16: Mandos
27.10.2019r.
Mandos był Sędzią i opiekunem umarłych. Na co dzień w Valinorze przebywał raczej w odosobnieniu, zajmując się zmarłymi elfami oraz różnymi rzeczami związanymi ściśle z przeznaczeniem i wyrokami Eru, o którego woli wiedział spośród wszystkich Valarów najwięcej. Nie opuszczał białego miasta zbyt często. W zasadzie w ogóle nie było to jego zwyczajem, aby oddalać się gdziekolwiek.
A jednak tym razem był w podróży. W podróży do Akademii Rivendell, aby porozmawiać z innymi sobie podobnymi na prywatnie ważny dla niego temat. Nie miał takich tematów wiele, wobec czego można było to uznać za naprawdę wielką sprawę.
Dawno temu spotkał zagubionego i osamotnionego dzieciaka, który błąkał się po ulicach Valinoru, szukając drogi do jego białych bram, aby móc odejść i odszukać swojego ojca, Maedhrosa. Ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że dokonanie tego to coś niemożliwego dla drobinki, jaką w jego oczach był elf; jednej z wielu setek innych drobinek, które miał okazję zapoznać od kiedy ten piękny, długowieczny ród zbudził się z woli Eru na brzegu jeziora, zaprowadził go do swoich hal, aby odpoczął. To miała być chwila. Kilka godzin. Nie więcej. Zamierzał później podsunąć malca pod opiekę jednego z pozostałych Valarów lub może Valier, aby mógł tam wyrosnąć w odpowiednich warunkach. Kiedy jednak rozważał, kto mógłby najlepiej zatroszczyć się o los chłopca, odsypiającego wtedy długie godziny włóczenia się ułożony w jego fotelu, wielkim dla niego bardziej nawet niż mogłoby być łoże, nie mógł dojść do niczego, co byłoby odpowiednie i bezpieczne. Dennael, jak nazywał się elf ze względu na jego niesforne rude włosy i po przodkach odziedziczoną wyjątkową moc magiczną, niemal równie imponującą jak umiejętności elfów, którzy chodzili po świecie u początków istnienia tej rasy, nie miał jasnego przeznaczenia. Oczywiście, istniało pewne prawdopodobieństwo, że dokona jakiś rzeczy, ale nic nie wskazywało na to, jakie będą te rzeczy, ani czy wpłyną na świat wyraźniej niż czyny innych, czy może nawet mniej. Długie godziny spędził na zastanawianiu się jakiego domu potrzebował Dennael, aby wyrosnąć na możliwie najlepszego siebie, ale każdy Valar po kolei zostawał przez niego wykluczony, każda Valiera odrzucona... To było jakoś oczywiste, że jedyną osobą, która powinna poświęcić swój czas i uwagę chłopcu był on. Oczywiste w dziwny, pokrętny sposób - odnalazł go, zabrał do siebie, zastanawiał się co z nim począć... Dennael pozostał w jego halach. To nie było miejsce dla żywego elfa, a jednak nie wyglądał na spłoszonego ani zlęknionego pomimo świadomości, że umarli znajdują się na wyciągnięcie ręki, w komnatach, do których nie wolno mu było się zbliżać.
Chłopiec całe życie był posłuszny. Spokojny i cierpliwy. Okazywał troskę i czułość innym, jeśli zdarzyło mu się z nimi spotkać, a bywało, że Mandos zabierał go ze sobą; najczęściej w trakcie świąt Valinoru, gdy wszyscy skupiali się na wysokim wzgórzu, skąd gwiazdy i fajerwerki najlepiej było widać, gdzie zdawałoby się, najpiękniej brzmiały słodkie pieśni. Rozwijał się dobrze, stawał mądrzejszym i bieglejszym w licznych sztukach. Aż w końcu znów zapragnął wyruszyć z Valinoru, i Mandos, pomimo goryczy złych przeczuć wysłał go do Rivendell, miejsca, jak mu się wydawało, najspokojniejszego z możliwych elfickich siedzib w Śródziemiu. A krótko potem pozwolił, aby część Valarów także wybyła tam, by być bliżej młodych przedstawicieli rodu elfów, lepiej ich poznać, zobaczyć...
Przeczuwał, że dzieciak, którego przygarnął, pewnego dnia może zostać zraniony. Poza Valinorem na świecie było wiele ciemności. Poza Valinorem było mnóstwo takich, którzy nie potrafili trzymać języka za zębami i lubili wyżywać się na innych. Ale nie spodziewał się, że to Aule zrani Dennaela. Znał jego temperament, wiedział, jak wybuchowy i bezmyślny jest... A jednak sądził, że może mu ufać do pewnego stopnia!
Zamyślony przystanął wśród mgieł i ciszy, aby rozejrzeć się z uwagą, a gdy ustalił, że jest na właściwej drodze, ponowił swą podróż, pogrążając drogę, którą kroczył w białych oparach, spływających niejako z jego ulotnego, kłębiastego płaszcza.
Akademia Rivendell była pięknym miejscem, a omieciona mgłą i sennymi oparami dodatkowo tajemniczym.
Przybrał postać bardziej elficką, mniejszego rozmiaru, aby móc przejść przez drzwi - niemal - nie zwracając na siebie uwagi. Niemal... Elfy, ludzie, krasnoludy, ktokolwiek, raczej nie koniecznie przywykli do wysokich, chudych i okrytych ciemnymi szatami postaci, wkraczających nagle pomiędzy nich.
Trudno.
Zatrzymał się obok Olorina, którego młode, bystre oczy lśniąc ciekawością wyglądały zza starczego, iluzorycznego kształtu.
-Aule - oznajmił krótko.
Majar wykonał gest wskazujący w stronę położonego kilka metrów dalej korytarza. Nic nie orzekł, mądrze zachowując dla siebie tak swoją wiedzę, jak i ciekawość.
Tak jak oczekiwał tego Mandos, Aule był w tym samym miejscu, co pozostali przebywający poza Valinorem. Yavanna i Varda siedziały na uboczu zamyślone, spokojne w sposób chłodny, wyczekujący. Najbardziej z lewej obok nich, inna kobieta tkała w skupieniu barwny gobelin. Na moment podniosła głowę gdy przyszedł, posyłając mu powłóczyste spojrzenie piękniejsze od możliwych spojrzeń innych dlatego, że rozjaśnione zabłąkanym promieniem światła, który zmienił łzy spływające po jej miękkich bladych policzkach w migoczące brylanty. Aule i Manwe kłócili się. Tak to wyglądało. Dziwnie dosyć, bowiem Król Valarów i Kowal byli najlepszymi przyjaciółmi od tak dawna, jak tylko Mandos dosięgał swoją niemającą dna pamięcią. Nie miał jednak problemu z domyśleniem się, że dyskusja wynikła z zachowania ubranego roboczo wielkoluda dostatnich dniach.
- Dawno się nie widzieliśmy - zauważył bardzo spokojnie, skupiając na sobie wszystkie spojrzenia.
-Mandos! - Manwe uśmiechnął się wyraźnie zakłopotany. - Szybko... Ci... Aule szedł właśnie przeprosić Dennaela, wiesz? Niepotrzebnie się fatygowałeś, taki nadopiekuńczy z ciebie opiekun...!
-Nie będę nikogo przepraszać! - fuknął natychmiast rozzłoszczony Aule. - Zasłużył sobie na pouczenie!
-Już o tym rozmawialiśmy - wycedził Manwe, próbując nadepnąć przyjaciela, który jednak zdążył tego uniknąć.
-I powiedziałem ci, że nie...
-Ekhem - Mandos zmrużył powieki, krzyżując ręce w oczekiwaniu aż mężczyźni łaskawie się skupią na nim tak jak powinni. - Przysłałem was tutaj, zgadzając się na to, abyście zajmowali się młodymi elfami osobiście... W ten sposób zwaliłem sobie na głowę większość obowiązków związanych z Valinorem, pilnowaniem formalności, obowiązkami, rozwiązywaniem problemów elfów, majarów i w ogóle wszystkiego co tam żyje, umarłych wliczając - jego głos wznosił się stopniowo, z szeptu przechodząc do niepokojącego dźwięku przypominającego dudnienie echa w ciemnej grocie. Niejako powierzyłem wam przez to opiekę nad Dennaelem...
-I jesteśmy ci wdzięczni! Bardzo nam przykro, że Dennael ucierpiał...
-Ja... - Manwe zamachnął się, zatykając ręką usta Aulego.
-Większości z nas przykro - kontynuował, jasny kołnierz jego szaty zakołysał się na podobieństwo ptasich piór poruszanych wiatrem.
-Słyszałem już o wielu nieporozumieniach z waszym udziałem, zwłaszcza twoim, Aule - powiedział cicho, z powagą, nie odrywając ciemnych, zdających się nie mieć żadnego dna oczu od kowala. - Dlatego, chociaż zostaniesz w Akademii, ostrzegam cię, że jeśli wykonasz jeszcze jeden nieostrożny ruch... Wrócisz do Valinoru. I tam zostaniesz - odwrócił się. - Z tobą wszyscy.
-Chwila! - zaprotestował Manwe, przełykając ciężko ślinę. - To nie przesadnie drastyczne, przyjacielu?
Mglisty, ciemny plaszcz Mandosa zaszeleścił, gdy mężczyzna spojrzał w jego stronę przeszywająco.
-To przede wszystkim ja mam w tej chwili na barkach Valinor - przypomniał. - Nie chcę, aby mnożyły się kolejne nieporozumienia lub ataki, nawet słowne, na elfy. Jesteśmy odpowiedzialni za wszystkich w Śródziemiu. Ale przede wszystkim za nas samych.
Wyszedł. I chociaż w pierwszej chwili Manwe westchnął z ulgą, już w następnej odsunął się niespokojnie, gdy u boku Aule stanęło coś, czego nie powinno tam być. Król Valarów rzucił się do drzwi.
-Mandos! Mandos, czekaj! Zostawiłeś tu umarlaka! - zawołał blady i zdenerwowany, bo przejrzysta, elficka postać, której imię przy dłuższym namyśle z pewnością mógłby sobie przypomnieć, wcale mu się nie podobała. - Mandos! Zapomniałeś czegoś! Mandos!
Sędzia nie zawrócił. Upiór, duch czy jakkolwiek to nazwać, nie zniknął.
***
Dennael, zdziwiony mgłą, która zasnuła Rivendell pięknego, pełnego słońca dnia, chociaż zazwyczaj gdy miał okazję prowadzić jakieś zajęcia, robił to na powietrzu, tym razem wybrał jedną z sal. Ulokował się z młodzieżą tak, aby pod ręką mieli wielkie, okna i w razie czego rozległy taras, a później w przyjemnej atmosferze pogrążyli się w monotonnej próbie oddania sennego, obciążonego dymem, smugami i obłokami krajobrazu na płótnach, w zeszytach, na luźnych kartkach czy co kto akurat miał. Dennael osobiście, na przykład, kompletnie nie pomyślał o tym, aby zabrać wszystko, czego do malowania zazwyczaj używał wobec czego dla uniknięcia biegania po Akademii, po prostu otworzył dziennik lekcyjny na samym końcu i tworzył pobieżny szkic piórem na wewnętrznej stronie okładki. Sądząc po znajdujących się tam już rysunkach elfickich i krasnoludzkich twarzy, najwyraźniej to nie był pierwszy raz gdy miał dodatkowe zajęcia z tą konkretną grupą. Ciekawe kiedy to w zasadzie było...? Nie do końca pamiętał.
Hmm...
-Przepraszam - jeden z siedzących na blacie stolika bliżej okna elfów, rysujących najwyraźniej niebo, poruszył się trochę nerwowo, nieopatrznie strącając swój piórnik na ziemię. Na szczęście zamknięty i to tylko całokształt trochę nahałasował.
-Tak? - podniósł głowę.
-W tej mgle coś się dziwnie rusza - oznajmił z wahaniem.
-Rusza? - powtórzył, odkładając dziennik i pióro. Wstał z krzesła na tyle sali, gdzie siedział dlatego, że stamtąd miał najlepszy punkt widzenia na wznoszące się w oddali wzgórze. Podszedł do okna, pomimo niepokojącej ciszy jaka zapadła. Kilka osób nieufnie wlepiało wzrok w falującą mgłę, ktoś się cofnął, ktoś inny wyraźnie nabrał dystansu wobec swoich prac, a jeden krasnolud mało dyskretnie sprawdził, czy czasem butelka alkoholu w jego torbie nie jest pusta, chociaż powinna być pełna.
W pierwszej chwili Dennael nie widział nic. Ot, kłęby, opary, smugi... A później wyróżnił sylwetkę, dwie, cień przemykający gdzieś z boku. Zmarszczył brwi, a później potarł palcami skronie.
-Poczekajcie chwilę - poprosił, ruszając na korytarz. - I nie wychodźcie na taras - ostrzegł.
Nie odszedł zbyt daleko od sali, może dwa zakręty, uspokajając po drodze kilka osób, które także przyuważyły coś niepokojącego i wyszły z sal, aby odnaleźć jakieś zadowalające odpowiedzi na swoje pytania. Zamierzał po schodach zejść na dół i wyjść na zewnątrz, aby sprawdzić, czy jego drobne, nieszkodliwe przeczucie jest właściwe... Ale ostatecznie nie musiał, ponieważ metr od nich niemal zderzył się posępną, wyższą od niego o przeszło dwie głowy postać. Zatrzymał się w ostatniej chwili i wykrzywił blade wargi w autentycznie zaskoczone, dziecinnie niewinne "o".
-L-lord Mandos - wydusił, dygając nieznacznie w miejscu, aby zaznaczyć swój szacunek dla starszego. - Nie spodziewałem się zobaczyć... No, tutaj, w Akademii...
Duża dłoń uniosła się i dotknęła delikatnie jego policzka.
-Masz bardzo smutne spojrzenie, Dennaelu - powiedział z powagą. - I niezbyt ciepłą skórę. Wydaje mi się, że tutaj w środku jest ciepło, dlaczego więc..? - nie dokończył pytania.
Znał na nie odpowiedź. I Dennael był tego świadom.
-Pokłóciłem się z Lordem Aule - przyznał pokornie. - I padły wtedy bardzo przykre słowa.
-Zachował się bardzo okrutnie wobec ciebie.
-Nie był... Zbyt uprzejmy - przyznał, zastanawiając się jak mógłby załagodzić całą sytuację zanim ta zaostrzy się w sposób, którego bardzo by nie chciał.
-Jesteś dla niego zbyt wyrozumiały - skarcił go Sędzia, spoglądając z góry w twarz, która nie zdawała mu się wiele starsza niż wtedy gdy elf był o całe wieki młodszy. - Nie powinieneś być. W ten sposób obrasta coraz bardziej w dumę. To nie przystoi Valarom.
-Lord przybył tu specjalnie z tego powodu?
-Z powodu nagromadzenia wielu powodów - poprawił go uspokajająco, dzięki czemu rodzący się już ciężar poczucia winy opadł z serca Dennaela, pozwalając mu odetchnąć głęboko, bardzo powoli. - Jak czujesz się w Akademii? - zapytał mężczyzna, korzystając z okazji. Odgarnął przydługie włosy podopiecznego na jego plecy, odsłaniając długą szyję i oplatający ją, cieniutki łańcuszek zwieńczony motylem. - Bardzo ładny - skomentował, chociaż osobiście niekoniecznie uważał, aby motyle pasowały do młodszego. Gdyby miał wybrać... Raczej ciepłolubne jaszczurki. Albo wiewiórki. Wiewiórki zgadzałyby się nawet kolorystycznie. I oczywiście z paru innych powodów także.
-Akademia to bardzo dobre miejsce, Lordzie Mandos - powiedział, a cień w jego oczach rozjaśnił się gdy umysł zajęły jakieś miłe myśli. - Czuję się tutaj bardzo dobrze. Elrond dba o to, aby w miarę możliwości wszędzie było jasno i wyjaśnia mi wszystkie rzeczy, które zaskoczą mnie tutaj, poza Valinorem.
-Jest ich wiele?
-Już teraz nie - uśmiechnął się nieznacznie, z pewną tkliwością. - Teraz to tylko czasem... Imiona niektórych roślin i pewne szczegóły związane z relacjami pomiędzy rasami. Myślę, że nauczyłem się naprawdę dużo od kiedy tu przybyłem... - spojrzał za siebie i przypomniał sobie o grupie, która czekała na niego w jednej z klas. - Czy moglibyśmy rozmawiać w drodze? Mam pewne zobowiązania...
- W porządku. Prowadź - zgodził się. - Elrond jest synem Earendila, dobrze mówię?
-Tak - potwierdził. - Jak zawsze - dodał, spoglądając w jego kierunku z dziecięcą, czułą ufnością kątem oka.
-Czuwa nad tobą jak mi obiecał? - zapytał dla pewności, chociaż można było uznać, że w tym stwierdzeniu jest pewna nuta nieprawdy, gdyż w zasadzie Mandos nie poprosił Elronda osobiście o obietnicę opieki nad Dennaelem, a jedynie zlecił zrobienie tego pewnemu wciąż jeszcze nie mogącemu powrócić fizycznie wojownikowi, którego użył jako przewodnika dla swojego podopiecznego.
-Zawsze gdy go potrzebuje ma dla mnie czas - zapewnił miękko, trochę może aż za miękko, za szczerze, ze zbyt szczęśliwym i nieśmiałym uśmiechem rozjaśniającym delikatną twarz.
-Dojrzałeś od kiedy opuściłeś Valinor - powiedział, zauważając w istocie pewne nowe dla siebie rzeczy w zielonookim. - Stałeś się bardziej pewny siebie i łatwiej przychodzi ci mówienie o relacjach z innymi. Nadal jesteś wprawdzie zbyt uprzejmy i wyrozumiały, za dużo bierzesz na swoje ramiona, a jednak... Bardzo mnie to cieszy.
-Dziękuję - odpowiedział, zatrzymując się przed drzwiami klasy. - Lordzie... Czy duchy za oknami i mgła...
-Przybyły ze mną - potwierdził domyślnie.
Dennael kiwnął głową, a później, wyczuwając, że nie całkiem swobodna, ale też nie niezręczna rozmowa dobiega końca, przysunął się, aby objąć krótko, nieśmiało, chude, wysmukłe ciało opiekuna. Mandos chwycił go kościstymi, śnieżnobiałymi rękoma, zatrzymując przy sobie na chwilę, przeczesując raz czy dwa długie, rude włosy, gładząc proste plecy.
-Musisz bardziej dbać o siebie, Dennaelu - pouczył go na pożegnanie, zanim odstąpił. - Jeśli ponownie przyjdzie ci pokłócić się z Aule, chcę dowiedzieć się tego od ciebie, a nie od Ulmo i strumieni Śródziemia. Dobrze?
-Ja... Obiecuję powiedzieć ci o tym, Lordzie Mandos - zgodził się. - Ale jestem już dorosły i mam nadzieję być w stanie następnym razem poradzić sobie samemu.
-Nie wątpię w to - zapewnił, a później odwrócił się, odchodząc. Gdy ostatni raz zerkał za siebie kątem oka, zdawało mu się, że do klasy, w której czekała grupa uczniów wcale nie wchodzi obecny Dennael, ale ten odległy, uroczy chłopiec owinięty w za wielki, zakurzony płaszcz podróżny, odczuwający lęk wobec obcych i trwogę na myśl o wielu naturalnych rzeczach, których nigdy go nie nauczono, ani nie miał okazji sam zobaczyć.
W jakiś sposób brakowało mu chłopca, który godzinami potrafił chodzić wzdłuż dozwolonych mu korytarzy w Mandosie, tych, które nie łączyły się bezpośrednio z domami umarłych, podziwiając barwne gobeliny, albo siedzieć cicho obok Vaire i patrzeć jak tka. Dennael lubił tkać. I robić wiele innych cichych, pięknych rzeczy potrafiących zajmować długie godziny.
Nie zamieniając z nikim więcej słowa, opuścił Akademię, zabierając z sobą mgły i duchy, i opary, z których zdawał się być jego płaszcz, i które zdawały się stapiać z nim, łączyć, przywierać do niego w miarę jak rósł, aby znów stać się wielką siłą, z każdym krokiem coraz mniej zauważalną dla postronnych.. chociaż był pewien, że Manwe patrzy w jego kierunku swoim bystrym wzrokiem.
Na pewno nie podobał mu się ten duch kroczący za Aule.
***
Dennael powiódł odrobinę zagubionym, ale ciepłym wzrokiem po twarzach wpatrujących się w niego elfów.
-Już wszystko w porządku - oznajmił miękko, podszedł do miejsca, które wcześniej opuścił i nie przestając uśmiechać się delikatnie, podniósł dziennik, sięgając też dłonią po pióro.
Za oknem nie było już żadnych tajemniczych sylwetek ani cieni. Tylko piękny, chociaż nadal jeszcze odrobinę zamglony, krajobraz Rivendell.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro