Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2: Przygotowania do balu

17.02.2018r.

- Jesteś tego pewien?
- Manwe, kocham cię jak brata, ale powiem ci to już tylko jeden raz; tak. Wisi jak trzeba, nie spadnie na nikogo, światła będzie dosyć, aby zauważyć od razu gdyby Melkor i Sauron coś knuli! - Mężczyzna dokręcił śrubę i spojrzał za siebie, na wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę z nastroszonymi, czarnymi włosami. - Tulkas! Wciągaj reflektory! - zawołał, a mięśniak szarpnął za ogromną dźwignię, uruchamiając skomplikowany system z wieloma korbkami, zębatkami i przekładniami. Dziesięć ogromnych reflektorów wzniosło się  w górę, pod sufit sali balowej, będącej jednym z dwóch głównych miejsc gdzie miała się odbywać wiosenna impreza. Było o dwa tygodnie za wcześnie na rozstawienie stolików i krzeseł na siedmiu tarasach, do których dało się z tej sali przejść oraz przy wschodnim gościńcu, gdzie przez większość roku drużyna Rohirrimów trenowała rugby, a pozostali uczniowie mieli zajęcia z samoobrony, różne gry drużynowe mniej lub bardziej wymagające czy pikniki w trakcie przerw (walki bronią białą i łucznictwa uczono w mniej odsłoniętym miejscu, w lesie, gdzie mniej rzucały się w oczy ewentualne ślady krwi, które pozostawały czasem po niegroźnych wypadkach uczniów).
- Okay - westchnął w końcu Manwe, przeczesując palcami jasne włosy. - Masz rację. Przesadzam...
- Bardzo przesadzasz. Organizujemy bal co roku i jeszcze nic złego się nie stało, prawda? - Aule poprawił podwinięte wysoko rękawy i wytarł ręce brudne od kurzu w skórzany fartuch, którego używał pracując w kuźni, gdzie często tworzył elementy swoich zawiłych projektów lub nawet je całe.
- Dwa lata temu Melkor dorzucił jadalne gałki oczne do ponczu, w kilku miejscach podłożył sztuczne ciała, a w większej ich ilości zawiesił czy przykleił torebki ze sztuczną krwią, doprowadzając do histerii dużą grupę uczniów - przypomniał markotnie. Rano wszystko wyglądało jakby w szkole stoczono jakąś bitwę - dodał.
- Ale w zeszłym roku byliśmy czujniejsi i już nic nie zrobił - stwierdził zdecydowanie Aule, uderzając się mocno ręką w pierś.
- ...Sauron przebrał się za mrocznego rycerza i zaczepiał losowe osoby w jeszcze bardziej losowych miejscach, grożąc im mieczem. Tydzień później okazało się, że wszystko nagrał i dodał na stronę Rivendell w sieci jako "wiosenny prank" - chrząknął cicho, spoglądając w bok, aby przyjaciel nie pomyślał, że się na niego oskarżycielsko gapi.
Aule aż zazgrzytał zębami, zaciskając spracowane ręce tak mocno, że wbił w nie sobie trochę paznokcie.
Nie wyglądało to dobrze.
- Manwe...
- Pójdę do Vardy - rzucił szybko, cofając się o kilka kroków. - Chciała pomocy w girlandach ze świecącymi gwiazdami, które mamy rozwiesić wśród drzew, aby rozjaśnić drogi do najbliższych polan i same polany...

***

- Co robisz?
- Grzebie w naszej szafie.
- To widzę, ale po co?
Elrohir wychylił się zza drewnianych drzwi, spoglądając na brata, który po całym dniu zajęć wyglądał jakby przynajmniej częściowo był już w krainie snów. Bliźniak brał na siebie czasem zdecydowanie za dużo.
- Myślę o balu. Zostało tylko dwanaście dni.
- I?
- A gdybyśmy ubrali się inaczej? No wiesz... Nie podobnie.
Elladan przez chwilę mrugał, sprawiając wrażenie oszołomionego, a potem zerwał się na nogi.
- Jak to?! - wypalił, chwytając go mocno za ramiona i przyciskając do wnętrza szafy. Było to tak gwałtowne i nieoczekiwane, że wpadli do środka, zrzucając sobie na głowy te wszystkie eleganckie szaty i ubranka, które zazwyczaj nosili. Przez chwilę szamotali się i wili, przepychając i popychając pierwszy raz od kiedy byli małymi chłopcami. A potem Elladan przypadkiem, odtrącając od siebie bliźniaka, pchnął go na tyle mocno, aby Elrohir uderzył się mocno w głowę. Osunął się nieprzytomny.
Przez chwilę brunet klęczał na ziemi, dysząc ciężko i patrząc na ogłuszonego brata oczami, zachodzącymi łzami, a potem zebrał się jakoś i wybiegł z pokoju, zostawiając za sobą otwarte na oścież drzwi, na których mało się nie rozpłaszczył. Aragorn, którego w trakcie biegu potrącił przez chwilę oglądał się za nim naprawdę zdziwiony.
Ale to nie miało znaczenia.
Elladan był w szoku, nie myślał jasno, a właściwie to nie myślał wcale. Nie bardzo docierało do niego, co dzieje się wokół, a chwila, w której wbiegł prosto w bliżej niezidentyfikowaną postać i stoczył się z nią po jakiś schodach był niewiadomą.
To się po prostu stało.

Nieprzytomnego Elrohira znalazł Aragorn, zaniepokojony wcześniej zaobserwowanym stanem Elladana. Wziął brata swojej dziewczyny na ręce i zabrał prosto do Elronda, stawiając przede wszystkim na sprawdzenie, co mu jest. Sądząc po stanie szafy i rozrzuconych po ziemi ubrań - bliźniacy urządzili bitwę na szmatki, albo o coś się pokłócili. Elrohir mógł zasłabnąć i to wystraszyło jego braciszka, albo mógł coś chrzanić i braciszek przypadkiem go za mocno walnął... Możliwości było wiele.

Elrond orzekł z ulgą, że jego syn ma co najwyżej wstrząśnienie mózgu i odprawił Aragorna, aby poważnie porozmawiać z Elrohirem.
Dowiedział się jak dokładnie wyglądała sytuacja w pokoju. Dziwnie było usłyszeć, że jego synowie naprawdę się o coś pokłócili - to był chyba pierwszy taki raz od kiedy byli mali jak pluszowe misie.
- Tato - młodszy niespodziewanie oparł się o niego, przymykając powieki. Wyglądał znów tak niewinnie. - Dlaczego on tak bardzo chce wyglądać jak ja?
- Ponieważ nie chce cię stracić - odpowiedział cicho. - Elladan ubiera się identycznie jak ty od śmierci waszej matki... Wtedy był taki moment, gdy uciekłeś przed nami i ukryłeś się w lesie. Szukaliśmy cię dwa dni, wszyscy, ale nigdy byśmy nie odnaleźli, gdyby Dennael nie przybył tu szukać pomocy dla samego siebie. Przyniósł cię wyziębionego, owiniętego w swój płaszcz...
- P-pamiętam - wyszeptał, przełykając ciężko ślinę. - Ale myślałem... Elladan był wtedy taki smutny i otępiały... Nie wiedziałem, że też pamięta...
- Elrohirze, pójdziemy teraz po niego, ale najpierw chce żebyś wiedział, że pamięć twojego brata jest dużo lepsza niż twoja własna.
Powoli skinął głową, patrząc na niego wielkimi, smutnymi oczami, a przy tym nawet ściskając drżącymi dłońmi jego przedramię tak bardzo, że było to aż bolesne. Elrohir nie przywykł do braku kontroli nad jakąkolwiek sytuacją.

Elrond miał tylko jeden pomysł co do miejsca pobytu drugiego syna. Po kilkunastu minutach wędrówki przez Akademię, stanęli przed drzwiami z miękkiego drewna, pokrytymi kwiatowymi rzeźbieniami, które wykonał elf, na jakiego obecność w tym miejscu liczyli.
Zapukał ostrożnie w powierzchnię dużego płatka kwiatu podobnego do róży.
- Idę! - rozległo się w głębi pomieszczenia, a potem drzwi otworzyły się i Dennael stanął przed nimi we własnej osobie; ze swoimi lśniącymi oczami w intensywnie zielonym kolorze, miękkimi włosami przypominającymi płomienie i łagodnym, wyrozumiałym uśmiechem. Elrohir mimowolnie, na jego widok, uniósł nieznacznie w górę kąciki ust. - Przyszliście do Elladana, co, łobuzy? - zapytał miękko, odsuwając się lekko i ruchem ręki dając im znak, że mają wejść.

Zrobili to.

Elladan siedział na dużym łóżku, przytulając się do wielkiego pluszowego misia, którego Elrond dał Dennaelowi na walentynki przeszło dziesięć lat wcześniej, chcąc mu jakoś podziękować za to, że mężczyzna pomaga mu wychowywać synów i rozmawia z nimi na tematy, które w normalnych okolicznościach brała na siebie matka.
Elrond, widząc synka apatycznie zapatrzonego w dywan, przełykającego co chwilę łzy, chciał do niego podejść i przytulić do siebie jak należy, po ojcowsku, mocno i opiekuńczo, ale Dennael chwycił go za ramię, przyciągając bliżej siebie.
To Elrohir zamknął bliźniaka w swoim mocnym, zaborczym uścisku, wtulajac jego twarz w swoją szyję i głaszcząc palcami ciemne włosy. Normalnie Elladan był nieznacznie niższy, co wyrównywał butami na grubszej podeszwie, dzięki którym on i Elrohir wydawali się jednacy, ale teraz, gdy siedzieli, różnica była zauważalna. Jeśli było się dobrym obserwatorem.
- Pozwól, żeby chłopcy załatwili to sami, Elrondzie - poprosił miękko Dennael.
- Ale...
- Chodź, dajmy im trochę prywatności. Pomożesz mi wybrać strój na nadchodzący bal, dobrze? Będziemy pierwszą tańczącą parą, panie dyrektorze i musimy się odpowiednio prezentować - gdy mówił ostatnie zdanie, wyglądał jakby powstrzymywał siłą w sobie wesoły chichot. Co roku powtarzał tę frazę któregoś dnia przed balem, ale potem i tak ubierał się inaczej niż miał, wywołując niekiedy zachwyt uczniowskiej braci Rivendell i z reguły okazując się najbardziej rozchwytywanym tancerzem przez całą imprezę.
Elrond zawsze miał na niego oko, a znając występki niektórych uczniów, osobiście odprowadzał Dennaela do jego pokoju... I zostawał przy nim (rzecz jasna, że na wszelki wypadek), do rana.
- Dobrze - powiedział ugodowo, podchodząc cicho do dużej szafy, którą mężczyzna już otworzył i zaglądając do niej, aby omieść spojrzeniem skromną jak na własność elfa garderobę. Było tam ledwie sześć wieszaków z długimi szatami i płaszczem podrożnym (jednym od ponad stu lat), na półkach dwie pary spodni, dwie koszule i koszulka, a poza tym także jedne buty podróżne z mocnymi podeszwami oraz lekkie buty codzienne.

Gdy ojciec przeszedł z Dennaelem na drugi koniec pokoju, Elrohir w końcu się odezwał, odnajdując słowa, jakich potrzebował tak bardzo.
- Elladanie... Nie musisz się bać, że kiedykolwiek cię zostawię - jego szept dotarł do bliźniaka, bo jedna z  dłoni przesunęła się z miękkiego misia na jego ramię, ściskając je.
- Tak nagle... Tyle lat, a ty chcesz się różnić, ja...
- Ciii - zacieśnił swój uchwyt, tuląc go mocniej, a gdy uniósł głowę to całując w czoło. - Już rozumiem wszystko... Przepraszam. Zachowałem się jak głupiec. Nawet Legolas jest ode mnie dojrzalszy, a dopiero co zaczął docierać do jakiegoś sensownego wieku!
Elladan uśmiechnął się mimowolnie na ten komentarz, a potem niepewnie otarł łzy.
- Nie jesteś zły?
- Czasem ktoś musi mnie sprowadzić do porządku - stwierdził miękko. - Chodź, zostawmy ich samych i wracajmy do pokoju. Odpoczniesz w końcu.
Elladan pozwolił żeby bliźniak wziął go na ręce. Rzucił ostrożnie misia na łóżko Dennaela, bo to w końcu był jego miś. Gdy wychodzili z pokoju, Elrond uśmiechał się trochę głupkowato, jak zauroczony nastolatek, podczas gdy Dennael stojąc do niego tyłem, ściągał swoją wierzchnią, jasnobrązową szatę haftowaną w pnie drzew, aby ubrać na cienką koszulkę i nieprzyzwoicie dopasowane spodnie inną - niebieską z czarnymi wykończeniami kołnierza i rękawów, ozdobionymi migoczącymi jak gwiazdy kryształkami.
Ich przyjaźń czasami wyglądała zdecydowanie zbyt podejrzanie.

***

- Glorfindelu, miałeś zjeść tylko jeden kawałek ciasta - ciemnowłosy elf, ubrany w biały kuchenny fartuch (z napisem Kiss the Cook) stał przed blatem zastawionym ciastkami i innymi wypiekami, opierając ręce na biodrach i wbijając przeszywające spojrzenie w twarz swego towarzysza. Mężczyzna, Glorfindel, mistrz walki bronią białą i wychowawca klasy sportowej, dawniej będący wziętym pracownikiem tajnych służb specjalnych, uśmiechał się do niego słodko, zasłaniając częściowo twarz tacuszką, na której pół godziny wcześniej spoczywało słodkie ciasto kakaowe z wiśniami. Miał rumiane policzki, szare oczy niepokojąco mu błyszczały, a dłuższe kosmyki złocistej grzywki przykleiły się do twarzy przez to, że wcześniej miały okazję wymoczyć się w czekoladowej polewie albo bitej śmietanie.
- Było bardzo smaczne - oznajmił na swoją obronę.
- Było na coroczny kiermasz przed balem, pozwalający uczniom wytypować, co znajdzie się w menu imprezy... Nie zdążę upiec drugiego!
- Erestorze, słoneczko nad wszystkie słoneczka - zaczął przymilnie.
- Wynoś się z kuchni - wycedził kucharz, opierając ręce na blacie i nachylając się tak, że mógł spojrzeć wściekłym czarnym wzrokiem głęboko w szare oczy. - Jeśli za dwie sekundy nadal będziesz tu siedział, powieszę cię za jaja w dzwonnicy.
Glorfindel przełknął ciężko ślinę  wiedząc, że Erestor nie rzuca słów na wiatr. Gdyby tak robił nie byłby wychowawcą najgrzeczniejszej klasy w Akademii.
Blondyn podniósł się powoli, a potem rzucił w stronę drzwi tak szybko, że zderzył się tam z Vardą, przewracając ją. Niestety, jedyne na co się zdobył to krzyknięcie przeprosin przez ramię.
- Czy chcę widzieć co się tutaj stało? - zapytała zdziwiona kobieta, pozwalając aby Erestor pomógł jej wstać.
- Zjadł jedno z ciast co do okruszka - stwierdził chłodno kucharz.
Varda, uznając, że nie jest to temat do kontynuowania, poprawiła swoje długie zwijające się w loki włosy, wygładziła czarną suknię haftowaną w gwiazdy i dopiero wtedy znów się odezwała. - Przyszłam upiec gwiezdne babeczki na kiermasz, jeśli już skończyłeś...
- Tak - mruknął krótko. - Moja część wypieków skończona. Kuchnia jest cała do pani dyspozycji - lekko skinął głową, po czym zdjął fartuch, wieszając go na jednym z siedmiu haczyków (wśród sześciu innych fartuchów) i wyszedł cicho.
Wyglądało na to, że Glorfindel długo nie będzie miał okazji pocałować swojego kucharza.

***

- Co to jest? - zapytał Aragorn, unosząc brew, gdy Legolas wyciągnął z wielkiej paczki dziwny zielony stos materiałów.
- ...Szata mojego ojca?
- Po co ci to przysłał? - zapytał podejrzliwie mężczyzna, patrząc z powątpiewaniem na białą koszulę z dziwaczną koronką, jakieś spodnie w bliżej niesprecyzowany zielony wzór oraz wierzchnią szatę w liście. Czy coś podobnego. - Nie chce być czarnowidzem, ale w czymś takim nawet Gimli nie będzie chciał się przelecieć.
Legolas posłał mu uciszające spojrzenie.
- Pomóż mi zamiast gadać - burknął, zawijając wątpliwą kreację w jakieś kłęby. - Trzeba to spalić.
- Dlaczego? Nie lepiej zamienić w firanki czy obrus? - dźgnął palcem spodnie z miękkiego materiału. Być może jedwabiu albo czegoś podobnego.
- Jestem dobrym wnukiem - stwierdził, wyciągając z kieszeni list, który przyszedł dwa dni wcześniej.
- Mam przeczytać?
Legolas wepchnął mu kartkę do ręki zamiast odpowiadać.

"Legolasie,

Dawno się nie widzieliśmy, wiem, ale podróżowanie z Gil-Galadem jest bardzo fascynujące! Nie mów ojcu, że jestem w trakcie wyprawy starym oplem - to jego przewrażliwione serduszko by nie wytrzymało. Doprawdy, czasami aż za bardzo przypomina twoją babcię! W szkole był tak nieporadny, że na imprezę gdy ukończył dwadzieścia pięć lat, wysłałem mu obciachową kreację. W imię obrony jego cnoty.
Jak ci te szmaty wyśle - spal je. Kup sobie coś ładnego na koszt dziadka i zrób mnóstwo zdjęć, karta w kopercie, pin na odwrocie listu. Nie żałuj sobie.

Oropher."

- Mówiłem ci już, że lubię twojego dziadka?
Legolas zaśmiał się cicho, zabierając list i wkładając z powrotem do kieszeni.
- Pomóż mi to spalić.
- Ale gdzie to zrobimy? Jesteśmy w elfickiej części Akademika, kominek jest w głównym salonie, ktoś by nas od razu zauważył. Jak wyjaśnisz nauczycielowi, że idziesz spalić ubranie?
Blondyn przysiadł na łóżku, głaszcząc palcami miękką kołdrę.
- Byłbyś w stanie zapakować mi to tak, że będzie maksymalnie wielkości plecaka? - zapytał w końcu.
Aragorn nie był pewien po co mu szata ściśnięta w taki sposób, skoro chodziło o spalenie jej, ale pokiwał głową, biorąc się do pracy.

Pukanie do drzwi wyrwało Saurona, siedzącego po turecku na łóżku, z medytacji.
Być może to nawet dobrze ponieważ Melkor był już blisko wyrzucenia jego ciekawskich, ognioplujnych  jaszczurek za okno. Gnidy rozpanoszyły się tak bardzo, że już dwa razy musiał strzelać w ścianę z użyciem gaśnicy.
- Tak? - srebrnowłosy, zainteresowany tym, kto odważył się wpaść w odwiedziny, zerwał się z łóżka, mało nie depcząc najgłupszego ze swoich pupilków, Smauga i otworzył pospiesznie drzwi.
Widok Legolasa Greenleafa najwyraźniej był bardziej zaskakujący niż ktokolwiek mógłby sądzić, bo przez  chwilę Sauron wyglądał jakby nie wiedział czy zaprosić go do środka, czy wyjść na korytarz i zamknąć za sobą drzwi.
- Coś się stało, księżniczko z Mirkwood? - zapytał w końcu, chrząkając cicho, żeby zabrzmieć groźniej.
- Potrzebuje pomocy w pozbyciu się tego - wyjaśnił, wyciągając zza pleców średniej wielkości torbę.
- Ładna jest - zauważył Sauron, unosząc brew.
- Chodzi o zawartość - sprostował zaczerwieniony z zakłopotania Legolas. - Muszę ją spalić. Ale nasza część akademika nie ma kominków ani nic takiego, tam już w wakacje zdążyli zamontować centralne ogrzewanie w pokojach... A w głównym salonie nie da rady, bo wszyscy by to zobaczyli.
- Właź - Sauron cofnął się, wyciągając gościa do pokoju. - Pokaż no, co ci tak życie psuje, że aż trzeba się tego w ogniu pozbyć...?
Legolas sięgnął do torby i wyjął stamtąd paskudny strój od ojca. Melkor, myślący wcześniej, że będzie mieć chwilę spokoju, zakrztusił się herbatą, ostatecznie wypluwając cały duży łyk na swoją biedną koszulkę.
- Sauronie, nie wierzę, że to mówię - odezwał się ciężkim głosem. - Zrób przysługę jemu i wszystkim, którzy te szmaty widzieli. Spal je.
- Pod jednym warunkiem - stwierdził zdecydowanie mężczyzna. - Jesteś gotów się ze mną układać, Legolasie? - zapytał zainteresowany, zerkając na blondyna.
- Z żadnym z was się nie prześpię, ale poza tym to zrobię wszystko, co chcecie - oznajmił zdesperowany.
- Nie gustuje w takich drobinkach...
- Nie mam ochoty użerać się z tym zarośniętym motocyklistą, z którym się spotykasz - dodał Melkor. Ostatnie czego chciał to wściekły, prawie dwu metrowy facet demolujący mu pokój toporkiem czy czymś w tym stylu. Być może nawet w towarzystwie kilkunastu znajomków.
- Dobra. To co chcecie?
- Ze mną wybierzesz strój na bal i to ja cię uczeszę oraz pomaluje - rzucił Sauron, uśmiechając się słodko, prawie niewinnie.
- I co to tobie niby da? - Greenleaf spojrzał na niego z uniesioną brwią.
- Jesteś największym skarbem całej tej szkoły, nie wywołałeś przez kompletny przypadek jeszcze żadnego skandalu od kiedy się tu uczysz, manierki masz nienaganne i oceny świetne... - zaczął Sauron.
- Zgoda! Wszystko w twoich rękach jeśli tylko spalisz to, co przyniosłem.
Melkor odetchnął z ulgą gdy elfickie, paskudne wdzianko wylądowało w kominku, razem z pięcioma ognioplujami Saurona. Drzwiczki zamknęły się zadziwiająco cicho.
- Do zobaczenia w centrum handlowym za dwa dni, a potem trzy godziny przed balem w tym pokoju, księżniczko! - zawołał za Legolasem srebrnowłosy, gdy już wypchnął elfa na korytarz.
Miał wyjątkowo zadowoloną z siebie minę.
Musiał uknuć coś naprawdę mocnego - albo przynajmniej być pewnym, że zalezie za skórę Aule i Manwemu.

***

- Oropherze... A może wpadniemy do Rivendell na ten bal?
- Wydaje mi się czy nie wpuszczają tam nikogo z zewnątrz?  To impreza szkolna, trzeba mieć zaproszenia - potargał palcami długie, złociste loki, wpatrując się w twarz mężczyzny z zainteresowaniem.
- To ja nauczyłem Elronda wielu rzeczy, nie odmówi mi wstępu - Gil-Galad uśmiechnął się psotnie, odrzucając rozczochrane, czarne włosy. Musiał je w końcu przyciąć, już tylko kilku centymetrów brakło, aby sięgały za biodra.
- W takim razie... Ruszajmy!
- Powinniśmy dotrzeć do Akademii w samą porę, aby się odświeżyć, przespać i iść zabalować - ocenił starszy, przyciskając gaz. Auto ruszyło wyboistą drogą, turkocząc trochę naderwanym błotnikiem. I dając po oczach papierową kartką "pierdolcie się" przyczepioną do tablicy rejestracyjnej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro