Rozdział 6 - Księgi Welleinów (cz. 1)
- Pójdę do niego – na wpół stwierdził, na wpół zaproponował Deir, po czym skierował kroki w stronę Ekira.
- Nie wierzę – pokręciła głową Noelle – Ta Erinne Semrei ma syna z tym Henrym Petersonem?!
- To wiele wyjaśnia. Podobieństwo skrzydeł, to, co widziałaś w ich ruchach... – powiedziałam.
- Ale nie wyjaśnia, dlaczego podczas poprzedniej wyprawy nie było widać między nimi jakiejkolwiek więzi – zauważyła Noelle.
- Wtedy u Mony... Chyba pierwszy raz w życiu widziałam u Erinne jakieś emocje. A teraz... – mruknęłam, patrząc, jak Deir siada obok Ekira. Ten podniósł na sekundę głowę. Wymienili kilka słów, niedosłyszalnych z tej odległości, a chłopak znów ukrył twarz.
- Co teraz? – spytała Noelle.
- Sama nie wiem – westchnęłam.
- Nie dziwię się – odezwała się Ilay za naszymi plecami. Odwróciłyśmy się gwałtownie. Siedziała na niewielkim stoliku, trzymając w ramionach kota, w którego wyrazie pyszczka wyrażnie widać było pobłażliwe przyzwolenie na takie traktowanie. Kolejny zwierzak leżał u jej boku, od niechcenia myjąc jedną łapkę.
- Ale ty coś wiesz, prawda? – spytała Noelle powoli.
- Coś – uśmiechnęła się lekko dziewczynka. – Ale nie zamierzam powtarzać tego.
Spojrzałyśmy na chłopców. Rozmawiali cicho, ale nie wyglądało na to, by Ekir już się uspokoił. Nawet nie znając całej sprawy, nie dziwiłam się mu.
- Zostawmy ich na chwilę. Chyba obiecałam wam posiłek, prawda? – Ilay uściskała kota, którego mina mówiła „Ale na to już się nie umawialiśmy!".
Noelle zmarszczyła czoło. Wiedziałam już, że w regionie, z którego pochodziła, kobiety uważa się za zdolne jedynie do prania, gotowania i innych takich. Naturalną koleją rzeczy z jej dość buntowniczym charakterem było znienawidzenie wszelkich czynności gospodarczych, zwłaszcza, że akurat na to mogła sobie w Setrionne spokojnie pozwolić.
- I jest jeszcze coś, co chcę pokazać wam dwóm – dodała Ilay.
- Niech będzie – burknęła Noelle.
Ilay krzyknęła do chłopaków, powiadamiając ich o oficjalej części naszych zamiarów.
- Dobrze! - odkrzyknął Deir.
Zeszlyśmy po drabinie, a Ilay poprowadziła nas między pólkami, aż doszłyśmy do niewielkich drewnianych drzwiczek, w których tylko ona zmieściła się bez schylania.
Ostrożnie podniosłam głowę, słysząc za sobą westchnienie Noelle. Znalazłyśmy się w miejscu, które dawniej musiało być skryptorium – na środku stało kilka drewnianych pulpitów, z których lewej strony wychodziły metalowe, ozdobne stojaki, wygięte lekko w stronę blatów, nad którymi wisiały, przytrzymywane z góry okuciami przypominającymi płatki kwiatu, kule jasnego światła, niczym małe słońca. Na niektórych pulpitach leżały otwarte księgi, których pisanie przerwano w połowie, na wszystkich nadal błyszczały w miękkim świetle ciemne kałamarze, a obok nich barwne pióra z stalówkami przymocowanymi do końców. Wokół jednak tętniło życie zupełnie innego rodzaju – nie spokojne skupienie przepisujących księgi, a codzienny rozgardiasz kuchni. Po pomieszczeniu krążyły niewielkie, wysokości mojej lub Noelle twarzy istotki podobne do ludzi, z sporymi motylimi skrzydłami. Fruwały z różnymi sprzętami i produktami w małych dłoniach. Pod ścianami stały półki wypełnione garnkami, kubkami, patelniami, innymi naczyniami i sztućcami – po części ludzkich, po części znacznie mnejszych rozmiarów. Duży wiklinowy kosz wypełniały niewielkie bułki i bochenki, w kącie stał na trójnogu nad magicznym, niedymiącym ogniem sięgający mi gdzieś do pasa sagan, z którego unosiła się smużka dymu i przyjemna woń. Niedaleko był rożen, a nad nim obracał się kawał mięsa, wprawiany w ruch przez kilka istotek. Na stołach rozstawionych z boku krajano na drobniutkie kawałki warzywa i owoce, gdzieś z boku dekorowano ciasto lukrem.
Oglądałyśmy to wszystko oczarowane przez jakieś pięć sekund, po czym te stworzenia – inny gatunek wróżek? Elfy? – rozpierzchły się na wszystkie strony, chowając się pod co większymi naczyniami, w szafkach i innych zakamarkach z okropnym piskiem.
- Strasznie są płochliwe – westchnęła Ilay – nastawiałam je na wasze przybycie, ale i tak... No, koniec krycia się! Zaraz sobie posiłek przypalicie – zauważyła rzeczowo i kilka istotek wychynęło z sagana – pewnie ze względu również na gorąc. Podleciały do nas ostrożnie, mówiąc coś piskliwie, w pełnym dziwacznych głosek języku.
- Jeszcze większymi, niż tchórzami, są łakomczuchami – odezwała się do nas Ilay.
Na to opuścił swoje kryjówki jakiś tuzin stworzonek, z minami, które wyglądały na wysoce obrażone.
- Daj spokój – uśmiechnęłam się leciutko. – Są rozsądne, jeszcze nas nie znają.
Spojrzały na nas milej i nieco się ośmieliły. Ilay pogratulowała mi lekkim uśmiechem.
- To teraz chyba mogę was sobie przedstawić. Oto Inwadi, dusze książek. Niegdyś zajmowały się drugim archiwum, tym, które przejęli teraz Noktrini. W przeciwieństwie do Welleinów jedzą, i to sporo. Powiedziałam im już, że mają przygotować cztery większe porcje. A to są Noelle i Elise, nasi goście z zamku. Uczennice.
Inwadi coś zaświergotały.
- Mówią, że miło was poznać.
- Nam też jest miło – powiedziała Noelle. – A czy każda książka ma taką Inwadi?
- Nie – uśmiechnęła się lekko Ilay – tylko te z duszą.
Jedna z Inwadi usiadła obok nas na najbliższym z pulpitów.
- Nie przyrządzają niczego w jakiś nieodpowiedni dla was sposób, z czegoś niewłaściwego? – spytała Ilay.
- Na moje oko, nie – odparłam.
- No, to kuchenne sprawy załatwione – oceniła Ilay wesoło. – Możemy się zająć tą ważniejszą. Tu obok urządziłam sobie sypialnię, jakoś milej jest przy tym ich gwarze, niż w pustych dawnych kwaterach Welleinów.
Poprowadziła nas przez drzwi z boku pomieszczenia do niewielkiego pokoiku. Stały tu łóżko, obok komoda, a całą ścianę zajmował regał z książkami. Ilay przykucnęła przy najniższej półce.
- Gdzieś tu ją odłożyłam... Sekundkę... – mruknęła.
- Pustawo tutaj – stwierdziła Noelle.
- Ale przynajmniej mam towarzystwo. Inwadi bywają całkiem rozsądne, nawet jeśli na to nie wyglądają. O, jest! – wyciągnęła oprawiony w srebrzyście błyszczącą tkaninę tom.
- Co to? – zainteresowałyśmy się równocześnie.
- Ciebie powinna szczególnie zainteresować – rzekła Ilay, podając książkę Noelle. Zerknęłam przez jej ramię na okładkę. Widaniał tam ciemny napis „Znaki duszy – teorie, odczytywanie, znaczenie".
- To o tym... Co widzę? – Noelle prawie upuściła tom.
- Tak. Ale nie licz na zbyt wiele, znamy głównie rozmaite teorie, przypuszczenia i niepewne rozważania. Niewiele wyłuskasz z tego faktów – westchnęła. – Wielu ważnych rzeczy nie wiem, choć czuję, że bardzo by się wam przydały. Nawet tego, kim są właściwie Noktrini.
- Ekir pewnie wiem, czym jest – skrzywiła się Noelle. – Ale raczej nie będzie chciał nam tego zdradzić.
- Nadal stoi po przeciwnej stronie. Choć przydałby się nam taki sojusznik...
- Zaufałabyś mu? – spytała Noelle.
- Pewnie zaraz chłopaki zaczną nas szukać – zmieniłam temat. – Chodźmy już do nich. – Zdjęłam z ramienia torbę i rzuciłam jej, by miała gdzie odłożyć książkę.
- Racja – przyznała Ilay, o której na chwilę kompletnie zapomniałam.
***
Ekir i Deir milczeli, siedząc parę metrów od siebie. Przynajmniej Ekir się uspokoił, ale nie wyglądało to dobrze.
- Chyba już czas na te wyjaśnienia, które nam obiecałaś – rzekł sucho, gdy weszłyśmy na atresolę. Nadal siedział, tylko podniósł głowę.
- Jeszcze nie. Muszę jeszcze coś sprawdzić i przygotować, potrwa to parę sekund, a i tak obiad jest prawie gotowy. Wyjaśnię wam wszystko, co wiem, przy nim, jak obiecałam.
- Uważam, że powinnaś przekazać jedynie mi to, czym chcesz kupić dalsze trwanie na jawie, bez uśpienia. Reszcie nic nie mów – odpowiedział chłopak tak spokojnie, że aż się zdumiałam, że ta sama osoba panikowała przy punkcie przekształceń, a jeszcze wcześniej najpewniej się mnie bała.
- Co takiego?! – krzyknęła Noelle.
- Zrozum, że chwilowo nie masz nad nami władzy. Właściwie, to my mamy nawet przewagę liczebną – poparłam ją spokojnie, choć to władcze stwierdzenie też mnie zdenerwowało.
- Nie chodzi o przewagę. Chodzi o to, że jestem idiotą i chyba was trochę polubiłem, a wy akurat pchacie się w prawdziwe niebezpieczeństwo.
- Niebezpieczeństwo to niezła nazwa na określenie stania przed wielkim potworem z masą macek bez broni i dostępu do magii. A, przecież to już się stało... – Noelle teatralnie urwała głos.
- Skończcie oboje – poprosił Deir, ale oboje go zignorowali.
- Nie przewidzieli tego. Nie chcą nikogo skrzywdzić – Ekir mówił tak, jakby sam siebie próbował przekonać. Ale wyczuwałam, że nie da się wyprowadzić z błędu – wtedy byłby, przynajmniej w swoim mniemaniu, skazanym na porażkę buntownikiem i zdrajcą. I nie byłoby to wcale głupie mniemanie.
- Tu pewnie masz rację. Ale to dlatego, że wszystkich spoza waszego grona traktujecie jak rzeczy, a nie ludzi! – Noelle była coraz bardziej wściekła.
- Spokojnie. To, co powiem, powiem przy wszystkich – oświadczyła Ilay. Jeden z kotów ocierał się o jej nogi. – Może już przysiądziemy przy tych stolikach – skinęła głową na dwa, otoczone sześcioma fotelami.
- Niech będzie – zgodził się się Deir.
Usiedliśmy, ja z Noelle po jednej stronie, a z Ilay po drugiej, Noelle między mną i Deirem, a Ekir, oddzielony pustym fotelem od Ilay, obok niego.
- Uspokoiliście się już wszyscy? – spytała.
- Przekonałem się, że nic nie wyskóram – westchnął Ekir.
- Co za refleks – mruknęła zjadliwie Noelle.
- Nie zaczynajcie – powiedział Deir.
- O, już są – Ilay klasnęła w dłonie i wskazała na jeden z korytarzy między półkami, z którego wyleciało stadko Inwadi z talerzami i garnkami. Od dawna nic nie jedliśmy, więc posiłek zdawał się pachnieć anielsko.
Kiedy Inwadi doleciały do nas, okazało się, że smakuje równie dobrze. Na chwilę spór między nami zniknął, zakryty potrzebą posilenia się. Ale szybko wrócił.
Ekir, gdy tylko pochłonął talerz gęstej zupy i trochę pieczonych ziemniaków, zainteresował się Inwadi, które nadal latały nad stołem, donosząc kolejne talerz. Złapał jedną z nich w obie dłonie i szybko przesunął palce tak, że znalazła się w mocnym uścisku, z unieruchomionymi kończynami i podniesioną jednym kciukiem brodą.
- Zabawne zwierzątko – stwierdził, obracając ją. – Pomagają ci tutaj? – spytał Ilay, która chwilę wcześniej wróciła ze swoich krótkich przygotowań.
Inwadi zniknęły pod garnkami, poduszkami i za książkami na regałach. Nasza trójka wstrzymała oddech. Ilay błysnęło oko.
- Nie, nie pomagają. Prędzej to ja pomagam im. Więc lepiej natychmiast ją puść!
- Dobrze, dobrze – Ekir rozsunął palce, a Inwadi usiadła obok Ilay. - Ale przecież każdy wie, że tylko większe istoty mogą posiadać ludzki rozum i tacy przedstawiciele dzikich ludów jak te tu...
- Możesz skończyć z tymi oczywistymi faktami, które nawet nie są faktami? – spytała Noelle.
- Ona ma rację – wtrącił Deir. Ja pokiwałam głową.
- Zresztą, one nawet nie należą do dzikich ludów. Zarówno Welleini, jak i Inwadi, to przedstawiciele ludów umysłu, istot o zupełnie innej naturze – wtrąciła Ilay.
- To może w końcu czas na te wyjaśnienia? – spytał Ekir, zmieniając temat. – Przepraszam – dodał ugodowo, i najwyraźniej już coś zaczynał rozumieć, skoro zwrócił się do siedzącej obok Ilay Inwadi.
- Lecz wcześniej musimy coś ustalić – Ilay pogłaskała kota, który zamruczał. – Dowiesz się wiele na interesujący cię temat, i jeszcze parę dodatkowych rzeczy. Ale niczego, co zdradzę, nie masz prawa przekazać dalej.
- A oni mogą? Ciekawa sprawiedliwość – uśmiechnął się ironicznie Ekir.
- Nie udawaj, że nie wiesz, jaka jest różnica – odezwał się spokojnie Deir.
- Wiem – uniósł lekko brew, teraz z bardziej szczerym uśmiechem. Naprawdę marzyłam, by pogadać z Deirem o tym, jak się dogadują. – Przyrzekam, że nikomu nawet nie zdradzę, że tu byłem – dodał.
- Doskonale – z promiennym uśmiechem Ilay wstała i wzięła z pobliskiej półki dwie książki, jedną z początku, jedną z końca, a jedną z środka, nieco bliżej końca. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na fakt, że cały ciąg książek miał identyczną grubość i oprawę z granatowej tkaniny.
- To kroniki Setrionne. Odnotowane jest tutaj każde pierwsze pojawienie się tu lub narodziny i ostateczne opuszczenie lub śmierć wszystkich istot świadomych, które pojawiły się w tym miejscu. W kolejności pierwszego pojawienia się lub narodzin.
Podała mi pierwszy tom, otworzyłam na samym początku.
Mitrail Terevi Ess – alea, cisowy ród, 01.01.1 – 03.11.61
Fellei Donovi Rei – indri, cisowy ród, 01.01.1 – 01.12.45
Gdryin Vettei Nea – indri, cisowy ród, 01.01.1 – 02.07.31
- Czas jest notowany od pojawienia się pierwszej istoty inteligentnej – kilkorga przedstawicieli cisowego rodu, którzy powstali dzięki wykiełkowaniu nasion tego drzewa, już i tak ewoluującego w stronę świadomości przez specyficzne tutejsze warunki, na glebie pełnej pierwotnej magii. A, indri to stare określenie mężczyzny, a alea – kobiety...
- Sztuczki i fałszerstwo. Przecież was wtedy jeszcze tu nie było – przerwał Ekir.
- Udało nam się stworzyć kroniki aż do pierwszych dni – Ilay nie przejęła się oskarżeniem. – Wedle tego, co odtworzyliśmy, potem pojawiają się członkowie kalinowego plemienia i pajęczarek oraz królowych pajęczysk, w podobny sposób. Kolejne ludy pojawiają się tu przechodząc z innych zakładek lub w też wykształcają się, niekiedy z krzyżówek. Tak wkraczają tu pierwsi ludzie, gdzieś w trzecim tomie, trzysta lat po pojawieniu się Mitrail – a około tysiąc sto lat temu, powiem od razu. Na początku odbyła się bitwa i zaczął konflikt, ale wkrótce udało się powstrzymać walkę, dzięki ślubowi dowódcy owych ludzi i jednej z nimf. Wśród ludzi pojawiali się w kolejnych pokoleniach też czarodzieje żywiołów, najpewniej ktoś przyniósł ich geny, które rozbudziły się w tak pełnym czarów miejscu. Zakładka rozwijała się, nawiązano połączenia z sąsiednimi, rozwijała się cała ich sieć – opowiadała Ilay spokojnie. – Aż pojawiliście się wy – skinęła głową na Ekira i podała nam kolejny tom.
- Od sto piątej strony.
Otworzył tam książkę Deir.
Fida Doreis, indri, Loinen, 21.08.802 – 12.12.860
Stilla Nanti, alea, Loinen, 21.08.802 – 23.09.1001
Ogreon Vihir, indri, Loinen, 21.08.802 – 11.03.804
Jeszcze wielu Loinen przybyło tego dnia i w ciągu kilku następnych – zajmowali miejsce aż do trzysta siódmej strony.
- Loinen? W życiu nie słyszałem tej nazwy – stwierdził Ekir.
- Wtedy już żyliśmy tu. Pióra nagle zaczęły śmigać, odnotowując tyle pojawień się, ilu nigdy nie było, jednak to był mały światek kilku Zakładek. Wszyscy głowili się, co oznacza „Loinen" i w jakich celach owe istoty tu przybyły. Wkrótce się dowiedzieliśmy. Przypominali łudząco czarodziei żywiołów. A cel... Zerknijcie na daty opuszczenia Setrionne lub śmierci.
Zerknełam znów na dziewięćdziesiątą stronę. Prawie wszystkie daty kończyły się na coś między 802 a 804 – a konkretnie datą przybycia Loinen i 11.03.804, którego to dnia zmarło lub odeszło aż pięć osób z tej strony. Wiele dat dzikich istot i przedstawicieli ludów umysłu nie miało drugiego członu.
Uśpieni...
- Czyli ta Stilla, o której mówiła Pajęczarka... Nie ma jej tu od 860... A to oznacza, że nasza Stilla ma tylko po niej imię – stwierdziłam.
- Choć i tak przeżyła dwieście lat – zwróciła uwagę Noelle.
- 11.03.804 licząc od pojawienia się pierwszych przedstawicieli cisowego rodu, odbyła się decydująca bitwa. Główne siły starły się przed zamkiem, wówczas ludzką siedzibą. Odbyły się też potyczki w lesie i w wielu załamaniach Zakładki, gdzie kryły się osady różnych gatuków. Zniszczono praktyczne wszystkie. Podobno w jednym momencie mało brakowało, by obrońcy zwyciężyli główną walkę, gdy zmienił stronę jeden z dwóch najsilniejszych wojowników Loinen. Strona dwieście siedemnasta.
Noelle przewróciła karty. Wśród licznych Loinen wyróżniały się dwa nazwiska bez drugich dat – nadal żywi!
Gergit Salmoe, indri, Loinen, 22.08.802
Maelnid Salmoe, indri, Loinen, 22.08.802
- GS i MS! – wyrwało się Deirowi.
- Bracia. Maelnid przeszedł na stronę obrońców już przed tą bitwą. Starli się z Gergitem w pojedynku, który toczył się nad polem walki, większą siłę wykorzystali, niż pewnie cała reszta razem wzięta. Lecz to Gergit wygrał, a na Maelnida rzucił jakieś zaklęcie, które sprawiło, że ten po prostu zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Wkrótce potem bitwa zakończyła się sukcesem atakujących, wszyscy ludzie i czarodzieje zginęli, a reszta obrońców została uśpiona. Nietrudno się domyśleć, kim jest teraz Gergit – ukrywając się za inicjałami i maską, został Władcą. Większość Noktrinów podejrzewa, że już parę razy przekazywana była ta rola, ale brak drugiej daty temu zaprzecza. Jest jednak jeszcze jeden Władca, kobieta, ukryta podobnie – MS. Z jednej strony, są to inicjały Maelnida, ale ciężko uwierzyć, by Gergit przekazał taką wladzę zdrajcy. Zwłaszcza, że jest jeszcze kobieta, która idealnie nadaje się do tej roli, a nawet na oczach całego zamku zniknęła za maską. Malżonka Gergita.
Mejadea Cini, alea, Loinen, 22.08.802 – 26.09.900
- Sęk w tym, że ona już nie żyje, a Maelnid wedle księgi tak. A Mejadea była powierniczką między innymi kluczy do lochów, Pierwowzoru, pierwszego z sztyletów pozwalających podróżować między światami. Wykuł go jeden z Muallifi, niewielkich stworzeń podobnych do gnomów, mistrzów kowalstwa. Z pewnością dalej pracują gdzieś w lochach lub jakimś załamaniu Zakładki. Jednak żaden nóż nie dorównuje Pierwowzorowi, który posiada jeszcze inne zdolności. Zaginął jednak, właśnie w 900. Dopiero teraz natrafiono na trop.
- Szukali go... I daję głowę, że w Sali z posągami była wskazówka – wymsknęło mi się.
Ilay pokiwała głową.
- Sporo wiesz – rzucił Ekir. – Może pokażesz nam swoje imię w jednej z tych ksiąg.
- Oczywiście – Ilay kiwnęła głową i wyciągnęła jeszcze jeden tom. – Kiedy Welleini ruszyli do bezpośredniej walki, prawie pod koniec, gdy na nic już była nasza pomoc w zwiadzie, tradycyjnie zostawili najmłodszą zdatną do tego osobę do pilnowania archiwum, ostatniej ostoi, jaka nie została zniszczona w walce. To byłam ja. A wiedza... zaraz wyjaśnię, nie plączmy już zupełnie wszystkiego.
Sama pokazała nam odpowiednie karty.
Ilay Ibrari, alea, Welleini, 11.03.784
- Rozwijamy się zupełnie inaczej niż wy. Nie mogę nawet przełożyć, w jakim byłam lub jestem wieku w waszej kalkulacji.
- Byłam jedną z nielicznych osób, które uniknęły złapania. Teraz, po wstrząśnieniu, jakie wywołał yangien, jest nas więcej, ale niestety reszta Welleinów uśpiono głęboko w tych podziemiach i tam nic się nie zmieniło.
- A nas tu znajdziesz? I naszą Pajęczarkę... – Noelle urwała, zerkając na Ekira.
- Nawet nie wiecie, jakie to dziwne, słuchać tych fałszywych historyjek i sekrecików. Ale mówcie, doczekam tego, co mnie interesuje – oparł się wygodniej w fotelu.
- I tego z kolei nie uznasz za historyjkę – zauważyła Ilay. – Jeszcze jedna ważna sprawa. Historię Setrionne opisywała wam już Pajęczarka, ale w o wiele bardziej urywanej wersji. I nic dziwnego, bowiem przebywała tu ledwie półtora roku.
- Co takiego? – spytałam jednocześnie z Deirem.
- Tutaj – Ilay otworzyła tom z przybyciem Loinen, gdzieś pod koniec. – Pojawia się niewielka grupka różnych dzikich i umysłowych istot i jeden z Aerignaquater, jak kroniki nazywają czarodziei żywiołów.
- A właściwie dlaczego pojawiła się nazwa „Noktrini"? – zainteresowała się Noelle.
- Obok Loinen było też trochę czarodziei, a niektórzy się do nich przyłączali. Potrzebna była zbiorowa nazwa. W każdym razie, zerknijcie na tę grupę.
Janira Driffil, alea, Maeriqani, 15.05.803 – 11.03.804
Fiddi Wekren, alea, kalinowe plemię, 15.05.803 – 07.11.803
Deon Corra, indri, zmiennokształtni, 15.05.803 – 04.04.804
Moilla Vendre, alea, Kreatti, 15.05.803 – 11.03.804
Hondir Oggir, indri, Taerone, 15.05.803
Cellea Azuri, alea, pajęczarka, 15.05.803
Keron Sinnil, indri, Aerignaquater, 15.05.803
- Mam powody, by być pewna. Cellea to wasza pajęczarka. Grupa wpadła w ręce Noktrinów, a potem część z nich pojawiła się wśród walczących, a odpowiednie grupy twierdziły, że byli z nimi od zawsze. Oni to potwierdzali, nie wiedząc, skąd przybyli. Być może posłużyli za mimowolnych szpiegów, nadal nikt nie pojął, co się właściwie stało. Ważna zagadka, choć wyjątkowo trudna.
- Cellea. Ładne imię – stwierdziłam, zagryzając wargi. Miałam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję się nim do niej zwrócić.
- Nie mogę sobie wyobrazić żadnego wyjaśnienia – Deir myślał praktyczniej.
- Wróćmy do przegranej bitwy – przerwała Ilay, odkładając jednocześnie księgi na półkę. - Po niej pojawiają się tylko imiona Loinen i Aerignaquater, ci drudzy zwykle na osiem-dziesięć lat. Ci pierwsi czasem na nawet dwieście, rekord to dwieście dwadzieścia.
Otworzyła w odpowiednim miejscu ostatnią księgę. Na stronie, oddzielone różnymi nazwiskami, znalazłam blisko góry jedno z ważniejszych.
Noelle Sammea Litnaer, alea, Aerignaquater, 23.02.1095
A dalej:
Deir Agnei, indri, Aerignaquater, 18.10.1095
- Mnie... Mnie tu nie ma – wykrztusiłam. – A powinnam być pod czternaście, sześć...
- Właśnie. Nikt tego dnia nie pojawił się tu po raz pierwszy. Jedyne wyjaśnienie to to, że byłaś tu wcześniej.
- W takim razie da się gdzieś wyszukać moje imię... – zaczęłam ze zmarszczonym czołem.
- Nie do końca. Problem w tym, pod jakim imieniem się występuje. Prawie zawsze księgi wybierają to najbardziej znane, ale niekiedy są wyjątki. Ty pewnie takim wyjątkiem jesteś.
- Ale i tak... Jak mogłam dostać się wcześniej do Setrionne? Musiałoby to być we wczesnym dzieciństwie, ale... To jakiś absurd! – krzyknęłam. Mój umysł zupełnie się zawiesił. Gdyby teraz spytać mnie o imię, pewnie odpowiedziałabym „nie wiem".
- Spokojnie – Deir opiekuńczym gestem pogłaskał mi rękę. Noelle po prostu wstała, usiadła obok mnie i przytuliła mocno.
- Dowiemy się, co to wszystko znaczy. Zobaczysz – szepnęła mi do ucha.
- Wiem... Ale nie podoba mi się to. Figurowanie pod innym imieniem i datą... To jakbym przestała być po części sobą. A ta nowa część wygląda na przerażająco wręcz ważną. To tylko przeczucie, pewnie głupie... – kompletnie się rozkleiłam.
- Wcale nie takie głupie – odezwał się nagle Ekir współczująco. – Panowanie nad yangienem to ogromna moc, a to wszystko wskazuje na to, że nie pojawiłaś się tu przypadkiem. Ktoś miał powody, byś tu trafiła. I dość możliwości, by przenieść cię tu na jakiś czas we wczesnym dzieciństwie z jakichś niejasnych powodów.
- Faktycznie – przyznałam rację tym argumentom. – A skąd ta zmiana nastroju? – dodałam niepewnie.
- Mówiłem, że was trochę polubiłem – uśmiechnął się nieśmiało i znów wrócił ten chłopak, w którym widziałam na przyszłość sojusznika... I kolejnego przyjaciela. – A ja jakie mam nazwisko – Semrei, Peterson, czy Korkt? Obstawiam pierwsze, skoro Henry porzucił Erinne przed moimi narodzinami, a do rodziny Korkt trafiłem trochę po nich.
Ilay przewróciła kilka kartek.
- Doskonale zgadłeś. Ale nie pomyślałeś jeszcze o czymś – imieniu.
Alei Kerit Semrei, indri, Loinen, 12.07.1083
- Alei... – powtórzył cicho Ekir. – To teraz wreszcie wyjaśnisz, jakim cudem...
- Jasne. Choć niewiele wiem – Ilay znów odłożyła księgi na półkę i wyciągnęła kartkę papieru. – Te wszystkie imiona są w czterech różnych księgach, więc nie chce mi się ich wyciągać.
Odczytaliśmy kolejne imiona, choć już chyba wszystkim kręciło się od nich w głowie.
Erinne Semrei, alea, Loinen, 30.01.1002
Moel Semrei, alea, Loinen, 23.03.1045
Henry Peterson, Aerignaquater, 13.12.1060
Stella Nimue, Aerignaquater, 29.10.1072
- Stella Nimue? – zdziwiłam się. – Czy tak na początku nazywała się Stilla?
Ilay kiwnęła głową.
- Ona ma dziewięćdziesiąt sześć lat! – wyrwało się Noelle, pod adresem drugiej z naszych upartych rywalek.
- A Stilla trzydzieści sześć. Obie dobrze się trzymają. No, chyba że Stilla też miała przedwczesną wizytę w Akademii, jak zapewne ja...
- Raczej nie. Niewiele mi się udało dowiedzieć o tym, co działo się w Setrionne prawie szesnaście lat temu. Najpierw trzeba się cofnąć dalej, do 1080 roku. Wtedy Erinne bierze jako mentorka uczennicę, Stellę. Ta zmienia nazwisko na cześć rodu, który ją przyjął, a imię na takie, które nosiła jego najsłynniejsza członkini - buńczucznie. Jest w tym wszystkim jeszcze młodsza siostra Erinne, Moel. Dwa lata później pojawia się Henry Peterson i właśnie w tym momencie wszystko się rozpada – Moel zostaje złapana na spiskowaniu przeciw Władcom i oficjalnie stracona, lecz kroniki jasno mówią, że pozostawiono ją przy życiu. Erinne wyrzeka się mentorowania Stilli, najpewniej wtedy zaczął się ich konflikt. I zaczyna się zadawać z Petersonem, który znika, gdy dowiaduje się o tym, że będzie miał syna. Gdy wraca mu rozum po paru miesiącach, była narzeczona nie chce go znać. Wkrótce oddaje dziecko rodzinie przyjaciela, Trevesa Korkt. Tylko tyle udało mi się dowiedzieć na temat.
- A ten człowiek, który przybył tu z yangienem? – spytałam.
- Nie został zapisany, ale wiem, kim on był. Kereonem Sinnil, tym Aerignaquater, który przybył tu w grupie razem z Celleą i innymi. Wiem też, że był trzymany w uśpieniu w pobliskiej Zakładce i uciekł – szesnaście lat temu.
- W tym samym czasie, w którym skłóciły się Stilla i Erinne, ukarano Moel, a jej siostra zaszła w ciążę – stwierdziłam.
- Niezła awantura musiała mieć miejsce – ocenił Ekir tonem zupełnie nie pasującym do swobodnej uwagi.
- To wszystko. Niczego więcej nie mogę wam powiedzieć, bo sama nic ponad to nie wiem.
Opadła na fotel, pogłaskała kota i zajęła się skubaniem brzegu bluzki. Znów wyglądała jak zwykła dziesięciolatka.
- I my liczyliśmy na jakieś odpowiedzi – westchnęła Noelle. – Same nowe pytania.
- Ja mam parę punktów zaczepienia. Jest jak badać rodzinne tajemnice, teraz, gdy się o nich dowiedziałem – ocenił Ekir. Pochylił na chwilę głowę. – A wam życzę powodzenia. Może kiedyś będziemy się mogli uznać za przyjaciół... Niemożliwe, ale mam na to nadzieję.
- My też – odpowiedział Deir.
Pomyślałam, że naprawdę chciałabym wiedzieć, co się dzieje w głowie tego chłopaka. Na koniec naszego pobytu tutaj najwyraźniej odzyskał rozum. I to nagle.
- Jest jeszcze coś – przerwała moje rozmyślania Ilay. – Mam tu dwa źródła informacji. Jednym z nich są te kroniki, cały czas uzupełniane. Drugie daty pojawiają się w zamkniętych książkach, a resztę informacji zapisuje w kolejnych tomach specjalne pióro. Jest jeszcze księga Setrionne, którą już widzieliście. Pokazuje różne sceny mające miejsce w Zakładce. Z przeszłości, obecnej chwili, przyszłości mniej i bardziej prawdopodobnej. Może w ten sposób odpowiadać na pytania, ale, niestety, kiepsko mi wychodzi wykorzystywanie jej. Dlatego mam takie szczątkowe informacje na niektóre tematy. Ale zawsze, gdy ktoś spoza archiwum pierwszy raz je odwiedza, powinien spojrzeć do księgi, by zobaczyć jedną wizję, którą chce mu pokazać księga. A jeśli jest to grupa, to ogląda te wizje razem, ale nie wiedząc, która jest czyja. I to właśnie możemy jeszcze zrobić.
Mówiąc to, Ilay wróciła do stołu z księgą, którą już raz dla nas otworzyła, i przewróciła kilka kart.
- Gotowi? – spytała.
- Gotowi – zgodziłam się, a reszta przytaknęła.
Podeszliśmy i znów zagarnęła nas atramentowa czerń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro