Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10: Hobbiton (cz 1)

03.12.2018r.

Jaga97 wiem, to trwało mnóstwo czasu, ale ogarnęłam się trochę i oto jest wycieczka do Hobbitonu 😅

- Frerin? - Elrond spojrzał na elfa stojącego przy oknie salonu i wpatrującego się w dal nieodgadnionym, niebieskim wzrokiem. - Coś się stało?
- Muszę jechać - wyjaśnił, odwracając się i uśmiechając miękko. - Ale nie mogę zrobić tego teraz.
- To znaczy? - starszy elf zmarszczył brwi.
- Odjechał mi ostatni autobus o tej godzinie - wyjaśnił. - Czekam na kolejny transport.
- Inny niż autobus? Gimli cię odwiezie?
- Ah, absolutnie nie! - zaprzeczył żywo. - On musi czuwać nad Legolasem - dodał spokojniej. - Napisałem tacie niedawno, że będę musiał dotrzeć do Morii na piechotę.
- Absurd! Jeśli potrzebujesz, ktoś cię odwiezie. Może Gil-Galad? Sądzę, że czułby się wyróżniony, niewielu ufa jego umiejętnością kierowcy, ekhem... Albo Gandalf? Nie wiem wprawdzie w jakim stanie jest jego meleks, ale...
- Napisałem tacie celowo, że pójdę na piechotę - przerwał mu rozbawiony. - W pewnym sensie podrażniłem jego ojcowski instynkt - przyznał ze skruchą. - Ah! Słyszysz, dziadku Elrondzie?
- Nadciąga burza?
- Nie, to właśnie podrażniony ojcowski instynkt - rozbawiony brunet uścisnął go luźno i krótko, a później pobiegł na dziedziniec. Elrond obserwował przez okno, jak młodzik rzuca się na szyję dobrze zbudowanego krasnoluda, którego gęste włosy i brodę przecinały skromnie, poważnie, pasma siwizny.
Niemal słyszał jak woła łagodnym, szczęśliwym głosem: "Tato!".
Frerin czasem był taki... Świeży, dziecinny, pełen ciepła. A później nieoczekiwanie powazniał, nabierał dystansu...
Zatknął na głowę podany kask i wsiadł na motocykl, wielką, czarną maszynę, przywierając do pleców swojego ojca, odpalającego już silnik.
Dorosły, pełen werwy i powagi krasnolud z niepozornym, smukłym elfem będącym z wizerunku elfem w każdym calu, od stóp po głowę...
Elrond westchnął ciężkim, odrobinę zbolałym, głosem i otarł z policzka pojedynczą łzę.
Gdyby historia potoczyła się inaczej, Frerin mógłby być...
Mógłby...
Nie.
Poruszył nerwowo głową.
Nie mógł tak myśleć.
Gdyby cokolwiek stało się inaczej... Przecież nie byłoby Frerina. Byłby tylko jakiś elf, być może boleśnie podobny do dziesiątek innych elfów.
Skoro był szczęśliwy, to dobrze. Nawet jeśli żył tak daleko.
Przecież... Jako dziadek powinien go wspierać pomimo wszelkich bolesnych granic, istniejących na drodze pomiędzy nimi.

***

- Jest obrażony na ciebie - uprzedził Thranduila Oropher, nie odrywając wzroku od studiowanego trzymanego w mocno zaciśniętych rękach pisma, jednego z tych, które nigdy go nie obchodziły. Ale wyglądały poważnie, gdy się w nie wgapiać. I oszczędnie przesuwać wzrokiem. Tak jakby po treści. - Zamknął się w pokoju i nie chce widzieć nikogo.
Thranduil prychnął, siadając sztywniej w fotelu.
- To nic - fuknął. - Opamięta się i jeszcze do mnie przyjdzie. Nie może siedzieć tam wiekami!
Oropher przemilczał ten komentarz, zerkając na syna jedynie z rezygnacją wymieszaną dodatkowo z pewnym chłodem.
Co to się porobiło z tym elfem?
Dawniej był takim uroczym dzieckiem...

***

- Wycieczka - stary pan Bilbo pokiwał głową, rozglądając się wokół z ciepłym uśmiechem. - Czy wszyscy chętni już są?
Lista owych chętnych nie była skrajnie długa. Właściwie jak na ilość uczniów szkoły to dosyć krótka.
Pierwsza para przed drzwiami autobusu składała się z Gimliego i Legolasa, który szyję owinął miękkim zielonym szalikiem, a na nos zatknął ciemne okulary. Potem był Aragorn. Bez Arweny, która wraz z babcią była zajęta knuciem czegoś bardzo złe... nieoczekiwanego.
Robiły to ciągle. W kółko. Nigdy ich to nie nudziło, chociaż czasem nawet Celegorm dawał za wygraną i wychodził na grzyby. Chociaż tym razem został w Lorien zamiast przyjechać do Rivendell, więc może grał w coś z Haldirem, pasjansy stawiał, ucztował... Czy cokolwiek zazwyczaj czynił, aby nie czuć się starym i bezużytecznym, to jest... Nie nadążającym za światem.
Elladan i Elrohir nie zamierzali zrezygnować z Hobbitonu.
Trójka zupełnie nieistotnych dla nikogo elfów plotkowała sobie, doprowadzając do szału stojące za nimi krasnoludy w liczbie dwóch. Nie mających jeszcze pomysłu na projekt architektoniczny na zajęcia techniczne, żywiących nadzieję, że Hobbiton ich natchnie.
Dennael, chociaż rozważał wyjazd, jednak nie był obecny.
Gdy Bilbo pytał go, podczas krótkiej rozmowy w hallu Akademii, o powód rezygnacji, ten tylko uśmiechnął się tajemniczo i wspomniał coś łagodnie o tym, że musi zrobić jakąś bardzo ważną rzecz.
Nie wspomniał jaką, ale nie znosił kłamstwa, więc musiała być rzeczywiście istotna.
- Zapraszam do autobusu - oznajmił wreszcie stary Baggins, notując ostatnie nazwisko na liście obecności.
Legolas odetchnął, a później wsiadł do pojazdu.
Tak bardzo nie mógł się doczekać wycieczki! Usiadł z przodu przy oknie, uśmiechając się, gdy Gimli wsadził na półkę nad jego głową ich torbę i zajął miejsce obok.
- Wziąłem ją z szafki nocnej - powiedział spokojnie krasnolud, podając mu książkę, którą dopiero co kilka dni wcześniej zaczął czytać. - Wycieczka trochę potrwa. Zdążysz dokończyć.
- Dziękuję.
Aragorn minął ich i rozwalił się na tyle autobusu, zajmując aż trzy miejsca. Zasnął dosłownie natychmiast.
Gdy za kierownicą szkolnego, rzadko używanego, wozu do kierowania przygotowywał się Glorfindel, który ostatnim razem robił to jakieś pół roku wcześniej, wszyscy pozostali wwlwkli się i porozsiadali. Pan Bilbo jeszcze moment odczekał, a gdy jego asystent, młodszy krewny Frodo, dotarł do nich odrobinę spóźniony, tłumacząc się drzemką, oznajmił, że nikogo więcej już na pewno nie będzie. A przynajmniej nie z Akademii, bo jak zauważył Legolas zerkając na mapę, którą Glorfindel zatknął sobie w miarę na widoku, chociaż nie zamierzał jej używać - mieli jeszcze zajechać na moment do Morii.
Po co?
Po kogoś?
Innego podróżnego?
Jakiegoś nowego ucznia, który na start wybierał się integracyjnie zwiedzać tereny należące do Niziołków?
Sprawa rozwiązała się bardzo szybko. Przed gmachem lokalu, z którego ostatnio zabrał go Thranduil, wściekły jak pies, czekał już na nich Frerin w jego własnej osobie. A przy nim dwóch młodych krasnoludów i - co ciekawe - drugi elf. Osobnik wzrostu niższego odrobinę od bruneta, owinięty w podróżny płaszcz wyposażony w głęboki, zasłaniający twarz kaptur.
- Dzień dobry, zacny panie Bilbo! - Frerin lekko wsiadł do pojazdu ledwie otworzono drzwi, w ogóle nie czekając na żadne zaproszenie. - Dobrze pana widzieć.
- Siadaj dziecko, siadaj - pogonił go dobrodusznie Baggins. - I powiedz mi przy okazji, nie ma w Morii może twojego ojca, Thorina?
- Przykro mi - pokręcił głową, wskazując swemu elfiemu towarzyszowi, aby zajął miejsce przy oknie. - Trzy doby temu wyruszył już dalej, aby przed weekendem dotrzeć do Żelaznych Wzgórz, ale... Zostawił dla pana podarunek - zanim wreszcie usiadł, sięgnął do kieszeni i podał profesorowi zawiniątko. - Mówił, że kto jak kto, ale pan, zacny panie Bilbo, doceni ten drobiazg.
Oh tak, bardzo ciężko byłoby być Bilbo Bagginsem i nie docenić pięknie oprawionego w skórę, ozdobionego wytłaczanym smoczym wzorem dziennika wypełnionego mnóstwem białych, czekających tylko, aby je wypełnić wspaniałymi opowieściami, stron.
Z Morii wyruszyli dalej już bez żadnych przeszkód. Ani nawet postojów na stacjach benzynowych, co oznaczało brak wizyt w lokalach z szybkim i niezdrowym jedzeniem oraz toaletach.
O ile pierwsze dwie godziny panowała względna cisza, o tyle przy początku trzeciej Frerin postanowił zrobić coś użytecznego z odnalezionym na jednym z foteli instrumentem. Cudzą harfą, o której nieznany właściciel najwyraźniej nie miał najlepszej opinii, skoro zostawił ją w pojeździe na ostatniej wycieczce i do tej chwili nie pomyślał o zabraniu z powrotem.
Od rozruszania instrumentu zaczęły się więc grupowe przyśpiewki. Zaangażowany w swoją książkę Legolas, opierając głowę wygodnie na ramieniu Gimliego, jednym uchem słuchał - tak troszeczkę - kolejnych podróżnych utworów. Przy miłym wsparciu pana Bilba oraz Frodo udało się wyśpiewać grupowo takie pozbawione daty ważności przeboje jak "A my w drodze"; "Piwo wciąż płynie", "A tu w głowach wciąż szumi wino"; "Ballada o baraniej pieczeni"; "Biały Niedźwiedź"; "Stary Niedźwiedź mocno śpi" albo "Nie płacz, kiedy coś na mnie spadnie"... Chociaż to ostatnie zaistniało chyba na potrzebę chwili, w rodzaju jakiejś abstrakcyjnej, nowej formy stworzonej do przyśpiewki "Nie płacz, kiedy zaliczę zgon".
Glorfindel właśnie przyłączał się do refrenu w dopiero co zaczętej piosence o samotnym Encie, co to rośnie sobie w ponurym lesie, niedaleko strumienia, a nad głową ma gniazdo rozśpiewanych, męczących ptaków, gdy dotarli do mostu zbudowanego ponad rzeką Brandywiną.
- Minęliśmy Wielki Gościniec - oznajmił ucieszony Frodo. - Zobacz, Bilbo! Buckland! Może zatrzymamy się tu chociaż na mały lunch? Minęliśmy już nawet stacje benzynową i bar McBree, a najwyższa pora napełnić czymś brzuch!
- Cóż... Sądzę, że nie zaszkodzi nam rozprostować kości - oznajmił starszy Baggins po chwili namysłu. - Meriadock i Peregrin z pewnością czekają na naszą wizytę od rana - dodał.
W istocie, ledwie grupa wysiadła z autobusu, zaraz z wielkiego domostwa, jednego z całej masy wchodzących w skład Bucklandu, ale od pozostałych większego, wyskoczyło żwawo dwóch hobbitów. Obaj wyglądali młodo, pełno w nich było życia, a biegnąc wołali:
- Frodo! Bilbo! Ileż można czekać? Z głodu mało nie zmarliśmy próbując nie zjeść posiłku zanim przyjedziecie!
- Nie ładnie tak! Okrutnie wręcz!
- Bilbo! Frodo!
- Frodo! Bilbo!
Wreszcie krzyczący jeden przez drugiego osobnicy przystanęli, aby obłapić obu Bagginsów czule, rodzinnie i niemal do utraty tchu. Gdy przestali ich ściskać, dusić i oskarżać o podstępne próby wprowadzenia w ich życie czegoś tak potwornego jak dieta, odwrócili się do pozostałych gości.
- Meriadock Brandybuck - przedstawił się energicznie pierwszy, składając niechlujny, żwawy pokłon. - Mówcie mi Merry.
- Peregrin Tuk - dodał drugi, kiwając głową intensywnie. - Wolę Pippin.
- Znajdzie się chyba dosyć jedzenia dla naszych głodnych wycieczkowiczów? - zapytał Bilbo, wygładzając kamizelkę.
- Bez trudu! No, gromado, witajcie w Bucklandzie. Z przyjemnością ugościmy was w drodze do Hobbitonu - Merry ruchem ręki zaprosił ich do domu, z którego wcześniej razem z Pippinem tak energicznie wypadł.
- Czas zjeść coś dobrego - ucieszył się Frodo.

***

- Jesteś zwykłym nie kulturalnym dupkiem! - elegancki młotek z drewnianą rączką przeleciał przez pracownię i wbił się w ścianę za Aule, który jakoś zdołał go uniknąć.
- Niewychowany gówniarzu...!
- Nie pierdol jakbyś był moim ojcem!
- Poniekąd jestem!
- W twoich jebanych snach!
- Przestań się zachowywać jakbyś pozjadał wszystkie rozumy - Aule zakasał rękawy, zdecydowany dopaść byłego ucznia i zlać jak dziecko. Tym razem jak najbardziej na poważnie.
- Ustaliłem, że będę używać tej pierdolonej pracowni i dlatego w niej byłem! Dyrektor zezwolił, a ty miałeś się nie zbliżać! Ani do mnie, ani do moich prac! Komentuj swoje własne... Bezużyteczne...
- Sauronie - Dennael zajrzał do pomieszczenia, przerywając wrzaski, trzęsące od dłuższego czasu całym budynkiem Akademii. - Czy moglibyśmy porozmawiać?
- Jeszcze z nim nie skończył...!
- Panie Aule, osobiście byłem przy rozmowie Saurona z Elrondem. Nie powinno pana być dnia dzisiejszego w wewnętrznej pracowni Akademii. Zadeklarował pan tydzień zajęć z uczniami w przestrzeni leśnej, mający sprawdzić ich zaradność - poinformował spokojnie.
Aule zacisnął wargi w wąską linię, wpatrując się dłuższą chwilę natarczywie w twarz Dennaela. Łączyło ich wiele czasu spędzonego w Białym Mieście, a jednak... Jednak elf momentami doprowadzał go do cholernego szaleństwa!
Jak mógł trzymać stronę Saurona? Wiedział przecież jak młodzieniec się zmienił! Wiedział z kim się zadaje, jakie sprawia problemy, jak się wyraża! I nadal...
- Czy moglibyśmy porozmawiać? - zapytał jeszcze raz, spoglądając w stronę srebrnowłosego ze spokojem.
Sauron westchnął, a później pospiesznymi, nerwowymi ruchami poskładał wszystko, co wcześniej rozłożył na mocnym stole, chowając do swojej torby zarówno srebrzysty materiał, jak i czarne szlachetne kamienie. Wyszedł za Dennaelem, zostawiając Aule za sobą. Bez cześć, żegnaj, udław się, ani niczego innego.
Dennael, który zabierał się za spotkanie z Sauronem już ponad dwa tygodnie, ponieważ wciąż nie załatwił jeszcze kwestii fajerwerek i wydarzeń z balu, zaprowadził go do swojej kwatery.
- To może być trochę krępujące miejsce na rozmowę, ale chciałbym, aby wszystko zostało pomiędzy nami - powiedział wyjaśniająco, otwierając drzwi.
- Rozumiem - Sauron wszedł do pomieszczenia posłusznie. - Ale i tak opowiem wszystko Melkorowi - dodał, uśmiechając się krzywo.
- Jeśli będziesz chciał. Usiądź proszę.
Zanim Dennael sam także spoczął, zupełnie naturalnie przygotował dwie filiżanki herbaty i wyjął z szafy ciasteczka.
Tak po prostu.
Nucąc coś bez ładu i składu, gdy czekał aż czajniczek postawiony na niewielkiej kuchence wbudowanej w mały aneksik zacznie gwizdać.
- Chodzi o bal? - zapytał, speszony trochę tym, jak mężczyzna podchodzi do niego. Bycie traktowanym zwyczajnie, jakby wcale nie był dupkiem i nie robił innym na złość, było peszące. Nawet pomimo wcześniejszych spotkań z Dennaelem z czasów sprawy z Gollumem.
- Wykorzystałeś moje imię, aby ukryć swoje występki i zrobić panu Manwe oraz panu Aule na złość - zauważył cierpliwie Dennael. - Myślę, że najwyższa pora o tym pomówić.
- Ten bal odgrywany zgodnie z tradycją jest śmiertelnie nudny - stwierdził, krzywiąc się. - Z Melkorem chcemy tylko, żeby było warto go pamiętać!
- Myślę, że najbardziej chcecie dopiec innym, udowodnić, że nie można traktować was jak wszystkich wokół, ignorować... W każdym razie. Nie interesuje mnie co planowaliście, już zrealizowaliście czy planujecie na przyszły rok - uniósł do ust filiżankę.
- Nie? Żadnego kazania? - zapytał podejrzliwie.
- Chce cię tylko prosić, abyś następnym razem najpierw uprzedził mnie o tym, że chcesz zrzucić na mnie za coś winę, a dopiero później to robić. A gdybym nie wziął tego na siebie?
- No, wtedy...
- Sauronie, jesteś bardzo bystrym i kreatywnym chłopcem, dlatego proszę, nie rób takich rzeczy jeśli nie jesteś pewien, że to bezpieczne. Tym razem nikomu nic się nie stało, ale mogło, a wtedy Elrond musiałby was wyrzucić z Akademii.
Westchnął, robiąc naburmuszoną minę.
- Chce tylko, aby ten stary dupek zostawił mnie w spokoju.
- Czasem, aby osiągnąć coś takiego, należy podjąć pewne kroki. Nie chcesz kontaktów z panem Aule; ignoruj go, unikaj, nie daj się prowokować.
- Dzisiaj sam się napatoczył!
- Wiem - uciął łagodnie. - Ale proszę, spróbuj. A ja z nim porozmawiam.
- Rozmowa z nim nic nie da.
- Pozwól, że sam to ocenie, dobrze?
-

Dlaczego usiłujesz mi pomóc?
- Czy to nie oczywiste? - Dennael zmierzwił dłonią jego srebrzyste włosy. - Lubię cię, Sauronie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro