1: Początek nowego semestru
15.02.2018r.
Legolas Greenleaf był sympatycznym blondynem o błękitnych oczach - wyglądających na większe niż w rzeczywistości przez szkła okularów. Jak przystało na elfa, we wszystkim co nosił wyglądał bardzo ładnie, a każdy jego ruch był aż nadmiernie finezyjny (chyba, że akurat strzelał do kogoś z łuku albo się z kimś bił, choć to teoretycznie nie wypadało). Legolas jednak w przeciwieństwie do niektórych elfów z dobrych rodzin, nie angażował się nadmiernie w takie rzeczy jak zajmowanie szkolnych łazienek dla mizdrzenia się przed lustrem i przekopywanie każdego dnia szafy w pokoju w akademiku po to tylko, aby znaleźć strój wyglądający tradycyjnie i dostojnie. Właściwie to ubierał ciągle niemal identyczny zestaw składający się z jasnych jeansów, białej koszuli i sweterka, co sprawiało, że dosłownie emanował skromnością i niewinnością. I zapewne byłby niezauważalny w tłumie, gdyby nie to, że zadawał się z Aragornem, dziedzicem ogromnej firmy ogrodniczej Gondor (noszącym się trochę jak obdartus) i Gimlim, wielkim jak niedźwiedź motocyklistą z bujną rudą czupryną i całkiem już przyzwoitą jak na jego wiek brodą, czasami posplataną w warkoczyki, a innym razem cholernie poplątaną.
Legolas, syn Thranduila, przyszły szef Mirkwood... Potocznie był rozpoznawany jako ten słodki kujonek, którego wszyscy lubią. Dosłownie. Nawet Sauron nigdy nic do niego nie miał... No, może poza niewinnymi zaczepkami, czasami o erotycznym podtekście, które w rzeczywistości nie miały pokrycia, bo Sauron gustował w facetach z bardziej męskich wyglądem niż Legolas. Prędzej poleciałby na Aragorna - gdyby nie miał pod ręką Melkora, oczywiście.
Dla Legolasa początek każdego semestru w Akademii oznaczał wolność. Opuszczał Mirkwood, wydostawał się spod skrzydeł nadopiekuńczego, odrobinę histerycznego, ojca... Zaczynał żyć tak jak tego chciał, nie musząc na każdym kroku słuchać długich monologów na temat tego, co mu wypada, a czego nie i jakie niebezpieczne są wszystkie te rzeczy, które go interesują. Jakby życie w Mirkwood, składającego się z hotelików, kasyn i posiadłości bogatych szczęściarzy było bezpieczniejsze niż lekcje samoobrony! A przecież tekstem "Jestem z Mirkwood!" albo "Mojemu tacie będzie źle jeśli mnie straci!"
na pewno nie obronił by się przed napaścią. Albo napastowaniem. Albo gorzej - napaścią połączoną z napastowaniem.
Dla Legolasa początek tego semestru, gdy oficjalnie był już dwudziestopięciolatkiem mogącym robić pewne rzeczy bez pytania o zgodę ojca był jeszcze bardziej szczęśliwym czasem niż zazwyczaj - pierwsze co zrobił, gdy nastał dzień lekcji to było zapisanie się na zajęcia z łucznictwa, którego dotychczas nie mógł trenować ze względu na przewrażliwienie Thranduila. A następne było zgłoszenie w dyrekcji, że niektóre weekendy będzie spędzać poza Rivendell i w razie czego całą odpowiedzialność za wszystko, co mogłoby się stać, bierze na sobie.
To właśnie z powodu tej drugiej rzeczy blondyn znalazł się w lesie przy głównym budynku Akademii dziesięć minut po dzwonku. Na szczęście nauczyciel zajmujący się "wprowadzeniem do życia z naturą" dopiero rozpoczynał powitanie. Legolas kompletnie niezauważony prześlizgnął się obok Drzewca, uśmiechając się nieznacznie na widok kwiatków porastających jego zieloną brodę i rozsiadł się na miękkiej, wilgotnej trawie między przyjaciółmi. Podejrzewał, że mógłby nie przyjść, a Drzewiec i tak by nie zauważył, ale na razie jeszcze nie planował żadnej takiej krzywej akcji z wagarami. Lubił być uznawany za jednego z najlepszych uczniów w szkole pod względem ocen i zachowania.
- Elfik na zajęciach po czasie? - zapytał zaczepnie Gimli, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że choćby i wykrzyczał to pytanie na całe gardło, Drzewiec nie przerwie swojego zajęcia dopóki nie uda mu się w końcu przywitać w języku Fangornu. Z reguły zajmowało to jakieś dwadzieścia pięć do trzydziestu minut. Godzinę przy złej pogodzie, gdy nauczyciel nie mógł się skupić bo przykładowo deszcz ściekał mu w drewniane usta i utrudniał przemawianie.
- Byłem u Elronda na chwilę - wyjaśnił. - Chciałem z nim porozmawiać, ale dyskutował o czymś z Arweną.
- Czekałeś aż skończą?
- Wtedy byłbym dopiero na drugiej albo trzeciej lekcji - parsknął cicho śmiechem, posyłając krasnoludowi wesołe spojrzenie. - Napisałem oświadczenie o weekendach, wiesz które i zostawiłem w rękach Lindira.
- Zmienił się przez przerwę między semestrami? - zainteresował się Aragorn, nachylając w ich stronę tak, aby słyszeć lepiej o czym mówią.
- Właściwie to nie... Zauważyłem tylko że ma nowe szpilki.
- Zamiast obejrzeć jego fryzurę albo ubranie... skupiłeś się na butach? Przyjacielu, przysięgam, że nie jestem w stanie cię zrozumieć - szatyn pokręcił głową. Zerknął potem w górę, ale Drzewiec był dopiero jakoś w okolicy trzeciej sylaby powitania. Chyba. Ciężko było to rozgryźć jeśli wziąć pod uwagę to, że język Entów składał się z cholernych, wibrujących pomruków, od których nie raz drżała ziemia. Gdzie w pomrukach sylaby?
- To naprawdę ładne buty - blondyn zachichotał. - Myślę, że ślicznie bym w takich wyglądał. A ty? Co myślisz, kochany Gimli?
Krasnolud uśmiechnął się szeroko, szczerząc białe, mocne zęby.
- Z przyjemnością popatrzył bym na to - oznajmił bez żadnego skrępowania, bo nie widział powodu, aby ukrywać coś takiego przed swoim własnym chłopakiem. Przyznanie się oznaczało faktyczną szansę na to, że któregoś dnia długie, smukłe nogi Legolasa staną się jeszcze dłuższe i smuklejsze dzięki parze gustownych szpilek.
Gdyby to były zwykłe, czarne szpilki, Gimli nie zawahałby się pożyczyć ich na chwilę i ozdobić szlachetnymi kamieniami albo misternymi wzorami z farb spreparowanych ze sproszkowanego w specjalny sposób złota albo srebra.
- Myślicie, że... - Aragorn chrząknął cicho. - Arwena ucieszyłaby się gdybym dał jej na urodziny buty?
- Ale nie szpilki.
Aragorn podskoczył, odwracając się gwałtownie, gdy obcy głos rozległ się nagle tuż przy jego uchu. To podkradł się do niego Elladan, jeden z dwóch synów Elronda; uwielbiających figle bliźniaków, których wyniki w nauce były jednak zadziwiająco dobre. Ostatnim razem byli na liście gdzieś przy trzydziestym miejscu. (Aragornowi pochlebiało wtedy to, że on w skali całej szkoły został umieszczony w pierwszej dwudziestce osób o najlepszym zachowaniu i wynikach).
Elladan był tym spokojniejszym, a przy tym bardziej niebezpiecznym.
I niestety do odróżnienia od Elrohira tylko przez wisior z gwiazdą, który otrzymał od ojca, kiedy zaliczył główny egzamin z medycyny, zostając tym samym (kolejnym już) medykiem w rodzinie. Zdejmował czasem ten wisior, stawał obok Elrohira... I wtedy już nawet Arwena nie mogła się zdecydować, do którego z nich przyporządkować jakie imię. A gdy Elrondowi się to udawało, nie było do końca jasne czy to jakaś jego spostrzegawczość, ojcowski instynkt... Czy zwykły przypadek.
- Nie kupuj mojej siostrze szpilek - powiedział jeszcze raz. - Nie znosi ich. Jest na nie zbyt delikatna. Najlepiej jeśli w ogóle nie będziesz ryzykować dawania jej butów i wybierzesz coś bardziej uniwersalnego - potarł jasnymi palcami szyję.
- To znaczy?
- Na przykład szal - lodowate, a przy tym mokre, ręce Elrohira chwyciły nagle Aragorna za ramiona. To zimno natychmiast przeniknęło przez cienki materiał krótkiej koszulki i spadkobierca Gondoru, mimo zamiłowania do tułaczek i survivalu, zadygotał pod jego wpływem.
- Szal? - powtórzył, strącając dłonie elfa.
- Dobrze idzie ci machanie bronią i ogrodnictwo, ale niewiele rozumiesz gdy w grę wchodzą kobiety - zauważył rozbawiony Legolas. Dodałby coś jeszcze, prawdopodobnie propozycje udzielenia mu pomocy w wyborze prezentu, ale właśnie wtedy gardłowy, narastający pomruk Drzewca urwał się jakby lekkim ruchem zerwany. Powitanie dobiegło końca.
I tym razem trwało tylko dwadzieścia minut z niewielkim plusem! Można go było uznać za wielki sukces, gdyż kilkadziesiąt lat temu, gdy Drzewiec zaczynał pracę profesora, witać zaczynał się pierwszego dnia tygodnia na pierwszej lekcji, a kończył mniej więcej ostatniego, tuż przed zmierzchem. Melkora bardzo bawiło opowiadanie tego młodszym uczniom - i można by uznać to za kłamstwo, ale jego bliźniak, Manwe, wszystko potwierdził.
***
- Zgubiłem go - oznajmił przerażony Sauron, przewracając zawartość swojej szafy do góry nogami trzeci raz w ciągu godziny. - Melkorze! Zgubiłem!
Brunet, dotychczas siedzący wygodnie na łóżku i zajęty karmieniem swoich pająków, wielkich włochatych bestii, które pod jego nieobecność plotły wygodne sieci w terrarium stojącym pod ścianą (a także na ścianie, w okolicy górnego narożnika pokoju powyżej i prawdopodobnie pod łóżkiem właściciela lub w jego szafie), westchnął cicho.
- Sauronie - zaczął, dając mu chwilę na wydostanie się spod stosu miękkich, bawełnianych, lnianych i jedwabnych koszul, które spadły na jego głowę, gdy podnosząc się zahaczył ręką o jeden z wieszaków i przypadkiem strącił wszystkie. - Spójrz w lustro - polecił z naciskiem.
Zdziwiony Sauron zrobił to posłusznie. Przez chwilę nie wiedział o co chodzi. Widział siebie. Wysoki, dobrze zbudowany, ale przy tym smukły młodzieniec z obciętymi krótko, sterczącymi lekko włosami i lśniącymi wściekłe, złotymi oczami. Nie rozumiał dlaczego ma się na siebie gapić.
A potem jego spojrzenie padło na coś otępiająco znajomego.
Pierścień ze złota, który wykuł sam dla siebie osobiście i do którego bardzo był przywiązany jeszcze bardziej od kiedy Aule wykopał go na zbity pysk z domu, wisiał na jego szyi. Zawieszony na łańcuszku składającym się z czarnych oczek.
- Co to znaczy? - zapytał niepewnie, obejmując palcami swój mały skarb, co jak zawsze przyniosło mu natychmiastowe ukojenie.
- Jeśli przysięgniesz, że nigdy go nie zdejmiesz, możesz uznać, że zostałeś moim narzeczonym. Kiedy ucinałeś sobie drzemkę wczoraj - oznajmił lekko Melkor, któremu wbrew pozorom naprawdę zależało na dobrym stanie emocjonalnym i ogólnie psychicznym młodszego.
- O-oh - zaskoczony Sauron nie potrafił na to odpowiedzieć. Na pewno mu się to spodobało, ale po prostu nie wiedział jak.
Melkorowi wystarczyło, że jego twarz zrobiła się czerwona, a ręka obejmująca złote cacko zaczęła lekko drżeć.
Wprawdzie dał mu łańcuszek, nie pierścień, ale z drugiej strony przy tym ile razy już szukał tej ozdóbki po całym przeklętym Rivendell i ich pokoju, można to w sumie było przemilczeć...
Przy zerkaniu na sprawę inaczej wychodziło, że dał jasnowłosemu pierścień już przynajmniej pięćdziesiąt razy.
***
- Panie Elrondzie?
Lindir zajrzał do gabinetu dyrektora, a kiedy w jego stronę nie poleciała żadna teczka z dokumentami, wszedł tam ostrożnie, aby podejść do wielkiego biurka z mahoniu i postawić przed leżącym głową na blacie mężczyzną filiżankę pełną aromatycznej, czarnej herbaty posłodzonej dokładnie jedną łyżeczką miodu wielokwiatowego od szczęśliwych pszczółek wolno-żyjących w Rivendell (to jest w sumie: bez GMO).
- Panie Elrondzie, czy coś się stało? - zapytał łagodnie, wyciągając dłoń i dotykając jego ramienia.
- Nienawidzę pierwszego dnia lekcyjnego. Nieważne czy to pierwszy dzień nowego roku szkolnego, czy pierwszy dzień po przerwie świątecznej - wymamrotał niechętnie ciemnowłosy. - Wtedy zawsze ktoś czegoś ode mnie chce... W sensie, bardziej niż na co dzień. I z reguły nie jest to wizyta mająca na celu zapytanie mnie jak się czuję albo czy chciałbym kupić ciastka na cel charytatywny...
- Po co panu charytatywne ciastka? Nie starczą panu te, które trzymamy w barku przed kolekcją nalewek i na wyciągnięcie ręki w piwniczce z winami? - zdziwił się młodszy elf, obchodząc biurko w akompaniamencie cichego, całkiem rytmicznego stukania szpilek. Nie udało się jeszcze ustalić jak się tego nauczył, ale Lindir nigdy nie robił żadnego zbędnego kroku ani ruchu. A przy tym był uroczym ciemnowłosym elfem doskonale prezentującym się w małej czarnej, żakiecie i szpilkach... Oraz wszelkich innych służbowych (bądź nie) konfiguracjach ubraniowych.- O co tak dokładnie panu chodzi?
- Zawsze czegoś chcą - wymamrotał w rękaw koszuli, który miał przy twarzy. - Ktokolwiek mnie odwiedza - zawsze robi to tylko po to, żeby czegoś ode mnie sobie zażyczyć - dodał. - Dzisiaj Arwena wróciła z Galadrielą z Lorien rankiem. I pierwsze co to wcale nie "tatusiu, tęskniłam za tobą" tylko "ojcze, pamiętasz, że mam wkrótce urodziny? Babunia zorganizuje mi bal w Lorien! Muszę się ślicznie ubrać, dasz mi trochę pieniążków na nową suknie, prawda?" - mężczyzna jęknął boleśnie, podnosząc głowę i patrząc na niego z goryczą. - Co ja robię nie tak?
- Źle pan sypia - stwierdził szczerze elf. - Nie wysypia się pan, a potem zachowuje jak nastolatka nie radząca sobie ze swoimi emocjami - dodał karcąco. - Zajmę się dzisiaj całą resztą spraw; wszystkimi uczniami, którzy przyjdą ze skargami, prośbami i tak dalej, a także wszystkim innym. A pan pójdzie do sypialni i dobrze się wyśpi. Dobrze?
Elrond jęknął cicho, markotnie marszcząc brwi.
Bywały takie chwile, gdy naprawdę zachowywał się dziecinnie. Po tylu latach życia oczywiście miał pełne prawo czasami sobie z tym wszystkim nie radzić, ale... Lindir już naprawdę nie pierwszy raz oglądał go takim stanie. I im częściej to widział, tym bardziej się martwił.
Podejrzewał, że powinien zgłosić panu Erestorowi, że dyrektor znowu potrzebuje jakiś środków na uspokojenie albo rozmowy z terapeutą, bo jego kryzys wieku (już od kilku stuleci z pewnością nie średniego) się odzywa, ale nie chciał robić niepotrzebnego zamieszania, gdy i tak dużo się działo, bo chociaż semestr dopiero się zaczął to zostało ledwie pół miesiąca do wielkiego wiosennego balu, który co roku ogłaszał wszem i wobec, że Rivendell to jednak najlepsze miejsce pod słońcem...
...żeby się nachlać do nieprzytomności i nauczyć tańczyć przy rurze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro