Rozdział 10 - Pierwowzór (cz. 2)
Znajdowaliśmy się na strychu jakiejś wieży, zapewne tej od rozarium, chyba, że przekształcenie w przestrzeni było naprawdę duże. Pomieszczenie miało kształt stożka, na samym środku znajdowała się dziwaczna, skomplikowana metalowa kontrukcja, przypominająca nieco gigantyczny srebrny tulipan z przykrótką łodygą zawieszony na czterech grubych łańcuchach. Parę kroków przed nami zaczynała się czerwona linia, otaczająca okręgiem niemal całą komnatę, pozostawiając wokół siebie wąski pierścień. W pierwszej chwili pomyślałam, że ktoś wewnątrz kręgu porozrzucał pomarańczowe poduchy w futrzanych poszewkach. Dopiero potem dostrzegłam, że owe poduchy lekko poruszają się – to były śpiące zwierzęta.
Spojrzałam jeszcze na skośne ściany pokryte ciemnymi deskami, z kilkoma pokrytymi grubą warstwą pajęczyn oknami, dzięki którym mogliśmy dostrzec to wszystko – choć i tak panował tu półmrok.
- Podobna linia jak wtedy przy Mozeirach – odezwałam się w końcu, głównie po to, by przerwać męczącą ciszę.
- Faktycznie – przyznał mi rację Ekir. Obrócił lekko dłonią, a w małym błysku światła pojawiła się w niej szara piłeczka. – Może najpierw sprawdźmy, jak zareagują na to – zaproponował i delikatnym ruchem wrzucił piłeczkę do wnętrza okręgu.
Kilka poduch natychmiast poderwało się z podłogi. Zaskakująco smukłe i zwinne, przypominające nieco lisy stworzenia z dwoma parami uszu i czworgiem oczu przypominających mleczne opale, popędziły w stronę kulki, szczerząc zęby, całe czarne i błyszczące. Wgryzły się w piłeczkę i rozszarpały ją na strzępy, nie wydając przy tym z siebie nawet najmniejszego warknięcia – i okazało się to o wiele bardziej przerażające niż najokropniejsze wycie.
- Co za bestie – pokręciła głową Noelle.
- Lissiry – mruknęłam. – Mają skórę, która odbija zaklęcia, tak jak jakidy, bardzo ciężko je też zranić ostrzem. Do tego ich zmysły są piekielnie czułe, potrafią też skakać nie niżej niż ty, Filenie.
- A wskazówka raczej już się nie przyda. Chyba żadne jej słowa nie pasują tutaj – stwierdził Ekir.
- Musi być jakiś sposób – zaoponował Filen. – Może da się przenieść od razu do tego garnka z ogonkiem?
Mimo całej grozy sytuacji „garnek z ogonkiem" sprawił, że parsknęłam śmiechem. Noelle i Ekir zareagowali podobnie, nawet Deir uśmiechnął się blado. Propozycja Fidena miała tez jednak sporo sensu – dopóki Noelle i Ekir nie zajęli się zbadaniem, jaki czar oznacza czerwona linia.
- Ukrywa nas przed lissirami, to jedno jest pewne – powiedziałam, patrząc, jak rzucają jakieś zaklęcia na czerwoną kreskę.
- Ale wewnątrz jest zablokowana magia. Stąd można rzucić jakieś zaklęcie, ale po przekroczeniu linii nie będziemy mogli korzystać z czarów.
To była naprawdę zła wiadomość. Wszelkie magiczne bariery potrzebują stałego dopływu niewielkiej energii do podtrzymania, czarodziej zwykle nawet tego nie zauważa – tylko wtedy, gdy po odcięciu od czarów jego tarcza niemal natychmiast znika.
Przez sekundę myśleliśmy.
- Chyba mam plan – odezwałam się.
- Jaki? – Noelle spojrzała na mnie wyczekująco.
- Zwabimy piłeczkami lissiry na boki, a magiczną barierą stworzymy bezpieczne przejście. Wtedy jedno z nas pobiegnie do tego „garnka" i, mam nadzieję, wyciągnie ze środka nasz cel.
- Brzmi sensownie – pokiwał głową Filen – Ja zapewne biegam najszybciej i najlepiej się wspinam. Zajmę się ostatnim punktem.
- Ja mogę wyczarować tarcze – zaproponowała Noelle.
- My się zajmiemy piłeczkami – dodał Ekir, patrząc na Deira.
- Dobrze – wymarotał chłopak.
Bez trudu wyczarowali kilka tuzinów piłek. Ekir już uniósł je w powietrze czarami, by wystrzelić na raz wszystkie, gdy przerwała mu Noelle.
- Poczekaj, lissiry mogą za nimi wybiec poza linię. A wtedy nas wyczują – uniosła dłonie i wyszeptała kilka słów, a nad czerwoną kreską pojawiła się wysoka na parę metrów, lekko opalizująca, poza tym niewidoczna bariera. Tuż przed nami znajdowała się jedyna w niej szpara.
- Mądrze. Teraz już mogę? – spytał Ekir.
- Dawaj – powiedział Filen
- Trzy, dwa, jeden... - Odliczył jeszcze chłopak, po czym piłeczki pomknęły w prawą i lewą stronę. Teraz wszystkie lissiry poderwały się z drzemki, biegnąc na obie strony i pozostawiając na środku pustą przestrzeń. Kolejna ledwo widoczna bariera oddzieliła od niej strażników.
- To idę – stwierdził jeszcze Filen i wbiegł do środka. Nagle linia zaświeciła się i okrąg zaczął się powiększać, w dwie sekundy zajmując całą komnatę.
- Uch... Nie mogę czarować, bariery zaraz znikną! – krzyknęła Noelle.
Obróciliśmy się, chcąc uciec po schodach – ale podłoga była cała równa, znikło zejście.
Przez ułamek sekundy staliśmy tak wszyscy oszołomieni, próbując znaleźć jakiś sposób na wyjście z dramatycznej sytuacji. Zadecydował, bez słów, Filen, znów ruszając w stronę metalowej konstrukcji. Pognaliśmy całą grupą za nim, licząc, że zdążymy dobiec, a na środku komnaty kryje się ocalenie.
Bariery zamigotały, lissiry za nimi rozprawiły się już z piłkami i teraz próbowały przedostać się na drugą stronę, do nas. Na razie ściany ogradzały je jednak ze wszystkich stron i na dostateczną wysokość, by nie dały rady przeskoczyć.
W rozpaczliwym wyścigu zajmowałam przedostatnie miejsce. Pierwszy gnał Filen, rzeczywiście, z prędkością godną mistrza sprintu. Noelle była tuż za nim, kilka metrów dalej Ekir, a za mną musiał biec Deir.
Serce dudniło mi w piersi, mięśnie zaskoczone nieoczekiwanym wysiłkiem bolały, ale nogi zdawały się już żyć własnym życiem. Wcześniej nigdy nie biegłam tak szybko, a i tak zdawało mi się, że każdy metr pokonuję ślamazarnie. Zdawało mi się, że w na dnie płuc mam kamienie, mój oddech stawał się coraz cięższy. Minimalnie zwolniłam, początkowe tempo okazało się zbyt trudne do utrzymania.
Bariery zamigotały mocniej, zalśniły lekko po raz ostatni i znikły. Rude bestyjki rzuciły się w naszą stronę, szczerząc ciemne jak noc zęby. Zdołałam jakimś cudem przyspieszyć, mokrą od potu ręką wyciągając otrzymany wcześniej od Ekira nóż. Pomyślałam, że jesteśmy w minimalnie lepszej sytuacji niż reszta, przynajmniej mamy się czym obronić.
Usłyszałam za sobą przeraźliwy krzyk Deira. Przez ułamek sekundy rozważałam zawrócenie, by pomóc przyjacielowi, ale wtedy i mnie zaatakował jeden z lissirów, skacząc na wysokość gardła. Zamachnęłam się nożem, gdyby to było normalne ciało, rozcięłabym mu cały brzuch, a tak spadł na ziemię z ledwie zadraśnięciem, gdy tymczasem drugi lissir wgryzł mi się w stopę. Z krzykiem upadłam na ziemię, jednocześnie broniąc się przed trzecim napastnikiem, który chciał wskoczyć mi na twarz. Stopa pulsowała ogromnym bólem, przed oczami zawirowały mi czarne plamy. Kolejne ataki, w bok i łydkę, tego, który wbił mi swoje zęby w bok, zdołałam zranić na tyle, że uciekł. Podłoga wokoło była czerwona od krwi, ubrudziła też futro kilku lissirom.
Wtem rozbrzmiał niezwykły dźwięk. Przypominał trochę uderzenie dzwonu, lecz zdawał się jednocześnie głębszy, mniej męczący, i miał w sobie subtelną, ledwie słyszalną melodię, jakby uderzało kilka serc, w idealnej harmonii. Pomyślałam, że może takie coś się słyszy podczas umierania, muzyczne światełko w ciemności.
Lissiry zamarły, a dźwięk nadal trwał, obejmując całą komnatę aurą spokoju i bezpieczeństwa. Po sekundzie lissiry znów się poruszyły, jakby otrząsały się z tego nastroju. Zamknęłam oczy, licząc, że dokończą sprawę szybko. Nadal miałam mroczki przed oczyma, ledwo utrzymywałam przytomność. Niespodziewanie poczułam, że rany w stopie, łydce i boku bolą mnie o wiele mniej.
Otworzyłam oczy i ostrożnie oparłam się na łokciu, a niezwykła melodia nadal rozbrzmiewała mi w uszach. Zobaczyłam, że lissiry wylizują zadane mi wcześniej rany, które goją się w przeciągu sekund. Mruczały przy tym cicho, niczym przymilne koty.
- Wszyscy cali? – usłyszałam krzyk Ekira.
- Ja tak! – odpowiedziałam, wstając i rozejrzałam się po sali. Ekir podnosił się z podłogi, też stracił sporo krwi, ale poza tym był cały. Głowy Noelle i Filena wystawały z „garnka", który bujał się lekko – najwyraźniej to on wydawał ten dźwięk, i nie przeszkadzała mu w tym dwójka pasażerów. Filen wyskoczył ze środka, a mina w jednej sekundy zmieniła mu się z radosnej na zasmuconą.
Obróciłam się pospiesznie. Parę kroków za mną nadal leżał Deir, trupioblady, z zamkniętymi oczyma i ogromną raną na boku, która nawet wylizywana przez trzy lissiry jednocześnie ledwie przestawała krwawić. Rzuciłam się w jego stronę, niemal spadając na kolana i drąc sobie do reszty spodnie. Złapałam go za nadgarstek, próbując wyczuć puls. Nerwowo przesuwałam palce po skórze, pewna, że muszę tylko znaleźć to właściwe miejsce, w końcu nawet jeśli trzymam na żyle, to to powinno być trochę niżej lub wyżej...
Gdy poczułam lekkie pulsowanie, niemal zemdlałam z ulgi.
- Żyje! – powiadomiłam resztę. Gdzieś w międzyczasie zebrali się wokół. Ekir i Noelle próbowali wspomóc czarami lissiry.
Deir zamrugał kilka razy i spojrzał na mnie, z wyraźnym trudem utrzymując wzrok w jednym punkcie.
- Boli – jęknął cicho. Spojrzałam na ranę, o wiele poważnieszą niż te, które lissiry zadały mnie, a zapewne i Ekirowi.
- Zaraz przestanie, zabliźnia się dosłownie w oczach – zapewniłam go, zgodnie z prawdą, bo rana już zaczynała się goić. Wokół melodia cichła, ale lissiry pozostawały łagodne, przymilały się, mruczały i kończyły wylizywanie naszych obrażeń.
- To... Dobrze - wymamrotał z trudem Deir. – Nie płacz – dodał. Dopiero teraz zorientowałam się, że po polikach ściekają mi łzy, zresztą tak samo, jak Noelle.
- Jak uruchomiliście ten dzwon? – spytał Ekir Filena. Zrezygnował z czarowania, on i Noelle w bardzo małym stopniu pomagali lissirom.
- Dobiegłem i wskoczyłem do środka, a potem pomogłem wejść Noelle – wyjaśnienia rozpoczął Filen.
- W ostatniej chwili – dodała dziewczyna. – W środku jest jakaś skomplikowana konstrukcja, trochę właśnie jakby dzwonki, w pierwszej chwili zupełnie nie wiedzieliśmy, co z tym zrobić.
- Właściwie, to ja zacząłem szukać jakichś przycisków, a Noelle zauważyła, że w jednym miejscu coś jakby wystająca łezka to złożone ramiona gwiazdy, takiej, jak u szczytu kandelabru w rozarium.
- Przez sekundę miałam dylemat, jak je ułożyć, w różę wiatrów, czy ten twój znak. Ale zdecydowałam się na wzór, który otworzył wcześniej przejście.
- Całe szczęście, bo na drugą próbę raczej nie byłoby czasu – stwierdziłam.
- Co to była za ulga, gdy zadziałało... - westchnęła Noelle.
Deir zaczął się podnosić, z naszą pomocą usiadł. Gdy tylko rana zabliźniła się wystarczająco, uściskałam go mocno, a Noelle od razu dołączyła. Wtedy do szczęścia wystarczyło mi to, że mam ich oboje żywych, tuż obok.
- Przepraszam – odezwałam się, gdy już oderwaliśmy się od siebie. – Przez mój plan o mały włos nie zginąłeś – głos mi się lekko załamał przy ostatnim słowie.
- Nieważne. Lepszego nie mieliśmy – odparł chłopak.
- Czarować wewnątrz kręgu mogliśmy od momentu, gdy ten dzwon się poruszył. Gdybyśmy go wcześniej trafili jedną z piłek, moglibyśmy spokojnie podtrzymać bariery – stwierdziła Noelle. – Ale i tak całkiem dobrze nam poszło.
Deir spróbował wstać, ale nie zdołał utrzymać się na nogach.
- My tu posiedzimy, a wy poszukajcie tam Pierwowzoru, w końcu po coś tu przyszliśmy – zarządziła Noelle, głaszcząc jednego z lissirów, które zrobiły się teraz naprawdę urocze. Nawet te ich czarne ząbki wydawały się całkiem ładne.
Z pomocą Filena weszłam do środka tulipana, Ekir z trudem i pomocą magii, ale poradził sobie sam. Konstrukcja zaskoczyła mnie jedynie wielkością, okazała się zajmować jedynie drobną część przestrzeni. Filen znów zaczął ją dokładnie oglądać, ja i Ekir rozejrzeliśmy się po reszcie wnętrza.
- Tutaj – znalazłam pod stopami niewielką klapkę, ledwie widoczną. Ostrożnie podważyłam ją paznokciem, ponieważ nie miała żadnej rączki. Otworzyła się powolutku.
Sztylet miał ostrze błyszczące fioletem, ale i lekko całą gamą barw tęczy. Kształt smukłego liścia podkreślało wgłębienie na środku, przypominające główny nerw. Rękojeść stanowiła prawdziwe arcydzieło, ażurowa i srebrna, wysadzana kamieniami przypominającymi kolorem klingę i rozsiewającymi refleksy dzięki ogromowi fasetek. Oplatały je drobne metalowe kwiatki, pnącza i ozdabiały motyle, których skrzydła służyły jednocześnie do wzmocnienia powierzchni. Ostrożnie wzięłam w ręce to cudo.
- Jest piękny – stwierdziłam. – Jakiś Muallifi naprawdę się postarał.
- Teraz musimy za jego pomocą uwolnić Stillę. A potem czeka nas rozmowa w wieży Moel – przypomniał mi Ekir.
Zagryzłam wargę. Na moment zapomniałam, że to jeszcze nie koniec, prędzej początek.
Ekir odgarnął mi kosmyk włosów za ucho. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Poczułam, że skoro daliśmy radę zdobyć Pierwowzór, to poradzimy sobie i z yangienem, zwłaszcza, że Ilay wróżyła nam sukces przynajmniej u jednej z czarodziejek.
Filen już wyszedł, z dzwonu wydostałam się więc z pomocą Ekira.
Na zewnątrz zastaliśmy grupkę Noktrinów, zebraną wokół Deira i Noelle. Jeden z nich, którego kojarzyłam z wyprawy do podziemi, trzymał sztylet przy szyi chłopaka. Poza tym byli tu też Idredon, Erinne, Fidea, Mona, Atr, blondyn z poranka, zastępczyni Stilli i jeszcze dwóch mężczyzn. Nie mielibyśmy z nimi żadnych szans. Filen, stojący tuż przy dzwonie, spojrzał na nas bezradnie.
- Brawo, poradziliście sobie z zagadką fontanny dziesięć razy szybciej niż nasza najlepsza grupa, a część z lissirami w odróżnieniu od kilku śmiałków z niej przeżyliście. A teraz grzecznie oddajcie nam Pierwowzór, a ten tutaj podwójny zdrajca może pożyje jeszcze trochę – przemówiła Mona.
Deir potrząsnął minimalnie głową. Ścisnęłam mocniej Pierwowzór w dłoni, wahając się. Dostrzegłam, że Ekir i Erinne uparcie unikają spojrzenia sobie nawzajem w oczy.
- Jakim cudem się przed nami ukryliście? – odezwała się Noelle, podnosząc głowę.
Zastępczyni Stilli, której imienia znów nie mogłam sobie przypomnieć, odparła:
- Istnieją zaklęcia, które pozwalają ukryć znaki duszy. Nawet wcale nie takie trudne.
- Pierwowzór – ponagliła mnie Mona.
- Pod warunkiem, że nas nie ukarzecie – odezwał się za mną Ekir. – A wcale nie tak trudno zniszczyć magiczny sztylet, nawet taki.
- Nie wy tu stawiacie warunki, czy ten chłopak naprawdę musi oberwać, byście pojęli? Może jak oddacie teraz sztylet, kara zostanie złagodzona, ale nie liczcie zbytnio na litość. Zwłaszcza ty, chłopcze, powinieneś doskonale wiedzieć, co ci grozi za zdradę – Fidea podniosła nieco głos. Ekir lekko zadrżał, chyba naprawdę kara za zdradę była okropna.
- Dobrze! – krzyknęłam, gdy mężczyzna trzymający sztylet przy szyi Deira przycisnął mocniej ostrze. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok w stronę tej grupki.
Nagle za mną rozbrzmiała melodia, podobna do tej, która uspokoiła lissiry, ale inna, dynamiczniejsza i mroczniejsza.
- Co...? – Ekir chyba obrócił się w tamtą stronę, ja zamarłam, widząc, że lissiry prężą się i szczerzą czarne ząbki.
Kilkoro Noktrinów zaczęło pytania, ale nie mieli czasu skończyć. Strażnicy Pierwowzoru skoczyli na nich niczym ruda, śmiercionośna fala. Nie atakowali natomiast Noelle, Deira, mnie, Ekira i Filena. Gdy jeden z nich rzucił się na trzymającego Deira Noktrina, ten obronił się trzymanym w dłoni nożem, umożliwiając chłopakowi ucieczkę. On i Noelle podbiegli do nas, bez większego trudu wymijając zajętych walką Noktrinów.
- Spotkamy się ponownie tam, gdzie wcześniej, ja i dziewczyny zajmiemy się Stillą, a wy, jeśli będziecie mieli pomoc Keri i Meri, możecie spróbować odbić Valentine – Ekir właściwie przytoczył nasz wcześniejszy plan, lekko tylko zmieniony przez nieobecność naszych wspólniczek.
- Dobrze – Filen złapał Deira za rękę i pociągnął go w stronę schodów, które znów się pojawiły.
Tym razem w komnacie działały czary, więc Noktrinom walka szła całkiem nieźle. Inna sprawa, że kilkoro, między innymi Erinne i Mona, już się stąd teleportowało.
Ekir złapał jedną ręką moją dłoń, a drugą dłoń Noelle. Poczułam wokół nas powiew wiatru i walczący rozmyli się w moich oczach w jedną pomarańczowobrązową plamę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro