańca, na którym wznosił się zamek - niewielki pasek zieleni oddzielał kamienną podstawę bryły od mniej więcej prostokątnej budowli, która się na niej wznosiła. Spomiędzy roślin wytryskał wodospad, opadający jasną, szeroką wstęgą do jeziora pod nami, w czym przypominał nieco suknię panny młodej. Za budowlą też unosiły się ptaki, ich stado przemykało między pobliskimi ostańcami, przybierając różnorodne kształty.
- Daję głowę, że tam jest ten punkt - powiedziałam cicho.
***
- To musiało być kiedyś piękne miejsce - wyszeptała Noelle, gdy weszłyśmy razem z resztą do wysokiej komnaty, przywodzącej na myśl katedry. Każdy krok roznosił się echem aż do sklepienia, gdzie ostre łuki łączyły się w gwieździsty wzór. Równy wzór kolorowych, lekko tylko wyblakłych płytek na podłodze przykrywała chaotyczna plątanina pnączy. Freski odłaziły z ścian, ale widać było na nich błyski złotej i srebrnej farby na fioletowym tle. W oknach pozostały resztki witraży, tak, że w półmroku sali widać było barwne błyski. Weszliśmy właśnie przez wielki, ozdobiony rzeźbieniami gron, kwiatów i liści łuk, w którym niegdyś musiały znajdować się drzwi - resztki zawiasów i drewna widoczne jeszcze były po prawej stronie. Pomieszczenie było prawie puste, lecz na środku znajdował się niewielki podest z fontanną, w której, o dziwo, nadal szemrała cichutko woda.
- Nadal jest piękne - odszepnęłam. - Ale tak, kiedyś naprawdę musiało być cudowne.
Choć... Czy czasem ruina nie jest piękniejsza niż zamek za dni świetności?
Potrząsnęłam głową, odganiając te myśli. Przyjrzałam się innym uczestnikom wyprawy, próbując domyślić się, na kim jakie wywarła wrażenie. Stilla z uwagą przyglądała się najlepiej zachowanemu witrażowi i resztkom kryształowego kandelabru. Dalej zdawała się nieobecna duchem. Erinne przesuwała stopą pnącza zakrywające płytki, po czym podeszła do miejsca, gdzie kilka z nich się obsunęło i wyrósł spory krzew oraz kępa pomarańczowych kwiatów - choć był tam też jeden fioletowy, przypominający dzwonki. Erinne zerwała jeden z pomarańczowych kwiatów i oberwała płatki, jakby wróżyła "kocha, lubi, szanuje...". Idredon przyglądał się sklepieniu z uwaga, jakby chciał się upewnić, czy nie zwali się nam na głowy. Najmłodszy chłopak, ten, który pilnował nas w korytarzu w Setrionne, nie mógł na niczym utrzymać wzroku dłużej niż przez pięć sekund. Griedda wpatrywała się w freski, najwyraźniej próbując dostrzec, co jest na nich namalowane. Jakoś nikt nie miał odwagi pierwszy podejść do fontanny, nawet ja, Deir i Noelle wyczuliśmy, że to kiepski pomysł. Napięcie wisiało w powietrzu.
Podeszłam do ściany, dostrzegając za oknem statek. Pomysł Grieddy wydał mi się całkiem rozsądny. Fioletowe i złote okazały się kwiaty, a srebrną kreską namalowane były kontury - ludzi i... Smoka. Podobny do skrzydlatego jaszczura potwór trzymał przednie łapy na kępie złotych kwiatów, a tylne na fioletowych, choć jedno z nich już podnosił.
- Dobrze, domyślamy się wszyscy, że to ta fontanna. Podejdzie ktoś do niej wreszcie? - krzyknął nagle Idredon.
- Może dowódca się tym zajmie? - spytała Erinne.
- A może któraś z czarodziejek? - zaproponował Idredon.
- A może któryś z twoich ludzi? - podsunęła Stilla.
- A może któreś z tych dzieciaków? - Art skinął głową w stronę mnie, Deira i Noelle. Ścisnęliśmy się za ręce.
- Oby nie - wyszeptałam.
- Ekir, idziesz - Idredon spojrzał na najmłodszego ze swoich ludzi. Chłopak pobladł.
- Ale... Jeśli to... Ostrze punktu, ta jego ciemna część... - wyjąkał przerażony.
- Ktoś musi zaryzykować - wzruszył ramionami Idredon.
- Błagam! - krzyknął Erik, składając dłonie jak do modlitwy. Potoczył po nas wzrokiem, prosząc o pomoc.
- Ja pójdę - usłyszałam nagle własny głos.
Wszyscy wbili we mnie zaskoczone spojrzenia. Nim zdążyłam przemyśleć to, co planowałam, podeszłam szybko do fontanny. Tup, tup, tup - każdy mój krok rozbrzmiewał mi w uszach niczym gong, a bicie serca towarzyszyło mu cichszym nieco "bum, bum, bum". Sala zdawała się jednocześnie przeraźliwie ogromna i mała, mój chód szybki i wolny.
Stanęłam przed fontanną. Ciemnoszary kamień miał chropowatą powierzchnię, ale w środku zdawał się gładki, pewnie wyszlifowała go ta cała woda, która przepływała przez kamienną misę, na której środku znajdowały się rzeźbione w kwiaty cztery asymetrycznie splątane ramiona, z których wypływała woda.
Przesunęłam palcem po brzegu fontanny. Oszalałam. Oszalałam. Oszalałam.
Wsunęłam lewą dłoń do fontanny. Na początku nic się nie stało i już miałam z ulgą stwierdzić, że pewnie znalazłam dokładnie to miejsce, którego szukaliśmy, gdy silny ból przeszył mi prawie całą dłoń, ale szczególnie kciuk i palec wskazujący. Jakbym wsadziła dłoń nie do wody, a do kwasu. Upadłam na kolana, wrzeszcząc, i wyciągnęłam ją pospiesznie.
- Pokaż - usłyszałam przy uchu głos Stilli. Nie miałam sił na walki, wyciągnęłam więc rękę.
- Nic poważnego, tylko chwilę poboli. Chyba dotknęłaś wody blisko granicy.
- Kciuk i palec wskazujący zabolały mnie bardziej, więc może należy szukać tam? - podsunęłam, spoglądając na lewo. Tam, tuż przy ścianie, też było niewielkie źródełko, dostarczające wody paru pomarańczowym i fioletowym kwiatom.
- Dobry pomysł - Stilla wstała i skierowała się w tamtą stronę.
- Oszalałaś!? - podeszli do mnie Noelle i Deir.
- Chyba tak - uśmiechnęłam się krzywo. - Może przyjmijmy, że miałam przeczucie, że tam wcale nie jest groźnie? - rozmasowałam dłoń, a resztki bólu znikły.
- Więcej tak nie rób! - zarządził Deir.
- Dobrze - wspomnienie bólu było jednak nadal wyraźne. Chęć na odgrywanie bohaterki minęła mi, pewnie na długo.
Chłopak pomógł mi wstać, choć trzymałam się na nogach bez trudu. Podeszłam razem z Noelle i Deirem do źródła, ale niewiele mieliśmy szansę dostrzec przez mur ludzi. Deir spróbował się przepchnąć z brzegu, a Noelle, dość wysoka, stanąć na palcach i zobaczyć coś przez szparę między głowami.
Ktoś nieoczekiwanie złapał mnie od tyłu za rękę. Poderwałam się i obróciłam. Ekir ścisnął lekko moją dłoń i uśmiechnął się niepewnie.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć - powiedział pospiesznie. - I dziękuję. Odważna jesteś - wbił wzrok w wyblakłe płytki.
- Dzięki. Ale... Mam prośbę - odezwałam się. - Nie zapomnij o tej przysłudze.
- Dobrze - kiwnął głową i przysunął się do tłumu przed nami. A ja czułam, że być może zyskałam w tym wszystkim sojusznika.
- Stilla i Erinne klęczą nad tą kałużą, nic więcej nie da się zobaczyć - podszedł do mnie Deir.
- Właśnie - dołączyła do nas Noelle.
Kilku członków wyprawy odłączyło się od reszty grupy i skierowało w stronę wyjścia. Poszliśmy za nimi. Wyszliśmy przed zamek, na niewielką polankę, tuż obok brzegu ostańca. Spojrzałam na niebo, tu ze sporymi plamami nocy. I krzyknęłam, widząc, jak między dwoma ostańcami poruszają się olbrzymie palce, a cała dłoń zbliża się od tyłu do księżyca na jednym z fragmentów nocnego nieba.
Taka siła, takie możliwości w ludzkich rękach, pomyślałam. To nie wróży nic dobrego...
***
- Wszystko gotowe - rzekł Idredon.
Zagryzłam wargę, spoglądając na rozległą polanę na ostańcu, znajdującym się niedaleko tego z zamkiem i punktem mocy. Tam zostały Stilla i Erinne, i Griedda, nad źródłem, w którym znajdował się punkt przekształceń. Kilka osób pilnowało statku. A większość zebrała się tutaj i stała parę metrów ode mnie. Bez trudu mogłam wyłapać w niewielkim tłumie Deira, któremu Art przykładał do szyi nóż. Chłopak nie patrzał jednak w moją stronę, lecz na Noelle. Dziewczyna klęczała, przywiązana do drzewa dobre dwieście metrów dalej. Idredon właśnie szedł z tamtej strony, by dołączyć do reszty grupy.
Obracałam w dłoniach klucz Pajęczarki, powtarzając w głowie cały plan. Za chwilę Idredon zdejmie z Noelle czar, który od początku wyprawy chronił nas wszystkich przed wykryciem przez smoka. Nie powinniśmy wtedy długo czekać na to stworzenie. Kiedy pojawi się na polanie, Griedda powiadomi Erinne i Stillę, a one przytrzymają smoka w miejscu. Ja tymczasem, nie musząc kłopotać się o utrzymanie go w miejscu, uśpię go. Miałam też pilnować, by nic się nie stało pilnującym przebiegu akcji Noktrinom. A po cichu postanowiłam też, że zadbam również o to, by Noelle nie stała się żadna krzywda.
- Już! - krzyknął Idredon. Wzdrygnęłam się na myśl o tym, jakie niebezpieczeństwo grozi teraz mojej przyjaciółce. Wyciągnęłam z ukrycia w kluczy yangien i zaczęłam czary. Ostrożnie, sprawdzając co chwila, czy Idredon nie każe mi przestać którymś z ustalonych wcześniej znaków, otoczyłam Noktrinów i Deira mocną tarczą, która miała nie tylko ukryć ich mocniej przed smokiem, ale także utrzymać w miejscu i zabezpieczyć przed przypadkowym atakiem. Wokół siebie stworzyłam podobną ochronę, spróbowałam też kilka strzępów ochronnego, ale nieukrywającego zaklęcie przenieść w okolice miejsca, gdzie siedziała Noelle - udało mi się, ale wiedziałam, że nie mam szans na dopracowanie zaklęcia, bo Idredon szybko by to wykrył.
Zielona smuga pojawiła się między ostańcami w oddali, jeden z nich, wyjątkowo mały, popchnięty obrócił się do góry nogami, a po chwili wrócił do poprzedniej pozycji. A tymczasem smuga przybliżała się, łuski lśniły w słońcu, podobne do fal jeziora pod nami, a oczy zaczynały być widoczne jako złote iskierki. Złote iskierki większe ode mnie... Na wpół świadomie wykorzystałam yangien, by spojrzeć z bliska na Noelle. Jakimś cudem wstała i zdołała utrzymać się na nogach. Wpatrywała się w smoka z jakimś nienaturalnym spokojem, jakby przekroczyła granicę przerażenia i znalazła się po drugiej stronie...
Smok był coraz bliżej, olbrzymie skrzydła wywoływały prądy powietrzne, które poruszały najbliższymi ostańcami, a te dalsze wprawiały w lekkie drżenie. Tylko dzięki zaklęciom nie upadłam, kiedy i nasz ostaniec zaczął się trząść.
Powoli zaczęłam tworzyć sidła czaru uśpienia. Do uśpienia tak olbrzymiego i silnego stworzenia jak smok potrzebne było skomplikowane zaklęcie, którego nie miałam szans stworzyć w kilka sekund. Bestia była coraz bliżej, ostańcem chybotało coraz mocniej, a gigantycznych palców Erinne i Stilli nadal nie widziałam... Serce kołatało mi w piersi, nogi drżały...
Smok zawisł na chwilę w powietrzu tuż nad nami, zakrywając słońce. Jego cień zakrył cały ostaniec, a po chwili stwór wylądował na środku polany. Ja, Deir i Noktrini bylibyśmy zmiażdżeni ogonem, gdyby nie moje tarcze - oni znaleźli się pod jego podstawą, a w moją stronę miotnął koniec. Przez sekundę myślałam, że już po mnie, ale na szczęście czar wytrzymał.
Od smoka aż biła energia, magiczna siła wylewająca się spomiędzy łusek i z złotych oczu. Ścisnęłam mocniej ognistą kulę w dłoniach. Erinne miała rację, nie miałabym szans w samotnej walce. Tylko co one jeszcze robią?! Powinny już działać.
Licząc na to, że magiczna aura smoka zakryje moje czary i działania, pobiegłam w stronę łba smoka. Przy pierwszym kroku zaplątałam się we wszechobecne pnącza i prawie runęłam na ziemię. Pospiesznie wyczarowałam przezroczystą taflę pół centymetra nad łąkami i pobiegłam po niej. Jednocześnie podtrzymywałam stworzone przed chwilą zaklęcie, powoli zaczynając otaczanie jego siatką smoka. Bałam się tego, co mogę zastać na końcu trasy. Pędziłam najszybciej jak umiałam obok cielska smoka, jego energia sprawiała, że kręciło mi się w głowie, pęd rozwiewał włosy, a oddech stawał się urywany. Skręciłam gwałtownie, gdy byłam już w pobliżu szyi smoka i zatrzymałam się gwałtownie parę metrów od Noelle i łba bestii.
Smok położył ogromną głowę przed dziewczyną. I tak jego ślepia, których rozmiar tylko trochę przeceniłam, wpatrywały się w nią z góry, z wyrazem, którego nie umiałam rozszyfrować. Noelle stała przed nim nienaturalnie spokojna, opierając się o drzewo, do którego ją przywiązano. Wzrok miała wbity w oczy smoka i dziwnie nieobecny, ale jej minę poznałam od razu - ten zacięty wyraz twarzy widziałam już nie raz. Przez sekundę, ze dwa moje oddechy i uderzenia serca, nic się nie działo. Nikt się nie poruszył, żadne z nas nawet nie mrugnęło.
Walka umysłów, pojęłam. W ten sposób można nawet poskromić smoka... Ale, przypomniały mi się kolejne ustępy podręcznika, ludzie oswajający smoki trenowali najpierw na młodych i osobnikach ze słabszych gatunków, a podporządkowanie sobie najdzikszych i najsilniejszych okazów to sztuka, która udawała się niewielu. Noelle nie miała szans, mogła co najwyżej stawiać opór przez dłuższy moment... A Stilla i Erinne nadal nic nie zrobiły!
Z mokrych od potu dłoni o mały włos nie wyślizgnął mi się yangien. W głowie zaświtał mi nieco szalony pomysł. Ścisnęłam mocniej magiczną kulę i spróbowałam wykorzystać jej moc, by wślizgnąć się do telepatycznego połączenia między przyjaciółką i smokiem. Najpierw zaczęłam je wyczuwać, myśli i siły woli zderzające się przede mną, jak za mgłą, lub tak, jakbym widziała ich cienie. Ostrożnie tworzyłam zaklęcie, a ciemne kontury nabierały kolorów...
Lata uśpienia... Próbowałem z wami walczyć, lecz niewielkie miałem szanse... A teraz, kiedy pod wpływem tego niezwykłego impulsu wybudziłem się, przybywacie tu wy...
Nic nie zrobiłam! Jesteśmy po tej samej stronie!
Wyczułam, że obok tej rozmowy toczy się walka, walka na wole. Spróbowałam wesprzeć Noelle, i udało mi się to z zaskakującą łatwością.
Może mi jeszcze powiesz, że to pułapka? Domyślam się. Ale nim to dziewczątko z yangienem coś zrobi, ja już będę daleko... I po pysznym posiłku...
Elise! Słyszysz mnie? Musimy go jakoś przekonać...
Spróbowałam wykorzystać mój czar, by ukryć swoją obecność przed smokiem. A gdzie się podziewa reszta? Tym razem bardziej świadomie wykorzystałam yangien, by spojrzeć na tył smoka.
Przypadkiem lub świadomie (obstawiałabym raczej to drugie), bestia otoczyła swoim ogonem całą grupę Noktrinów z Deirem. Zastanawiałam się, czy pomóc im się wydostać, czy może lepiej pozostawić ich tam, gdzie byli. Jednocześnie wspierałam Noelle, podtrzymywałam czar, dzięki któremu mogłam to robić niezauważona przez smoka, a także ten, który miał później go uśpić. Kręciło mi się od tego wszystkiego w głowie.
Popełniasz błąd. Lepiej stąd odleć, do jakiejś innej Zakładki, oni i tak cię...
Oj, poradzę sobie. Ale najpierw czas na posiłek. Poddaj się, a może pójdzie szybciej...
Nigdy!
Powoli zaczęłam osłabiać sploty silnego ogona. Pomyślałam, że może uda mi się włączyć Deira do naszej walki umysłów ze smokiem, a bariera w postaci przepełnionego magią ciała smoka uniemożliwiała mi działanie. Ja i Noelle wycofywałyśmy się i porażka była tylko kwestią czasu... Ogon powoli rozwinął się, a smok był najwyraźniej zbyt skupiony na podporządkowaniu sobie Noelle, by to zauważyć.
Nagle pojawiły się olbrzymie palce i zacisnęły na szyi smoka, niestety niezbyt celnie. Bestia wierzgnęła, wyswobodziła się i podleciała w górę.
A więc to tak!
Mówiłam...
Olbrzymi ogon uderzył w ostaniec tak, że liście zatrzęsły się na nielicznych drzewach. Przytrzymałam Noelle w miejscu kolejnym zaklęciem, bo uderzyłaby o drzewo. Wściekłość smoka zdawała się namacalna, sprawiła, że magia emanująca od niego stała się jeszcze bardziej przytłaczająca. Na szczęście nie skierował jej na razie ku Noelle, która i tak ledwo stała. Czułam jednak, że zaraz to zrobi. Szybko dołączyłam do mentalnego połączenia jeszcze Deira.
Elise, Deir, jesteście tu, prawda? Pomóżcie!
Jesteśmy, jesteśmy - Deir od razu odpowiedział.
Smok przepuścił atak, jednocześnie umysłem i swoim olbrzymim ogonem. Wzmocniłam tarczę i pomogłam Deirowi i Noelle. A tymczasem znów pojawiły się gigantyczne palce i musnęły łuski smoka. Bestia skierowała ku nim łeb i spróbowała ugryźć, ale którakolwiek z kobiet zajęła się wówczas jego złapaniem, pomyślała wcześniej o rzuceniu na swoją dłoń ochronnego zaklęcia. Na chwilę smok zajął się nią, a my mogliśmy przez sekundę odpocząć. O mało nie zemdlałam. Dostrzegłam, że w stronę mnie i Noelle biegnie Deir. Uświadomiłam też sobie, że klęczę. W którymś momencie upadłam i nawet tego nie zauważyłam. Chłopak podbiegł do Noelle i zaczął ją rozwiązywać.
Nagle smok ryknął i zaczął zionąć ogniem na palce próbujące go uchwycić. Mnie tymczasem wszystkie zaklęcia wymykały się z rąk. Skupiłam całe siły na tarczy dla Noelle i Deira i rzuciłam się w tył pochylając jednocześnie głowę i licząc, że zaklęcia, które na początku rzuciłam będą działać też na płomienie, choć były przeznaczone na ataki mechaniczne, a jeśli nie, to moja skóra czarodziejki tego żywiołu pomoże.
Deir zdołał poluzować sznury i pociągnął Noelle za drzewo. Wkrótce płomienie skierowały się też w naszą stronę. Miał miejsce prawdziwy pożar, gorąc buchał, a wszystko zakryła pomarańczowa łuna.
***
Zwinęłam się w kłębek. Płomienie lizały mi ciało, ale dzięki specyficznym właściwościom mojej skóry jeszcze nie płonęłam. Ale i to może się wkrótce zacząć. Gorąc odbierał mi zdolność myślenia, byłam coraz słabsza. Umrzeć we własnym żywiole... Dlaczego mnie to nie dziwi?
Oddychałam coraz słabiej, całe ciało mnie piekło, puls zamiast przyspieszać, zwalniał. To koniec. Na tej odległej Zakładce, której nazwy nie mogłam sobie przypomnieć, z yangienem, którego już nie miałam sił użyć, pod ręką.
- Idziemy po nią! Musimy! - przez huk przebił się głos Noelle.
- Na pewno stworzyła wokół siebie tarczę, to zbyt ryzykowne... - Deir brzmiał mniej pewnie. Wyczułam, że zaraz skapituluje. A wtedy... Przecież miałam ich chronić! Zmusiłam się do wstania i wykorzystania mojej własnej, skromnej mocy, by odsunąć płomienie. Ledwo trzymałam się na nogach, ale zmusiłam się, by skierować się w stronę, od której dobiegały głosy przyjaciół. Jeszcze krok. Jeszcze jeden krok. Byłam chyba w gorszym stanie niż wtedy, gdy nie wytrzymałam marszu przez łąki, ale wiedziałam, że teraz nikt mnie nie podtrzyma i nie poda bukłaka z wodą. Niestety... Dlatego jednak musiałam zmusić się do marszu. Myślałam już, że płomienie nigdy się nie skończą. Lecz nagle wyszłam na środek niewielkiej, osłoniętej przed ogniem moim własnym czarem polanki.
Noelle i Deir spojrzeli na mnie wielkimi oczyma. Musiałam wyglądać naprawdę strasznie.
- Nic ci nie jest? - podszedł do mnie Deir i lekko dotknął się w ramię, najwyraźniej bojąc się zrobić coś więcej.
- Poważnego nie. Chyba - wymamrotałam. Przysunęła się do mnie Noelle, a ja poczułam, że chociaż świat wokół walił się i płonął, jakoś to wszystko przetrwamy - skoro jesteśmy wszyscy razem, to jakoś wytrzymam i utrzymam tarczę, a wtedy nic się nie powinno stać... Jeśli smok w napadzie wściekłości nie zniszczy całego ostańca, przypomniał cichy głosik w mojej głowie.
Spojrzałam w górę. Nad ścianą ognia zielone cielsko smoka i cieliste palce oplatały się wokół siebie i wymykały się sobie nawzajem. Iskry strzelały, magia gęstniała...
Przysunęliśmy się do siebie.
- Co za szaleństwo - powiedziała cicho Noelle.
- Byłaś strasznie dzielna, wiesz? - objęłam ją lekko, choć dotykanie czegokolwiek poparzoną skórą bolało.
- Wy też - uśmiechnęła się blado.
Zmusiłam się do wzmocnienia ochrony przed ogniem. Smok przed nami nadal tańczył w powietrzu, wymykając się z klatki wielkich palców. Płomienie otaczały tę scenę.
Nieoczekiwanie po drugiej stronie naszego małego azylu pojawiły się ludzkie sylwetki, które po chwili przybrały postać Noktrinów, z Idredonem na czele. Noelle zadrżała, a Deir wymamrotał:
- A teraz czas na kłopoty...
Przysunęliśmy się do siebie jeszcze mocnej. Ja ścisnęłam w dłoniach yangien, którego tym razem udało mi się przypilnować.
- Dobra, na razie nam nie idzie, ale musimy zacząć działać - odezwał się Idredon. - Smok jest w miarę w jednym miejscu, więc chyba dasz radę go uśpić? - zwrócił sie do mnie.
- W tym stanie, to chyba nawet muchy nie uśpi - wysunął się przede mnie Deir.
- Właśnie, trochę nieporadnie zaplanowaliście tę akcję - dodała Noelle.
- Dzięki - szepnęłam cichutko, opierając głowę na ramieniu chłopaka.
- Mają rację - usłyszałam Ekira.
- Fakt - mruknął jeszcze jeden z Noktrinów.
Idredon spojrzał na mnie uważnie. Nie chcę wiedzieć, jak wyglądałam, skoro nawet on uciekł spojrzeniem.
- Chyba macie rację. Ale nie możemy pozwolić na to, by ten smok tu przebywał obudzony!
- Może... - odezwała się powoli Noelle - Przekonamy go, by odleciał? Do Drienny, gdzie będzie miał towarzystwo?
- Lepsze to, niż żeby dalej siał tu zniszczenie - skinął głową Idredon.
- Dobrze - powiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam.
Oderwałam głowę od ramienia Deira. Ścisnęłam mocniej w dłoniach yangien i tym razem stworzyłam od nowa mentalne połączenie, na miejsce tego niedawno zerwanego. Objęłam nim też Noelle i Deira.
Zaraz będzie po tych paluchach, a potem wezmę się za was. Zgrabna sztuczka, ale nie pomoże..
Nie trwała żadna kolejna walka woli. Ale i tak byłam zbyt wycieńczona, by złożyć sensowne zdania.
Masz szansę. Dają ci odlecieć - inicjatywę przejął Deir. - Czy ta Zakładka nie wydawała ci się nigdy trochę mała?
Jesteś samotny. Wyczułam to, nie udawaj, że jest inaczej - dodała Noelle.
Smok nic nie odpowiadał, tylko prześlizgiwał się wysoko nad nami między olbrzymimi palcami, wymykając się z ich uścisków i atakując je mocnym ogonem i ostrymi szponami. Płomienie strzelały coraz wyżej, ocierając się o jego łuski i palce niczym domagający się pieszczot kot. Niebo zdawało się nienaturalnie błękitne. Ogień trzaskał i był to jedyny dźwięk, poza naszymi niespokojnymi oddechami.
Wtem smok uderzył mocniej, wywinął się między kciukiem i palcem wskazującym, wzbił w niebo i zniknął, w błysku fioletowego światła.
- Już lepiej? - spytał z niepokojem Deir, gdy wyszłam z kajuty Meroina, który okazał się zastępcą Grieddy w kwestii leczenia.
- Chyba tak. Wyglądam już jak człowiek? - spytałam.
- Nieco zaczerwieniony - uśmiechnęła się Noelle. - Ale szkoda, że nie mogłaś zobaczyć, jak wychodzisz z tych płomieni, lekko się zataczając, osmalona, z zwęglonymi końcówkami włosów i dymiącym trochę ubraniem. I zupełnie czerwona.
- Musisz? - wywróciłam oczami. Moja wyobraźnia właśnie stworzyła obrazek pasujący do opisu Noelle. Miałam nadzieję, że szybko go zapomnę.
Noelle tylko uśmiechnęła się szerzej. A ja uznałam, że za to, co dzisiaj przeżyła i zrobiła przed kilkudziesięcioma minutami, ma prawo się trochę ze mnie pośmiać.
Spojrzałam w tył, na ostaniec, na którym spotkaliśmy się ze smokiem. Na szarej, postrzępionej podstawie nie było nic, poza czarną warstewką wypalonej łąki, która niczym cieniutka kołderka przykrywała kamienną bryłę. Po tym, jak smok zniknął, wszystko rozegrało się zaskakująco gładko. Noktrini ugasili pożar, po czym wezwali statek. Teraz płynęliśmy w powietrzu do ruin zamku, w których czekały na nas Erinne, Griedda i Stilla.
- Deir, a właściwie jak ty do nas dobiegłeś? - spytała Noelle. - Jakim cudem wymknąłeś się Atrowi?
Teraz Deir uśmiechnął się szeroko.
- Nie było trudno. Kiedy ten wielki ogon w jedną sekundę owinął się wokół nas, trochę kiepsko to zniósł. Zemdlał z takim cichym "Och", jak panienka, która właśnie zobaczyła idola. Uznałem, że nie warto o tym informować reszty, a kiedy ogon znów się odwinął, od razu się wymknąłem - zrelacjonował.
- Dobrze, że przybiegłeś. Nie sądzę, by ta moja słaba tarcza zadziałała tak blisko smoka i bez dodatkowej osłony, jaką było to drzewo w najważniejszym momencie - powiedziałam.
- Idziemy! - rozmowę przerwał nam Idredon.
Zmarszczyłam czoło, spoglądając na ruiny. Z ich wnętrza dobiegały jakieś huki, widać było też różnobarwne błyski. Przed pozostałościami zamku krążyła nerwowo Griedda.
- Jesteście wreszcie! - krzyknęła, gdy zeszliśmy. - Kiedy powiedziałam im, że smok znikł, wymieniły kilka dziwnych zdań, chyba w ammiańskim, po czym zaczęły walczyć!
Ostrożnie zerknęłam przez drzwi. Erinne wyczarowała właśnie cztery zielone strzały, które pomknęły w stronę Stilli. Ta odbiła je trzymaną w dłoniach długą szklaną laską o ozdobnych końcach, a wtedy strzały stały się przezroczyste i popędziły do swojej stwórczyni.
- To się musiało tak skończyć - o dziwo, Idredon wyglądał na zadowolonego. Dopiero po sekundzie pojęłam, że pewnie liczy, że na pojedynek mających współpracować czarodziejek uda się zwalić winę za niepowodzenie uśpienia smoka. - Art, Rein, Ekir, pilnujecie statku. Reszta tworzy tarczę - Noktrini zajęli się wykonywaniem rozkazów, a Idredon spojrzał na mnie, Deira i Noelle - wy też idziecie. W najgorszym razie pogrozimy im yangienem.
Przezroczysta, lekko opalizująca tarcza poprzedzała nas, gdy weszliśmy do komnaty z punktem przekształceń. Erinne i Stilla krążyły naprzeciwko siebie wokół fontanny, co rusz rzucając nowe zaklęcia. Jednocześnie rozmawiały, najwyraźniej próbując odwrócić uwagę przeciwniczki od walki - posługując się na szczęście czaromową, a nie chyba-ammiańskim.
- Frakcja poprzednich... Nie jestem zbyt zaskoczona - mówiła Erinne, a mocne pnącza oplotły stopy Stilli. Ta potrząsnęła lekko dłonią, a wśród roślin pojawiły się drobne, skrzące, przezroczyste kuleczki. W dwie sekundy uschły wszystkie liście i łodygi wokół czarodziejki.
- Zgadzam się, dość średnie poglądy... Ale wśród układów i wpływów była ustawiona idealnie - zaśmiała się, a ku Erinne zaczęły się toczyć te drobne szklane kulki, a ich ilość co chwilę się podwajała.
- Stop! Przestańcie! - krzyknął Idredon.
Potraktowały go jak powietrze.
- Sprytnie, sprytnie. A o czym dokładnie marzyłaś, moja droga? Chyba nie o tym, by dostać się do rady? - Erinne kilkoma machnięciami dłoni rozbiła kulki i posłała w stronę przeciwniczki zielony promień.
- Jasne, że nie. Celować tak nisko? - Stilla wyczarowała szklaną taflę, która wchłonęła zaklęcie i odsunęła się w bok, po czym zaczęła okrężną drogą kierować się do Erinne. Tymczasem Stilla stworzyła kilka kolejnych przezroczystych strzałek.
Idredon wyczarował zieloną tarczę. Obie czarodziejki wycelowały w nią zaklęcia i znikła w dwie sekundy. Jednocześnie roślinność oplotła taflę, która zbliżała się do Erinne, a przezroczyste strzałki skręciły gwałtownie i rozbiły się w drobny pył o ścianę. Erinne wyczarowała też kolejny promień, który Stilla odbiła swoją laską.
- Masz to powstrzymać! - Idredon rzucił w moją stronę tasiemkę z kluczami. Złapałam pospiesznie. Sztylet trafił znów pod szyję Deira. Zaczęłam ściągać kajdanki, obserwując dalej pojedynek.
- Choć nasz drogi przyjaciel ma rację, czas już to zakończyć - Stilla z uśmiechem pokerzysty, który rzuca na stół mocną karetę, zdjęła z palca kryształową obrączkę i rzuciła ją sobie pod stopy. Wypuściła z rąk laskę, która potoczyła się po podłodze. Erinne nie zrobiła żadnego ruchu. Przez krótką chwilę nic się nie działo, a potem przezroczyste sznury owinęły się wokół Stilli.
- C-co się... - wyjąkała, szarpiąc się.
- Zaraz zobaczysz - Erinne nonszalancko oparła się o ścianę. Idredon wymamrotał pod nosem coś, co pewnie było paroma mocnymi przekleństwami.
Kryształowa obrączka przetoczyła się przed szczątki fontanny. Zatrzymała się tam, a wtedy pojawiła się wokół niej gęsta, szara mgła. Uniosła się, a wtedy wśród szarości zobaczyłam postać człowieka w masce i długiej szacie. Spojrzał uważnie na nas wszystkich po kolei, ale nawet oczy miał za cienką czarną siatką. Na koniec obrócił się w stronę związanej czarodziejki.
- Stillo Nanti - usłyszałam głuchy, matowy głos. - Jesteś oskarżona o spiskowanie przeciwko Radzie i Władcom, podburzanie do buntu i zaatakowanie jednej z wyższych członkiń naszej grupy, Erinne Semrei. Dowodem w sprawie są między innymi te dokumenty - postać w masce wzięła z boku plik kartek i machnęła nimi.
- To kłamstwo! Oszustwo! - krzyknęła Stilla.
- Idredonie, czy wyprawa zakończyła się sukcesem? Czy smok jest już uśpiony?
- Niestety nie - skłonił pokornie głowę Idredon - zapewne przez walkę, która tu wybuchła, nie zdołaliśmy sobie poradzić ze smokiem.
- A czy przynajmniej uśmierciliście go, byśmy mieli materiały do badań? - pytała dalej człowiek w dymie.
- Nie, Władco... Zdołaliśmy go jedynie przekonać do opuszczenia tych okolic - Idredon powiedział to z trudem.
Być może wywołało to w człowieku w masce jakieś emocje, lecz gdy odezwał się po chwili, jego głos brzmiał zupełnie spokojnie. Gdy patrzyłam na niego, w głowie zaświtał mi pomysł - czyżby to wszystko było tak zaplanowane? Stilla i Erinne posłane tu specjalnie, by nadarzyła się okazja do aresztowania Stilli, a może i spreparowania dowodów przeciwko niej, a także po to, by nieco zepsuły akcję. Bo jej celem miało nie być uśpienie smoka, ale uśmiercenie go...
- Idredonie, zawiodłeś mnie. Tracisz w tej chwili funkcję dowódcy grupy terenowej.
Zapewne kolejny z celów, jaki człowiek w masce, Władca, chciał osiągnąć tą wyprawą. Byłam pod wrażeniem tego, jak przesuwa pionki po tej szachownicy.
- Erinne - odwrócił się teraz do nadal opartej o ścianę czarodziejki.
Poczułam, że ktoś dotyka mojego ramienia. Odwróciłam się i zobaczyłam Deira. Najwyraźniej Meroin przy tym całym przedstawieniu opuścił nóż, a chłopak mu się wymknął.
Rozejrzałam się. Człowiek masce, podobnie jak wszyscy pozostali, wpatrywali się w Erinne. A całkiem niedaleko leżała porzucona szklana laska, którą Stilla wykorzystywała w walce.
- Erinne, pięknie się dzisiaj wykazałaś przy złapaniu Nanti. Zawiniłaś jednak niewprawnym przeprowadzeniem dzisiejszej akcji. Uznamy, że winy wyrównywane są przez dokonania. - kiedy człowiek w masce to mówił, wykorzystałam szybko yangien do pomniejszenia laski Stilli - Nie zostaniesz ani ukarana, ani nagrodzona - przy tych słowach przeniosłam laskę, a teraz już raczej drobną pałeczkę, do wewnętrznej kieszeni w tunice Stilli.
- Dziękuję - odparła Erinne.
Dym zniknął, pozostawiając nas, pionki i jednocześnie graczy na barwnej, pokrytej pnączami i wodą planszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro