Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - Wypaczona Zakładka (cz. 1)

Zmrużyłam oczy. Światło, zalewające pokój spokojnym blaskiem, oślepiało trochę. Ale ciepło, które ze sobą niosło, było tak przyjemne, że tylko przymknęłam powieki i rozkoszowałam się jego muśnięciami na polikach, czole i reszcie twarzy. Uśmiechnęłam się do poranka i lekko odwróciwszy głowę, otworzyłam oczy. Skromnie umeblowany pokój zdawał się dziś jasny i przestronny, a drobinki kurzu tańczyły w powietrzu, jak gwiazdy, które nagle znalazły się w pełnym światła wszechświecie i z radości zorganizowały bal.

Leniwie przeciągnęłam się i podniosłam do pozycji siedzącej. Dostrzegłam śpiącą Noelle, zwiniętą w kłębek i posapującą cicho przez sen. Pozostałych dziewczyn nie było. Zaraz, zaraz, czy my nie zaspałyśmy? - z tą myślą wyskoczyłam z łóżka i rozejrzałam się pospiesznie za butami. Nagle wspomnienia z ostatnich dni wróciły, jak lawina. Pospiesznie usiadłam na łóżku, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

Otuliłam się kołdrą, zrobiło mi się strasznie zimno. Przed oczami przelatywały mi jeden za drugim obrazy. Ognista kula, yangien. Opnicus atakujący człowieka na jednorożcu. Czerwony płomień wśród ciemnej nocy. Poprawiona wersja mnie, przekonująca, że mogę się nią stać. Pajęcza królowa i jej świta, sunąca po mrocznej jamie. Lekko obłąkany wzrok Stilli, gdy pojęła, że jestem strażniczką. Ciemna postać Pajęczarki na tle okna, w którego szybie odbija się nasz pokój. Jasnobłękitny duch, dziwnie podobny do Erinne - jak plama światła w mroku...

Potrząsnęłam głową, próbując odgonić wspomnienia. Kolejne szczegóły przypominały mi się jednak z bolesną intensywnością. Wzięłam z półki obok łóżka pierwszą lepszą książkę i otworzyłam gdzieś w środku, licząc, że odgoni je na chwilę.

Po sporej rycinie przedstawiającej pomarańczowego smoka śpiącego na środku jesiennego lasu rozpoznałam, że wpadł mi w ręce podręcznik dla młodszych grup o magicznych stworzeniach. Zerknęłam na pierwszą stronę i lekko uśmiechnęłam się na widok podpisu Meri - najwyraźniej przez te wszystkie wydarzenia ostatnich dni moja współlokatorka zagapiła się i książka trafiła na mój wysoki stosik lektur.

Zaczęłam czytać znajomy tekst, który przez figle czasu w Zakładce stał się ciut bardziej archaiczny, ale nadal mogłam rozpoznawać niczym starych znajomych liczne zdania.

Smoki to stwory żyjące tylko w Driennie i niektórych Zakładkach sąsiadujących z tą krainą. Jest to jedyny czarodziejski gatunek, który z zwykłym ludem brata się i o którym ów lud wie nie tylko z banialuk i gusł. U gadzisk tych magia objawia się w łuskach, które przesiąknięte nią są i nie dadzą się przebić najprzedniejszemu ostrzu, a ich pazury oprócz takichże mocy, potrafią także przebić się przez ściany Zakładek i otworzyć ku innym z nich lub nawet całym światom drogi nowe. Intelekt smoków jest rozmaity, niektóre charakteryzują się umysłami niczym ostrza, a inne tępotą większą niż ogół zwierząt. Najinteligentniejsze to gwieździste smoki, które od większości nocnych odróżnia pysk pokryty drobnymi plamkami. Niewiele mniejszy rozum i najpotężniejszą moc posiadają olbrzymie smoki leśne. Takie bystre bestyje porozumiewać się potrafią telepatycznie, a spory i sądy rozstrzygają walką woli - również ujarzmić można je jedynie tą drogą.

Z czytelniczego transu wyrwało mnie kołatanie w drzwi. Czując gulę w gardle, wyszłam z łóżka, pospiesznie wsunęłam obuwie na stopy i otworzyłam. Stał przede mną mężczyzna wyższy ode mnie o parę centymetrów, o brązowych włosach i oczach w trudnym do określenia kolorze. Dość długa broda skręcała się i najwyraźniej miała zakrywać bliznę, przecinającą mu szyję. Ubranie wyglądało na właściwe do dalszej wyprawy, a do pasa przypasana była pochwa z mieczem.

- Zbierajcie się, wkrótce ruszamy - powiedział tylko.

***

Przesunęłam palcem po gładkiej powierzchni obręczy z magicznego szkła. Znajdowała się na mojej lewej dłoni, niczym bransoletka, ale niewielki zamek przypominał o jej funkcji, a na prawej ręce miałam podobną. Chłodna powierzchnia nie zaparowywała, była idealnie lśniąca i równa. I, jak tłumaczyła Stilla, powstrzymywała nasze magiczne moce - moje, Noelle i Deira, który nieco poprawiał nam wszystkim humor żartując, że największą hańbą w tym wszystkim jest to, że został zmuszony do noszenia czegoś w rodzaju biżuterii.

Teraz czekaliśmy w jakimś korytarzu, którego chyba żadne z nas nie widziało. Dosyć ciemny, z zakopconymi szybami w oknach, nieużywanym kominkiem z ozdobnymi kafelkami, a także ścianami z nieosłoniętego niczym kamienia. My zajmowaliśmy starą, drewnianą ławę, która tylko z dobrej woli nie rozpadła się jeszcze na zmurszałe kawałeczki. Pilnował nas jeden z podwładnych brodacza, na oko szesnastoletni chłopak, zerkający na mnie tak, jakbym była skrzyżowaniem niezwykle popularnej piosenkarki i przerażająco niebezpiecznej bestii za mocną kratą. Stał na szczęście na tyle daleko, że mogliśmy prowadzić szeptaną rozmowę.

- Jakbym był jakąś dziewczyną... - znów wywrócił oczami Deir.

- A co, to coś tak złego? - Noelle, która od dłuższej chwili milczała, chyba otrząsnęła się z marazmu. Uśmiechała się swoim zwykłym lekko zadziornym uśmiechem, choć nieco bledszym.

- Coś ty - Deir w teatralnie obronnym geście osłonił się rękoma.

- Właśnie, Deir - dołączyłam się do żartobliwej sprzeczki.

- A dlaczego ten chłopak tak się na ciebie patrzy? - Deir chyba spróbował zmienić temat.

Zerknęłyśmy z Noelle na strażnika, którego wzrok najwyraźniej ciągnęło w moja stronę, choć próbował to powstrzymywać na wszelkie sposoby.

- A co, nie mogę mieć powodzenia u płci przeciwnej? - wyszczerzyłam zęby.

Noelle posłała chłopakowi spojrzenie urażonej kokietki. Zarumienił się niczym piwonia, a ja i Deir parsknęliśmy śmiechem.

W przeciwieństwie do przyjaciół, ja nie potrafiłam długo udawać, że sytuacja jest inna niż faktycznie.

- Nie martw się, Noelle, on widzi we mnie tylko strażniczkę yangiena - westchnęłam.

- Świetnie, w takim razie przejmuję obiekt. A tak na poważnie - nie martw się, jesteśmy tu z tobą - przysunęła się do mnie i ścisnęła mi mocno dłoń.

- A ja tu absolutnie nie jestem. Zupełnie. Chociaż... Chyba jestem z przymusu, to przyjmijmy, że też z dobrej woli - drugą moją dłoń uścisnął Deir.

Znów się uśmiechnęłam. Z takimi towarzyszami nawet wyprawa w nieznane, bez możliwości wykorzystywania mocy, wydawała się mniej straszna.

- To ja absolutnie się nie martwię - powiedziałam nieco weselszym tonem.

Wysokie drzwi z ciemnego drewna, wzmocnione metalowymi okuciami, otworzyły się, przerywając nam rozmowę. Do środka weszło troje ludzi - Erinne, Stilla i brodacz. Kobiety też ubrane były w stroje podróżne. Wszyscy wyraźnie się kłócili.

- Nie! Nie weźmiemy żadnych dodatkowych osób do Zerielyi! Już wystarczą te dzieciaki, reszta zespołu musi być zgrana...

- Rozkaz z góry. Postanowienie MS - oświadczyła sucho Erinne. Przynajmniej wiedzieliśmy, że żyje...

- Podobnie. Postanowienie GS - Stilla również była oschła i kategoryczna.

- Góra górą, ale ja mam zadanie, do którego wykonania potrzebny jest mi silny, zwarty zespół. A wy do niego, drogie panie, nie należycie.

- Wyśmienita czarodziejka magii okiełznanej i żywiołowej na pewno pomoże, Idreonie - Erinne uśmiechnęła się pojednawczo. Zza drzwi zaczęli wysuwać się kolejni członkowie zespołu brodacza, wśród których dostrzegłam też jedną kobietę. Tymczasem ja i moi przyjaciele wpatrywaliśmy się ze sporym zainteresowaniem w scenę, która rozgrywała się przed nami tak wyraźnie.

- A ja do tego znam się jeszcze na magii okiełznanej wyższej. A forma szkła jest trudniejszą do ujarzmienia, niż wielu sądzi... - Stilla machnęła i pojawiła się przed nią spora szklana kula, która zaczęła przyjmować różne formy - kwiatu, kolibra, samych skrzydeł, z których uformował się skomplikowany ornamentyczny wzór. Misterna forma, zadziwiająca ilością zawijasów i miękko ugiętych linii stanęła między nami i kłócącymi się dorosłymi. Siedząca obok mnie Noelle wzięła głośny, świszczący oddech. Ja zamrugałam. Przez dzieło Stilli nie widziałam lekko zniekształconych sylwetek kłócącej się trójki. Widziałam ich dokładnie, z dziwnymi szczegółami, które nie mogły być zwykłym złudzeniem optycznym. Każde zdawało się emanować lekką poświatą - Stilla niebieską, a Erinne i Idredon zieloną. Ich aury różniły się od aury Stilli tym, że na brzegach stawały się różnobarwne, a nawet szare. Wokół głów zdawali się mieć skrzydła - łabędzie u Erinne, sokole u Idredona i ciemnoniebieskie, nieznanego mi gatunku u Stilli. Okolice serc pokrywały skomplikowane wzory.

Nagle magiczna szyba zamieniła się z głośnym brzdęknięciem w miliony kawałeczków, które opadły niczym przezroczysty śnieg na podłogę. Te odrobinki światła, które wpadały do korytarza padały na nie tak, że w jednym kącie, bliżej nas, zdawały się świecić setkami odcieni barw tęczy. A może na taki efekt wpływ miała magia szkła?

- Uznałam, że teraz moja kolej na popisy - Erinne strzepnęła kilka szklanych drobinek z rękawa jasnej tuniki. - Już dość miałam twoich tanich sztuczek.

- Tanich? A przyjrzałaś się uważnie strażniczce? Jej wzorowi? - uśmiechnęła się lekko Stilla, zadając kolejne pytania. - W sumie pozostała dwójka też ciekawa. W taki sposób, w jaki można dostrzec ciekawa cechy w jednej dziesiątej ludzi... Ale ciekawa.

- Wzory, skrzydła, zobaczymy, czy przydadzą ci się w Zerielyi - Erinne spojrzała na nas uważnie. Umknęłam przed nią wzrokiem, wbijając go w zakurzoną podłogę.

- Dobra, nic na was nie poradzę - westchnął Idredon. - Ruszamy.

Wstałam, a za mną Deir i Noelle.

- My idziemy pierwsi, dzieciaki za nami, a szanowne damy i Rein, który zamknie przejście, na końcu. Atr, otwierasz.

Młody mężczyzna odgarnął kosmyk dość długich blond włosów za ucho i wyciągnął z pochwy długi sztylet. Błękitny połysk metalu przywiódł na myśl dawne wspomnienie, sprzed wielu lat, a jednak wyraźne... Atr podszedł do drugiego końca korytarza, gdzie znajdował się ślepy zaułek i mocny mur. Wyciągnął rękę wysoko i powoli przesunął ostrzem od góry do dołu, jakby rysował długą linię. I na ścianie pozostała linia, leciutko niebieska i świecąca słabo. Powiększała się, a tym razem Atr dorysował linię pionową, tak, że powstał wielki, równoramienny krzyż. Boki krzyża zwinęły się w naszą stronę, jak otwierający się kwiat. Od środka były fioletowe, zdawały się też porośnięte meszkiem. Z przestrzeni między nimi biło lawendowe światło, zmieniając barwy całego korytarza.

Grupa Idredona, z nim na czele, weszła w ten portal.

- Zupełnie nie przypomina tych przejść, którymi nas tu przyprowadzono - oceniła Noelle.

- Bo to brama - mruknęłam. - A wtedy wykorzystywali szczeliny. - Zerknęłam na Erinne, Stillę i mężczyznę, który pewnie był Reinem. Nie miałam ochoty popisywać się przy nich wiedzą... Choć pewnie i tak wiedzieli, ile czasu przesiaduję nad książkami. A przynajmniej Stillla i Erinne, bo nie sądziłam, był Rein był mną wcześniej zainteresowany.

Kobieta, którą wypatrzyłam wśród grupy Idredona, przeszła jako ostatnia przed nami.

- Teraz wy - Stilla pchnęła mnie lekko do przodu. Poczułam, że nogi wrastają mi w ziemię. Za tą bramą mogło być cokolwiek...

Złapałam znów Deira i Noelle za dłonie. Spoglądali w podłogę jak nie oni.

- Damy radę - rzuciłam, starając się nie przejmować Stillą stojącą tuż za mną.

- Jasne - Noelle się nieco rozchmurzyła. Deir posłał nam słaby uśmiech.

Trzymając się mocno za ręce, przeszliśmy przez bramę.

***

Intensywny fiolet po chwili zaczął przybierać różne formy, ale nim któraś się do końca ukształtowała, zaczynała przeobrażać się w innym kierunku. Rozejrzałam się na boki - nasza trójka dziwnie wyglądała w tym jednobarwnym miejscu. Stawiałam kolejne kroki ostrożnie, ale pod stopami miałam gładką powierzchnię, więc mogłam oglądać niesamowity spektakl wokoło. Ciemniejsze i jaśniejsze kreski sunęły w różne strony, jak sznurki, którymi ktoś na końcu macha. Powoli jednak fiolet ustępował, pojawiały się ślady innych barw. Działo się to coraz szybciej i szybciej, a ja nagle poczułam pod stopami nierówności, lecz nim zdążyłam zareagować, poleciałam na miękką zieloną trawę, pociągając za sobą przyjaciół.

Śpiew ptaków, szmer poruszanych liśćmi drzew, lekki wiaterek muskający trawę, błękit nieba - te drobiazgi pojawiły się tak szybko, że razem były wręcz uderzające. Pospiesznie podniosłam się i odsunęłam, pamiętając, że zaraz przejdą bramą kolejne osoby.

Byliśmy na sporej, leśnej polanie. Kręgu wypełniony gęstą trawą, na środku którego znajdowała się brama, taka, jak po drugiej stronie. Rosły tu też piękne, pomarańczowe kwiaty w kształcie kielichów, tworzące luźne skupiska co kilkanaście kroków. Reszta uczestników wyprawy ustawiła się w półokrąg wokół bramy. Nieco dalej, za nimi, wyrastała z ziemi niska, kamienna ruina, porośnięta pnączami tak, że przypominała leczącą się ranę. Wokół polany rozciągał się las pełen wysokich drzew, poskręcanych gałęzi i krzewów, z których niektóre jeszcze kwitły.

- Są już wszyscy - stwierdził Idredon - kiedy ja podziwiałam krajobraz, Erinne, Stilla i Rein przeszli przez bramę. Teraz Rein przesunął parę razy sztyletem i przejście znikło, nie pozostawiając żadnego śladu.

- Chodźcie - Erinne rozkazująco machnęła w naszą stronę ręką. Zbliżyliśmy się posłusznie.

- Ustalmy kilka zasad. Po pierwsze, niech nikt nie oddala od grupy lub jej części, jeśli się rozdzielimy. Zwłaszcza wy - spojrzał w naszą stronę. - Po drugie, każdy mój rozkaz ma zostać wykonany bez narzekań lub pytań, natychmiast - znów spojrzał na mnie, Deira i Noelle, choć na Stilli i Erinne tym razem dłużej zatrzymał wzrok. - Po trzecie, żadnego korzystania z magii bez wyraźnego pozwolenia. Znajdujemy się w wyjątkowo niebezpiecznej Zakładce i każdy czar może obudzić niebezpieczne siły. Na razie jesteśmy bezpieczni, ponieważ trwa dzień, ale jest on tutaj krótki i wkrótce zrobi się o wiele gorzej.

Tym razem już na nas nie spojrzał. Cóż, my niespecjalnie mogliśmy korzystać z czarów bez zezwolenia...

- Idziemy - Pewnym krokiem Idredon skierował się między drzewa, ku wąskiej ścieżce. Obok niego jeden z członków wyprawy wyciągał mapę z torby.

Las był pełny życia, w jasny, bezpośredni sposób, po jakim prawie nie było śladów w Setrionne. Liście miały intensywną barwę, podobnie jak rdzawa kora wysokich sosen. Wśród krzewów tworzących różnorodną plątaninę utrudniającą nam chodzenie, przemykały drobne, jasne iskierki - zapewne wróżki. A może jakieś tutejsze świetliki? Miałam nadzieję, że to pierwsze, zbyt podobała mi się myśl, że istnieją jeszcze takie stworzenia.

Nagle wszystko zaczęło się przekrzywiać, jakbyśmy stali na tacy, która się Bogu wyślizgnęła z jednej ręki. Złapałam szybko za rękę Noelle, a drugą ręką ścisnęłam mocno pobliską gałąź. Teren był coraz bardziej nachylony, a gałąź niebezpiecznie się wyginała, aż w końcu z głośnym trzaskiem pękła. Z przerażeniem spojrzałam na strome zbocze za mną, ale na szczęście Noelle najwyraźniej się czegoś złapała, bo na wpół stałam, a na wpół wisiałam nad nim. Nim zdążyłam się rozejrzeć i sprawdzić, co z resztą, podłoże znów stało się poziome.

Stilla pstryknięciem palców zamieniła w pył przezroczyste sznury, które przytrzymywały ją w miejscu, Erinne cofnęła czar, utrzymującą bezpiecznie ją i parę pobliskich osób. Inni, tak jak my, puszczali gałęzie pobliskich drzew.

Wraz z Noelle z zaskoczeniem obserwowałam, jak zielone nitki będące śladem po pomagającym jej czarze znikają. Ktoś nam najwyraźniej pomógł.

- C-co to było? - wyjąkałam.

- Wkrótce się dowiecie. Wszyscy cali? - Idredon rozejrzał się wokoło. A ja i Noelle pojęłyśmy, że nie ma w pobliżu nas Deira. Ze strachem uświadomiłam sobie, że tę grupę nasz przyjaciel mało interesuje.

- No nie wiem - usłyszałyśmy jękliwy głos gdzieś za sobą. Ja i Noelle natychmiast obróciłyśmy się i podbiegłyśmy do przyjaciela, który parę metrów dalej podnosił się spod drzewa, na które pewnie wpadł, spadając.

- Lewe ramię mnie strasznie boli - wymamrotał, gdy pomagałyśmy mu wstać. Za nami podeszła jedyna kobieta wśród podwładnych Idredona.

- Pokażcie - poleciła, przeciskając się między nami. Przesunęła lekko dłonią po ramieniu Deira, który skrzywił się. - Zwichnięcie - mruknęła, po czym wymamrotała kilka niezrozumiałych słów, a bolesny grymas zniknął z twarzy Deira. Kobieta wmieszała się szybko między towarzyszy.

- Ruszamy dalej. I następnym razem lepiej się pilnować - Idredon znów zaczął iść w głąb lasu.

- Tia, bo przecież my nic nie robiliśmy, by nie spaść, kto by nie chciał sobie zwichnąć barku? - poirytowany Deir zaczął tak długie i bardzo ciche narzekania na dowódcę wyprawy i całą tę wycieczkę.

- Co tu się mogło stać? - to pytanie nadal mnie dręczyło.

- Może jakieś problemy z Zakładką? - zasugerowała Noelle.

Na chwilę zamilkliśmy.

- Spójrz - szeptem przerwała milczenie Noelle, szturchając mnie w bok. Zerknęłam i dostrzegłam półprzezroczystego jaszczura, pospiesznie znikającego w norze i widocznego jedynie dzięki temu ruchowi.

Wymieniłyśmy razem z Deirem spojrzenia, a oczy nam błyszczały.

Po długiej wędrówce wyszliśmy z lasu. Spojrzałam na krajobraz przed sobą, spodziewając się jakichś łąk, po czym zaniemówiłam.

Niedaleko od nas podłoże się nagle urywało - a dalej i na bokach unosiły się gigantyczne kamienne bryły, porośnięte roślinnością i pokryte ruinami. Przypominały trochę omszałe kamienie powiększone tysiąckrotnie i zawieszone w powietrzu na niewidzialnych niciach. Długie pnącza, które musiały mieć niekiedy kilometry długości, łączyły niektóre bryły ze sobą.

- Och... - wyszeptała obok mnie Noelle.

- To już domyślamy się, co się wcześniej stało - Deir myślał bardziej praktycznie. - I oby to się nie powtórzyło.

Ostrożnie, powolutku zrobiłam kilka kroków w stronę krawędzi. Czy tam w ogóle jest dno? Serce podchodziło mi do gardła na samą myśl o spadaniu w tę błękitną przepaść.

- Co za zniszczenia... On musi być naprawdę potężny - stwierdziła gdzieś za mną Erinne.

- Boisz się? - kpiącym tonem spytała Stilla.

- Stwierdzam fakt. Nie będzie łatwo i nie sądzę, by te twoje szybki mocno pomogły.

Kusiło mnie, żeby się odwrócić, ale przeczuwałam, że prowadzą tę rozmowę tak daleko tylko dlatego, że stoimy dobre parę kroków od nich.

- Prędzej, niż twoje... Ty w ogóle kiedyś na poważnie czarowałaś? Czy może liczysz na to, że smoka powstrzyma twoja elokwencja?

- Może powtórzymy tę rozmowę po rozwiązaniu problemu? Zobaczymy, która bardziej się przyczyni.

- Dobrze - odparła Stilla zdecydowanym tonem. 

- Odpoczęli wszyscy i popodziwiali widoki? To miło, idziemy dalej - Idredon skierował się w kierunku odległych ruin wśród łąk porośniętych pomarańczowymi kwiatami. Reszta podążyła za nim. Niewiele przeszliśmy, a już byłam zmęczona. Słonce grzało, grunt był nierówny jeszcze gorzej niż w lesie, a stopy zaplątywały się w pędy podobnej do powoju rośliny, płożącej się po prawie całych błoniach. Zastanawiałam się, czy to nie przypadkiem jej pnącza lub jakiejś jej kuzynki łączą gigantyczne głazy.

Ruiny, w których stronę szliśmy, przybliżały się okropnie wolno. Kolory wokoło zdawały się dziwnie jasne, nienaturalnie pastelowe. Noktrini jakimś cudem szli przez nie pewnie. Ja natomiast, mrugając, bo dzięki temu barwy troszkę normalniały, zmuszałam się do kolejnych kroków. Jeszcze jeden... Wyplątać stopę, podnieść, postawić między chaszczami, wyplątać z nich drugą, podnieść i postawić przed pierwszą... Kielichy kwiatów pochylały się nad ziemią, jakby próbowały ją oblać wodą, która jednak już się skończyła. Lub jakby nie potrafiły jej pomóc i pochylały ze wstydem swe wydłużone głowy. Słońce zdawało się wypalać całą Zakładkę, to nie cieniste Setrionne... Wyplątać stopę, podnieść, postawić, podnieść drugą...

- Elise? - Noelle złapała mnie za ramię, gdy prawie upadłam przez kolejne pnącze.

- Chyba... Muszę... Chwilę odpocząć... - wydyszałam, przykucając.

- Ja też ledwo stoję - przyznała Noelle.

Zamknęłam na chwilę oczy. Pod powiekami pojawił mi się znów obraz ducha młodszej Erinne. Dziewczyna stała bez ruchu, nawet prosta sukienka nie drgnęła. Woda przepływała jej między palcami, znikając w gęstej czerni, wśród której jej bladoniebieska postać zdawała się ostatnim przebłyskiem jasności i lekkości. Spoglądała na mnie z jakąś paradoksalnie pełną spokoju rozpaczą. Próbowała mi coś przekazać za pomocą tego jednego znaku, wody. Coś ważnego. A była tylko małym błękitnym błyskiem pod moimi powiekami.

Cyt - przebłysk minął.

***

 Poczułam wilgoć najpierw na ustach, a potem w przełyku. Chłodna dłoń dotykała mojego rozgrzanego czoła, jakieś inne obejmowały mnie z boku. Przełknęłam trochę wody, nieco zbyt ciepłej, ale i tak cudownej.

- Elise? - usłyszałam przy uchu głos Deira.

- Żyję - wymamrotałam, próbując wstać, ale nogi miałam jak z waty, a krajobraz i ludzie zaczęli falować. Znów przysiadłam na trawie.

- Czyli mamy przymusowy postój - w głosie Idredona pobrzmiewała irytacja. - I tak mieliśmy się wkrótce zatrzymać... Ale w lepszym miejscu - nagle poczułam wstyd, że tylko ja nie wytrzymałam marszu przez łąki. Wszyscy inni trzymali się naprawdę dobrze, nawet Noelle, choć się skarżyła. A ja od razu mdleję...

Powoli, by znów nie zakręciło mi się w głowie, usiadłam nieco bardziej wyprostowana i rozejrzałam się wokoło. Deir i Noelle przycupnęli obok mnie, a nieco dalej rozłożyła się lub stała reszta grupy.

- Jak się czujesz? - spytała Noelle.

- Lepiej - uśmiechnęłam się do niej lekko.

- Nadal jesteś blada jak papier - stwierdził Deir.

- Nie czerwona? Bo strasznie mi gorąco - otarłam pot z czoła.

- Nic dziwnego, że szybko się zmęczyłaś. Po tej nocy... - Noelle objęła mnie lekko.

- Wy też mieliście ciężką noc - potrząsnęłam głową i natychmiast przestałam, gdy poczułam ból, przebijający czaszkę.

- Nie taką jak ty - zauważyła Noelle.

Poczułam się nieco mniej winna. Skąd oni wiedzieli, że bardzo potrzebuję takich właśnie zapewnień?

Napiłam się jeszcze trochę wody z bukłaka, po czym patrzyłam na Stillę i Erinne, które razem z Idredonem i jeszcze dwoma mężczyznami analizowali jakąś mapę, dyskutując i co chwila wskazując inne jej fragmenty. Kilku innych zajęło się przygotowywaniem posiłku - dopiero teraz poczułam, jaka jestem głodna. Nadal jednak moje myśli zaprzątały ważniejsze sprawy. Te dwie kobiety... Domyślałam się, że to o którąś z nich chodziło duchowi, który nawiedził mnie już drugi raz. Tylko o którą? Czy mógł zmieniać swoją postać i wskazywał mi na Erinne, a woda była jakąś niezrozumiałą dla mnie wskazówką na temat tego, co powinnam zrobić? A może z jakiegoś powodu wyglądał jak Erinne, ale wodą spływającą powoli mu z dłoni podpowiadał, że powinnam coś zrobić w związku z Stillą? A może chodziło o nie obie? Tylko co miałam zrobić?

Zupełny mętlik. Ściszonym głosem opowiedziałam przyjaciołom o kolejnej wizji i wynikających z niej wątpliwościach.

- One ze sobą walczą, tyle da się zauważyć. A ty pewnie masz poprzeć jedną z nich, albo... Albo je pogodzić - ocenił Deir.

- Może później zobaczysz coś jeszcze. Albo jakieś wydarzenia rozjaśnią całą sprawę - dodała Noelle.

- Oby... - zaczęłam, ale przerwałam, gdy podeszło do nas kilku mężczyzn i ta kobieta, która wyleczyła Deira, przynosząc jedzenie. Niewiele mówiliśmy przy tym prostym, ale całkiem smacznym posiłku. My nie chcieliśmy im nic zdradzać, a oni nam, ale musieli nas przypilnować.

Znów zaczęliśmy iść w stronę ruin, których szara plama stawała się coraz wyraźniejsza i bogatsza w szczegóły - powoli zobaczyłam zarysy bryły i większych wież, ciemne dziury okien i mniejsze wieżyczki, przypominające mi kwiaty wyciągające poranione płatki dachów ku niebu, a także pnącza porastające zielonymi zasłonami mury. Wokół budowli niegdyś musiał być park z rzeźbami - pozostało kilka figur z odłamanymi kawałkami i oplątanych wszechobecnymi płożącymi się roślinami, stojących w sposób, który niegdyś musiał być przemyślany, ale teraz zdawał się losowy. Dostrzegłam anioła, wielką jaszczurkę z jasnego kamienia i uśpionego smoka z łbem leżącym parę metrów dalej.

Wkrótce weszliśmy między rzeźby. Pnączy było więcej niż trawy, ale mogliśmy pod nimi dostrzec miniaturowe murki, niegdyś zapewne oddzielające od trawników ścieżki i klomby. Nadal wszędzie były też pomarańczowe kwiaty. Ściemniło się trochę i atmosfera stawała się coraz bardziej podobna do tej z Setrionne. I w tym chyba najbardziej niepokojącym miejscu, jakie dotychczas tu widziałam, czułam się niemal jak w domu.

- Co to za miejsce? - usłyszałam za sobą głos Noelle.

- Nie mam pojęcia - odparłam.

Przeszliśmy między ruinami, aż wyszliśmy prawie na krawędzi głazu. Znajdowały się tu wrak ogromnego drewnianego żaglowca. Zbutwiałe drewno z trudem utrzymywało się w formie podobnej do statku, lecz przy odrobinie wyobraźni można było sobie wyobrazić dawne dni tych szczątków, gdy zardzewiałe okucia lśniły srebrzyście, miejsce chaosu zielonych pnączy zajmował skomplikowany, lecz przemyślany takielunek, a wydymany wiatrem żagiel można było dostrzec z daleka jako jasną plamę na niebie - a musiał być naprawdę olbrzymi, ponieważ wzmocniony metalem i zapewne czarami maszt piął się w górę naprawdę wysoko, a i tak nierówny, złamany koniec wskazywał na to, że wcześniej sięgał jeszcze wyżej.. Na dawnym dziobie i niegdysiejszej rufie okrętu dostrzegałam dziwne metalowe konstrukcje, a wokół nich strzępy materiału. Co to mogło być?

- Takimi statki przemieszczano się tutaj między ostańcami, czyli tymi gigantycznymi skałami. Z przodu i z tyłu były balony na gorące powietrze - odezwał się Idredon. Spojrzał na mnie - I czegoś takiego od ciebie oczekujemy. Tylko, oczywiście, w zdatnym do użytku stanie.

Noelle krzyknęła cicho, gdy jeden z mężczyzn, chyba Atr, złapał ją od tyłu i przyłożył jej nóż do szyi. Stilla rzuciła w moją stronę klucz Pajęczarki. Nie wykryją... Cóż, tu moja pajęcza przyjaciółka mocno się pomyliła.

- Jeden fałszywy ruch i twoja przyjaciółeczka... - zaczął Atr.

- Rozumiem! - krzyknęłam. Nie chciałam słyszeć zakończenia.

Złapałam kluczyk. Przesunęłam palcami po metalowej powierzchni, przywołując wspomnienie ciemnego pajęczyska, gdzie po raz ostatni wykorzystywałam ukrytego w nim yangiena. Naszła mnie przy tym myśl, że najwyraźniej oni mają kontrolę nad kluczem, a ja jako jedyna mogę otworzyć ukrytą w nim Zakładkę. Czyli trzymamy się nawzajem w szachu. W czarno-białej grze oznaczałoby to remis, ale w ale w barwnym, realnym świecie? Tu rozgrywka toczyła się dalej.

Nie miałam czasu na rozwijanie tych filozoficznych myśli. Znów przywołałam w umyśle obraz budowy yangiena, tych wszystkich nici. Potem zaczęłam sobie wyobrażać powoli statek, budując w wyobraźni jego podobiznę. Co jakiś czas skupiałam się na resztkach statku, które pokazał mi Idredon, przyglądając się konstrukcyjnym szczegółom. Ostrożnie wprowadzałam też własne poprawki, wiedząc, że nawet jeśli będą głupie, to spokojnie dam radę stworzyć czar, który powstrzyma ich działanie.

Wysunęłam kilka nitek z yangiena, pilnując, by na ich miejsce powstały nowe, i zaczęłam je w myślach rozciągać, przekształcać i upodabniać do drewna, pomijając jednak przerwy między deskami - skoro czarowałam, mogłam pominąć takie rzeczy i stworzyć kadłub z litego drewna, co było nawet łatwiejsze. Jedna z nitek zamieniła się w zwoje lejącego się materiału na żagle i balony. Wykorzystałam też parę innych materiałów... Teraz zaczęłam wzmacniać statek czarami, zapewniając masztowi podporę, by nie złamał się pod własnym ciężarem, wzmacniając siłę, z jaką balony będą podnosić statek i przeplatając czarami żagle, by płótno wytrzymało obciążenia, a każdy podmuch wiatru popychał moje dzieło podwójnie do przodu. A teraz to wszystko ostatecznie połączyć...

Opadłam wycieńczona na trawę. Spoglądałam na jej mnogość jej źdźbeł wokół mnie. Czułam się tak, jakbym oddała już nauczycielce test, który sprawdziłam trzy razy, lecz nagle i tak wydawało mi się, że w każdym pytaniu mogę mieć błąd. Nie śmiałam spojrzeć przed siebie, tam, gdzie powinien się unosić mój statek.

Podeszła do mnie Stilla i wzięła klucz. Obróciłam się, nie wstając. Atr puszczał Noelle, która potarła szyję i spoglądała lekko w górę, tam, gdzie powinno być moje dzieło. Pewnie w postaci sterty desek i strzępków materiału unoszących się w powietrzu...

Zebrałam się w końcu na odwagę, podniosłam powoli na nogi i odwróciłam.

Cóż... Trudno by to było nazwać stosem wiórów.

Równe, płynne linie okrętu rysowały się na tle nieba, które nabrało już zupełnie barw pomarańczu i różu. Śnieżnobiały żagiel spływający z głównego masztu przypominał nieco swym ogromem lodową górę, a balony wydymały się, podczas gdy płomienie na skomplikowanych, zaczarowanych trójnogach, ogrzewały powietrze pod nimi. Były tu też mniejsze żagle, niczym skrzydła u korpusu łabędzia. Powierzchnię statku stanowiło lite drewno, lśniące szkło i barwny, przecinany smugami kamień, agat, wzmacniający jego magiczne moce - podstawę stanowiło drewno, pełne szpar wypełnionych szkłem, a kamień oplatał cały statek misternymi zawijasami.

- Niezła z ciebie stocznia - zażartował Deir, przyglądając się z podziwem statkowi. - Jest tam biblioteka?

- Nie myślałam o wnętrzu - uświadomiłam sobie, jaki błąd dręczył mnie przez ten moment, gdy bałam się spojrzeć na żaglowiec.

Erinne zajęła się przemieszczeniem statku tak, że unosił się w powietrzu tuż obok granicy ostańca. Stilla wyczarowała trap, po którym przeszliśmy na pokład. W środku okazało się, że rzeczywiście pozostawiłam puste kajuty, czar jednak sam nie działał. Reszta uczestników wyprawy zajęła się wyczarowaniem mebli, a później także przygotowaniem kolejnego posiłku. Ja, Noelle i Deir siedzieliśmy z boku i niewiele rozmawialiśmy, zmęczeni po długim dniu - choć, jak stwierdziła Griedda, ta kobieta, która jako jedyna należała do grupy Idredona, tu słońce zachodzi wcześniej i tak naprawdę wieczór ledwie się zaczął.

Podczas rozmów przy stole nie został poruszony żaden ważny temat. Wkrótce trafiliśmy do niewielkiej kajuty na rufie statku, jak zwykle ostatnio zamknięci na klucz.

- Padam z nóg - westchnął Deir, wykładając się na koi.

- My też - odpowiedziała Noelle.

- Dobranoc - mruknęłam tylko, przykładając głowę do poduszki.

***

Spokojnie wynurzyłam się z głębin snu. Wokoło czułam lekkie bujanie, a promyk słońca co rusz znikał z mojej twarzy i znów ją muskał, jakbym huśtała się na huśtawce, przed którą jest jasno oświetlony teren, a z tyłu cień. Światło, cień, światło, cień, światło, cień. Czerń i biel, czerń i biel, jak na szachownicy... W dwubarwnej grze...

Podniosłam się, przeczuwając, na jakim torze znalazły się moje myśli. Lepiej im przerwać i zająć się czymś. Zeszłam z posłania, po czym przeciągnęłam się. Przez spore okno mogłam podziwiać unoszące się w powietrzu ostańce, przesuwające się, podczas gdy statek przemierzał błękitne (przynajmniej w większości) niebo. Przyglądałam się barwnym widokom na nich, oczarowana. Rozległe lasy, pełne łąk porośniętych pomarańczowym kwieciem pagórki i równiny, kamienne ruiny i brązowe resztki okrętów - skoro nie znikły jeszcze do końca, to ludzie z tego miejsca musieli zniknąć całkiem niedawno. Ale... Może to wpływ wzmacniających żaglowce czarów? A może te statki rozbiły się całkiem niedawno, ponieważ do tego opuszczonego świata zaglądali czasem wędrowcy, tacy jak my? I się rozbijali o ostańce...

W tym momencie nasz statek gwałtownie skręcił - pospiesznie złapałam się jakiejś półki, tylko cudem nie dostając zawału.

Z szaleńczo bijącym sercem spojrzałam znów za okno, orientując się w zupełnie innym widoku, odmiennym układzie unoszących się w powietrzu skał i krajobrazów na nich. Zmarszczyłam czoło. Dlaczego skręciliśmy? To nie wyglądało na zaplanowany manewr, raczej na nagłą decyzję...

Podeszłam do drugiego okna, wychodzącego nie na burtę, lecz na tył statku. Była to małe okrągłe okno, od dołu wsparte jedną z żył agatu, wzmacniających okręt. Mogłam jednak dostrzec, że jeden z głazów w oddali przekrzywił się. A raczej został przekrzywiony... Przez gigantycznego smoka, równie wielkiego jak on, jeśli nie większego. Zielone łuski wtapiały się w tło, ale teraz, gdy stwór się poruszał, można go było dostrzec.

Smok. Jeśli dobrze rozpoznałam, wyjątkowo olbrzymi okaz wyjątkowo olbrzymiego smoka leśnego. Zapewne rozbudzony i wściekły. To on musiał być celem tej całej wyprawy i nie zdziwiłabym się, gdyby to on niegdyś doprowadził tę Zakładkę do takiego stanu - być może wtedy, kiedy został po raz pierwszy uśpiony.

Tylko jak, u licha, mieliśmy pokonać taką bestię?!

Siłą woli tylko można je ujarzmić... Może, ale oni nie chcieli go tresować, ale uśpić. A raczej powinnam to zrobić ja, z pomocą yangiena... Tyle że czar uśpienia wymagał sporego wysiłku przy byle zwierzęciu, a co dopiero na smoku! Temu chyba nawet yangien by nie podołał...

Przynęty, zwykle z żywych zwierząt, a niegdyś z ludzi, którzy dla gadzisk takowych najwykwintniejszą i najbardziej kuszącą są potrawą...

Jakim cudem on jeszcze nas nie wyśledził i nie pożarł? Musiał nas otaczać jakiś ochronny czar, którego, ślepa, nie zauważyłam. Ani Deir i Noelle... Zaraz, zaraz, przynęta...Oparłam się o ścianę. Dlatego wzięto tu ich dwoje! Jedno do szantażowania mnie, a drugie na przynętę.

Te wnioski przeraziły mnie bardziej, niż widok smoka. Spojrzałam na przyjaciół. Noelle jedna ręka zwisała poza koją, dotykając opuszkami palców podłogi, a Deir... W sumie, po raz pierwszy widziałam, jak śpi - spokojnie, zwinięty w kłębek. Obiecałam sobie w duchu, że jakoś ich obronię. Nie miałam pojęcia jak i kiedy, ale obronię.

Nagle spora, jasno oświetlona kajuta wydała mi się ciasna - od niebezpieczeństw, zagadek, moich wniosków wiszących nad nami niczym wyrok.

Pospiesznie podeszłam do drzwi i spróbowałam je otworzyć. Uchyliły się powoli, a ja, lekko zaskoczona, wyszłam na pokład, witany pierwszymi promieniami nowego dnia. Na niebie wiele było jeszcze smugi kolorów wschodu słońca, a także łaty ugwieżdżonej czerni i granatu.

Poczułam, że zgłodniałam. Zastanawiałam się też, czy podczas czarów nie pominęłam też jakiejś łazienki, ale po chwili przypomniała mi się jedna kajuta, w której odtwarzałam dawny wygląd plątaniny zardzewiałych rur w statku, który służył mi za pierwowzór. Skierowałam tam kroki, zataczając się momentami lekko. Na szczęście albo tu wyjątkowo pamiętałam o wnętrzu, albo ktoś po mnie o nie zadbał. Do tego w szafce znalazłam ubrania dla mnie, Deira i Noelle.

Odświeżona weszłam do kajuty, służącej za jadalnię. Przy dalszym ode mnie krańcu długiego stołu siedzieli Stilla, Erinne, Idredon i Atr, dyskutując o czymś nad mapą. Byli tak pogrążeni w dyskusji, że mnie nie zauważyli. Najciszej jak mogłam zamknęłam drzwi i bezszelestnie przemknęłam za kolumnę, wzmacniającą strop.

- Naprawdę nie dacie rady bez tego punktu? Dwie wielkie czarodziejki go potrzebują? - spytał ironicznie Idredon.

- Niestety, to nawet nie jest zwykły smok tego gatunku. Kiedy go tu przenieśliśmy, wchłonął część mocy Zerielyi. Stał się większy i silniejszy. Nawet nasza strażniczka i my nie jesteśmy w stanie go pokonać. Punkt przekształceń to jedyna szansa - wytłumaczyła spokojnie Erinne.

- W dodatku teraz taka moc może być bardzo potrzebna - wtrąciła Stilla nieobecnym tonem. Myślami była najwyraźniej daleko. Wychylałam się lekko zza kolumny i dostrzegłam, że bawi się szklanką, obserwując wirującą w niej wodę.

Ktoś otworzył szeroko drzwi. Nie drgnęłam, ale puls przyspieszył mi natychmiast. Jak mnie przyłapią na podsłuchiwaniu...

- Dzień dobry - Noelle wymamrotała to tonem osoby, której brakuje lepszych słów. Podeszła energicznie do stołu, a dorośli pospiesznie schowali mapę. Gdy się nad nią pochylali, przysunęłam się znów do drzwi.

- Dzień dobry - powiedziałam cicho, ale tylko Stilla posłała mi nieuważne spojrzenie.

Razem z Noelle usiadłyśmy na drugim krańcu stołu, a wkrótce dołączył do nas Deir.

Znów zapatrzyłam się na Stillę i Erinne. Dwie siły, które obok siebie zawsze zdawały się stłoczone, upchnięte, niezdolne do czegokolwiek innego niż walki. Skrzyło między nimi co chwila. O co chodziło dowództwu Setrionne, że posłali je tu razem? Co chcieli osiągnąć? Wyśmienite pytania, aż pochwaliłam się w myślach. Niestety, warunki nie wydawały mi się najlepsze do podzielenia się wątpliwościami z przyjaciółmi. Zwłaszcza, że była ważniejsza sprawa, o której sobie teraz przypomniałam.

Przynęta dla smoka.

Nagle naszła mnie pewna myśl, lekko szalona, ale lepsza niż nic. Podeszłam do kąta pomieszczenia, gdzie była beczka z wodą. Odkręciłam kurek i niby przypadkiem zrobiłam to zbyt mocno - woda trysnęła, a ja niby w głupim odruchu spróbowałam ją najpierw złapać w dłonie, a dopiero potem przekręciłam znów kurek.

Odwróciłam się, na serio przestraszona, czując, że w życiu nie miałam gorszego planu.

Art po prostu się na mnie gapił, zaskoczony. U Deira i Noelle dostrzegłam iskierki zrozumienia w oczach. Stilla przewróciła swoją szklankę, rozlewając na wilgotne już deski kolejną porcję wody. Erinne zmarszczyła czoło, a Idredon machnął ręką i wyszeptał kilka słów, osuszając podłogę.

Ziarno zasiane. Pytanie, gdzie i jak wzejdzie plon?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro