Rozdział 2 - Szklany sojusz
- Wiecie, właśnie do mnie dotarło, że zdołaliśmy wymknąć się z zamku - stwierdził Deir.
- Nie ciesz się. Pewnie ten gigantyczny pająk wykorzystał część mocy yangiena i na jakiś czas osłabił zaklęcia - Noelle spojrzała na mnie pytająco, a ja pokiwałam głową.
- Racja, teraz powinno być gorzej. A ja naprawdę nie czuję się na siłach, by znów coś zrobić z tą kulą. Pamiętacie, gdzie jest przejście do zamku? - spytałam, obejmując się rękoma, po raz pierwszy tej nocy czując dotkliwie chłód - dotychczas zbyt byłam zajęta lękiem, podnieceniem, zagubieniem... To ostatnie chwilowo nadal mi doskwierało, choć w dosłowniejszym znaczeniu.
Noelle spojrzała na mnie uważnie. Racja, zawsze miała wyśmienitą orientację w terenie.
- Czyli traficie. Bo wiecie, może lepiej będzie jeśli ja pójdę osobno - po chwili stania z przymkniętymi oczami w stanie absolutnego skupienia udało mi się przemienić w kunę. Na sekundę spanikowałam, otoczona kłębami jasnego niegdyś, ale teraz brązowawego od kurzu i błota materiału, po czym wysunęłam się przez rękaw.
- W sumie niezły pomysł - powiedział Deir, a Noelle podniosła moją koszulę nocną. - Zawsze to mniejsza szansa na przyłapanie nas wszystkich. Chłopak wziął jeszcze klucz.
Rozdzielenie się wydawało mi się całkiem niezłym pomysłem z jeszcze jednego powodu - ciepłe futerko natychmiast przywróciło mojemu ciału odpowiednią temperaturę. Przemknęłam obok nóg przyjaciół w swoistym pożegnaniu, po czym pomknęłam w stronę zamku. Zmysły zaczęły mi się zmieniać na bardziej zwierzęce, dominacja wzroku zmniejszyła się na rzecz dotyku i zapachu. Liście szeleściły, a miękka ziemia uginała się lekko pod poduszeczkami na łapkach. Wszystko stało się większe - małe roślinki zaczęły sięgać mi aż do pyszczka, a drzewa zdawały się gigantami, uwięzionymi w pancerzach kory i usidlonymi korzeniami.
Pobiegłam w stronę zamku, przebijając się przez kępy paproci, łaskoczących wilgotnymi liśćmi i przeskakując wystające korzenie. Leśne zapachy z wilgotną nutą poranka przepływały wokoło, razem z prądami powietrza, które wyczuwałam dzięki wibrysom. Dobiegłam do ściany niskiej przybudówki i wdrapałam się na dach po błyszczącym ciemną zielenią bluszczu. Jeszcze krótki sprint po lekko omszałych dachówkach zaniedbanej części zamku i dotarłam do dziury, którą zdarzało mi się wykorzystywać. Przecisnęłam się przez wąski otwór i znalazłam się na podłodze strychu. Przemykałam kolejnymi szparami, przejściami i dziurami po strychu, aż doszłam do miejsca, w którym mogłam w miarę bezpiecznie przejść przez wentylację do skrzydła dziewcząt. Wsunęłam się do stworzonego chyba przez szczury tuneliku i przetruchtałam kilka kroków, po czym wybiegłam na korytarz.
Trach! Wpadłam na kratę, a próbując wycofać się, trafiłam na kolejną.
Wylądowałam w klatce.
***
Wyzywałam się w myślach od najgorszych, gdy ktoś, kogo kunimi zmysłami nie potrafiłam nawet rozpoznać, podniósł klatkę. Przeszliśmy przez kilka korytarzy, schody, znów kilka korytarzy, jakiś pokój, kolejny korytarz, aż w końcu dotarliśmy do niewielkiego pokoiku, chyba sypialni. Kuliłam się w kącie klatki, gdy ktoś rzucił ją na łóżko. Czyli na pewno sypialnia.
- Ubierz się - zdołałam połączyć dźwięki w głoski, sylaby i słowa. Umysł z przerażenia coraz bardziej przestawiał mi się na zwierzęcość.
Człowiek, jak zdołałam wreszcie rozpoznać, jakiś mężczyzna, wyszedł z pokoju, a dwie lub trzy sekundy później z cichym kliknięciem otworzyła się klatka. Zaklęcie opóźnionej reakcji, pojęłam, zmuszając mózg do działania.
Rozejrzałam się wokoło, wychodząc z klatki. Wibrysy donosiły o prawie całkowitym braku prądów powietrza, węch nie wyczuwał niczego z innej strony niż szpara pod drzwiami, a oczy. Pułapka doskonała, przynajmniej dla mojej obecnej formy.
Przemiany z człowieka w zwierzę jest o wiele łatwiejsza od przemiany ze zwierzęcia w człowieka. Jak to zwykle bywa - łatwiej w coś wejść, niż wyjść. Usiadłam na pościeli i przymknęłam powieki, starając się zająć jedynie przemianą, odciąć od zmysłów, które u zwierząt są o wiele istotniejsze niż u ludzi. Dość długo trwało, nim zdołałam w końcu stworzyć w umyśle odpowiedni wizerunek siebie i dostosować do niego całą swoją postać - ostrożnie, bo nie miałam ochoty skończyć jako kunołak.
Zamrugałam, próbując się przyzwyczaić do długich włosów na głowie, smukłych palców i ciała w zupełnie innych proporcjach. Zmieniłam pozycję na nieco bardziej ludzką. Zmysły, jak zawsze u mnie po przemianie, szalały, przez co potrzebowałam trochę czasu, by znaleźć niewielki stosik złożonych w kostkę ubrań i jakoś je włożyć.
Ledwo skończyłam, gdy znów otworzyły się drzwi. Pospiesznie poprawiłam sweter i spojrzałam na dwóch mężczyzn - zwalistego bruneta i smuklejszego czarnowłosego, którego znałam z mojego pierwszego wspomnienia o Setrionne. Wzdrygnęłam się lekko, jakbym znowu miała nóż na gardle.
***
Poprowadzili mnie do niewielkiego gabinetu, zupełnie mi nieznanego. Grube zasłony z mięsistej, ciemnoniebieskiej tkaniny otaczały spore okna z widokiem na jezioro, pod jednym z nich stało biurko, za nim wyglądający na wygodny fotel, a przed nim krzesło, które ja zajmowałam. Wokoło stały mocne regały zapełnione księgami i kilka stolików, a na nich wszelkiej maści dziwaczne, fantazyjne drobiazgi, a może przyrządy z metalu i szkła. Zwłaszcza te szklane przyciągały wzrok, zdawały się łapać światło i rozsiewać je wokoło licznymi fasetkami, a odbicia pokoju w nich skręcały się, wiły i rozciągały. Kilka takich bibelotów było też na biurku i z rozbudzoną nieoczekiwanie ciekawością przyglądałam się kryształowemu posążkowi drapieżnego ptaka, chyba orła. Jako kuna i tuż po przemianie lubiłam błyskotki, zawsze miałam wrażenie, że wtedy widzę każdy rozszczepiony promyk. Nagle drzwi z boku pokoju otworzyły się i do środka weszła kobieta.
Miała długie, czarne włosy, które splecione w cienki warkocz opadały na plecy. Ubrana była w szare spodnie i granatową tunikę, a przy jej twarzy błyszczały kolczyki z przezroczystymi, lekko tylko zielonymi kryształkami oprawionymi w srebro. Próbowałam sobie przypomnieć jej twarz, aż w końcu mój nadal oszołomiony po przemianie umysł podsunął odpowiednie informacje. To musiała być Stilla Nanti. Mało znana nam postać, jedna z osób, które czasem pojawiły się gdzieś na korytarzu, z raz czy dwa zastąpiły jakiegoś nauczyciela podczas lekcji i nikt dokładnie nie wiedział, jak są ważne. Mogli to być dowódcy. I mogli to być podrzędni pomagierzy. Choć ona pasowała raczej do pierwszej kategorii.
Stilla skinęła głową obu mężczyznom, siedzącym usiadła przede mną i spojrzała wnikliwie w moje oczy. Czułam, że mam naprawdę poważne kłopoty. Miała coś hipnotyzującego w tym spokojnym wzroku.
- Tak więc, Elise. Mamy kryzys, atak na szkołę, a ciebie łapiemy nocą, ewidentnie po wypadzie poza zamek. I co mamy o tym myśleć? - spytała.
- Nie mam pojęcia, co się stało - wymamrotałam. - Normalnie poszłam spać i nagle obudziłam się w środku lasu. Było zimno, więc się przemieniłam. Było też widać zamek, więc wiedziałam, dokąd iść. Jakoś znalazłam szparę w przybudówce i dotarłam do tego korytarza. Chyba mnie ktoś opętał - zakończyłam relację i potarłam skroń, pod którą czułam tępe pulsowanie.
- Zgrabna opowiastka - uśmiechnęła się lekko kobieta, przesuwając palcem po łabędziu, na którego wcześniej spojrzałam. Figurka rozjarzyła się lekko, roztaczając wokół blask, płynący po smugach i załamaniach w rzeźbieniu. - Ale nieprawdziwa.
Spoglądałam dalej na orła. Pięknie. Po prostu pięknie.
- Mam szansę dowiedzieć się, jak wyglądała naprawdę twoja wycieczka poza zamek? - wyrwał mnie z zawieszenia głos Stilli.
Zagryzłam wargę, bijąc się z myślami. Jeśli nic nie powiem lub znowu skłamię... Nawet nie chciałam o tym myśleć. Jeśli opiszę wszystko, wydam Pajęczarkę i Bóg wie, kogo jeszcze. Postanowiłam milczeć. Stilla westchnęła cicho i rozejrzała się po gabinecie. Wzięła z jednego ze stolików szklaną kulę na złotym stojaku, ozdobionym misternie ukształtowaną z metalu gałęzią winogrona. Pogłaskała ją powoli. A mój umysł nawet w takim stanie, w jakim wtedy byłam, potrafił zaskoczyć i wyprodukować jakiś wniosek na temat pokazu, który mi chwilę temu dała. Parę sekund temu rozgrywał się przede mną wybitny czar z zakresu magii okiełznanej. Wykrycie kłamstwa, czegoś tak ulotnego? Po kilku słowach? A co teraz?
Stilla znów usiadła i wsunęła mi w dłonie kulę, pokrytą teraz delikatnymi, ledwie widocznymi smugami błękitu, niebieskiego i srebra. Nagle smugi zaczęły wirować i skręcać się, a następnie przybrały barwy czerwieni i pomarańczu.
- To już wiemy. A teraz... - mruknęła pod nosem Stilla. Zastanawiałam się, czy nie spróbować upuścić kuli, ale byłam pewna, że byłoby z tego więcej problemów niż pożytku.
- Aua! - pisnęłam, gdy nieoczekiwanie kula zrobiła się gorąca, jakby była z rozgrzanego do białości żelaza. Kula wyślizgnęła mi się z rąk, ale zamiast stoczyć się na podłogę, podniosła się kilka centymetrów wyżej i osiadła bezdźwięcznie na stojaku.
Oczy Stilli błyszczały dziko.
- Strażniczka... To my mamy strażniczkę.
Jęknęłam cicho, patrząc wystraszona na poparzone dłonie. Stilla zrobiła niewielki ruch dłonią w stronę niewielkiego pudełeczka, za którego przezroczystymi ściankami była zielonkawa maść, ale cofnęła rękę.
- Skończmy te gierki. Wiemy, że masz gdzieś yangien, kulę z ognia za ścianą z czystej magii szkła. Wplątałaś się przez nią w jakieś wydarzenia w lesie, być może atak, być może co innego, niespecjalnie nas to teraz interesuje.
Aż podniosłam głowę. Klan Setrionne, od niedawna znany mi również jako Noktrini, nie chce czegoś wiedzieć?
- Tak więc, ustalmy fakty. Ty masz yangien i być może nawet potrafisz się nim posługiwać. My mamy władzę nad tym zamkiem i wami. Uwierz, grozi nam wszystkim wielkie niebezpieczeństwo, może coś już wiesz. Proponuję ci umowę - ty pomożesz nam w rozwiązaniu kilku spraw, a my pozwolimy ci spędzić najbliższy czas w miejscu innym niż głębiny lochów Setrionne.
Znowu. Znów groźba tortur. Lekko skuliłam poparzone dłonie. Z jednej strony nie podobała mi się myśl o współpracy z Klanem, z drugiej - po przykładzie pajęczycy wiedziałam, że niebezpieczeństwo naprawdę grozi nam wszystkim. W dodatku udział w rozwiązaniu jakichś spraw mógł się okazać dobrą okazją do wybadania, w co tak naprawdę jesteśmy wplątani, a także ucieczki. Ale ta reakcja Stilli... Jakbym była ich jedyną nadzieją... Nieopatrznie mi to ujawniła, ale czy ja mam dość odwagi, by to wykorzystać?
- Spróbujmy inaczej - Stilla podniosła kolejny ze swoich przyrządów, tym razem gładko wyszlifowaną płytkę ze szkła, przypominającą lusterko. Położyła ją między nami na biurku, a ja po chwili zaczęłam dostrzegać obrazy - śpiącą Meri, Deira i Noelle tłumaczących się w jakichś innych pokojach, Keri czytającą coś i wyraźnie zdenerwowaną...
Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięści. Zapiekło.
- Dobrze! - jęknęłam. Coś wymyślę, gdy się połapię w sytuacji, ale jeśli jawny bunt ma tyle kosztować...
- Doskonale - uśmiechnęła się przerażająco pogodnie Stilla. - Już jutro powinniśmy zbadać jedno miejsce, a yangien będzie tam potrzebny. Dołączysz do naszej niewielkiej grupy interwencyjnej - przysunęła w moją stronę pudełeczko z maścią - posmaruj sobie dłonie. Szybciej minie ból.
Nałożyłam na wnętrze dłoni maść, pachnącą miętą, jaśminem i wrzosem. W pierwszej chwili piekło tak, że prawie krzyknęłam, ale po sekundzie pojawił się kojący chłód.
- Ale... Skoro się zgadzam, to możemy zapomnieć o kłopotach tej nocy, prawda? Cała nasza trójka - odezwałam się, przypominając sobie o Deirze i Noelle. Jeśli ten obraz był prawdziwy to mogło być z nimi krucho. A teraz, kiedy Stilla była podniecona sukcesem, miałam szanse coś na niej wymóc.
- Jasne - odpowiedziała bez namysłu. Westchnęłam w duchu z ulgą, gdy posłała kogoś z taką wiadomością. - Czyli wiesz o nich? - dodała z lekką ironią w głosie.
- Zauważyłam ich w tym zwierciadle. I domyślałam się, że pójdą mnie szukać - odparłam nieco zbyt pospiesznie. Stilla tylko się uśmiechnęła, poprawiając ułożenie swoich magicznych urządzeń.
Pomyślałam o tej grupie interwencyjnej. Zapewne poślą takich ludzi, którzy zajmują się sprowadzaniem do Akademii nowych uczniów. Zdążyłam już zauważyć, że są to zwykle grupy bardzo wobec siebie lojalne. W dodatku dość brutalne. Myśl o zostaniu z nimi sam na sam, nawet przy byciu bardzo istotną strażniczką yangiena, nie była zbyt miła.
Stilla wpatrywała się we mnie z namysłem. A ja zaczęłam pojmować, na co się właśnie zgodziłam, że moim najgorszym problemem wcale nie będą towarzyszący mi Noktrini. Najgorsza będzie świadomość, że prawie bez oporu zaczęłam im pomagać.
- Hmm... I wiesz, skoro ci twoi przyjaciele gotowi są za tobą pójść w takie kłopoty, to chyba dołączymy ich do naszej małej ekspedycji - nagle Stilla wyrwała mnie z rozmyślań. I kompletnie zaskoczyła. Potrzebowałam dłuższej chwili, by pojąć, że planuje dla Noelle i Deira rolę zakładników.
***
- A wy? - spytałam Noelle, gdy byłyśmy już wszystkie cztery w sypialni, niestety zamknięte. Przed chwilą skończyłam relację z rozmowy z Stillą i nadal nie wiedziałam, co w tym czasie działo się z Noelle i Deirem.
- Właściwie dopiero teraz rozumiem, co się stało - stwierdziła dziewczyna. - Złapali nas kawałek za przejściem. Najpierw wszystko wyglądało naprawdę kiepsko - powtarzali nam, że na serio sobie nagrabiliśmy, przeszukano ze dwa razy, grozili - wzdrygnęła się lekko. - Resztka szczęścia, że twoją koszulę zostawiliśmy w tunelu, więc choć z niej nie musieliśmy się tłumaczyć. Próbowali z nas wyciągnąć, co robiliśmy na korytarzu, nie wiem jak Deir, ale ja wymyślałam jak najprościej - w środku nocy okazało się, że zniknęłaś, szukałyśmy cię, ja poszłam po Deira. Okazało się, że najwyraźniej zaklęcie osłabiono nie tylko na naszych drzwiach, ale na wszystkich, więc przeszukaliśmy trochę okolice zamku, ale później nas złapali, gdy wracaliśmy. Nie uwierzyli, pojawiły się aluzje do lochów i w ogóle, a potem ktoś przyszedł, odbyła się krótka rozmowa za zamkniętymi drzwiami i... Nagle okazało się, że dadzą nam spokojnie drugą szansę, nic się nie stało, choć mamy tego absolutnie nie powtarzać, wiem, to brzmi idiotycznie, ale cytuję... Biedny Deir pewnie nadal zastanawia się, co się stało.
Spojrzała ponuro na drzwi, znów zamknięte na cztery spusty.
- Zgodziłam się na współpracę - mruknęłam. Nie podobała mi się myśl o tym, do czego planuję się posunąć. A jeśli uratuję Noktrinom skórę? I dzięki mnie będą mogli dalej się zajmować swoimi ciemnymi sprawkami?
- Nie miałaś wyboru - odezwała się Keri.
- Miałam. Powinnam była protestować, odmawiać... Ale zbyt mi na was wszystkich zależy. I Noelle, co z kluczem?
- Zabrali nam go - bezradnie wzruszyła ramionami. - Ale najwyraźniej tylko prawowity właściciel klucza może go wykorzystywać i mieć dostęp do jego Zakładki.
- Czyli jesteśmy od siebie zależni... - stwierdziłam cicho. - Niestety, ja od nich bardziej. Do tego jeszcze ciebie i Deira chcą w to wciągać - objęłam się rękoma.
- Poradzimy sobie - Noelle uśmiechnęła się dzielnie. Meri przysunęła się do niej i objęła ją lekko.
Nagle usłyszałyśmy chrobotanie pod podłogą.
- Słyszałyście? - Keri podniosła głowę znad kartki, którą zapisywała wypracowaniem na temat zjawisk pogodowych w Zakładkach.
- Tak... - Noelle rozejrzała się z niepokojem.
Chrobotanie stawało się coraz głośniejsze z sekundy na sekundę. Lampa zaczęło lekko drżeć, a my poderwałyśmy się z łóżek i parapetu.
- Mówiłyśmy o czymś...? - zaczęła Meri, urywając i biorąc głęboki wdech, gdy deska pod jej stopami drgnęła. Zeskoczyła z niej natychmiast, ale fragment podłogi wrócił na swoje miejsce.
- Chyba nie - powiedziałam - rozglądając się z niepokojem.
Chrobotanie ucichło tak nagle, jak się pojawiło. Zostało kołatanie mojego serca i nasze ciężkie od niepokoju oddechy.
- No nie, to nie może tak być... - mruknęła pod nosem Keri.
Nagle Meri wydała cichy okrzyk, wpatrując się wielkimi oczami w jedną deskę, która powoli się podniosła. W dłoni Noelle pojawił się natychmiast błękitny płomień. Wielkimi oczyma obserwowałyśmy, jak spod deski wypełza... Wielki pająk, którego ciemne ciało ozdobione było białą trupią czaszką.
- Pajęczarka - westchnęłam z ulgą, ale moje serce natychmiast znów przyspieszyło. Przecież jak ktoś nas teraz przyłapie...
Pajęczak przemienił się w kobietę o dwóch parach rąk, której ciało pokrywało coś na kształt kombinezonu z gęstego ciemnego włosia jak u tarantuli. U bioder wydłużało się nieco, tworząc krótką spódnicę. Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się dobrze Pajęczarce - jej ciemnym ustom, lekko przyczernionym czubkom uszu i błyszczącym oczom. Z pewnością nie pasowała do żadnego kanonu piękna, a jednak taka była - piękna, obdarzona dziką elegancją i promieniująca świadomością, że może naprawdę wiele. I to ona jeszcze niedawno błagała mnie o pomoc? Bezradna, jeśli dobrze zrozumiałam, męczona z jakiegoś powodu przez pajęczycę? Nagle znów odzyskałam otuchę.
- Witajcie - uśmiechnęła się lekko do Keri i Meri, które wpatrywały się w nią zupełnie zszokowane - jednak co innego jest tylko słyszeć wcześniej o kimś takim jak Pajęczarka, a co innego widzieć ją po raz drugi.
- Witaj - spróbowałam odwzajemnić uśmiech. Kiepsko mi to wyszło.
-Musiałaś tak nas nastraszyć? - spytała Meri, odzyskując rezon. - Znaczy... Musiała nas tak pani nastraszyć?
Pajęczarka zaśmiała się cicho, ale z życzliwością. Meri za to drobiła nogą w podłodze.
- Musiałam. Niestety, nie znalazłam żadnego wystarczająco dużego przejścia i musiałam je sama stworzyć wraz z innymi mieszkańcami pajęczyska. I nie nazywaj mnie panią, proszę.
- Na pewno nikt tego nie wykryje? - mina Keri zdradzała sceptyzm.
- Zadbałam o to. Niestety, mam słaby dostęp do yangienu, ale wystarczający, by na chwilę osłabić zabezpieczenia.
- To wyjaśnij nam teraz wszystko! - poprosiła Meri.
- Z wszystkim to może być problem - w oczach Pajęczarki błysnęły ogniki rozbawienia. - Ale mogę wam opowiedzieć moją historię. Powinna nieco rozjaśnić mroki tajemnic otaczających Setrionne - usiadła na parapecie, a za nią odbijały się lekko ciemniejsze i błękitniejsze, lecz i tak przepełnione ciepłem i blaskiem, jaki ma tylko jasno oświetlony pokój wokół ciemnej nocy.
- Słyszałyście w ogóle kiedyś o pajęczyskach i pająkach Trottei?
- Nie - odparłyśmy chórem z Keri.
Pajęczarka przymknęła oczy, szukając odpowiednich słów, by zacząć - widziałam to wyraźnie na jej twarzy.
- Istnieje pewien mit, znany dawniej wśród ludu tej i kilku sąsiednich Zakładek, nim dostali się oni do prawdziwych światów i zaczęli przyjmować ich wiarę. Według niego przed wiekami, gdy jeszcze ciemność pokrywała całą ziemię, a pierwsze lasy dopiero wyrastały, boginię Trottei zaatakowały dziwaczne istoty, przypominające nieco jaszczurki, lecz bez nóg i z rozwidlonymi językami. Obroniła ją przed nimi pajęczyca, a szybko dołączyły do nich inne. Trottei nagrodziła je, pozwalając im porozumieć się ze sobą i stworzyć pierwsze pajęczysko, a pierwszą pajęczycę nagradzając rolą królowej grupy. Lecz pozostałe pająki szybko stały się zawistne o nią, uhonorowaną bardziej niż inne. Jedynie cztery z nich broniły królowej, gdy reszta brutalnie zaatakowała, zabijając ją. Już miały rzucić się na ich obrończynie, gdy wkroczyła między nie wściekła Trottei. Ukarała pająki, zamieniając je z indywidualnych osobowości w bezimienne robotnice, jak u mrówek lub pszczół. Najdzielniejsza z czterech pajęczyc została nową królową, a Trottei powiększyła ją, by mogła z łatwością sobie poradzić z niebezpieczeństwami. Podarowała jej także rozum i świadomość wystarczające, by mogła rządzić pajęczyskiem. Trzy towarzyszki drugiej królowej zostały pajęczarkami - pół ludźmi, a pół pająkami, dbającymi, by oba te ludy trwały ze sobą w zgodzie.
Na ułamek sekundy zamilkła.
- Ale dlaczego opowiadasz takie stare historyjki? - zdziwiła się Noelle.
- Cierpliwości, dojdę do tego. Tutejszy lud, kiedy myślał jeszcze, że jest jedyny, opowiadał takie "historyjki", jak to nazwałaś, o wielu tutejszych istotach. O chochlikach żyjących w głębokich tunelach pod Setrionne i sąsiednimi zakładkami. Drobnych wróżkach, przemykających tu między drzewami niczym iskierki. O cisowym rodzie, wysokich i nieco przypominających elfy istotach, które w obliczu niebezpieczeństwa zamieniały się w krzewy. Były tu też istoty o mniejszej świadomości, niezwykłe zwierzęta - wiwerny, półprzezroczyste, przypominające wielkie jaszczurki lizzeiry... A także wiele, wiele innych. Ta Zakładka była tylko częścią dość dużego systemu, prawdziwego małego świata, choć z czasem stała się jego sercem.
- A co, jeśli nadal jest częścią tego systemu? Opanowanego przez Noktrinów? - wymsknęło się Keri.
- Możliwe. Nawet bardzo możliwe. Niestety, dalsza część tej historii jest... Bardzo mętna. To już moje czasy, ale wspomnienia mam pokrętne, sprzeczne, niejasne... Wyraźnie ktoś w nich majstrował.
Spojrzałam na nią ze współczuciem. Nie wyobrażałam nie wiedzieć, co w moim umyśle jest prawdą, a co ułudą.
- Żyliśmy gdzieś na granicy Zakładki... Ukrywając się, uciekając... - Pajęczarka pochyliła głowę, z trudem wymawiając kolejne słowa... - Mam wrażenie, że to my byliśmy temu winni, zaatakowaliśmy bezbronnych ludzi... Ale to takie sztuczne wrażenie... A może tylko to sobie wmawiam, próbując oczyścić sumienie, sama nie wiem... Wtedy przyjaźniłam się z królową pajęczyska, byłyśmy sobie naprawdę bliskie... Aż kolejny atak okazał się o wiele większy niż wszystkie poprzednie... Myśleliśmy, że już po nas... - prawie szeptała. Nagle podniosła głowę i nadal spoglądając na ścianę w okiennej wnęce, zaczęła mówić głośniej. Wszystkie drgnęłyśmy.
- Walka wrzała, wydawała się beznadziejna i nagle wszystko zniknęło, pozostała tylko ciężka cisza. Znalazłam się w ciemnej, malutkiej przestrzeni. Powoli pojęłam, co się stało - Noktrini uśpili nas, wykorzystując nasze moce do własnych celów. Na początku ten spokój był nawet przyjemny, ale sama nie wiem, jakim cudem później nie oszalałam. Aż w końcu obudziliśmy się. Nieoczekiwanie i niektórzy, na szczęście prawie w tych miejscach, w których zasnęliśmy podczas walki. Prawie natychmiast zaczęło się na nas ponowne polowanie, ale w ogólnym chaosie mnie i królowej udało się uciec. Jeszcze tej nocy udało nam się odkryć, że zaklęcie złamał, przypadkiem lub nie, yangien, będący w posiadaniu jednej z uczennic szkoły, która tu powstała. Pokłóciłyśmy się. Ona nie chciała słyszeć o spoufalaniu się z ludźmi, miałyśmy przechwycić kulę, której moc jako istoty wyjątkowo wyczulone i obeznane z dziką magią mogłyśmy trochę wykorzystywać, uwolnić swoich i wybić wszystkich ludzi. Nawet nie potrafię się temu dziwić, po tych latach snu... Ja miałam inne, łagodniejsze plany, a ona niestety była silniejsza. Wiecie, jak się skończyło, pozbyła się mnie i tylko przekonywała, że jeśli się do niej przyłączę...
- Ten nasz czar nie powinien zadziałać aż tak... - wymamrotała Noelle.
- Wiem - Pajęczarka wróciła do spokojnego, rzeczowego tonu - Niestety, jesteśmy czułe akurat na twoją moc żywiołu. Deir tylko trochę wspomógł to zaklęcie. A zrobiliście to, co wtedy było najlepsze. Ona nie była już sobą. A my mamy teraz naprawdę paskudne położenie. Noktrini mają yangien, opanowują sytuację.
- Nie powinniśmy byli tu wracać - stwierdziłam, zastanawiając się, dlaczego Pajęczarka w ogóle wypuściła nas z lasu.
- Naprawdę? Uwierz mi, nic nie da się zrobić, nie będąc w Setrionne. To miejsce to zapewne serce terenów Noktrinów i jeśli można gdzieś coś przeciw nim zdziałać, to tu. A śladów żadnego ataku wykryć nie mogę, więc na pomoc raczej nie możemy liczyć. W dodatku mogliby zrobić to samo, co teraz - po prostu cię zaszantażować.
- Rozumiem - odpowiedziałam, ale i tak czułam się trochę oszukana. Z drugiej strony, Pajęczarka pewnie tylko udawała, że wtedy podjęła jakąś sensowną decyzję - nie w takim momencie...
- W każdym razie, teraz budzi się dawne Setrionne. A jego część przez ten cały sen mogła naprawdę się zmienić. Chciałam, żebyście o tym wiedzieli. - Pajęczarka zamieniła się znów w pająka i zniknęła w szparze podłogi, pozostawiając nas z odpowiedziami, i kolejnymi pytaniami, które rodziły.
***
Gęsta pajęczyna niczym kokon oplata mi ciało, lecz czuję, że nie wyjdę z niej jako motyl. A może będę motylem, natychmiast schrupanym przez pająka. Drżę. Pomocy. Pomocy. Pomocy. Słyszę to słowo w głowie przy każdym uderzeniu serca, a one następują coraz szybciej, i szybciej, jak w rytmie afrykańskiego bębna podczas strasznego rytuału...
***
Wzięłam głęboki, chrapliwy oddech, próbując odsunąć od siebie zwoje spoconej kołdry. To sen. To tylko zwykły koszmar, jakich wiele już miałam. Nic strasznego. Wyplątałam się z zwojów rozgrzanej pościeli i podeszłam do okna. Gdzieś na obrzeżach nieba dostrzegałam ciepłe barwy wschodu słońca i błękitne jak niezapominajki niebo, ale większość widoku zajmował ciemny granat, upstrzony migotliwymi gwiazdami, przypominającymi rozsypane kryształki. Uśmiechnęłam się do nich. Wydawały się majestatyczne i spokojne, w końcu dla nich nieważne jest, czy jest jeden świat, czy osiem - mają swój kawałek kosmosu, z którego promieniują światłem i ciepłem. Nie muszą zgłębiać jego natury.
Obróciłam się od okna i zamarłam. Miałam przed sobą na jasnoniebieską, wpół przezroczystą kobiecą postać. Długie, proste włosy opadały jej na plecy, skromna staroświecka sukienka opadała do połowy łydki. Biło od niej delikatne światło, które zdawało się rozpływać w mroku.
Mój mózg natychmiast stwierdził, że w tysiącach książek, które tu przeczytałam, nie było nigdy wspomniane ani słowem o duchach. O kilku rodzajach widm owszem, lecz żadne z nich nie przypominało człowieka. Kolejna nowość, o której nic nie wiem.
Ciemne oczy wpatrywały się we mnie, a drobne usta eterycznej dziewczyny poruszyły się, jakby chciała coś powiedzieć. Usłyszałam tylko świst wiatru gdzieś w oddali.
- Spokojnie. Nie skrzywdzę cię - powiedziałam odruchowo. Wyglądała na śmiertelnie przerażoną, ale po sekundzie uspokoiła się. Wystawiła w moją stronę ręce, ułożone tak, jakby trzymała w nich wodę. I nagle zobaczyłam wodę, przelewającą się jej przez palce i znikającą w ciemności.
Szukałam w głowie jakichś słów, które mogłabym wypowiedzieć, aby jej nie wystraszyć. Dziewczyna skinęła na mnie głową, woda nadal wypływała z spomiędzy jej dłoni. Powolutku, ostrożnie stawiając każdy krok, podchodziłam do niej jak do motyla, którego bałam się spłoszyć. Podłoga zdawała się przez moment nieskończoną przestrzenią, a czerń nocy wokół nas otulała tak, że zaczynała dusić.
Stanęłam przed dziewczyną. Spoglądała na mnie dalej, a ja w sekundzie olśnienia pojęłam, dlaczego jej twarz wydawała mi się jednocześnie znajoma i nieznajoma.
Miałam przed sobą młodszą o lata Erinne Semrei.
Młodziutka Erinne chyba wiedziała, co pojęłam. Nagle odsunęła się, obróciła na pięcie i po prostu zniknęła, w błysku błękitnego światła.
***
Podczas śniadania panował gwar i hałas. Ja, Deir i Noelle praktycznie rzuciliśmy się na jedzenie po nocnych przeżyciach. Noelle próbowała jeszcze objaśnić przebieg nocnych wydarzeń Deirowi, uznając, że głośny posiłek to doskonała okazja, a ja zostawiłam ją z tym wyzwaniem i zajęłam się jedzeniem. Moja kolej na objaśnianie przyjdzie, jak opowiem o duchu - uznałam nieco samolubnie. Jednak spałam tylko chwilami między wpadnięciem w pułapkę pajęczej królowej, rozmowami ze Stillą i Pajęczarką oraz spotkaniem z duchem, i musiałam odzyskać siły choć w sferze posiłków.
Jeszcze raz przemyłam twarz wodą ze szklanki. Tylko to pozwalało mi nie zasnąć na siedząco. Noelle powoli skończyła urywaną relację. Podziwiałam Deira, który zdawał się pojmować, co mówi, i zadawał sensowne pytania.
- Skończyłam. Reszta nocy normalna, już wyczerpał się limit - zakończyła Noelle.
- Wcale nie - westchnęłam.
- Żartujesz - pokręciła głową Noelle - To już zbyt wiele.
Opowiedziałam o duchu.
- Erinne jako młoda dziewczyna? Nie potrafię sobie tego wyobrazić - stwierdził Deir. Noelle przytaknęła.
- Skoro to duch... Widzieliście ją dzisiaj? - spytała.
- Nie... - odpowiedzieliśmy powoli i chórem.
- Ale to może być przypadek. Jej często długo nie ma - dodał Deir, "pożyczając" trochę wody z mojej szklanki i wykorzystując ją podobnie jak ja.
Noelle szturchnęła biedaka tak, że przewrócił szklankę, a woda rozlała się po stole. Jakaś przytomna dziewczyna z mojej grupy sprawiła, że szybko wyparowała, ale zrobiła to nieco zbyt szybko, tak że wylądowaliśmy w kłębach pary.
Przez te kłęby, dosyć efektownie, przedarła się do nas jedna z grup sprowadzających do Setrionne nowych uczniów - tym razem nieznana mi nawet z widzenia. Deir jednak najpierw wbił nienawistne spojrzenie w szklankę, a dopiero po przybraniu z pewnym trudem pokerowej miny podniósł wzrok na nadchodzących ludzi.
- Dzień dobry - Noelle wzięła na siebie ciężar rozmowy, przecierając oczy.
- Dzień dobry. Mieliśmy was powiadomić, że wkrótce ruszamy... Ale chyba przełożymy to o parę godzin i damy się wam przespać - powiedział dosyć niski brunet, , odgarniając mokre włosy z twarzy.
- Wspaniale - uśmiechnęłam się aż na myśl o łóżku, a potem gdy dotarło do mnie, co będzie później, nadal nie potrafiłam nie doceniać paru godzin snu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro