Szajn ma pomysł
CAŁY CZAS PISZEMY W ROZDZIALE "POŻEGNANIE", A TEGO ROZDZIAŁU NAWET NIE TRZEBA CZYTAĆ. MIAŁEM OCHOTĘ TO NAPISAĆ.
Shine: *poszedł w stronę przeciwną do swojego biura, a gdy znalazł się na tyle daleko od wszystkich, aby nikt nie mógł go usłyszeć zaczął krzyczeć* Autorze!!! Autorze, chodź no tu! Autorze! *nawoływał go cały czas, a robił to tak długo, aż w końcu usiadł na kamieniu i zwątpił w to, że ma jakiekolwiek szanse na zobaczenie się dzisiaj z Autorem, przez co pociekły mu dwie łzy, a sam ukrył twarz w dłoniach* Co mogę zrobić? Znów jestem bezsilny... Beznadziejny...
Summer: *w postaci kota przyszedł do Szajna i otarł się o jego nogę, a następnie przemówił* Oj Szajn, nie przejmuj się... Wiesz, że Autor może być zajęty albo źle go wołasz, masz przy sobie chociaż marcepan?
Shine: *spojrzał na kota jak na swoje zbawienie, wyciągnął z kieszeni spodni coś co zabłyszczało w słońcu, a tym czymś okazał być się papierek od batonika marvepanowego* O nie... Chyba jednak sam to zjadłem...
Summer: Czy Ty naprawdę zjadłeś marcepan Autora?
Shine: *zawstydził się tym faktem i wbił wzrok w ziemię* N-na to wy-wygląda...
Summer: *klepnął się łapą w kocie czoło* To co się dziwisz, że nie chce przyjść?
Shine: *załamał się*
Summer: Autorze błagam, nie mam ochoty go teraz poza tym jestem umówiony za dwadzieścia minut, a nie chcę się spóźnić. No i oczywiście mam dla Ciebie marcepan... *szepnął to w taki sposób, aby Szajn nie mógł go usłyszeć*
Shine: *zniknął nagle*
Summer: Dziękuję... *poczuł brak marcepanu*
|W dzikim autorowym świecie |
Shine: *znalazł się w barze, siedząc przy stoliku, a seksowna kelnerka właśnie podawała mu coś do picia, namiętnie si pochylając*
Autor: *ostro wywijał na parkiecie przebrany za Michaela Jacksona*
Shine: *uśmiechnął się na jego widok, a następnie wziął do ust szklankę z niezidentyfikowanym płynem, który wcześniej podała mu kelnerka*
Autor: *gdy piosenka się skończyła, zszedł z parkietu i usiadł obok Szajna* Serio to pijesz? Na sto procent jesteś pewny, że nikt nie wrzucił Ci tam tabletki gwałtu?
Shine: *napił się pewnie napoju* Nie zrobiłbyś mi tego. Gdzie teraz jesteśmy?
Autor: *zaśmiał się i rozłożył na krześle* W jednym z twoich kasyn, Szajniś. Nie wiesz nawet jak one wyglądają?
Shine: Otóż nie. *oburzył się* Bo KTOŚ mi o nich nie powiedział, ani nie OPISAŁ.
Autor: *przewrócił oczami* Dobra, dobra... Przejdźmy do konkretów. Po co mnie wzywałeś?
Shine: Bo jestem nijaki... Taki słaby i mało bohaterski. Chciałbym, aby zdarzyło się coś przez co inni będą ze mnie dumni. *skrzyżował ręce na piersi*
Autor: Tylko zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli do akademii przyjdzie golem, a ty pokonasz go gołymi pięściami to każdy się domyśli, że to ustawka?
Shine: Wiem o tym... Ale tak myślałem o tym, że... *zrobił się trochę czerwony na twarzy, bo najwyraźniej wstydził się czegoś powiedzieć* Może byśmy się... Zamienili?
Autor: *podniósł jedną brew* Co masz przez to na myśli?
Shine: No to, że Ty byłbyś postacią, a ja autorem...
Autor: Bycie autorem to nie zabawa. *założył ręce na piersi*
Shine: *prychnął* Jakoś ostatni rozdział tego nie pokazuje.
Autor: Zdarzają się wyjątki, a poza tym CZŁOWIEK różni się od POSTACI. Ty jesteś tylko postacią i mimo, że w opowieści możesz robić wszystko co chcesz to w prawdziwym życiu, z którym JA mam do czynienia, wtedy to dopiero byłbyś beznadziejny.
Shine: To co ja mam zrobić, żeby uznali mnie za bohatera?!
Kelnerka: *przechodziła akurat obok i usłyszała słowa Szajna* Uwierzyć w siebie, zacząć działać i nie uważać się za ciotę.
Shine: Znowu ta sama gatka! *wstał zdenerwowany i uderzył kobietę w twarz*
Autor: *zaśmiał się pod nosem* Czemu uderzyłeś, kobietę? Powiedziała przecież to co inni...
Shine: Kazałeś jej to powiedzieć! *do Szajna zaczęła zbliżać się ochrona* Wszystko ustawiasz, Ty... Ty... Ty GŁUPKU! *powiedział głupku jakby to było najgorszym określeniem jakie istnieje*
Autor: *ziewnął* Z taką postawą możesz zapomnieć o bohaterstwie...
Shine: *ochrona do niego podeszła i zaczęła dziwnie się patrzeć, ale zamiast Szajna, skuli w kajdanki kelnerkę i wyprowadzili ją za drzwi* Ee... Czemu ją? *zapytał zdziwiony autora*
Autor: Mówiłem, jesteśmy w TWOIM kasynie.
Shine: A no tak... *usiadł i napił się* To może... Zostanę Twoim skazańcem?
Autor: Co?
Shine: Sam nie wiem... *rzucił się na stół z rozpaczą*
Autor: *zjadł właśnie marcepan, który odebrał Summer*
Shine: A Ciebie to oczywiście nie obchodzi, co? I jak Never umarła to nawet jej porządnego pogrzebu w terminie nie odprawiłeś! A rozdziały nie zawsze pojawiają się w piątek, a powinny! A lista Postaci i plan Akademii coś mi się wydają być nie za bardzo aktualizowane na bieżąco... Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze to, że Twój styl pisania jest chujowy jak moja przeszłość, a zwykłych opisów też nie umiesz zrobić tylko jakieś imiona i gwiazdki. Pffffff, to tak dziecinne i głupie, a innym pisarzom, a właściwie to nawet nie ma co cię przyrównywać do zwykłych pisarzy bo twoja liga kończy się na wattpadzie i tkwi gdzieś między fanfickami o Taconafide, a opowiadaniami 11 - latek o Miraculous!
Autor: *coś z tego jak nie wszystko na pewno do niego doszło, bo wstał od stołu i z łzami w oczach opadł na ziemię* Gdybyś nie miał racji, to tak bardzo by nie bolało... *zaczął płakać a świat wokoło niego dostał epilepsji*
Shine: Dobrze Ci tak *napluł na Autora i zdeptał mu twarz, przez co Autor stracił przytomność*
Autor: *obudził się przywiązany do łóżka* Szajn...
Shine: *stanął przed Autorem z batem w rękach* Tam gdzie byliśmy, nadal w moim kasynie, tylko że na zapleczu... Tam gdzie można sobotę przenocować... *pogładził bat jedną ręką*
Autor: Nie wiem czy chcę wiedzieć, ale co Ty do diabła, wyrabiasz?
Shine: *zerwał Autorowi koszulę* Mmm ładny kaloryfer *zaczął macać Autora po brzuchu*
Autor: Jesteś moją postacią, nie wolno Ci... *W tym momencie Szajn zaczął lizać klatę Autora* Kurwa.
Shine: *cały czas trzymał bat w rękach i lizał autora po klacie* Dobrze, że możesz się ukrywać...*wsunął rękę pod spodnie autora* Nie zniósł bym czegoś innego...
Autor: Co jest z Tobą nie tak?! *ostro się zdenerwował i bardzi chciał sobie iść*
Shine: *zszedł z Autora i stanął obok łóżka* Myślę, że mam korzystną propozycję... Albo się na nią zgodzisz, albo cię tym zdzielę *przejechał ręką wzdłuż batu*
Autor: Jaka to propozycja? *starał się brzmieć opanowanie*
Shine: Na początku muszę ją wymyślić! Pytam tylko czy się zgadzasz?
Autor: *nie za bardzo mając wybór musiał odpowiedzieć* Zgadzam się.
Shine: I to chciałem usłyszeć. *uśmiechnął się i odłożył bat* A więc... Chyba już wymyśliłem.
Autor: Słucham. I czy mógłbyś mnie odwiązać od tego łóżka?
Shine: Nie. Znaczy zaraz. Teraz słuchaj... Chciałbym (...)
Autor: Okej, spoko, tylko takie jedno małe pytanko mam co do tego... Czy Ty jesteś świadomy tego co mówisz?
Shine: Jestem. *odpowiedział pewnie i odwiązał Autora od łóżka*
Autor: *zapiął rozporek od spodni i rozmasował nadgarstki* I Ty Brutusie przeciwko mnie... *szepnął do siebie cicho spoglądając w stronę Szajna*
Shine: No to mam nadzieję, że nie będziesz zwlekać *uśmiechnął się szyderczo i wyszedł z pokoju zostawiając w nim Autora* A no i byłbym zapomniał. *wrzucił Autorowi do tego pokoje zeszyt i ołówek, a następnie zamknął go w środku na kłódkę*
Autor: ...
Blackburn: *śmieje się z tej sytuacji z Autorem i Szajnem* Ciekawe czemu po prostu nie dał mu po twarzy, a tamtego wtedy akurat chyba bardzo poniosło... Hehe! A to wszystko moja sprawka *zakrył usta dłonią* Ciii! Nie mogę się zdradzić. *zaśmiał się* Ciekawe jakie nam Autor piekiełko w Akademii zgotuje... Musi być naprawdę wkurzony! *znów miał się zaśmiać, ale ktoś przyłożył mu coś zimnego, metalicznie połyskującego aka nóż do szyi* A kto to? *z uśmiechem spojrzał przez ramię*
Autor: *Tak to on przykłada Black'owi nóż do szyi* Nie może być nas dwóch...
Blackburn: Mylisz się. Musi nas być dwóch, Ty masz swoje autorowe moce, a ja swoje. Ty wykorzystujesz je w inny sposób - aby zaciekawić Czytelników, ja - aby ciekawić. Ty dajesz się upokorzyć na rzecz opowieści, za to ja tego nie robię bo jestem kimś z klasą. Ty piszesz słabo, ja jestem lepszy...
Autor: To tak bardzo boli... *z jego oczu pociekły dwie łzy*
Blackburn: Specjalnie chciałem aby Szajni Cię zdenerwował, chcę zobaczyć piekło... Piekło w Akademii rozpętane przez stwórcę... Ahhhh, czy to nie brzmi wspaniale?
Autor: *upuścił nóż, który spadł na kolana Blackburn'a* Chcesz piekła, tak? *zaczął chcichotać pod nosem*
Blackburn: Tak. Pragę tego *powiedział napalony między innymi tym, że jego plan na Autora się udał*
Autor: *zaczął się śmiać* Jest prostszy sposób, niż nasyłanie na mnie Szajna chcącego stać się bohaterem, jest o wiele łatwiejszy sposób... *wyciągnął prawą rękę jakby chciał coś złapać, a ta ręka zaczęła tak trochę się przemieniać, a potem przemienił się cały Autor w dodatku w postać kobiecą, która wyglądała bardzo podobnie do Sombry z Overwatch'a* Siema siema, Autor się jak widać zdenerwował... Nieładnie denerwować braciszka... O! I słyszałam, że chcecie odwiedzić Piekło? Więc oto przychodzę ja - AUTORKA.
Blackburn: *zamrugał powiekami zastanawiając się co się dzieje* Co tu się...
Autorka: Blackburn! *wzięła jego czerwony zeszyt i palnęła go nim w łeb* Nieładnie tak manipulować ludźmi.
Blackburn: *stracił przytomność*
Autorka: A tak całkiem serio... *poszła teraz do Szajna* Ja naprawdę rozumiem, że jesteś gejem, postacią mojego brata i te sprawy, ale... Kurwa, weź go nie macaj. *wzięła Szajna jak worek ziemniaków, poszła na pole truskawek, gdzie chwilę z nim pogadała, a potem odstawiła* Może być. A teraz wracaj, bracie.
Autor: *zmaterializował się obok*
Autorka: Nie lubię być Autorką w nie mojej opowieści. W akademii Ty tu rządzisz *puściła do niego oczko i znikła*
Autor: Szajn, ostatnio znalazłem ciekawe akta co do tego kto miał być Twoimi rodzicami... Postaram się tym razem nie zawieść i zrobimy z Ciebie bohatera.
BONUS:
Kandydaci na rodziców dla Szajna, zanim zdecydowałem się na Barbie:
Merida Waleczna
Mustang z dzikiej doliny
Kot w butach
Barbie
Lucky Luck
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro