Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6: Dzień z ojcem (cz1)

21.03.2018r.
Z dedykiem dla TobiMilobi & BlackieRoses

Gdy nadeszła sobota Oropher obudził się z przeczuciem, że to będzie cudowny dzień i zamiarem polepszenia swoich relacji z synem. Za. Wszelką. Cenę.
Czuł, że tym razem się uda. Musiało się udać - nawet jeśli Gandalf patrzył na jego, wsiadającą do autobusu jadącego do Mirkwood, osobę ze swojej dyżurki jakby widział wyjątkowo interesujący okaz szaleńca. Albo naprawdę rzadki okaz jakiegoś dzikiego zwierzęcia.

- Jesteś pewien, że możesz odpuścić sobie dzień w domu? - zapytał Gimli, patrząc na ubierającego kask elfa, stojącego tuż obok.
- Dziadek zajmie tatę w ten weekend. Chce z nim spróbować zacieśnić rodzicielsko-potomstwowe więzi - stwierdził lekko Legolas, poprawiając ciemnozieloną kurteczkę narzuconą na białą bluzkę z nadrukiem w kształcie kruka, którą kupił w poprzednim semestrze i przechowywał w Akademii z powodu niechęci ojca do tych ptaków (a raczej krasnoludów, w których herbach się one znajdowały).
- A jeśli nie uda mu się utrzymać zainteresowania twojego ojca z dala od twojej osoby? - zapytał poważnie, wsiadając na motocykl i czekając aż blondyn zajmie miejsce za jego plecami. Uśmiechnął się mimowolnie, gdy silne ręce objęły go najmocniej jak tylko elf mógł.
- Wtedy... Będziesz miał okazję poznać teścia - Legolas zaśmiał się nerwowo. Chciałby go przedstawić ojcu, ale jasne było, że Thranduil nie zaakceptuje krasnoluda, a on nie chciał awantury. - Do wieczora na pewno się nie zorientuje, że mnie nie ma w Mirkwood. A jutro rano przecież będziemy z powrotem w Akademii.
Gimli kiwnął głową. Nie poruszył tematu sprawności fizycznej jaką prawdopodobnie będzie partner prezentować następnego dnia rano. Nie chciał speszyć Legolasa.

***

Thranduil uwielbiał soboty, a jednak tym razem jeszcze zanim otworzył oczy wiedział już, że lepiej byłoby dla całego wszechświata, gdyby się gdzieś ewakuował.
Po prostu czuł nadciągające z bliżej niesprecyzowanej strony zagrożenie. Miał tak już kilka razy w swoim życiu. To mogło oznaczać, że Legolas sprowadził do domu kogoś obcego i zamierza mu tę osobę przedstawić oficjalnie... Albo Oropher postanowił wpaść z ojcowską wizytą.
A ponieważ to drugie było absurdalne, to...
- Legolas! - Thranduil zerwał się na równe nogi i ruszył do drzwi komnaty na boso, ubrany tylko w za dużą dwuczęściową piżamę, która prawdopodobnie należała do jego syna, ale nawet jeśli to jedynym dowodem były trochę za krótkie spodnie w babeczki.
Zanim przemierzył połowę pomieszczenia drzwi otworzyły się z głośnym hukiem.
- Thranduil! Tatuś przyjechał z wizytą! - Oropher pędził tak szybko, że po chwyceniu go w ramiona stracił równowagę i obaj runęli na puchaty dywan oraz stertę kolorowych koszul. - Jak dobrze cię zobaczyć po tylu miesiącach - rozchichotany mężczyzna uniósł się, aby usiąść obok. - Wydaje mi się czy wyrosłeś? Czy to wokół oczu to różowy cień do powiek? Czyżby ktoś miał wczoraj jakąś imprezę?
- Ojcze! - oburzony rozbawionym tonem starszego odepchnął go na stos szmatek i natychmiast wstał, otrzepując piżamę jakby była ubraniem wartym nie wiadomo ile i wcale nie należała do jego syna. Nie znosił spędzać czasu z rodzicem.
Dawniej Oropher był poważnym mężczyzną trzymającym Mirkwood mocną ręką, ale tracącym wszelką kontrolę nad sobą gdy miał okazję się zabawić. Kilka godzin pił, tańczył, śpiewał i obstawiał zakłady, a potem padał, wysypiał się i wracał do normy. I znowu był kimś wspaniałym, godnym szacunku... Po śmierci matki trzymał się jeszcze, gdy oddawał mu Mirkwood także, ale kiedy urodził się Legolas, a Oropher zaczął więcej wolnego czasu spędzać z dzieckiem i swoim przyjacielem Gil-Galadem... kompletnie zbzikował.
Zachowywał się jak przerośnięty nastolatek. I od samego początku miał zdecydowanie za dobry kontakt z Legolasem. Thranduil czasem miał przez to upiorne wrażenie, że jego własny syn bardziej ufa swojemu dziadkowi niż ojcu. A to było niedopuszczalne! Oropher z jakiegoś powodu na starość stał się skrajnie nieodpowiedzialny i lekkomyślny. A ponadto nigdy nie mówił mu o tym z czego zwierzał mu się Legolas. Nigdy!
- Ojcze, ojcze - przedrzeźnił go. - Nie cieszysz się na mój widok?
- Cieszyłbym się gdybyś się zachowywał jak dorosły facet! I jak przystało na kogoś w twoim wieku! Co ty tu robisz?!
- Przyjechałem niedawno z Gil-Galadem do Akademii; chciał spędzić trochę czasu z Elrondem. Smutno mi się zrobiło, że cię tak rzadko widuje i postanowiłem, że przyjadę. Specjalnie przekupiłem Legolasa wycieczką do Lorien żebyśmy mieli dzisiaj czas dla siebie - z każdym kolejnym słowem jego twarz promieniała coraz bardziej.
- Że niby co zrobiłeś z moim dzieckiem?! Wysłałeś samotnego nie wiadomo dokąd na cały dzień?! A jak coś mu się stanie?!
- Nie żartuj - elf zebrał się do pionu i otrzepał irytującą śliwkową koszulę żeby wąskie rękawy nie drażniły go zanadto. - Oczywiście, że nie wysłałem go samego! Pojechał z Arweną. Chyba mi nie powiesz, że coś mu się może stać z kuzynką u boku? Wiesz przecież jaka z niej odpowiedzialna młoda kobieta, prawda?
- Muszę do niego zadzwonić...
- Nie. Musisz się ubrać i pójść ze mną zjeść śniadanie. Mam już plany na ten dzień i nie przewidują one odbierania mojemu wnukowi jego przestrzeni osobistej.
- Nie odbieram mu przestrzeni osobistej! - oburzył się, chwytając za leżący na stoliku telefon, aby zadzwonić do syna. Oropher mimo wieku wciąż był niebywale zwinny i szybki. Przejął urządzenie chowając w kieszeni zarzuconej na ramię torby.
- Legolas skończył już dwadzieścia pięć lat. Jedna wolna od twojego opiekuńczego nadzoru sobota dobrze mu zrobi - stwierdził pewnie. - Gdy byłeś w jego wieku nie wydzwaniałem ci jak opętany co kilka godzin, prawda?
- Ja wydzwaniałem do ciebie - burknął Thranduil, czerwieniąc się i odwracając głowę w bok. Wyglądał jak naburmuszone dziecko.
- I jaki z tego wniosek?
- Że nie oddasz mi komórki...?
- Pięknie! Ubierz się ładnie, będę czekał w jadalni - Oropher ewakuował się z pomieszczenia tak samo szybko jak wcześniej tam wpadł.
- Nienawidzę cię - wymamrotał zdołowany Thranduil. Nie wyobrażał sobie dnia z ojcem.

***

- Nie jest na mnie zły? - zapytał Gil-Galad, patrząc przez okno na smukłą postać Dennaela, który ubrany w swój podróżny płaszcz wsiadał właśnie z Arweną, Celebornem i Galadrielą do samochodu. Ich plan na weekend polegał na rzuceniu okiem czy w Lorien wszystko dzieje się jak powinno. I przy okazji skorzystaniu z większości atrakcji spa.
- Za co miałby być zły? - Elrond spojrzał na swojego mentora zdziwiony, odsuwając od ust ostatnią łyżeczkę budyniu.
- Że sobie ciebie tak zawłaszczam na cały weekend - wyjaśnił starszy, odwracając się w jego stronę i podciągając rękawy granatowej szaty, aby się o nie nie potykać.
- Nie - Pan Rivendell pokręcił głową przecząco, odstawiając miseczkę i łyżeczkę na bok. - Przez to, że podczas balu wszystkie światła pogasły, Dennael stracił swój spokój.
- Potrzebuje światła?
- Coś takiego - potwierdził z ciężkim westchnieniem. - Jest bardzo wrażliwy gdy w grę wchodzą ciemności. Ciężko mu żyć z tym strachem przed nimi.
- Dobrze, że masz na niego oko - Gil-Galad kiwnął głową. - No... A jak ty sobie radzisz?
- Ja? - zdziwił się szczerze dyrektor.
- Śmierć Celebrian była dla ciebie ogromnym ciosem. Wiem o tym - mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu. - Minęło od niej już sporo czasu, ale twoje serce...
- Moje serce nie jest w najlepszej formie - przyznał. - Ale od kiedy Dennael jest w pobliżu czuję się jakby lepiej... On pomaga mi na swój sposób.
- Przyjaźń z nim to prawdziwy skarb, prawda? - mężczyzna zaśmiał się cicho, opierając ręce na barierce tarasu, z którego mieli doskonały widok na otaczający Akademię las.
- Jest wyjątkowy - potwierdził. - Czasami mam wrażenie, że to jak bardzo potrzebna mu moja pomoc w życiu tu, w świecie poza Valinorem... że to...
Gil-Galad położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu, ściskając je delikatnie.
- Odetchnij, mój drogi - powiedział miękko. - Nie musisz się niczym denerwować.
- Wydaje mi się, że dzięki niemu moje serce na nowo... Składa się.
- Cudze uczucia mają niesamowitą moc, prawda?
- Gil-Galadzie - zażenowany Elrond spojrzał w bok, skupiając uwagę na znajdującym się niedaleko pędzącym w dół wodospadzie. - Jestem już chyba za stary na takie rozmowy.
- W takim razie, panie za stary, co powiesz na małe szermierskie starcie albo dwa ze swoim mentorem? - psotny uśmiech wykrzywił wargi Gil-Galada, który nigdy nie zaprzestawał małych treningów, nawet wtedy gdy znajdowali się z Oropherem w takich sytuacjach, że podczas pojedynków musieli skakać po wysepkach rozsianych na powierzchni cuchnących moczarów albo uważać na żyjące w głuszy, dzikie zwierzęta.
- Chętnie - zgodził się nieświadomie Elrond, który od dawna już nie miał do żadnej potyczki okazji.

- Jak się dzisiaj czujesz, Dennaelu? - zapytała zaniepokojona Galadriela, gdy ruszali w drogę do Lorien.
- Jest w porządku - zapewnił miękko. - Brak światła już naprawdę niemal nie robi na mnie wrażenia - dodał, chociaż tak naprawdę było zupełnie inaczej.
Wystarczyło mu, że Elrond wiedział. Nikt inny nie musiał.
- Cieszy mnie to. Mam nadzieję, że spodoba ci się wypad do Lorien - kobieta uśmiechnęła się szeroko. - Może pomożesz Arwenie z suknią na urodzinowy bal?
Siedząca obok elfka rozpromieniła się, odrywając spojrzenie od krajobrazu za oknem.
- To doskonały pomysł! I przy okazji mógłbyś pomóc mi z prezentem dla ojca! Dennaelu, zupełnie nie wiem w jakiej szacie byłoby mu dobrze... A tak bardzo chcę jakąś mu podarować żeby chociaż raz wyglądał zupełnie inaczej niż zawsze...
- Spokojnie, wdech i wydech - poprosił miękko. - Z przyjemnością ci pomogę we wszystkim o co poprosisz - zapewnił, bo naprawdę lubił spędzać czas w czyimś towarzystwie. To dawało mu więcej okazji do oswajania się z różnymi aspektami życia poza Valinorem. I lepszego poznawania zwyczajnych elfów, ludzi oraz krasnoludów.
- Może spróbowałbym znaleźć sobie w Lorien jakieś relaksujące zajęcie...? - zastanowił się na głos. - Jeszcze nigdy nie miałem okazji przebywać w spa. Raz tylko zwiedzałem pani ogrody, pani Galadrielo.
Kobieta uśmiechnęła się ciepło, ciesząc się, że Dennael nie będzie nudził się podczas wizyty w jej domu. Wcześniej miała co do tego pewne obawy.

***

- Nadal nie lubisz owoców? - zapytał strapiony Oropher, patrząc na talerz syna, który z całego śniadania zjadł tylko kilka bułek z serem, ogórkiem i sałatą, pozostawiając całą miskę owocowej sałatki nienaruszoną, a sok z truskawek i im podobnych odsunięty na drugi koniec stołu.- Nie powinieneś zaczynać dnia od wina.
- Mam ponad sto lat - wycedził rozdrażniony mężczyzna, posyłając mu urażone spojrzenie. - Będę jadł to co sam chcę!
- Oczywiście, nie będę cię przecież zmuszać - westchnął. - No, a teraz chodźmy na spacer. Chciałbym zobaczyć ogród twojej matki. Dbasz o niego, tak?
- Dbam - stwierdził, niechętnie ruszając za rodzicem przez domostwo. Czuł się jak idiota. On, dorosły mężczyzna, był rozstawiany po kątach przez swojego rodzica jakby wciąż był małym chłopczykiem!
- Pięknie - zadowolony Oropher wyszedł w końcu przez przeszklone drzwi na powietrze, wkraczając niemal natychmiast na zieloną ścieżkę prowadzącą między najróżniejsze krzewy i drzewa, przede wszystkim ozdobne, których kwiaty pachniały pięknie i kusząco mimo dosyć wczesnej pory.
- Twoja mama uwielbiała to miejsce...
- Wiem.
- Gdy jeszcze byłeś malutki jak robaczek organizowaliśmy tutaj pikniki - z rozrzewnieniem otarł łzę z policzka. - Taki byłeś wtedy tyci tyci i kochany, a jaki naiwniutki! Nigdy nie zapomnę jak oddałeś swoje ciastko skowronkowi, a on...
- Ojcze! - krzyknął oburzony. - Dosyć! Nie chce słuchać twoich wspomnień! Są żenujące.
- To normalne wspomnienia - westchnął starszy, odwracając ku niemu bardzo zasmucone spojrzenie.
Thranduil przysięgał sobie kiedyś, że więcej się tak wkręcić nie da, ale i tak znowu poczuł się winny przygnębienia rodzica. Nie znosił tego uczucia, że zawiódł jako syn, które wyżerało go potem gdzieś w środku, nieprzyjemne i gorzkie.
- Mów dalej - westchnął pokonany.
- Twoja matka uwielbiała siadać tu na kocu i wspominać twoje małe potknięcia i dokonania - Oropher uśmiechnął się miękko, chwytając go za ramię i przyciągając mocno do siebie.

- Co teraz? - zapytał markotnie, gdy ojciec skończył wspominać i podniósł się niespodziewanie, chwytając go za ramię.
- Idziemy trochę sobie pograć - wyjaśnił zadowolony Oropher. - Wolisz w karty czy przy automatach?
- Karty - burknął, bo absolutnie nie chciał wyobrażać sobie co by się stało, gdyby starszy zaczął tańczyć w "Tanecznej Bitwie" albo czymś podobnym. Przy elfach. Przy gromadach przypadkowych elfów, z których ten czy tamten mógłby go skojarzyć!

***

- Co to za miejsce? - Dennael rozejrzał się dookoła siebie, zastanawiając się co robić w zakątku, w którym zabłądził, gdy na chwilę stracił z oczu Arwenę i jej dziadków.
Wokół miał tylko zielony las i jakieś dziesięć ścieżek prowadzących we wszystkie strony. Nie miał pojęcia, którędy poszli pozostali. I nie był też pewien czy da radę wrócić do głównej bramy Lorien, gdzie zostawili samochód i w ładnej budce siedział portier.
- Czym ty tak świecisz na wszystkie strony? Reflektorem zwiniętym z lotniska? - odezwał się nowy, kompletnie mu obcy głos i z jednego z drzew zeskoczył lekko elf o długich, jasnych włosach i bystrych, szarych oczach. Miał na sobie wygodny szarawo-niebieski strój. - Nie masz nic... Chwila - mężczyzna przechylił głowę w bok, lustrując go zaciekawionym wzrokiem od stóp do czubeczka głowy. - To ty się tak błyszczysz? Jakiś radioaktywny jesteś? - zapytał nieufnie.
- Jestem Dennael - przedstawił się cicho. - Dennael syn Maedhrosa. Przyjechałem z Rivendell z Arweną i panią Galadrielą, ale... Zabłądziłem - przyznał, mnąc palcami rękaw szaty. - Czy mógłbyś mi powiedzieć, która z dróg jest właściwa?
- Najlepiej to ja cię zaprowadzę do pani Galadrieli - stwierdził zadziwiająco chętnie elf. - Jestem Haldir, szef biura ochrony wewnętrznej Lorien - przedstawił się, wyciągając dłoń po jego dłoń, ale chciał ją uścisnąć czy ucałować, Dennael odmówił mu niepewnym ruchem głowy.
- Będę wdzięczny za pomoc, ale wolałbym jednak trzymać swoje ręce przy sobie. I miło będzie, jeśli dwoje także zachowasz w pewnej odległości.
- Boisz się mnie? - zapytał lekko jakby przekornie Haldir.
- To nie tak... Raczej nie chciałbym cię... Poparzyć.
- Poparzyć? A co, jesteś taki gorący, synu Maedhrosa? - zapytał rozbawiony, wyciągając dłoń; szybko jednak cofnął ją z sykiem.
Faktycznie skóra Dennaela była bardzo gorąca, a niektóre kosmyki włosów migotały jakby były małymi płomykami.
Haldir z fascynacją przypatrywał mu się długą chwilę, zanim delikatnie dał znać, aby ruszyć za nim w jedną z dróg.
- Zapraszam, pani Galadriela na pewno zmartwiła się tym, że straciła cię z oczu - stwierdził. Wyraźnie spodobało mu się, gdy płomiennowłosy dogonił go. Kiedy szli obok siebie Haldir mógł zerkać na niego ukradkiem.
- Czy nic się nie stanie jeśli zejdziesz ze stanowiska, panie Haldirze?
- Mój brat, Orophin, już za chwilę zajmie moje miejsce. Za dwie minuty jego początek warty.
Dennael skinął głową, idąc w milczeniu dalej.

Galadriela odetchnęła z ulgą, gdy do salonu domostwa wszedł Haldir, prowadząc przy sobie Dennaela. Nie widziała jakim cudem całą trójką zgubili z oczu gościa, ale tak się tym przejęła, że chciała już poderwać wszystkich znajdujących się w pobliżu ochroniarzy i wolne akurat elfy, aby ruszyli na poszukiwanie.
- Jak dobrze cię widzieć - podeszła szybkim krokiem, chwytając smukłymi dłońmi za ramiona niewiele szersze od jej własnych. - Celeborn już poszedł zadzwonić czy nie cofnąłeś się do głównej bramy, a Arwena pobiegła zapytać strażników czy widać cię na obrazie z którejś kamery!
- Przepraszam za kłopot - zarumieniony chrząknął cicho. - Spojrzałem tylko na chwilę w górę, gdy chmury się rozwiały i widać było słońce, a potem już byłem sam - wyjaśnił.
- Najważniejsze, że się odnalazłeś. Haldirze, dziękuję ci za twoją czujność - zwróciła się do ochroniarza, uśmiechając się do niego miękko. - Jak dobrze, że nie należysz do tych elfów, którym się zdarza przysnąć na warcie!
- Muszę szczerze przyznać, że nie zauważył bym naszego zabłąkanego gościa gdyby nie to zadziwiające światło.
Czy było to tylko niewinne wyjaśnienie, czy próba skomplementowania go, Dennael nie zareagował, przyzwyczajony raczej do tego, że jego światło jest doceniane, ale nie przeceniane. A dla uczniów w Akademii już nie szokujące czy dziwne, ale raczej uspokajające.
- Prawdziwy blask Valinoru - zaśmiała się dźwięcznie Galadriela. - Ale już musimy iść do krawca. Miłego dnia, Haldirze.
- Miłego dnia - dodał uprzejmie Dennael, dużo spokojniejszy gdy wyszedł z Galadrielą przez dwuskrzydłowe drzwi do pełnego blasku korytarza, którego ściany składały się głównie z okien, a tamtędy do wielkiej sali w kształcie okręgu, której sklepienie stanowiła piękna biała kopuła. Pod ścianami stały manekiny poodziewane w szaty i suknie; z jednej strony leżały bele materiałów, z drugiej wisiały na długiej rurze wieszaki, częściowo także dźwigające drogie i barwne stroje. W centrum tego wszystkiego stała elfka w lekkim kostiumie, na który składała się miękka koszula z czymś w rodzaju misia oraz dopasowane, ciemne spodnie.
- Witam, pani Galadrielo! - zawołała pogodnie, szczerząc zęby. Miała na głowie potargane lekko włosy. Teoretycznie jasne, ale z przodu przy grzywce bardziej czerwone (w świetle dosłownie szkarłatne). - W czym mogę pomóc? - zerknęła z zaciekawieniem na Dennaela, jednakże skinęła mu tylko głową trzymając się tego, że to jej szefowa powinna go przedstawić.
- Dwie sprawy - stwierdziła rozpromieniona pani Lorien, lekko podchodząc do stołu. - Suknia dla Arweny to raz i szata w podarunku dla mojego zięcia to dwa - oznajmiła poważniejąc teatralnie. - Dasz radę?
- Panienka Arwena zaraz, rozumiem, dołączy?
- Tak, a zanim to się stanie... To Dennael z Rivendell. Pomoże z zaprojektowaniem stroju dla Elronda. Nikt inny nie zna go tak dobrze!
- P-przesadza pani - zakłopotany uciekł wzrokiem w bok. - Po prostu się z nim przyjaźnię.
- W każdym razie pomoże z projektem - stwierdziła lekko.
- Nigdy nie spotkałam dyrektora Akademii - elfka przechyliła lekko głowę w bok, marszcząc przy tym brwi. - Widziałam tylko zdjęcia panienki Arweny przy szyciu poprzedniej kreacji. Wysoki, ciemne włosy i oczy. Zgadza się?
- Tak - Dennael podszedł do biurka trochę śmielej. - Nikt by tego nie przyznał, bo zazwyczaj nosi czarne lub brązowe szaty, ale wygląda bardzo ładnie w białym i niebieskim kolorze - dodał.
- Długa biała szata z krótkim rękawem - zaproponowała energicznie, przebierając na zabałaganionym biurku, dopóki nie wyjęła spod dwóch tuzinów (tak na oko) różnych kartek grubego brulionu. Z jednej strony miał oprawę czarną... z drugiej białą. Przekartkowała go od tej czarnej strony i otworzyła tak, aby mieć przed sobą kartkę, gdzie znajdował się tylko surowy szkic męskiego ciała. - To mniej więcej budowa pana Elronda?
- Nie całkiem - rudzielec chrząknął cicho, starając się zignorować zadziwiająco niedyskretny chichot Galadrieli. - Mogę ten ołówek? Dziękuję bardzo. Sprawa się komplikuje tutaj - dźgnął ostrym czubkiem biodro szkicu. - Pan Elrond ma dosyć szerokie ramiona, ale przy tym wcale nie bardzo węższe od nich biodra. To zaburza trochę standardy...
- Mów dalej, nie krępuj się - zachęciła Tobi, w ogóle nie kryjąc się z wszechwiedzącym uśmiechem wyginającym z każdą chwilą coraz bardziej jej usta.
Zaczynała wyglądać coraz mniej niepozornie. Wręcz przeciwnie, tak jakby coraz groźniej.
Twarz Dennaela pokrył mocny rumieniec zakłopotania, a dłoń zaczęła drżeć lekko.
- Może... Może na razie podam tylko wymiary...
- Wymiary? - podchwyciła. - Znasz może wszystkie? - zapytała niewinnym, niemal dziecięcym głosem.
- Muszę... Wyjść na powietrze - zakomunikował, odkładając ołówek na brulion, gdzie na brzegu strony pospiesznie nabazgrał tylko kilka liczb. Prawie już wyszedł z pracowni na korytarz, obserwowany przez dwie zadowolone ze swych własnych spostrzeżeń i dopowiedzeń elfki, gdy jednak drogę zagrodziła mu nadchodząca właśnie Arwena. Rozmawiająca radośnie z młodym, jasnowłosym elfem ubranym w strój podobny do stroju Haldira.
- Dennaelu! Jak dobrze, że się znalazłeś - ucieszona objęła go mocno.
Cała promieniała radością, zagłuszając tym samym emanujące od niego podenerwowanie. Albo taktownie udawała, że go nie widzi.
- Wystraszył nas pan, panie Dennael - młody elf zwrócił na siebie jego uwagę. - To nietrudne zgubić się w lasach wokół Lorien, ale czasem znalezienie takiej osoby trwa mnóstwo czasu.
- Pan Haldir mi pomógł.
- Widzieliśmy na nagraniu z monitoringu - stwierdziła Arwena. - Dlatego natychmiast przyszliśmy tu. Rumil to młodszy brat Haldira. Pracuje najczęściej właśnie z monitoringiem.
- Miło mi cię poznać - zapewnił. - I cieszę się, że nie narobiłem zbyt wielu problemów. Ale teraz... Właśnie szedłem trochę odetchnąć...
- Odetchniesz później! - zaprotestowała Arwena. - Musisz mi pomóc z suknią i szatą! - przypominała.
Dennael westchnął ciężko, mając niepokojące wrażenie, że zanim uwolni się od niejednoznacznych damskich chichotów i zniknie gdzieś w części Lorien będącej spa, gdzie trochę odetchnie, minie jeszcze dużo czasu.
Posłusznie zawrócił w stronę biurka, prawie potykając się o zabłąkaną butelkę owiniętą czerwoną etykietką, która leżała niemal przy drzwiach, ale wcześniej została przez niego przeoczona.

***

- Witam przy moim stole! - elfka, ubrana w elegancki strój krupierki, uśmiechnęła się lekko na widok Thranduila i jego towarzysza.
- Panowie przyłączą się do rozgrywki? - zapytała energicznie, poprawiając opaskę w panterkę przytrzymującą jej przysługą trochę grzywkę tak, aby nie wpadała w oczy.
- Tak, Blackie! Z chęcią - Thranduil mniej optymistycznie niż zazwyczaj stanął przy stoliku, uśmiechając się jednak do dziewczyny żeby jej niepotrzebnie nie sprawiać przykrości. Doskonale znała się na swoim fachu. - To Oropher - zaczął dla dochowania zasad grzeczności.
- Tata tego zlośnika, miło panienkę poznać - blondyn nachylił się, całując elfkę w dłoń.
Była zaskoczona, ale zanim zdążyła odpowiedzieć - Thranduil walnął ojca mocno w plecy.
- Zachowuj się! Jesteś za stary na takie rzeczy! - zaburczał gniewnie. - Mama się pewnie w grobie przewraca - dodał ciszej, posyłając mu jeszcze gniewne spojrzenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro