Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

A prezenty dla Szajna?

Wyszedłem na zewnątrz.

I nie wiedziałem co myśleć.

Chłopcy, z którymi miałem pokój tańczyli właśnie bardzo popularny taniec do piosenki (Makarena). Byli ustawieni w rządku, a przed nimi maszerował pan, który walił co jakiś czas, któregoś z nich metalowych kijem.

Spojrzałem w prawo i lewo, aby ogarnąć drogę ucieczki, ale z obydwu stron zobaczyłem tylko mury, a na wprost ćwiczących przyszłych żołnierzy. Zrezygnowany podszedłem do nich oraz również zacząłem tańczyć makarenę. Nagle przewodniczący, który walił czasem tym metalowym kijaszkiem oznajmił:

- Dobrze, kutafonki. Jesteście beznadziejni - stanął przede mną mierząc mnie wzrokiem, a ja poczułem się tak dziwnie znajomo jak przy pielęgniarce, ten uśmiech też skądś znałem - A ty to co?

- Yyy - zacząłem nieśmiało - ćwiczę...

- Co ćwiczysz kuropatwo?

- Yyy, jestem Shine Dent - powiedziałem z przyzwyczajenia, gdy ktoś nie mówił mi po imieniu - Ćwiczę... Makarene?

- W wojsku?! - uśmiechnął się szerzej i przystawił mi tą swoją metalową pałkę do szyi.

I właśnie wtedy zrozumiałem skąd ja kojarzę te twarze. Ta "metalowa pałka" nie była żadną metalową pałką, tylko łomem. A włosy pielęgniarki były schowane pod spód kitla, żeby ukryć farbę na końcówkach. Joker i Harley. Wzdychnąłem i się odwróciłem. Nie mam zamiaru gadać z szaleńcem na tak niskim poziomie.

- A ty kuropatwo co się obracasz? Szczęścia szukasz? - po tych słowach przywalił mi łomem w plecy.

Ah ta psychopatyczna mniejszość. Bez sensu. Dlaczego ludzi tak bardzo inspirują czarne charaktery? Czy to nie przez to świat stał się tak popsuty? Tak bardzo inny od tego, który stworzył... Nie dokończyłem myśli, ponieważ poczułem jak Joker uderza mnie po raz drugi. Podszedł do nas Sky i nadepnął mi na twarz. Usłyszałem ciche "chcę tą dziwkę" z jego ust, a potem odszedł.

- Bobaski, pora na kolację! - zawołał Joker i po raz ostatni uderzył mnie łomem, tak jak to robią, niektóre kucharki uderzając pałą w gong wzywając na obiad.

Joker podniósł mnie i zarzucił sobie jak worek ziemniaków.

- No, młody - odezwał się do mnie - Ostro żeś sobie pewnie nagrabił, że tu lądujesz. Opuściłeś moją biedną, małą dziewczynkę... Jak ona da sobie bez ciebie rady?

- Martwisz się o nią? - zapytałem dosyć zdziwiony.

- Nie. Żartowałem. - zrzucił mnie i ze śmiechem pognał prawdopodobnie w kierunku stołówki, a ja człapałem za nim.

Ehh, nie zdążyłem wejść na stołówkę, a już i tak Sky musiał przybiec i wylać na mnie kompot. Wzdychnąłem głośno i przeciągle zastanawiając się, ile jeszcze potrwa ten koszmar. Wszedłem na stołówkę i usiadłem przy byle jakim stoliku. Podszedł do mnie ten łysy z czwórką pod okiem.

- Ej, wypad na spad.

- Co? - nie wiedziałem co to znaczy, więc zapytałem.

- CZŁOWIEK GÓWNO! - łysy zaczął śmiać się tak bardzo, że aż opluł swoje jedzenie. Osobiście nie wiem, co było w tym śmiesznego.

- Dobra - obok mnie siedział ten chudy koleś z lisią mordą, którego dopiero zauważyłem - Ten stolik przy którym siedzisz jest stolikiem dla normalnych, ten opuszczony po prawej jest dla kobiet i zwierząt, ten po lewej jest zarezerwowany tylko dla liderów, a ten naprzeciwko dla... Hm, on jest dla naszego opiekuna - przy nim siedział Joker jedzący rybę.

- Dziękuję, będę wiedział gdzie siadać. - uśmiechnąłem się do niego i podałem rękę - Jestem Shine Dent.

- Dla mnie jesteś tylko jelonkiem bez kopytek. Więc idź do stolika dla zwierzów. - wskazał widelcem stolik dla tzw. kobiet i zwierząt.

- Ale dlaczego? - zaprotestowałem delikatnie.

- Bo nie masz żadnego normalnego statusu, panienko. Każdy już widział, że zachowujesz się jak baba. Sky zwalił cię z krzesła bez problemu.

Zaczerwieniłem się na wspomnienie, jeszcze świeże, o moim wygrzmoconym tyłku. A w ogóle to niech mi ktoś powie co tu się tak naprawdę dzieje. Czemu Harley jest pielęgniarką, a Joker zjada rybę siedząc naprzeciwko mnie, w dodatku Summer zabrał wszystkie moje bagaże, które pakowałem cztery godziny i jeszcze jakiś lisopodobny człowiek każe mi siadać do stolika dla zwierząt. Co to ma być?

Sięgnąłem do kieszeni po monetę.

No tak, przecież jej nie mam.

Wstałem na stolik i wykrzyczałem na całe gardło:

- CZY KTOŚ Z TU OBECNYCH MA PRZY SOBIE MONETĘ?

I oczywiście odezwał się nikt inny tylko Sky:

- A co? Nie wiesz jakie jedzenie masz wybrać? Jesteś strasznie niezdecydowany jak na dziwkę!

Wszyscy oprócz Jokera, który nazbyt był pochłonięty zjadaniem ryby się zaśmiali. Zszedłem ze stołu upokorzony, wstałem od stolika, przeszedłem kilka kroków i usiadłem przy tym dla zwierząt. Spuściłem głowę i poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Na pewno nikt nie spodziewał się tego, że ta dłoń należała do Sky'a. Drugą dłonią zaś, przystawił mi pomidora do ust.

- Chcesz pomidorka? - zapytał, a ja uświadomiłem sobie właśnie, że wszyscy patrzą na nas i są kompletnie cicho.

Przełknąłem ślinę i delikatnie poruszyłem głową na znak zaprzeczenia.

- Na pewno nie chcesz pomidorka? Patrz jaki dorodny - obracał go w ręce - Taki smaczny i soczysty... Czerwoniutki, no nie kusi cię ten pomidorek?

- N-nie...

Przyłożył mi trochę bardziej tego pomidora do ust, a drugą ręką zaczął operować moją biedną szczęką i brutalnie wepchnął mi warzywo do buzi, a ja ugryzłem i zjadłem.

- Dobra dziweczka - pomiętosił mnie po włosach i odszedł - Musiałem tylko sprawdzić czy jest posłuszna.

Znowu śmiech.

- Jestem chłopakiem... - powiedziałem cicho do siebie.

- Bubisie - odezwał się Joker - oto nadeszła ulubiona pora dnia wasza! Idziemy na polowanie kaszy! Kto uzyska jak najwięcej kaszy z psa wygrywa. Tym razem start jest tutaj. A zaczynamy... TERAZ! - i wrócił do pożerania ryby. Była dosyć spora, w końcu to był tuńczyk.

Nie miałem pojęcia o co chodzi z tą kaszą z psa, ale jak wspominałem nie chcę rozmawiać z kimś takim jak psychol we fioletowym fartuszku.

- A cemu tiy ńe polujeś na kasię z bsa? - zapytał się mnie Joker z rybą w buzi, a ja tylko skrzyżowałem ręce na piersi i obróciłem głowę w bok. - Baba jesteś czy chłop?

Nadal nic nie odpowiedziałem. Nie chcę odpowiadać mu na jego durne pytania.

- A może zbankrutowałeś i już nie możesz prowadzić akademii? - u mnie nadal zero reakcji, Joker podszedł do mnie i usiadł na stole z niezbyt miłym uśmiechem - To może przerwa od samego siebie? - wykonał ręką gest, który oznaczać miał, iż utożsamił właśnie moją osobę z tylko i wyłącznie seksem. To nie było zbyt fajne uczucie.

Zamknąłem oczy, żeby nie mieć przed twarzą widoku tego spaczonego typka.

- WIEMMMM! - krzyknął biały szaleniec, a ja aż spadłem z krzesła i upadłem na krzyż, ała mój kręgosłup - TY CIOTO - skoczył na mój brzuch, a ja już nie mogąc się powstrzymywać zwymiotowałem na niego - CO TY ROBISZ, NA USZATEGO ROBINA!

Przeszła mnie myśl, iż to Batman przecież miał uszy, a Robin chyba tylko maskę. Kurde, czemu wcześniej nie poznałem tatki Amadiego? Jestem pewny, że teściu byłby ze mnie zadowolony...

Dobra nieważne, mam dziwne myśli. Ale kto myślałby o seksie, gdy właśnie przed chwilą wskoczył na niego jakiś beznadziejny klałn.

(Jak już to KLAUN, ale Shine nie lubi KLAUNÓW więc jest klałn)

- Wiesz, teraz przynajmniej mogę to z siebie ściągnąć - Joker wstał, zrzucił wojskowy mundur, a moim oczom ukazał się elegancki, fioletowy garnitur z kwiatkiem w kieszące - Będziesz tak leżał czy zawołać kogoś żeby cię podniósł?

Prychnąłem i wstałem dosyć niechętnie. Mam teraz szukać tej kaszy z psa. Ehhh. Nagle do stołówki wbiegł nikt inny jak SKY (na pewno nikt się tego nie spodziewał). To brzmi jakby tylko ja, Joker, Harley, stary dziad, łysy, rudy lis i Sky bylbiśmy w tym wojsku, ale tu naprawdę jest jeszcze około piętnastu innych żołnierzy. Ale pewnie komuś nie chce się dopracowywać bohaterów. Eh, fabuła jak w Legionie samobójców...

- MAAAAAM - wykrzyknął Sky, a ja zacząłem się zastaniawiać czy zawsze jak ktoś chce coś tu komuś powiedzieć to wali caps loockiem - KASZA Z PSA! PIERWSZY!

- Dobrze - spojrzał na coś, co Sky trzymał w rękach - A teraz możesz wyprać mój mundur.

Sky rzucił się do stóp Jokera, wycałował je, a następnie wziął jego mundur pod pachę i niby przypadkowo (tak oczywiście) nadepnął mi butem usmarowanym w błocie na twarz. Wybiegł ze stołówki, a ja na nowo zacząłem się zastanawiać o co chodzi w tym całym syfie. To się już robiło gorsze od Never gdy nie zrozumiała intencji.

- Możesz iść do pokoju, bo teraz masz czas wolny - łaskawie poinformował mnie pomyleniec w garniturze, każdy inny facet nie włożyłby takiego, bo wyglądałby w takim jak pedał... okay, każdy oprócz mnie, ja zawsze wyglądam jak pedał.

Wzdychnąłem, tym razem nie brzmiąc jak stara szafa i sięgnąłem po monetę do kieszeni. Na moje nieszczęście klaŁn to zauważył.

- Szukasz monety, żeby postąpić jak swój tatuś? Tak? Syneczek, pana Denta! - powiedział to, jakby właśnie znalazł najśmiejszniejszą dla mnie ksywkę, ale czego można się spodziewać po (nie wiem czy człowieku) z najbardziej głupim humorem w historii komiksowych postaci.

- Nawet Batman ma lepsze żarty - powiedziałem to na głos przez przypadek.

- Ale Batman nie żartuje.

- No właśnie.

I wtedy uświadomiłem sobie, że naprawdę nie warto wdawać się w rozmowę z takimi szumowinami jak facet we fioletowym garniturze.

~Dwa dni później~

Leżałem na łóżku szpitalnym wspominając właśnie to, że lepiej nie gadać z Jokerem, a "opiekowała" się mną Harley. "Opiekowała" w cudzysłowie, bo jak tylko się dowiedziała, że uraziłem czymś jej pączusia, to wsadziła mi nogi do wrzątku, bym wystarczająco długo mógł się u niej "leczyć". "Leczyć" w cudzysłowie, ponieważ nie sądzę, aby codzienna "terapia", pomagała mi wstać z łóżka. "Terapia" w cudzysłowie, ponieważ nie sądzę, aby cztero godzinna gadanina o tym, jaki Joker jest wspaniały i że powinienem zrobić mu w ogóle własny pałac i go wielbić, nie sądzę, że to by pomogło na oparzenia, opuchlizny, zadrapania i inne tam guzy.

W końcu jednak, po czterech dniach, wyszedłem z gabinetu "pielęgniarki" (chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego to słowo jest w cudzysłowie), i idąc do pokoju spotkałem nikogo innego jak mojego ulubionego kolegę Sky'a. :)

Ściągnął mi spodnie, szybko włożył, popchał około siedem razy, wepchnął coś we mnie (z doświadczenia wyczułem, iż to prawdopodobnie wibrator) i sobie poszedł. Chciałem to wyciągnąć, ale że jestem przegrywem to mi się to oczywiście nie udało.

Wszedłem do pokoju, gdzie wszyscy na nowo mnie oczekiwali. Poczułem wtedy wibracje w moim tyłku i zacząłem jęczeć, coraz głośniej... Widziałem ten wredny uśmiech Sky'a i to jak włącza przez pilocik wibrator na maksymalne obroty.

Po około sześciu minutach go wyłączył. Inni chłopcy chcieli więcej, a poza tym nie mieli kogo by tu gwałcić. Byłem najlepszą partią, zwłaszcza, że przed chwilą wszyscy zobaczyli jak słodko jęczy Shine Dent. I właśnie w tym momencie dowiedziałem się bliżej, co to znaczy BUKAKE.

~2 tygodnie później~

Rzeczy, które wypada wiedzieć, a zdarzyły się w tych dwóch tygodniach:

1. Shine był w pewnym momencie tak wygrzmocony, że ten rudy z lisią mordą, ulitował się nad nim (oczywiście po uprzednim zrobieniu mu loda, przez pana Dent'a) pokazał mu kryjówkę w krzaczkach, gdzie Shine zaczął często urzędować i spać, co jakiś czas obciągając swojemu rudemu koledze.

2. Żołnierze dowiedzieli się, że wśród nich jest jakiś koleś, który jest babą, a udaje mężczyznę, bo łysy znalazł zakrwawioną podpaskę w kiblu (niespłukaną).

3. Shine zdobył ksywę "panienka". Niech się cieszy, bo przynajmniej nie nazywają go dziwką.

4. Sky jest dręczycielem Szajnisia, ponieważ tak samo było w podstawówce, a że nie ma Rejoczke, to kto mu przeszkodzi w wygrzmoceniu małego blondaska?

5. Dowódca całego tego wojska siedzi tylko w swoim pokoju, a jak trzeba coś oznajmić to z megafonów rozlega się donośny i przerażający głos.

6. Aktualnie w wojsku u Shine'a jest wigilia.

Wyszedłem z mojej kryjówki i udałem się na śniadanie. Po drodze minąłem Jokera lecącego na choince i podśpiewującego sobie piosenkę o Batmanie pod melodię "Jingle Bells".

Wszystkie stoliki były ładnie ozdobione, tak świątecznie. Dało się poczuć ten miły klimacik. Wysłałem już do Summer listę do ma kupić moim przyjaciołom z akademii, a dałem mu myślę, że bardzo szczegółowe wytyczne kto co chce, jak ma być zapakowane i tak dalej. W zamian za to mógł sobie kupić ekspres do kawy i zabrać z biura mój ulubiony kocyk, naprawdę chciałem, żeby nawet beze mnie, moi przyjaciele z akademii poczuli się tak, jakbym był tam z nimi.

Usiadłem przy stoliku dla zwierząt i kobiet jako jedyny i zjadłem śniadanie, które składało się tylko i wyłącznie z marchewki. I tak dobrze, bo zwykle dostaję karmę dla konia...

Po śniadaniu wszyscy poszliśmy na trening z Jokerem. Oczywiście idąc Sky musiał dać mi kilka klapsów, bo czemu nie.

- CISNĄĆ POMPECZKI, DZIUBDZIUSIE. - wykrzyczał psychol, a my zaczęliśmy robić pompki - NIE TAKIE! - wręczył każdemu z nas pompkę, do pompowania kół w rowerze - TEN KTO DALEJ RZUCI WYGRYWA!

Zgadnijcie kto rzucił najdalej. Hmmm nie wiecie kto? Mój ulubiony kolega! Sky.

- BRAWO! A TERAZ MOŻECIE CAŁOWAĆ ZIEMIĘ - w języku Jokera, ozaczało to "robić pompki", więc wszyscy zaczęliśmy to robić.

Pomyleniec usiadł na mnie i zaczął czytać jakąś książkę. Ja nadal robiłem pompki i szczerze, to byłem dumny z tego, że Joker nie jest dla mnie wysiłkiem. Spojrzałem na książkę i przeczytałem na głos tytuł:

- Dlaczego Batman to śledź? Poradnik jak dobrze wypatroszyć rybkę i nietoperza... Kto to napisał? - niechętnie, ale spytałem się go.

- Kto? Oczywiście, że ja! - uderzył mnie tą książką - Całuj ziemię, a nie gadasz!

Jakoś przeżyłem ten trening. Potem poszedłem na drzemkę do kryjówki, a następnie udałem się na wigilię do stołówki. Wszystkie stoły były złączone, tym razem wszyscy zasiedliśmy przy jednym stole. A wiecie kto usiadł obok mnie? Tak kolejny raz na pewno nie możecie zgadnąć. Otóż... SKY.

Po drugiej stronie usiadł łysy. Sky położył mi rękę na udzie, a że było to pod stołem i obrusem, chłopak mógł bawić się niezauważalnie, niektórymi częściami mojego ciała.

Gdy przyszedł czas na dzielenie się opłatkiem... Było dziwnie. Joker życzył wszystkim, żeby się udławili, Harley tego, żeby spełniło się wszystko to, co "pan J" chciałby, aby się spełniło. Sky mówił nawet w miarę normalne życzenia, ale mi szepnął na ucho:

- Żeby ci się pupka zaciaśniła, bo już nie jest tak przyjemnie.

To trochę zabolało...

Okay, bardziej niż trochę. O mało się nie rozryczałem. Podzieliłem się opłatkiem z każdym, łysy był miły i życzył jedynie wesołych świąt. Jeszcze taki jeden co też ma blond włosy, ale przynajmniej nie wygląda jak kutas życzył mi, abym wrócił na sylwestra do domu. To też było miłe.

Wigila była nawet miła. Sky głównie gładził mnie po udzie co było nawet przyjemne, ale w pewnym momencie złapał mnie za twarz i upewniony, że wszyscy na niego patrzą pocałował mnie w usta. Próbowałem się wyrwać, a już na pewno nie miałem ochoty odwzajemniać, ale Sky wepchnął mi swój jęzor do gardła i rozległy się oklaski. Nie wiem po co i na co.

- Właśnie przypieczętowałeś to, że jesteś moim niewolnikiem - pogładził mnie kciukiem po policzku patrząc w oczy.

Już wiem po co i na co mnie pocałował. Odwróciłem wzrok zawstydzony, a on nabił na widelec końcówkę kiełbaski i przystawił mi do ust.

- Smacznego Shy - powiedział do mnie i uśmiechnął się, ale poczułem że jego druga ręka zawędrowała do moich spodni i ściśnie mocno coś, co nie chciałbym, aby zostało mocno ściśnięte, jeśli nie zjem kiełbaski. Więc grzecznie zjadłem.

Byłem cały czerwony. W końcu żołnierze (a wraz z nimi ja) podeszli pod choinkę, aby rozpakować prezenty. Dla mnie nie było żadnego. Każdy dostawał coś od rodziny, lub przyjaciół. Moje były pewnie u tego starego dziada, który mnie powitał, napisałem list do Summer, w którym przekazać miał mu, iż lepiej, aby prezenty od niego zostały u starego dziada, bo nie chciałem aby (np: Sky) mi je zniszczył.

Poszedłem do dziada, ale on powiedział mi, że nic u niego nie ma. Zmartwiłem się trochę, ale po chwili dodał, że była chyba jakaś paczka, ale zaniósł ją do dyrektora.

Poszedłem więc do władcy mojego aktualnego więzienia. Był to mój pierwszy raz gdy do niego szedłem. Zapukałem nieśmiało w drzwi. Nikt się nie odezwał, więc zapukałem troszkę głośniej. Nadal zero odpowiedzi. Zapukałem jeszcze głośniej.

- NIE WAL TYLKO WEJDŹ - rozległ się przerażający głos z głośnika nade mną i wszedłem.

Moim oczom ukazał się istny pokój zabaw wraz z około 6-letnią dziewczynką na środku. Nikogo poza nią tam nie było.

- ZAMKNIJ DRZWI - powiedziała, a ja słysząc donośny głos zamknąłem drzwi pospiesznie.

W tym momencie zobaczyłem, że mała trzymała przy sobie mikrofon. Ona jest yyy władcą wojska?

- Używam modulatora głosu - wzruszyła ramionami i odstawiła mikrofon na biurko, bo nie był jej teraz potrzebny - Po co przyszedłeś?

- Yyy - trochę mnie zatkało - Prezenty... Ja emmm.. Jakaś paczka dla mnie...

- Ahhh! Prezenty - dziewczynka podskoczyła z entuzjazmem - Święta to taki piękny okres, w którym przychodzi Mikołaj! Do mnie też przyszedł. Chcesz zobaczyć co dostałam? - była urocza, że pomyślałem nawet, iż to miła odskocznia widzieć przed sobą małą dziewczynkę, a nie tylko umundurowanych zjebów.

Przypomniała mi się Solen i poleciała mi łezka. Tak bardzo tęsknię za przyjaciółmi... Szybko jednak otarłem tę łzę nostalgii i odezwałem się do młodej:

- Tak, oczywiście, że chciałbym zobaczyć - usiadłem na włochatym dywaniku - A jak masz na imię?

- Lily - uśmiechnęła się - Ale dla ciebie pani Lily.

Zachichotałem... Wow, nie robiłem tego od trzech tygodni.

- Co pani dostała, pani Lily?

- Patrz! - z szerokim uśmiechem pokazała mi lalkę Barbie oraz Kena w różowym samochodzie, a mi zrobiło się trochę słabo... wiecie jak to jest widzieć swoją mamę jako lalkę w rękach nieletniej dziewczynki dowodzącej wojskiem, prawda? - To nie wszystko, dostałam też taką ładną opaskę z różyczką - pokazała mi ją - Ale jest na mnie za duża... Może na ciebie będzie dobra - i wsadziła mi ją na głowę. Oczywiście pasowała jak ulał - Śliczny jesteś!

- Dzięki! - zachichotałem i aktorsko udałem, że zarzucam do tyłu moje włosy ręką, a Lily się zaśmiała.

- A właśnie! Prezenty dla Ciebie! - podbiegła do biurka - Jak się nazywasz?

- Shine Dent.

- Ymmm nie ma nic dla ciebie?

- Na pewno? - zachichotałem będąc pewny, że żartuje - Może sprawdź pod łóżkiem...

Lily sprawdziła pod swoim różowym łóżkiem z pościelą, na której były kucyki pony.

- Nie ma! - sprawdziła na biurku i wzięła jakąś kopertę do ręki - A nie, przepraszam... Jednak jest... - wręczyła mi kopertę, a ja pospiesznie wypakowałem jej zawartość.

Lily wpatrywała się we mnie wielkimi oczami. Nie myśląc zacząłem czytać list na głos:

Witam panie dyrektorze!
Hahahahahah, tam już chyba nie taki dyrektorze, co?
Otóż, wzięłem się za pisanie tego listu, bo Summer owijałby tylko w bawełnę.
A więc, szanowny panie Dent (XD), nikt za panem nie tęskni i raczej nikt za panem tęsknić nie będzie. Nikomu w tym roku nie chciało się też panu robić prezentu... Ale ja, miłosierny, dołączam jeszcze w tej kopercie pana monetę.
Sora Shine, ale ktoś ci to musiał przekazać.

Blackburn Bloodaction Grimm

Do moich oczu napłynęły łzy. Mała nie była taka głupia, żeby nie zrozumieć listu. Wyjąłem monetę z koperty, popatrzyłem się na nią jak skończony kretyn i rzuciłem gdzieś w kąt.

- N-nikt za mną nie tęskni?... - łamiącym głosem powiedziałem to, a Lily się do mnie przytuliła. Rozryczałem się nie na żarty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro