Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szajn ma pomysł

CAŁY CZAS PISZEMY W ROZDZIALE "POŻEGNANIE", A TEGO ROZDZIAŁU NAWET NIE TRZEBA CZYTAĆ. MIAŁEM OCHOTĘ TO NAPISAĆ.

Shine: *poszedł w stronę przeciwną do swojego biura, a gdy znalazł się na tyle daleko od wszystkich, aby nikt nie mógł go usłyszeć zaczął krzyczeć* Autorze!!! Autorze, chodź no tu! Autorze! *nawoływał go cały czas, a robił to tak długo, aż w końcu usiadł na kamieniu i zwątpił w to, że ma jakiekolwiek szanse na zobaczenie się dzisiaj z Autorem, przez co pociekły mu dwie łzy, a sam ukrył twarz w dłoniach* Co mogę zrobić? Znów jestem bezsilny... Beznadziejny...

Summer: *w postaci kota przyszedł do Szajna i otarł się o jego nogę, a następnie przemówił* Oj Szajn, nie przejmuj się... Wiesz, że Autor może być zajęty albo źle go wołasz, masz przy sobie chociaż marcepan?

Shine: *spojrzał na kota jak na swoje zbawienie, wyciągnął z kieszeni spodni coś co zabłyszczało w słońcu, a tym czymś okazał być się papierek od batonika marvepanowego* O nie... Chyba jednak sam to zjadłem...

Summer: Czy Ty naprawdę zjadłeś marcepan Autora?

Shine: *zawstydził się tym faktem i wbił wzrok w ziemię* N-na to wy-wygląda...

Summer: *klepnął się łapą w kocie czoło* To co się dziwisz, że nie chce przyjść?

Shine: *załamał się*

Summer: Autorze błagam, nie mam ochoty go teraz poza tym jestem umówiony za dwadzieścia minut, a nie chcę się spóźnić. No i oczywiście mam dla Ciebie marcepan... *szepnął to w taki sposób, aby Szajn nie mógł go usłyszeć*

Shine: *zniknął nagle*

Summer: Dziękuję... *poczuł brak marcepanu*

|W dzikim autorowym świecie |

Shine: *znalazł się w barze, siedząc przy stoliku, a seksowna kelnerka właśnie podawała mu coś do picia, namiętnie si pochylając*

Autor: *ostro wywijał na parkiecie przebrany za Michaela Jacksona*

Shine: *uśmiechnął się na jego widok, a następnie wziął do ust szklankę z niezidentyfikowanym płynem, który wcześniej podała mu kelnerka*

Autor: *gdy piosenka się skończyła, zszedł z parkietu i usiadł obok Szajna* Serio to pijesz? Na sto procent jesteś pewny, że nikt nie wrzucił Ci tam tabletki gwałtu?

Shine: *napił się pewnie napoju* Nie zrobiłbyś mi tego. Gdzie teraz jesteśmy?

Autor: *zaśmiał się i rozłożył na krześle* W jednym z twoich kasyn, Szajniś. Nie wiesz nawet jak one wyglądają?

Shine: Otóż nie. *oburzył się* Bo KTOŚ mi o nich nie powiedział, ani nie OPISAŁ.

Autor: *przewrócił oczami* Dobra, dobra... Przejdźmy do konkretów. Po co mnie wzywałeś?

Shine: Bo jestem nijaki... Taki słaby i mało bohaterski. Chciałbym, aby zdarzyło się coś przez co inni będą ze mnie dumni. *skrzyżował ręce na piersi*

Autor: Tylko zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli do akademii przyjdzie golem, a ty pokonasz go gołymi pięściami to każdy się domyśli, że to ustawka?

Shine: Wiem o tym... Ale tak myślałem o tym, że... *zrobił się trochę czerwony na twarzy, bo najwyraźniej wstydził się czegoś powiedzieć* Może byśmy się... Zamienili?

Autor: *podniósł jedną brew* Co masz przez to na myśli?

Shine: No to, że Ty byłbyś postacią, a ja autorem...

Autor: Bycie autorem to nie zabawa. *założył ręce na piersi*

Shine: *prychnął* Jakoś ostatni rozdział tego nie pokazuje.

Autor: Zdarzają się wyjątki, a poza tym CZŁOWIEK różni się od POSTACI. Ty jesteś tylko postacią i mimo, że w opowieści możesz robić wszystko co chcesz to w prawdziwym życiu, z którym JA mam do czynienia, wtedy to dopiero byłbyś beznadziejny.

Shine: To co ja mam zrobić, żeby uznali mnie za bohatera?!

Kelnerka: *przechodziła akurat obok i usłyszała słowa Szajna* Uwierzyć w siebie, zacząć działać i nie uważać się za ciotę.

Shine: Znowu ta sama gatka! *wstał zdenerwowany i uderzył kobietę w twarz*

Autor: *zaśmiał się pod nosem* Czemu uderzyłeś, kobietę? Powiedziała przecież to co inni...

Shine: Kazałeś jej to powiedzieć! *do Szajna zaczęła zbliżać się ochrona* Wszystko ustawiasz, Ty... Ty... Ty GŁUPKU! *powiedział głupku jakby to było najgorszym określeniem jakie istnieje*

Autor: *ziewnął* Z taką postawą możesz zapomnieć o bohaterstwie...

Shine: *ochrona do niego podeszła i zaczęła dziwnie się patrzeć, ale zamiast Szajna, skuli w kajdanki kelnerkę i wyprowadzili ją za drzwi* Ee... Czemu ją? *zapytał zdziwiony autora*

Autor: Mówiłem, jesteśmy w TWOIM kasynie.

Shine: A no tak... *usiadł i napił się* To może... Zostanę Twoim skazańcem?

Autor: Co?

Shine: Sam nie wiem... *rzucił się na stół z rozpaczą*

Autor: *zjadł właśnie marcepan, który odebrał Summer*

Shine: A Ciebie to oczywiście nie obchodzi, co? I jak Never umarła to nawet jej porządnego pogrzebu w terminie nie odprawiłeś! A rozdziały nie zawsze pojawiają się w piątek, a powinny! A lista Postaci i plan Akademii coś mi się wydają być nie za bardzo aktualizowane na bieżąco... Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze to, że Twój styl pisania jest chujowy jak moja przeszłość, a zwykłych opisów też nie umiesz zrobić tylko jakieś imiona i gwiazdki. Pffffff, to tak dziecinne i głupie, a innym pisarzom, a właściwie to nawet nie ma co cię przyrównywać do zwykłych pisarzy bo twoja liga kończy się na wattpadzie i tkwi gdzieś między fanfickami o Taconafide, a opowiadaniami 11 - latek o Miraculous!

Autor: *coś z tego jak nie wszystko na pewno do niego doszło, bo wstał od stołu i z łzami w oczach opadł na ziemię* Gdybyś nie miał racji, to tak bardzo by nie bolało... *zaczął płakać a świat wokoło niego dostał epilepsji*

Shine: Dobrze Ci tak *napluł na Autora i zdeptał mu twarz, przez co Autor stracił przytomność*

Autor: *obudził się przywiązany do łóżka* Szajn...

Shine: *stanął przed Autorem z batem w rękach* Tam gdzie byliśmy, nadal w moim kasynie, tylko że na zapleczu... Tam gdzie można sobotę przenocować... *pogładził bat jedną ręką*

Autor: Nie wiem czy chcę wiedzieć, ale co Ty do diabła, wyrabiasz?

Shine: *zerwał Autorowi koszulę* Mmm ładny kaloryfer *zaczął macać Autora po brzuchu*

Autor: Jesteś moją postacią, nie wolno Ci... *W tym momencie Szajn zaczął lizać klatę Autora* Kurwa.

Shine: *cały czas trzymał bat w rękach i lizał autora po klacie* Dobrze, że możesz się ukrywać...*wsunął rękę pod spodnie autora* Nie zniósł bym czegoś innego...

Autor: Co jest z Tobą nie tak?! *ostro się zdenerwował i bardzi chciał sobie iść*

Shine: *zszedł z Autora i stanął obok łóżka* Myślę, że mam korzystną propozycję... Albo się na nią zgodzisz, albo cię tym zdzielę *przejechał ręką wzdłuż batu*

Autor: Jaka to propozycja? *starał się brzmieć opanowanie*

Shine: Na początku muszę ją wymyślić! Pytam tylko czy się zgadzasz?

Autor: *nie za bardzo mając wybór musiał odpowiedzieć* Zgadzam się.

Shine: I to chciałem usłyszeć. *uśmiechnął się i odłożył bat* A więc... Chyba już wymyśliłem.

Autor: Słucham. I czy mógłbyś mnie odwiązać od tego łóżka?

Shine: Nie. Znaczy zaraz. Teraz słuchaj... Chciałbym (...)

Autor: Okej, spoko, tylko takie jedno małe pytanko mam co do tego... Czy Ty jesteś świadomy tego co mówisz?

Shine: Jestem. *odpowiedział pewnie i odwiązał Autora od łóżka*

Autor: *zapiął rozporek od spodni i rozmasował nadgarstki* I Ty Brutusie przeciwko mnie... *szepnął do siebie cicho spoglądając w stronę Szajna*

Shine: No to mam nadzieję, że nie będziesz zwlekać *uśmiechnął się szyderczo i wyszedł z pokoju zostawiając w nim Autora* A no i byłbym zapomniał. *wrzucił Autorowi do tego pokoje zeszyt i ołówek, a następnie zamknął go w środku na kłódkę*

Autor: ...

Blackburn: *śmieje się z tej sytuacji z Autorem i Szajnem* Ciekawe czemu po prostu nie dał mu po twarzy, a tamtego wtedy akurat chyba bardzo poniosło... Hehe! A to wszystko moja sprawka *zakrył usta dłonią* Ciii! Nie mogę się zdradzić. *zaśmiał się* Ciekawe jakie nam Autor piekiełko w Akademii zgotuje... Musi być naprawdę wkurzony! *znów miał się zaśmiać, ale ktoś przyłożył mu coś zimnego, metalicznie połyskującego aka nóż do szyi* A kto to? *z uśmiechem spojrzał przez ramię*

Autor: *Tak to on przykłada Black'owi nóż do szyi* Nie może być nas dwóch...

Blackburn: Mylisz się. Musi nas być dwóch, Ty masz swoje autorowe moce, a ja swoje. Ty wykorzystujesz je w inny sposób - aby zaciekawić Czytelników, ja - aby ciekawić. Ty dajesz się upokorzyć na rzecz opowieści, za to ja tego nie robię bo jestem kimś z klasą. Ty piszesz słabo, ja jestem lepszy...

Autor: To tak bardzo boli... *z jego oczu pociekły dwie łzy*

Blackburn: Specjalnie chciałem aby Szajni Cię zdenerwował, chcę zobaczyć piekło... Piekło w Akademii rozpętane przez stwórcę... Ahhhh, czy to nie brzmi wspaniale?

Autor: *upuścił nóż, który spadł na kolana Blackburn'a* Chcesz piekła, tak? *zaczął chcichotać pod nosem*

Blackburn: Tak. Pragę tego *powiedział napalony między innymi tym, że jego plan na Autora się udał*

Autor: *zaczął się śmiać* Jest prostszy sposób, niż nasyłanie na mnie Szajna chcącego stać się bohaterem, jest o wiele łatwiejszy sposób... *wyciągnął prawą rękę jakby chciał coś złapać, a ta ręka zaczęła tak trochę się przemieniać, a potem przemienił się cały Autor w dodatku w postać kobiecą, która wyglądała bardzo podobnie do Sombry z Overwatch'a* Siema siema, Autor się jak widać zdenerwował... Nieładnie denerwować braciszka... O! I słyszałam, że chcecie odwiedzić Piekło? Więc oto przychodzę ja - AUTORKA.

Blackburn: *zamrugał powiekami zastanawiając się co się dzieje* Co tu się...

Autorka: Blackburn! *wzięła jego czerwony zeszyt i palnęła go nim w łeb* Nieładnie tak manipulować ludźmi.

Blackburn: *stracił przytomność*

Autorka: A tak całkiem serio... *poszła teraz do Szajna* Ja naprawdę rozumiem, że jesteś gejem, postacią mojego brata i te sprawy, ale... Kurwa, weź go nie macaj. *wzięła Szajna jak worek ziemniaków, poszła na pole truskawek, gdzie chwilę z nim pogadała, a potem odstawiła* Może być. A teraz wracaj, bracie.

Autor: *zmaterializował się obok*

Autorka: Nie lubię być Autorką w nie mojej opowieści. W akademii Ty tu rządzisz *puściła do niego oczko i znikła*

Autor: Szajn, ostatnio znalazłem ciekawe akta co do tego kto miał być Twoimi rodzicami... Postaram się tym razem nie zawieść i zrobimy z Ciebie bohatera.

BONUS:

Kandydaci na rodziców dla Szajna, zanim zdecydowałem się na Barbie:
Merida Waleczna
Mustang z dzikiej doliny
Kot w butach
Barbie
Lucky Luck

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro