7: Dzień z ojcem (cz 2)
01.05.2018r.
Dennael usiadł na miękkim fotelu i przymknął powieki, gdy ciepłe promienie słońca padły na jego twarz. Zbliżał się powoli zachód, ale w Lorien było jeszcze całkiem jasno i przyjemnie. W sam raz aby chwilę rozkoszować się ciszą i spokojem po ucieczce od bardzo wścibskich i bardzo zainteresowanych jego życiem (szczególnie przyjaźnią z Elrondem) kobiet.
Był już dosyć zmęczony, ale nie chciał jeszcze spać.
Lubił patrzeć na panoramę lasu. W Rivendell robił to zawsze przed zachodem. Uspokajało go podziwianie wierzchołków drzew, które opromieniały ostatnie pasma dziennego blasku. Później, zanim zrobiło się ciemno, wycofywał się do komnaty i zapalał świece przy łóżku, aby w spokoju zasnąć w towarzystwie jej delikatnego, dzielnego płomyka.
- Powinienem zadzwonić do Elronda - uznał, sięgając do kieszeni po swój telefon. Zanim jednak zdążył zadzwonić... Elf z Lorien tak po prostu wylądował na "tarasie" przylegającym do przydzielonego mu pokoju gościnnego.
- Dobry wieczór, synu Maedhrosa! - Haldir uśmiechnął się lekko. - Jak podoba ci się pobyt u nas? - zapytał zainteresowany.
- Podobałby mi się jeszcze bardziej gdybyś przyszedł zadać to pytanie od strony korytarza i zapukał do drzwi - stwierdził, z niepokojem marszcząc lekko brwi.
- Późno już, pomyślałem, że w ten sposób nie obudzę innych gości Lorien - wyjaśnił, uśmiechając się ciągle szeroko... Jakby w ogóle nie został skarcony w pewien sposób za swoje zachowanie.
- Cóż... Dzisiejszy dzień był bardzo miły i jutrzejszy także się tak zapowiada - odpowiedział oszczędnie. - Właśnie dzwoniłem do przyjaciela, dlatego prosiłbym żebyś się już... Stąd zabrał do swojego domu? Bracia na pewno się martwią - chrząknął cicho. - Nie sądzę żeby lubili jadać wieczorny posiłek bez ciebie. W rodzinie lepiej, prawda?
- Aż tak jestem tutaj niemile widziany?
Dennael przygryzł mimowolnie policzek, bo naprawdę nie lubił być nieuprzejmy, ale w sytuacji, w której Haldir tak po prostu skoczył sobie na taras wieczorem... Nie dało się zachować cierpliwości i grzeczności!
- Przykro mi, ale o tej godzinie nie są mi miłe odwiedziny nawet najbliższych przyjaciół - uciął rozmowę. - Dobrej nocy - życzył i wycofał się do pokoju, zamykając za sobą ozdobne drzwi składające się w większości ze szkła.
Oczywiście, że gości lubił o każdej porze, zwłaszcza przyjaciół, ale musiał się jakoś pozbyć Haldira. Nie podobało mu się to, że elf tak go naszedł.
To było niegrzeczne, w złym guście i gratis bardzo niepokojące, chociażby dlatego, że się tak naprawdę ani trochę nie znali. Nie łączyło ich nic poza krótkim spacerem przez las i przedstawieniem się.
Wybrał numer Elronda i uniósł komórkę. Mężczyzna odebrał niemal natychmiast.
Rozmowa z nim wydawała się najlepszym sposobem na zakończenie tego męczącego dosyć dnia.
Elrond zawsze wiedział co powiedzieć żeby było to uspokajające i nawet czasem zabawne (chociaż osobiście naturalnie się do tego drugiego nigdy nie przyznawał).
***
Thranduil myślał, że oszaleje.
Był wieczór, późny. A tymczasem nie otrzymał ani chwili wytchnienia od swojego ojca, który nie odstępował go nawet na krok i nie miał najmniejszej nawet szansy dopaść swojego telefonu. Chciał porozmawiać z Legolasem! Musiał się upewnić czy jego synek jest bezpieczny, czy Arwena na pewno ma na niego oko, czy wziął rzeczy na zmianę, zjadł kolację, unikał kłopotów...!
Na pewno istniał sposób, aby dowiedzieć się gdzie był i co robił Legolas!
Inny niż użycie telefonu.
Od rana Oropher ostrzegał każdego, kto pojawiał się w pobliżu z komórką, że ma ją schować albo pożałuje.
Zdecydowanie zbyt wielu pamiętało Orophera i słuchało go.
Zdecydowanie nie fair było, że ci, którzy nie kojarzyli jego ojca i nie mieli nawet cienia podejrzeń co do tego jakim był wcielonym diabłem, także byli mu posłuszni!
- Powiedz, czy nie jest miło pobyć tak razem? - odezwał się niespodziewanie starszy, siedząc obok niego na tarasie i patrząc na usiane gwiazdami niebo. - Uwielbiam patrzeć na nie z tobą, Thranduilu. To takie wyjątkowe...
- Powinieneś mówić takie rzeczy komuś innemu - stwierdził, przełykając ciężko ślinę.
- Legolasowi? Tak, z nim też lubię patrzeć na gwiazdy - mężczyzna pokiwał głową, wyciągając rękę i niespodziewanie obejmując go. Tak po prostu. - Rodzina to bardzo ważna rzecz. Dobrze ją mieć i mieć dokąd czasem wrócić z wojaży na końcu świata - oznajmił.
- Tak - mruknął, bo nie miał pojęcia jak powinien odpowiadać na dziwne, przesadnie tkliwe jak na jego gust, rozważania.
- Powiedz, Thranduilu. Jak bardzo nienawidzisz swojego ojca?
- Co?
- Jak dużym jestem dla ciebie ciężarem? - uprościł. - Gdy do ciebie dzwonię zbywasz mnie, prezenty ode mnie chowasz na dnie szafy, a gdy wracam do Mirkwood żeby spędzić z tobą czas - uciekasz albo próbujesz się mnie szybko pozbyć.
- To... To nie tak - wyjąkał, bo poczuł się nagle okropnie winny. Usłyszał to pytanie i zrobiło mu się głupio. Nie chciałby żeby Legolas ukrywał się przed nim i udawał, że nic ich nie łączy, a tymczasem robił coś takiego Oropherowi... Który był teraz z nim na tarasie i opierał mu głowę na ramieniu, patrząc w gwiazdy. Dawniej, gdy był małym chłopcem siadali na ławce, która stała teraz za ich plecami. Oropher mówił o przeszłości albo legendach i wierzeniach elfów, siedząc i patrząc na niebo, a on leżał z głową opartą na jego kolanach; słuchał.
Był wtedy jeszcze takim małym Thranduilem, który uwielbiał swojego tatę. A później Oropher zaczął się zmieniać... Zaczął robić się coraz dziwniejszy, coraz bardziej skomplikowany... Ale przecież kochał go wciąż tak samo. Gdyby tak nie było, nie staliby na tym tarasie i ojciec nie trzymałby go przy sobie.
Skomplikowane.
- Skoro nie tak... To jak? Proszę, wyjaśnij mi, Thranduilu - jego głos był taki miękki, proszący. Jakby był małym chłopcem, a nie dorosłym, potężnym mężczyzną!
- Po prostu... Zachowujesz się tak dziwnie - wymamrotał zakłopotany. - I ja już nie wiem czy wciąż jesteś moim ojcem, czy szaleńcem, który myśli tylko o swoich szaleństwach... Byłeś królem, a teraz... Teraz włóczysz się z Gil-Galadem jak wieśniak, znikasz, nie dajesz znaku życia, przysyłasz podejrzane paczki raz albo dwa do roku i nie informujesz nawet czy wszystko jest w porządku... nie rozumiem tego! Byłeś taki silny, potężny, wszyscy cię szanowali, prezentowałeś się jak bohater, jak ostoja, oparcie...
- Mój mały - Oropher nieoczekiwanie puścił go. Przez chwilę stali rozdzieleni na tym tarasie, a potem starszy złapał go za rękę. - Chodź ze mną - powiedział.
I zaczął iść.
Wrócili w głąb domu, przeszli komnatę, minęli dwa korytarze żeby dojść do schodów prowadzących na szczyt czegoś w rodzaju wieży domostwa, którą Oropher zbudował specjalnie dla ukochanej...
Thranduil pamiętał, że matka kochała to miejsce najbardziej na świecie (poza ogrodem), bo widziała z niego niemal wszystko. Las, kasyna, sklepienie ogromnej groty we wnętrzu wzgórza, w której częściowo zbudowano domostwo. Kochała. Stawała przy oknie i nieraz godzinami patrzyła. W górę, w dal... Albo w dół, na ich dwóch rozłożonych na ławce na tarasie, skąd podpatrywali na gwiazdy podczas snucia starych opowieści.
- Czemu tu jesteśmy? - zapytał cicho, przełykając ciężko ślinę, gdy stanął oko w oko z naturalnych rozmiarów portretem matki.
Legolas uwielbiał ten wizerunek swojej babci, chętnie przybiegał do niby wieży gdy był mały, a potem mówił do niej jak gdyby była żywa i gotowa mu pomóc tuż obok; zostawiał dla niej na stoliku laurki, rysunki, nieporadnie zrobione z korali lub sznurków bransolety... Ten mały stosik piętrzył się teraz, okryty foliową płachtą, aby prezenty się nie zakurzyły.
- To jedyna kobieta, którą kochałem całym sobą - powiedział Oropher. - Jedyna kobieta, dla której byłem gotów walczyć z całym światem. I gdy zdarzało się, że faktycznie musiałem to robić, ona zawsze była tuż za mną jak opiekuńczy duch. Dla niej byłem silny nawet wtedy, gdy czułem, że za chwilę upadnę i już nie zdołam się podnieść.
Thranduil nie był pewien czego się spodziewać, ale słuchał. I czuł na sobie spojrzenie ojca.
Czuł się dziwnie.
Nigdy nie organizowali takich rodzinnych pogadanek.
- Ale co to ma do... - zaczął niezdarnie.
- Do mojej zmiany? Wszystko, synku, wszystko. Kiedy twoja mama odeszła i zostaliśmy sami byłem rozdarty. To do niej należała cała odwaga, którą potrafiłem z siebie wydobyć. To do niej należały cała ta wielka siła i powaga... To ona przez całe życie była idealną panią tego miejsca. Ja byłem tym, który starał się ze wszystkich sił, aby ją chronić, dawać jej szczęście, być u jej boku... I nagle straciłem swój cel. Kolejnym było dopilnowanie abyś dorósł na dobrego, silnego mężczyznę, który nie pozwoli żeby inni go wykorzystywali albo oszukiwali. A potem - Oropher podszedł do okna i spojrzał na kręcące się wśród drzew elfy, zaangażowane bardzo w swoje własne sprawy, mniej lub bardziej szczęśliwe. - Potem przyszedł na świat Legolas.
- Właśnie... Mój syn - Thranduil poruszył się nerwowo. - Kompletnie nie wiem co się z nim dzisiaj dzieje. A jeśli to coś złego?
- Pozwól mi najpierw dokończyć mówić...
Jak można dowiedzieć się co robi młody elf, gdy nie ma się telefonu? Komputer, zaświtało w głowie Thranduila. Wystarczy włączyć komputer.
- Tato, ja... Ja muszę wiedzieć co się dzieje z moim synkiem!
- Czekaj!
Ale zanim Oropher chwycił go za rękę, żeby zatrzymać go jeszcze w pomieszczeniu i dokończyć swoją opowieść, młodszy biegł już po schodach z powrotem na dół. Wpadł do swojej komnaty i podbiegł do urządzenia stojącego na biurku. Jedyną rzeczą, której zazwyczaj nie sprawdzał jeśli chodziło o Legolasa był jego facebook. Uważał to za głupi pomysł bo nie interesowały go tkliwe cytaty, zdjęcia drzew i trawy, fotki z tytułami w stylu "profesor Ent nareszcie skończył się witać", dziwne zdjęcia udostępniane przez synów Elronda ani okładki książek przeczytanych w ostatnim czasie...
Byłem głupcem, uznał, gdy wyszukał synka na facebooku i włączył jego profil.
Cytaty, trawa, książki, szkoła...? Nie. Pierwsze co zobaczył to zdjęcie jego kochanego synka stojącego z krasnoludem obok przy jednym z tych krasnoludkich, absolutnie niebezpiecznych, pojazdów.
Jego dziecko zadawało się z... Z...
- Jadę tam! - chwycił dokumenty i ruszył natychmiast do garażu. Darował sobie swoją ulubioną limuzynę uznając ją za zbyt powolną i ignorując próbującego go zatrzymać Orophera, odpalił silnik mercedesa.
Musiał jechać do Rivendell. Jak Elrond mógł pozwolić Legolasowi na coś takiego? Był jego wujkiem! Powinien troszczyć się o jego dobro, a nie dopuszczać do takich rzeczy! Do... Do takiego zadawania się z krasnoludami!
***
Legolas miał przyjemność kilka razy odwiedzić Morię. Ta konkretna sobota jednak była dopiero trzecim razem, gdy wybierali się zaszaleć, a nie aby przejść przez lokal, powitać Gloina i zaszyć się w gigantycznej części hotelowo-mieszkalnej, gdzie mogliby posiedzieć z Gimlim. Zazwyczaj raczej lepiej poznawał przyjaciół partnera albo próbował swoich sił w tworzeniu prawie krasnoludkich projektów (bardzo ładnie rysował i potrafił zestawiać ze sobą metale, inne materiały oraz kamienie szlachetne). Chociaż podobało mu się szczególnie to rysowanie, zwłaszcza, że Gimli z chęcią mu w tym pomagał - było mu czasem trochę szkoda, że nie miał dość siły, aby choćby unieść któryś z ogromnych młotów w wielkiej kuźni, stanowiącej oddzielny element Morii, najstarszego z terenów należących do krasnoludów i funkcjonujących do współczesności tak czynnie, tak niezawodnie, tak płynnie... Gimli kochał swój dom całym sercem... Legolas zaś nie potrafił nie kochać miejsca, które tak bardzo bliskie było jego Gimliemu; nawet jeśli aby funkcjonowało wycinano drzewa. Nie dało się ukryć, że od lat już krasnoludy nie tylko pomniejszały lasy, ale także dosadzały do nich nowe rośliny. Nawet jeśli robiły to do własnego zysku - działały masowo.
- Lubię tu przyjeżdżać - Legolas uśmiechnął się zadowolony, zeskakując lekko z pojazdu i głęboko nabierając w płuca świeżego powietrza. Przed Morią rozciągał się ogromny las. - Kamienie mówią, że każdego dnia tutaj pojawiają się dziesiątki osób. To je uszczęśliwia, bo cisza i bezruch są nudne.
Rudzielec upewnił się, że jego motocykl nie stoi za blisko pozostałych, a potem podszedł do partnera, podając mu dużą, spracowaną dłoń. Elf chętnie ją chwycił i razem wkroczyli do wielkiego budynku. W Morii zawsze panował tłok. Przeciskanie się od wejścia do baru trwało przynajmniej dziesięć minut, gdy nie trafiało się na nikogo znajomego, a tymczasem oni co chwilę przystawali, aby przywitać się z tym lub owym krasnoludem, z których większość wyrażała przede wszystkim nadzieję na niedaleki konkurs picia.
Liczyli, że za którymś razem nareszcie pobiją elfa, chociaż na razie im się to jeszcze nie udało i zawsze to Legolas kończył jako jedyny w pionie, gdy brakło już piwa.
- Gdzie znajdziemy ojca? - zainteresował się Gimli, gdy wpadli na wyjątkowo rezolutnego przyjaciela, Mima, który był ledwie dwa albo trzy centymetry od Legolasa wyższy i uwielbiał siedzieć z nimi czasem przy stoliku. Potrafił świetnie śpiewać.
- Gloin? - Mim przechylił lekko głowę w bok. - Przy barze! - zawołał radośnie. - Oprowadzał wcześniej gości po nowych zakamarkach Morii, a teraz razem piją.
- Gości? - Gimli i Legolas spojrzeli po sobie zaciekawieni, a potem ruszyli dalej przez tłum, obiecując dać znać Mimowi jeśli rozpoczną jakieś zawody w piciu albo będą planowali śpiewać, co zdarzało im się całkiem często.
Gimli zatrzymał się nagle gdy byli już tuż przy barze.
Obok Gloina stał dobrze zbudowany krasnolud z ciemnymi (chociaż trochę siwawymi) włosami, którego nie dało się pomylić z nikim.
- Thorin...
- Thorin z Ereboru? - upewnił się blondyn i przechylił lekko głowę w bok. - To on jest gościem Gloina?
- Całej Morii...
- W takim razie musisz się przywitać. Prawda?
Rudzielec spojrzał na partnera, przełykając ciężko ślinę. Chciał coś powiedzieć, ale zanim choćby zaczął rozległ się głośny, przeszywający dźwięk podobny do pisku.
- Kuzyn Gimli!
Młody elf ubrany w luźną, rozpiętą częściowo koszulę i obcisłe, skórzane spodnie, rzucił się na plecy Gimliego, obejmując go mocno.
Był uroczym osobnikiem o lśniących niebieskich oczach, w którego uszach wisiały szafirowe kolczyki, a długie i gęste włosy opadały na ramiona hebanowymi falami.
- Frerin? - zapytał zdumiony rudzielec, z trudem odczepiając go od siebie i stawiając obok. Legolas nie był do końca pewien jak się zachować w tej niespodziewanej sytuacji, ale zanim zdążył rozważyć ucieczkę - obcy dojrzał go i rozpromienił się.
- Jesteś Legolas, tak? To o tobie mówił Gloin? - zapytał radośnie, przechylając głowę i lustrując go od stóp po czubek głowy. Tak po prostu i w pełni otwarcie.
- T-tak... A ty?
- Gimli pewnie nie miał okazji ci o mnie powiedzieć! - brunet machnął lekko ręką, którą zaraz potem do niego wyciągnął. - Jestem Frerin z Ereboru. Thorin to mój tata i dlatego przyjechałem z nim, aby zobaczyć Morię. I spotkać się z kuzynem Gimlim; ostatnim razem gdy się widzieliśmy byłem jeszcze na tyle mały, że sięgałem mu do biodra. Gdy stałem na palcach.
- Teraz jesteś zdecydowanie słusznego wzrostu - rudzielec spojrzał na niemal dorównującego mu wzrostem Frerina. - Minęło mnóstwo czasu...
- Cieszę się, że sobie kogoś znalazłeś!~ Chodźcie! Tata na was czeka, bardzo chciał poznać twojego Legolasa!
- Właśnie to mnie zmartwiło przed chwilą...
- Nie rób takiej miny, kuzynie! Na pewno będzie lepiej niż ci się wydaje.
Gimli przełknął ciężko ślinę, ale pokiwał powoli głową.
Chwycił partnera za dłoń i przyciągnął bliżej do siebie. Tak pokonali ostatni kłąb krasnoludów.
Stanęli oko w oko z Thorinem, który w pierwszej chwili tylko na nich patrzył.
Bardzo uważnie.
- Legolas z Mirkwood, co? - odezwał się w końcu Thorin. - Syn Thranduila?
Blondyn przełknął ciężko ślinę, ale nie odwrócił wzroku.
- Zgadza się - powiedział krótko, ściskając spracowaną dłoń Gimliego trochę mocniej. Czuł się oceniany przez starszego krasnoluda, domyślał się o czym mniej więcej może on myśleć. O jego elfickiej wartości, czy jest odpowiedni dla Gimliego, czy potrafi coś więcej niż ładnie wyglądać i sprawiać problemy...
- Mnie i Thranduila łączy szczególnie silna obustronna nienawiść - Thorin westchnął ciężko. - Jednakże... Frerin!
Brunet wślizgnął się w ten specyficzny okrąg bliżej zainteresowanych składający się z Legolasa, Gimliego, Gloina i Thorina.
- Zaakceptowany - oznajmił lekko, uśmiechając się promiennie tak jak gdyby nigdy nic. - Jestem pewien, że go lubię.
- Doskonale - mężczyzna machnął ręką w stronę stojącego za barem krasnoluda. - Pięć kufli! - zawołał.
- Coś mnie chyba ominęło - wymamrotał zdezorientowany blondyn, przyjmując jednak swój trunek ochoczo, choć dosyć cudacznie wyglądało to wielkie naczynie w jego smukłych dłoniach o dużych palcach.
- Nie przejmuj się, chłopcze. Od kiedy zajmuje się Frerinem mam tak bardzo często - mruknął Thorin, pociągając zdrowy łyk i dając znać Gloinowi, że mogą powrócić do jakiejś swojej rozmowy.
- Wracam za ladę - Frerin po prostu nagle ich obu zostawił, chociaż wcześniej wyglądał na bardzo zainteresowanego. Pomachał ręką, a później wspiął się na jeden ze stołków i skoczył zwinnie za ladę, zajmując miejsce barmana.
Krasnolud, który ten obszar w końcu mógł opuścić choć na chwilę, wyglądał na zadowolonego.
- Frerin... Jest skomplikowany - oznajmił Gimli, obejmując partnera jedną ręką w pasie, aby mieć go tuż przy sobie. - Prawdopodobnie nikt za nim nie nadąża, ale czasami, gdy Thorin uznaje coś za zbyt nowoczesne dla siebie, pyta go o opinie. To jego ukochany młodszy syn... A przynajmniej tak to zapamiętałem i wydaje mi się, że niewiele uległo zmianom - dokończył.
- Cóż... - Legolas spojrzał na swój pusty kufel. - Potrzebuje jeszcze kilku takich - oznajmił poważnie.
Mniej więcej cztery kufle później jeden z krasnoludów, bardzo zaangażowany w plan zaproszenia Legolasa do konkursu picia, wpadł na niego niechcący.
Elf jeknął, spoglądając z rezygnacją na ubranie zalane piwem. I wtedy Frerin pojawił się po raz drugi.
- Uwaga, drodzy państwo! Konkurs picia odbędzie się planowanie za dwadzieścia minut! Przygotujcie stoły! - ogłosił gromko, a potem wyciągnął Legolasa spod opieki Gimliego i zaprowadził, pomimo przepychanki z podekscytowanym tłumem, do mieszkalnej części Morii.
- Co chcesz zrobić? - zapytał zaciekawiony blondyn, patrząc na plecy prowadzącego go ze sobą elfa.
- Dać ci ubranie, oczywiście - oznajmił lekko Frerin. - To trzeba jak najszybciej wrzucić do prania, inaczej przejdzie na amen zapachem piwa!
Zdecydowanie wiedział, co mówił.
- Znajdziesz tu dla mnie jakiś zapasowy strój? No wiesz... Krasnoludy, a elfy jeśli chodzi o rozmiary...
- Nie panikuj! Dam ci coś swojego - Frerin odwrócił się, uśmiechając do niego szeroko. - Zobaczysz. Gimli z pewnością padnie jak cię za chwilę zobaczy!
Garderoba Frerina składała się z kilku kompletów ubrań, które brunet - jak skrupulatnie wyjaśnił - przygotował sobie bardzo dokładnie na te kilka dni pobytu w Mori.
Podzielenie się odświętną czarną tuniką z herbem Durina, do której były ciemne spodnie i wielki ciężki pas odpadało gdyż był to strój tradycyjny i jako syn Thorina, Frerin zakładał go w święta oraz z okazji różnych uroczystości. Dziwne dwa zestawy z niebieskimi koszulami w kratę, odzież do pracy w kuźni oraz strój barmana także nie wchodziły w grę.
Po kilkunastu minutach szperania między kompletami znaleźli jednak coś, co zdaniem Frerina, pasowało idealnie na ten wieczór.
- Nosiłeś kiedyś skórę, Legolasie?
W ten sposób blondyn został wciśnięty w obcisłe czarne spodnie uwydatniające jego świetny tyłek oraz przylegającą do ciała srebrnawo-szarą koszulkę ozdobioną krukiem w czarnym kolorze.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł - zaczął ostrożnie, ze zdumieniem przyglądając się sobie w lustrze.
Strój od Saurona był oszałamiający, ale dosyć schludny i elegancki. A to... Nie miał nigdy nic takiego, chociaż lubił dopasowane koszulki, bo ojciec rozerwałby go chyba na kawałki.
Maleńkie.
- Zaufaj mi, Legolasie! Gimli nie będzie mógł oderwać od ciebie wzroku... Właściwie wcześniej też nie mógł, ale teraz to już jakbyś był w rodzinie - uśmiechnął się niebieskooki. - Wiem o tym co nieco.
- Mogę cię o coś zapytać? - przełknął ciężko ślinę.
- Pewnie!
- Jak ty... Jak znalazłeś się pod opieką krasnoludów? - zaczerwienił się, prawie odwracając głowę, bo uznał to pytanie gdy już przebrzmiało za zbyt osobiste.
- Gdy byłem małym dzieckiem ktoś porzucił mnie przy Ereborze. Była zima i prawdopodobnie zamarzłbym gdyby nie tata, który wyszedł z lokalu na wieczorny spacer i usłyszał jak płacze - westchnął cicho. - Nie rób sobie wyrzutów. Miałeś prawo zastanawiać się nad tym, Legolasie.
Skinął w odpowiedzi głową, zastanawiając się jak mógłby dalej prowadzić rozmowę po wywołaniu u Frerina takich wspomnień.
- Skoro będzie konkurs picia - brunet położył mu dłoń na ramieniu zanim przekroczyli próg lokalu, gdzie na stołach, blatach i wszędzie indziej stawiano beczki, kufle pełne piwa, butelki i bukłaki. - Spodziewam się, że na samym końcu tylko ty jeszcze będziesz stać na nogach poza mną, dlatego... Nie zdziw się, gdybym zachowywał się dosyć dziwnie. Lubię się "upijać".
Bardzo zdziwiony już chciał odpowiedzieć, gdy został pchnięty w plecy i obaj wkroczyli między krasnoludy.
- Wszyscy gotowi?! - zawołał Frerin, pozostawiając go przy Gimlim, który uśmiechając się szeroko podał mu kufel z drewna rzeźbiony z zewnątrz misternie w drzewny wzór.
- Twój ulubiony - powiedział, całując go w policzek.
- Dziękuję, że pomyślałeś - rozpromienił się, zapominając poniekąd o troskach i smutku wywołanym przeszłością Frerina.
Kilkadziesiąt kufli w lokalu uniosło się jednocześnie w górę... Konkurs picia się rozpoczął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro